03 marca 2015

„Czasem mosty prowadzą dalej niż tylko na drugi brzeg…”/Czarci most – Anna Bichalska/

Pierwotnym celem literatury fantasy nie było moralizowanie, pouczanie, indoktrynowanie nikogo ani zaspokajanie najwyższych potrzeb estetycznych, lecz przeniesienie do świata fantazji, niczym niekrępowanej wyobraźni w Krainę Niemożliwego, dostarczenie czytelnikowi przyjemności i radości. Czy powieść fantasy Czarci most Anny Bichalskiej wywiązuje się z tego zadania? I tak i nie. Nie jest to owszem powieść z gatunku tych, które wpędzają nas w zadumę i skłaniają do przewrócenia życia do góry nogami. Nie jest to również lektura czysto rozrywkowa, ponieważ w byciu lekkim „czytadłem”, przeszkadza jej nieco toporny styl debiutantki. Jeżeli jednak chodzi o ową „Krainę Niemożliwego”, to powieść trafia w sedno - świat przedstawiony zachęca nas do tego, by przekroczyć próg nieznanego i zaskakuje nas swoją różnorodnością. Co ważniejsze wejście do świata fantazji znajduje się w Polsce, w małym, klimatycznym miasteczku o wdzięcznej nazwie: Czarci most. To tutaj następuje zderzenie dwóch światów. Jak się okazuje, oba wypełnione są po brzegi fantastycznymi bytami, trzeba tylko otworzyć wreszcie oczy, by je dostrzec.

01 marca 2015

666 /Where The Devil Hides - Christian E. Christiansen/ 2014

Gdy zaczęłam oglądać, odetchnęłam z ulgą – nareszcie film nie zrealizowany techniką found footage. Zważywszy na jego tematykę mogłabym nawet krzyknąć: ALLELUJA. Czar prysnął niestety dosyć szybko, bo Where the Devil Hides nie jest porywającym arcydziełem. W porównaniu jednak z tym, co oglądałam ostatnio zasługuje na uwagę. 

Podobał mi się początkowy klimat filmu, wprowadzenie do klątwy, niedoszła rzeź niewiniątek, zwiastująca ponure i mroczne wydarzenia. Szóstego dnia, szóstego miesiąca na świat przychodzi sześć dziewczynek. Zgodnie z przepowiednią, ta z nich, która dożyje osiemnastych urodzin stanie się „ręką diabła”. Niejako symbolicznie akcja rozgrywa się w Nowym Betlejem, w osadzie - może nie tyle bogobojnych, co fanatycznych - Amiszów, rządzonych twardą ręką, przez zboczonego pastora Eldera Beacona (Clom Meaney). Gdy zbliża się dzień osiągnięcia przez naznaczone dziewczęta pełnoletniości, te zaczynają kolejno znikać - w dość krwawych okolicznościach. Wreszcie dociera do nich także prawdziwy powód, dlaczego przez te wszystkie lata społeczność traktowała je inaczej.

26 lutego 2015

Pod Paryżem jest Piekło /Jako w piekle, tak i na ziemi – John Erick Dowdle/ 2014

Zazwyczaj archeolodzy poszukują Świętego Graala. Tym razem za cel wzięto Kamień Filozoficzny. I ani w Piekle ani na Ziemi film o poszukiwaniach tego artefaktu, nie zrobi dobrego wrażenia. To kolejna produkcja, która zrodziła się ze świetnego pomysłu, a poległa na marnym wykonaniu. Nie pomogło jej gorzej niż przeciętne aktorstwo, fabularna miałkość i brak klimatu grozy (SIC!). Z tego horroru wyszła bardziej przygodówka. O tym, że film należy jednak do dreszczowców, przypominają nam jedynie ostatnie minuty, kiedy to widz jest już po prostu zmęczony oglądaniem, i i tak nic go nie reanimuje.

