Historie, które zapadają w nas głęboko, takie do
których wracamy, najczęściej to te, które w symboliczny sposób ujmują problem, z
którym borykaliśmy się lub taki, z którym nadal się borykamy. One stanowią
klucz do naszych wnętrz. Cudowna podróż Edwarda Tulana, to dla mnie
właśnie takie „wysokie C”. To baśń, po przeczytaniu której myślę: O cholera...
Edward Tuan - niezdolny do uczuć porcelanowy
królik, niewdzięczny egoista - to nasz
główny (anty)bohater. W wyniku dosyć
nieszczęśliwego zbiegu okoliczności oddzielony od swojej właścicielki Abilene
Tulan, zostaje skazany na tułaczkę zdającą się nie mieć końca. Żyjący do tej
pory w iście królewskich warunkach królik, trafia na dno oceanu, śmietnik, do
slumsów i na ulicę. Przechodzi wciąż z rąk do rąk: raz czułych i delikatnych,
raz bezlitosnych i okrutnych. Każde miejsce i każdy człowiek (a nawet pies),
którego poznaje podczas tej wędrówki, zostawia w nim trwały ślad. Pamięć o nich
staje wyznacza ścieżką, a nawet mapą uczuć. Uczy się dzięki nim, co to w ogóle
znaczy czuć. Poznaje: strach, ból, tęsknotę, radość, a tracąc kolejnych
towarzyszy, zaczyna rozumieć czym jest
miłość. Podróży porcelanowego królika na pewno nie
nazwałabym „cudowną”, raczej skłoniłabym
się do tego by mówić o niej „niesamowita”. „Cudowna” to zachodzi w tym
bohaterze przemiana: z istoty wyrachowanej i zimnej w zdolną do kochania. Jak
widzimy, to historia stara jak świat, podobna do miliona innych, jednak
na swój magiczny sposób tak wyjątkowa, że chce się do niej wciąż wracać.