Witamy w stolicy kraju słynącego z bagietek, sera i perfum. Nie dane nam będzie jednak pogodne zwiedzanie Pól Elizejskich i leniwe  popołudnie w kawiarence, przy piosenkach Edith Piaf. Owszem poznamy Paryż, ale niejako od spodu. Zanurzymy się w labiryncie katakumb ciągnących się pod miastem, gdzie nikt nie serwuje kasztanów. Brnąc w mroku podziemi  dotrzemy do samego Piekła - także tego w naszych głowach. I mimo tak ciekawie zapowiadającej się scenerii, nie udało się ekipie filmowej wydobyć kontrastu: między sielankowym, artystycznym obliczem miasta miłości, a epatujących brudem i śmiercią podziemi. Nie pomogło nawet to, że część scen naprawdę była kręcona w katakumbach. Nie czujemy zderzenia, rozdarcia, nie zatapiamy się w coraz większym lęku, podążając z bohaterami do wnętrza ziemi. Właściwie, to nie odczuwamy za wiele czegokolwiek. Głównie podążamy za Scarlett, młodą panią archeolog (kryptolożka i chemiczka przy okazji), która uwielbia pchać się wszędzie tam, gdzie czekają na nią kłopoty i łamać przy okazji wszelkie zasady. Owa pani to połączenie Indiany Jonesa i Lary Croft – nie cofnie się przed niczym, by tylko znaleźć „skarb”. Posiada ogromną wiedzę, włada biegle kilkoma językami. Oprócz tego posiada także umiejętność rozdawania zabójczych - dla wszelkiej maści demonów - ciosów karate oraz bezrefleksyjnego pakowania siebie i swoich towarzyszy w niebezpieczeństwa. Dlatego też, gdy wpada na trop Kamienia Filozoficznego prze przed siebie jak taran, nie bacząc na konsekwencje. W początkowych partiach filmu, wszystko przypomina klasyczne rozwiązywanie zagadek z przeszłości (odczytywanie tajemniczych inskrypcji, szukanie drogi w labiryncie, pułapki a la „wyjmij właściwy kamień, bo się zawalę”), z czasem jednak robi się coraz mniej zrozumiale. Jedyne pocieszenie dla wymęczonego widza to fakt, że to się kiedyś skończy.

25 lutego 2015

Dokumentalne fałszerstwo – czy aby na pewno? / The Atticus Institute – Chris Sparling/2015

Chris Sparling i Pogrzebany (2010), do którego pisał scenariusz, zrobił na mnie piorunujące wrażenie, podobnie paraliżująco zadziałał Bankomat (2012). Wiele więc spodziewałam się po  The Atticus Institute. Rozsiadłam się i czekałam. Minęła minuta i dwadzieścia pięć sekund. Pewne sprawy są ze sobą nierozerwalnie połączone, jak Flip i Flap. Jeżeli słyszymy, że ktoś wrzeszczy i w kierunku tej osoby maszeruje ksiądz w masce przeciwgazowej, to będzie to film o opętaniu. Nie może być inaczej. Więc zostało mi tylko czekać, co reżyser z tym fantem zrobił. Czy jego historia znudzi, rozczaruje, czy się obroni? I czy znów nas czeka ta lewitacja, zielone wymioty i łamanie się nawiedzonego w pół? Na początku ciśnienie tak mi opadło, że marzyłam tylko o tym, by zrobić sobie kawę – to była reakcja na mrożące krew w żyłach zbliżenia jarzeniówek, pajęczyn w oknach i nudne reportaże. Im dłużej jednak oglądałam, tym mniej chciało mi się kawy i mocniej wsiąkałam w obraz.

18 lutego 2015

Ku przestrodze /Czarna kura czyli mieszkańcy Podziemnego Królestwa -Antoni Pogorielski/

Alosza, dziesięcioletni chłopiec mieszkający w internacie, to pilny uczeń o dobrym sercu. Pewnego dnia ratuje on z rąk kucharki swoją ulubioną kurę Czarnuszkę. Ta z wdzięczności zabiera go do swojego świata, by za dobry czyn mógł wybrać sobie nagrodę. Chłopiec nie okazuje się jednak powiernikiem godnym tajemnic Podziemnego Królestwa, co sprawia, że napyta kłopotów sobie i jego mieszkańcom.

Ostatnio ewidentną frajdę sprawia mi buszowanie w przeszłości: co rusz odkurzam lektury z dzieciństwa. Tym razem postanowiłam przypomnieć sobie bajkę o pewnej magicznej kurze, czubatce. Pamiętam, że nie mogłam oderwać wzroku od ilustracji, które wydawały mi się wtedy okropne. Wracając do książki po latach zrozumiałam, co mnie poruszało. Wykonanie, wraz z reprodukcjami oryginalnych litografii, nie pozostawia nic do życzenia, są dopracowane w każdym szczególe, utrzymane w przytłumionych stonowanych barwach. To głównie ich przekaz wywierał na mnie negatywne wrażenie. Przedstawiają bowiem dziesięcioletniego bohatera biorącego udział w polowaniu w Podziemnym Królestwie, gdzie nabija na lance bezbronne szczury. Nigdy nie akceptowałam tego zwyczaju, nie rozumiałam idei, które przyświecały polującym. Wiem, że to elementu tradycji, charakterystyczny też dla epoki w której rozgrywa się akcja, ale to nie było dla mnie. Gdyby szczury stanowiły zagrożenie, były złe i toczyła się akurat jakaś podziemna wojna – reagowałabym zapewne inaczej. Jako dziecko przeżywałam też scenę chłosty Aloszy – gdy nauczyciel leje go po gołym tyłku przy całej klasie (tak na marginesie, gdzieżby to współcześnie przeszło w książce dla dzieci). Pozytywnie za to reagowałam na ilustracje: z dwoma nieżywymi (?) staruszkami, strażniczkami, i walki kury z rycerzami - miały bowiem w sobie ten elektryzujący mrok i grozę niewiadomego. Przypuszczam, że książka mocno wryła mi się w pamięć, dlatego, że gryzła mi się w niej uderzająca dosłowność realnego przekazu z zawartą w niej warstwą fantastyczną. Dla młodego czytelnika ten dysonans musiał być mocno odczuwalny, bo książkę czyta się współcześnie w dwóch kontekstach. Zapewne inaczej reagował na nią jej główny odbiorca - dziesięcioletni Alosza Tołstoj, kuzyn Antoniego Pogorielskiego (1787-1836), dla którego owa opowiastka powstała – gdyż mógł się on skupić tylko na jej symbolicznej i magicznej warstwie.

16 lutego 2015

Dracula obraca się w grobie / Dracula: historia nieznana, Dracula untold – Gary Shore/ 2014

Słowem wstępu: dlaczego trudno przełknąć mi uszlachetnienie Vlada?

Imię „Dracul” może wywodzić się z dwóch źródeł. Według jednego imię te wiąże się z Diabłem (drac po rumuńsku oznacza diabła), druga interpretacja kojarzy go ze Smokiem (drago). Według źródeł historycznych Wład II Dracul, słynący  z okrutnego traktowania swoich podwładnych, należał także do Zakonu Smoka – więc właściwie i jedno i drugie znaczenie miałoby rację bytu. Jego syn - świadek brutalnego mordu na ojcu i rodzinie – stał się godnym następcą ojca. Mowa o nikim innym, tylko o słynnym Władzie Tepešu Draculi. Słowo „Tepeš” oznacza „Palownik”, co było aluzją do preferowanych przez niego metod wykańczania wrogów. Przydomku Dracula dorobił się już pośmiertnie. Oprócz palowania słynął z tego,że przybijał matkom do ich piersi niemowlęta, gotował swoje ofiary żywcem, (ewentualnie - również żywcem - nabijał na rożen) i kazał później zjadać swoim poddanym. Oczywiście pił również ludzką krew, co stało się jedną z przyczyn utożsamiania go z wampirem. A stąd już tylko krok do tego, by zrodziła się legenda: przetworzona literacko i filmowo.

Pierwszy film o Draculi pt. Krew Draculi nakręcili Węgrzy w 1921 roku, od tamtej pory powstało mnóstwo filmów opartych na książce Brama Stokera. Warto wspomnieć o klasykach: Nosferatu (1922) Murnaua i Dracula (1931) Browninga, oraz młodszych produkcjach, jak np. Dracula według Brama Stokera (1992) Coppoli.  Potwór w ludzkiej skórze stał się ikoną kina grozy, bezlitośnie wysysał życie z widzów każdej kolejnej dekady, pozostawiając za sobą krwawe ślady kolejnych ofiar. Nie ma jednak żadnej świętości, każdą ikonę można przekuć w banał. Tego - pewnie niechcący - dokonali twórcy filmu Dracula: historia nieznana (Dracula untold). Były widać powody, dla których historia ta miała pozostać nieopowiedzianą nigdy tajemnicą…

15 lutego 2015

Jak trwoga to do Boga i kij w oko wolnej woli /Potępieni, The Remaining - Casey La Scala/ 2014


Nadciąga apokalipsa. Bóg ma już dosyć ludzi i postanawia zrobić porządek: dobrych bierze do siebie, złych zostawia na pożarcie Piekłu – stosuje więc standardowe biblijne rozwiązania. Postanawia dokonać ostatecznego, akurat w momencie, gdy grupka przyjaciół dobrze bawi się na weselu. Tak wystrzałowej imprezy się raczej nie spodziewali… Wraz ze złowieszczym dźwiękiem pierwszej trąby zaczyna się bezcelowa walka o przetrwanie w świecie, który się skończył.

Sam pomysł na film nie był zły – jak zazwyczaj. Chaos i przestrach ogarniający ludzi, którzy żyli we względnym poczuciu bezpieczeństwa, ziemia usuwająca się spod stóp, mogły stać się przyczynkiem do refleksji nad ulotnością tego, co posiadamy. Mogłyby wpędzić nas w zadumę nad tym, jak puste prowadzimy życie - my współcześni, nie wyznający żadnych wartości. Zamiast tego zaserwowano nam płytkie przemyślenia i wynurzenia na poziomie telewizji śniadaniowej. Mam wrażenie, że film miał zwrócić naszą uwagę na konieczność nawrócenia się, ale to zdecydowanie nie tędy droga, nie robi się tego w tak bezczelny sposób. Zwłaszcza, że The Remaining nie stawia w najlepszym świetle wyznawców wiary, którą film – nie bójmy się słowa – promuje. Nagle, gdy już demony latają bohaterom nad głowami, Ci pragną się nawracać i „wybierają BOGA”. A kto powiedział, że to akurat Bóg jest sprawcą całego zamieszania? Czy to nie aby nadużycie? Jako widzowie jednak podążamy za tym, co sugerują nam postacie, a z tego wynika, że jednak Bóg…Zresztą polski tytuł - Potępieni - mówi sam za siebie.

13 lutego 2015

Jeśli Boga nie ma, to dlaczego tyle o nim rozmawiamy? Żebyśmy się nie czuły samotnie /O ósmej na arce – Ulrich Hub/

Lodowa pustynia, dojmująca nuda i na dokładkę śmierdzi rybami. Pośrodku tej pustki, stoją trzy pingwiny, które w ramach rozrywki przekomarzają się i obdzielają kopniakami. Żarty jednak się skończyły, nadciąga POTOP. A wszystko za sprawą jednego narwanego – właśnie - pingwina i motyla, który zginął w wyniku tragicznego wypadku. Przynajmniej tak się wydaje. Gdy gołąb – neurotyczny organizator rejsu - wręcza WYBRAŃCOM tylko dwa bilety na arkę, zabija im ćwieka. Bo pingwiny, o których mowa, jak już wspomniałam, to trójka przyjaciół i nawet jeśli się pokłócą, to przecież pozostają przyjaciółmi! Na szczęście nieświadomy całej sytuacji najmniejszy z nich, ogłuszony przez kumpli, łatwo daje się upchnąć w walizce. A co na to Bóg, który wszystko widzi i słyszy, a który nakazał, by na statku znalazło się tylko po parze z każdego gatunku (nie sprecyzował chyba jednak polecenia, że chodzi o pary mieszane)? Jeśli jesteście ciekawi, co się działo na wielkiej łodzi przez 40 długich i deszczowych dni oraz jak się to wszystko kończy – gorąco polecam!

Przypominacie sobie może, jak reagowało otoczenie, gdy jako dzieci z otwartymi umysłami, chęcią zdobycia wiedzy, zadawaliście pytanie: Czy Bóg istnieje? Jeśli nie daj – nomem omen – boże, pytanie owo padło przy świadkach, mama, babcia (wstaw dowolne) purpurowiała. Do naszych uszu docierał krótki syk, że mamy już być cicho i porozmawiamy potem. W cztery oczy niewiele lepiej. Wymijające odpowiedzi, właściwie żadnych argumentów, po prostu powielanie tego co słyszymy w kościele lub na lekcjach religii. Czemu się jednak dziwić?

12 lutego 2015

Zrzędź, marudź, narzekaj. Uwolnij swojego wewnętrznego zrzędliwca /Grumpy Cat/

Z okazji nadciągającego na wezbranej fali  wszelakiej maści kipiących czerwienią serduszek Święta Zakochanych, chciałam zaproponować Wam, coś innego niż królujące z tej okazji na półkach księgarń romanse i erotyki, dumnie wyłożone w najbardziej wyeksponowanych miejscach. Tym razem nie będę proponowała, by ową czerwień kojarzyć z rozlewem krwi, chociaż w sumie... Jedno czy drugie patroszenie nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a odrąbanych głów, wyrwanych kończyn czy rozwleczonych bebechów nigdy za dużo. O krwawych Walentynkach pisać będzie jednak Alicya Rivard.

Główny bohater proponowanej przeze mnie książki byłby usatysfakcjonowany tym, że ktoś może być niepocieszony z powodu otrzymanego prezentu. Chociaż pewnie byłoby lepiej, gdyby nikt nie dostał żadnego – przecież świat nie jest sprawiedliwy.

04 lutego 2015

I co z tym mózgiem? /Lucy – Luc Besson/2014

Pokusiłam się o pewne rozwinięcie tematu związanego z filmem Lucy – recenzja TUTAJ.

Film został zbudowany w oparciu o założenie, że nie korzystamy za bardzo ze swoich mózgów - ale to jest sci-fi więc ma swoje prawa. Scenariusz nie musi być zbudowany o jakieś potwierdzalne badania, argumenty. I zazwyczaj to nikomu nie przeszkadza. Jednak, gdy film jest kiepski nawet takie rzeczy rażą, mimo że to sci-fi... Gdyby był ciekawy mniej osób czepiałoby się tego założenia. Za argumenty przeciwko tej teorii można uznać m.in. to, że: każdy obszar mózgu jest nieustannie aktywny (gdyby było inaczej, strzał w głowę rzadko by zabijał); mózg to bardzo energochłonna bestia – zajmuje tylko 2% masy ciała a „zjada” około25% energii (skoro działa tylko w 10% to po co? Ewolucja raz dwa zostawiłaby przy życiu osobniki z mniejszymi mózgami). Wydaje mi się, że film oglądało by się inaczej, gdyby Luc Besson chwilkę pomyślał przy pisaniu scenariusza. Wystarczyło tę samą produkcję poprzeć trochę innymi argumentami i już tak bzdurnie by nie było. Poza tym polski plakat, to zgroza w czystej postaci. Krzyczy on do nas takim sformułowaniem: Przeciętny człowiek używa 10% mózgu. Ona wykorzystuje 100%. Kto pozwolił na to, żeby ten tekst się na nim pojawił i zaistniał - gratuluję. Pewnie ta osoba używała właśnie tylko osławionych  10%. Bo między używaniem 10 %mózgu a 10% możliwości mózgu jest ogromna różnica!

03 lutego 2015

Wow! Lucy użyła mózgu /Lucy – Luc Besson/2014

Film przykuwa uwagę i wciąga – przynajmniej na początku. Z biegu zostajemy wrzuceni w akcję. Obrazy zmieniają się dynamicznie i na dzień dobry pada kilka trupów. A potem czar pryska i zamiast z wypiekami na twarzy czekać na kolejne zdarzenia i rozwiązanie akcji, zastanawiamy się, „co autor miał na myśli i jaki przyświecał mu cel”.  Niestety, możemy jedynie pomarzyć o konkretach. Film można więc określić jednym słowem: rozczarowanie. Cały pseudonaukowy bełkot, który miał napędzać fabułę, i który tak naprawdę miał stanowić uzasadnienie całości,  w rzeczywistości stanowi tylko tło dla wybuchów. I nie czarujmy się: to właśnie o efekty w tym filmie chodzi. I jeśli ktoś je lubi, film mu się spodoba. Jeśli ktoś oczekiwał głębszej treści – wyjdzie z seansu mocno rozczarowany. Bo temat został potraktowany po macoszemu i nie wykorzystano jego potencjału. Nawet napięcie jest takie sobie. Z założenia zapewne miało wzrastać z minuty na minutę, a raczej z procentu na procent, jednak nic z tego, w pewnym momencie historia staje się interesująca mniej więcej tak, jak deska do prasowania, a zawstydzone napięcie daje nogę.

29 stycznia 2015

Wszystkie rybki śpią w jeziorze, ciulajla, ciulajla, la. A jedna rybka spać nie może, ciulajla, ciulajla, la.../Bezsenność Jutki- Dorota Combrzyńska - Nogala /

Historia Jutki stanowi literackie nawiązanie do 70 rocznicy dramatycznych wydarzeń. Przypomina ona o łódzkim getcie i Wielkiej Szperze, w wyniku której wywieziono stamtąd 15000 osób. Głównie niezdolnych do pracy, czyli dzieci, starców i chorych. Wszyscy wywiezieni zginęli.

Dzieciom należy mówić prawdę. Bo dzieci są mądre: obserwują, myślą i czują. Widzą, że świat ma wiele odcieni, próbują zrozumieć dlaczego i jak na nie reagować. Dlatego trzeba z nimi o nich rozmawiać. Opowiadać i tłumaczyć, tak jak Dziadek Jutki, który mądrze przygotowuje ją do życia, i mimo wszystko, chce zaszczepić w niej wiarę w drugiego człowieka. Bo przecież nawet podczas wojny i nawet wśród „wrogów” można spotkać dobrych ludzi.

28 stycznia 2015

Badanie granic człowieczeństwa. Zagłodzeni /Starve - Griff Furst /2014

Prawda jest taka, że jak człowiek jest głodny, to wsunie co popadnie. A ja dawno niczego nie oglądałam. Dlatego w moim odczuciu ten film to strawny średniak (ale niskiej klasy średniak), który nie angażuje zbyt wielu zwojów.

Był sobie chłopak (Beck – Bobby Campo), który miał zabawnego  brata (Jiminey – Dave Davis) i drętwą dziewczynę (Candice – Mariah Bonner). Nade wszystko nasz bohater pragnął napisać nowy komiks. Artysta wiadomo, poszukuje inspiracji, a że najlepszym jej źródłem często okazuje się, nie taka znowu szara, rzeczywistość, zabiera najbliższych na wycieczkę. Nasza trójka dociera do wymarłego miasteczka na Florydzie, gdzie ma zweryfikować prawdziwość informacji o „dzikich dzieciach ludożercach”. Czy naprawdę trzeba pisać więcej? Oczywiście opuszczone miasteczko istnieje, bohaterowie ignorują wszelkie ostrzeżenia i ładują się prosto w ręce psychopaty. Nie mając zbytnio wyboru podejmują grę, której reguły wyznacza ów sadysta, a stawką jest oczywiście ich życie. Akcja większości filmu rozgrywa się w opuszczonej szkole, w której - o ironio - nasi bohaterowie dostają lekcję życia.

21 stycznia 2015

Światło, które rozprasza mrok. O mocy baśni /Dzielny Despero – Kate DiCamillo/

Baśnie opowiada się językiem tajemnym. Dlatego najwięcej dowiadujemy się z tego, co ukryte pod powierzchnią tekstu. Słowa niczym Enigma zazdrośnie strzegą podskórnych znaczeń. Odszyfrować je można tylko wówczas, gdy jest się na to gotowym, gdy dojrzało się do odkrycia pewnych prawd. Pierwszy raz czytałam Dzielnego Despero około pięciu lat temu i nie dostrzegłam wtedy nawet połowy tego, co zobaczyłam dziś. Z baśni się widać nie wyrasta, tylko dorasta do nich – i to wciąż na nowo.

Imię Despero – upamiętnia beznadzieję i desperację, które odczuwali mysi rodzice, gdy z całego miotu przeżyła tylko jedna myszka. I to jeszcze jaka: patrząca od razu na świat OTWARTYMI oczami, ze zdecydowanie za dużymi uszami. Jednym słowem dziwoląg, który jakby tego jeszcze było mało, że jest dziwolągiem: nie urósł za bardzo i w ogóle nie interesuje się mysim sposobem życia. Zamiast tego: czyta, słucha muzyki, rozmawia z ludźmi i zakochuje się w księżniczce – ludzkiej. Stanowi więc zagrożenie dla zamkowego, mysiego społeczeństwa. Należy go usunąć, skazać na śmierć, wrzucić do lochu na pożarcie szczurom. Despero zdradzony przez najbliższych nie ginie jednak, ratuje go światło - światło opowieści, którą snuje w ciemnościach. To jednak dopiero początek jego przygody, w imię swojej miłości będzie musiał jeszcze odbyć jedną wyprawę w głąb labiryntu. Tym razem uda się tam jednak dobrowolnie, by ratować ukochaną Pi z rąk szczura o złamanym sercu – Rocura – i biednej, naiwnej służącej Miggery, która chce zostać księżniczką.

20 stycznia 2015

Dotyk świata /Cudowna podroż Edwarda Tulana- Kate DiCamillo/

Historie, które zapadają w nas głęboko, takie do których wracamy, najczęściej to te, które w symboliczny sposób ujmują problem, z którym borykaliśmy się lub taki, z którym nadal się borykamy. One stanowią klucz do naszych wnętrz. Cudowna podróż Edwarda Tulana, to dla mnie właśnie takie „wysokie C”. To baśń, po przeczytaniu której myślę: O cholera...

Edward Tuan - niezdolny do uczuć porcelanowy królik, niewdzięczny egoista -  to nasz główny (anty)bohater. W wyniku dosyć nieszczęśliwego zbiegu okoliczności oddzielony od swojej właścicielki Abilene Tulan, zostaje skazany na tułaczkę zdającą się nie mieć końca. Żyjący do tej pory w iście królewskich warunkach królik, trafia na dno oceanu, śmietnik, do slumsów i na ulicę. Przechodzi wciąż z rąk do rąk: raz czułych i delikatnych, raz bezlitosnych i okrutnych. Każde miejsce i każdy człowiek (a nawet pies), którego poznaje podczas tej wędrówki, zostawia w nim trwały ślad. Pamięć o nich staje wyznacza ścieżką, a nawet mapą uczuć. Uczy się dzięki nim, co to w ogóle znaczy czuć. Poznaje: strach, ból, tęsknotę, radość, a tracąc kolejnych towarzyszy,  zaczyna rozumieć czym jest miłość. Podróży porcelanowego królika na pewno nie nazwałabym „cudowną”,  raczej skłoniłabym się do tego by mówić o niej „niesamowita”. „Cudowna” to zachodzi w tym bohaterze przemiana: z istoty wyrachowanej i zimnej w zdolną do kochania. Jak widzimy, to historia stara jak świat, podobna do miliona innych, jednak na swój magiczny sposób tak wyjątkowa, że chce się do niej wciąż wracać.

19 stycznia 2015

Moje miejsce na świecie, mój dom. Nadzieja, tęsknota… Słoń/Magiczny słoń – Kate DiCamillo/

Może dlatego, że wszyscy czekają w tej historii na śnieg, kojarzy mi się ona ze świąteczną, familijną opowieścią, pełną tęsknoty, nadziei i obietnic. Kiedy w końcu długo wyczekiwany, biały puch, pojawia się na kartach książki, towarzyszy mu dodatkowy, niemały cud. To takie swoiste, podwójne ukoronowanie pełnego napięcia oczekiwania – jak to na Gwiazdkę.

Historia opowiedziana przez DiCamillo jest dosyć nieprzewidywalna. Pewnego zimowego, ponurego dnia, na targu, swój namiot rozbija wróżka. Staje ona na drodze dziesięcioletniego chłopca – Piotrusia - który podświadomie czuje, że coś w jego monotonnym życiu jest nie tak. Bo gdyby naprawdę wierzył, że jego mała siostrzyczka Adela nie żyje, czy pytałby o nią? Chłopiec wiedziony dziwnym przeczuciem, postanawia skorzystać z usług tajemniczej kobiety. Zawierza intuicji, a ona w odpowiedzi, ustami wróżki, każe mu podążać za słoniem. Piotruś oczywiście czuje się oszukany i zakłopotany zarazem. Bo jak słoń? Skąd? I gdzie? Jak się okazuje nie można w życiu polegać tylko na racjonalnych przesłankach. Cuda lubią sobie z nich kpić. I tak jest i tym razem: słoń pojawia się niespodziewanie, z hukiem i trzaskiem w operze. A swoim nagłym pojawieniem się przewraca życie mieszkańców Baltese do góry nogami – nie mają oni bowiem w ogóle pomysłu, co z TAKIM przybyszem zrobić.

18 stycznia 2015

O potrzebie wyrażania emocji / Tygrys się budzi - Kate DiCamillo/

…Czyje oczy nieśmiertelne
mogły stworzyć twą symetrię?
W jakiej głębi,  jakiej dali,
mógł się ócz twych ogień palić?
Jakie skrzydła nieść go śmiały?
Jakie ręce go skrzesały? /Wiliam Blake/

Kate DiCamillo, pisarka obdarzona niezwykłą wyobraźnią i umiejętnością wczuwania się w drugiego człowieka, na stałe zagościła w moim sercu. Sama już nie zliczę, ile razy wracałam do jej książek i stworzonych przez nią postaci. Jej fenomen polega na tym, że mimo iż treści jej baśni przesiąknięte są trudnymi emocjami, potrafi ona pisać o nich tak, by nie przytłoczyć czytelnika bólem i cierpieniem. Paradoksalnie, to co trudne daje nadzieję i siłę. Czyli dzieje się tak, jak powinno dziać się w baśni. I wiecie co jeszcze? Mimo, że bohaterami jej książek są głównie dzieci, to nie ma dorosłego, który nie borykałby się w swoim życiu z podobnymi problemami. Dlatego jej książki są niezwykłe – czytamy je dzieciom, a w trakcie lektury odnajdujemy coś dla siebie, coś, co sprawia że pracujemy nad sobą.

17 stycznia 2015

John nie umiera jednak nigdy…/John ginie na końcu – Don Coscarelli/2012

John ginie na końcu to kolejne „dzieło” Dona Coscarelli, reżysera m.in. kolejnych odsłon Morderczych kuleczek – pierwszej z 1979 r. czy Buba Ho-teo z 2002 r. Tytuły wspomnianych obrazów powinny być wystarczającą wskazówką i na dobrą sprawę dać nam wyraźnie do zrozumienia, czego po tej produkcji możemy się spodziewać. Najwyraźniej reżyser swój dosyć osobliwy sposób postrzegania rzeczywistości i wykpiwania całego otaczającego go świata wyssał z mlekiem matki. Nie ma się więc co dziwić, że to właśnie Don Coscarelli wziął się za bary z niespożytą i pokręconą jak korkociąg wyobraźnią Davida Wonga, autora książki, która posłużyła za kanwę jego kolejnego filmu.

Właściwie to  nie chcę Wam pisać o czym TO jest. Istnieje jakieś głupie złe zło – niejaki Korrok -, które chce zawładnąć naszą planetą i bardzo głupie dobro, które staje w jej obronie. Ogólnie każdego załatwi zgrywny „sos sojowy” i pomieszanie z poplątaniem - ewentualne klamka transmutująca w monstrualnego penisa (dwóch facetów w obliczu konieczności skorzystania z takiej „rączki”, jest uwięzionych skuteczniej niż w czeluściach najlepiej zabezpieczonego sejfu świata), czy też potwór rodem z koszmarów cierpiącego na niestrawność pracownika masarni - na szczęście, odesłany do niebytu, za pomocą telefonicznych egzorcyzmów. W treści wdepniemy w jeszcze więcej absurdów, bezsensów i paradoksów, im więcej zdoła Was zaskoczyć, tym lepiej. Zamykam więc buzię na kłódkę i nie zdradzę nic więcej.

09 stycznia 2015

Wojna a umysł dziecka /Zaklęcie na „w” – Michał Rusinek/

Co jest straszniejsze od Potwora mieszkającego w szafie, Stracha pod łóżkiem? Rzeczywistość: realny, namacalny świat za oknem, który może przerażać stokroć bardziej. A staje się ona jeszcze straszniejsza w momencie, gdy uświadamiamy sobie, jaki los potrafią sobie nawzajem zgotować ludzie. Autor, Michał Rusinek (sekretarz Wisławy Szymborskiej, a to zobowiązuje), temat WOJNY potraktował z ogromnym szacunkiem. Mimo iż maksymalnie uprościł przekaz, nie zatracił przy tym nic z jego autentyzmu. Trafnie opisał to, jak świat może zachwiać się i zadrżeć w posadach. I to tak nagle, z dnia na dzień, bez ostrzeżenia. Nie pisze o tym bezpośrednio, nie serwuje czytelnikowi opisów bestialstwa, okrucieństwa. Wyczytujemy to z atmosfery, fabuły i sposobu narracji. Brak bezpieczeństwa i  uczucie zagrożenia towarzyszy nam nieprzerwanie, jest wyczuwalne na wszystkich kartach tej historii. Tkwi w niej jak cierń. A dziecko-czytelnik go wyczuwa. Bo dziecko ma doskonałą intuicję. 

08 stycznia 2015

Wstęp do: Zaklęcia na "w"

Mierżą mnie sztucznie wyznaczane granice, podziały, przelew krwi w imieniu bliżej niepojętych dla mnie idei. Nasz sposób myślenia ma determinować ten skrawek ziemi, na którym zamieszkaliśmy, bo zdaje nam się, że mamy do czegoś prawo? Dlaczego nie potrafimy zobaczyć człowieka w człowieku i myśleć bardziej globalnie? Chociaż z drugiej strony obawiam się, że zmiany w tej materii są równie prawdopodobne jak to, że Dalajlama przejdzie na katolicyzm. Dlatego doceniam uniwersalny wydźwięk książki, który pokazuje nam, jak wiele barw tracimy, gdy postrzegamy świat przez wewnętrzne uprzedzenia. Gdy pozwolimy, by ktoś włożył nam na nos okulary ukazujące świat z jedynej słusznej perspektywy. Zastanówmy się zanim od małego będziemy karmić dzieci niechęcią wobec innych, nienawiścią do tych, którzy myślą inaczej: bo ten jest za PIS a ten za PO, bo ten kibicuje Górnikowi a ten drugi Legii, a jeszcze ktoś inny ma rude włosy. Klniemy i złorzeczymy na czym świat stoi, bo „My kontra Reszta Świata”, który przecież mógłby być takim pięknym miejscem… 




Recenzja książki: TUTAJ

05 stycznia 2015

Wielka Stopa w natarciu /Exists - Eduardo Schánchez/2014

Po prostu lubię paradokumentalne niskobudżetówki, więc wciąż je tropię, wciąż na nie poluję. Dlatego po raz kolejny prezentuję Wam nie najwyższych lotów film, kręcony z „wolnej ręki”. Pamiętacie współreżysera Blair Witch Project? Tego „hitu” z 1999 roku, wypromowanego tak naprawdę przez medialną otoczkę? Minimalny budżet, scenariusz praktycznie żaden, found footage, o którym Zygmunt Kałużyński pisał, że to: „horror bez horroru”. Tak, Eduardo Schanchez postanowił odgrzać kotleta. Na jego kolejną produkcję składa się znów histeryczne bieganie po lesie i… histeryczne bieganie po lesie – w tym wypadku jednak przynajmniej widzimy przed czym bohaterowie uciekają. Tym razem reżyser bowiem zabiera nas do Teksasu, by ukazać nam przerażającego Sasquatcha. Jego dzieło, to jednak nie pierwszy found footage o Bigfoot'cie. Za taki można raczej uznać: The Legend of Bigfoot z 1977 roku (Harry Winer).

03 stycznia 2015

Ciężko, duszno../Necrofobia – Daniel De La Vega /2014

Dante jest krawcem, dla którego śmierć brata bliźniaka stała się nie tylko osobistą tragedią, ale i spowodowała u niego traumę oraz chorobliwą reakcję na każdy aspekt związany ze śmiercią. Nic dodać, nic ująć - można by pomyśleć. Treściwy, konkretny opis - niech film broni się sam. Minęło pierwsze dziesięć minut – trzeba przyznać dosyć długie intro - a ja zastanawiałam się „co autor miał na myśli”. No i zastanawiałam się przez następną godzinę. A akcja toczyła się mozolnie, bardzo mozolnie…

Ciężki film. Jedyne słowo, które przychodzi mi do głowy, gdy chcę określić jego nastrój to: sztywny. Nie ma w nim dynamiki, akcji. Przesuwające się obrazy są statyczne. Z jednej strony stanowi to kwintesencję filmu, z drugiej odbiera mu szansę na to, by widz dobrnął do jego końca. Akcja, w tym obrazie, nie jest więc ważna. Mam wrażenie, że aktorzy również - mogliby w zasadzie nic nie mówić. Pojawia się tutaj kilka postaci stanowiących tło dla zmagań Dantego (Luis Machín). I to on, pierwsza postać tego dramatu ma przekonać nas, że jego lęk jest prawdziwy, że jego zło jest prawdziwe itd. Z początku wychodziło to drętwo, nie kupowałam gry Luisa. Jednak, gdy się już przyzwyczaiłam, zaczęłam wierzyć „w” tę postać i „tej” postaci.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...