31 grudnia 2013

Jig kontratakuje /Wojna goblina – Jim C. Hines/


W swoich przygodach niezdara Jig stał się Smoko-, Nekromanto-, Książęto- i  Chochlikobójcą. Mistrz przypadku, który chciał tylko spokoju. Dał radę nawet przetrwać polityczno - boską rozgrywkę. Jig ma „pecha” do tego, by cało wychodzić z opresji, by pokonywać wrogów i stawać się krok po kroku coraz większym bohaterem. Przygody wyrabiają jego charakter.
Droga goblina kończy się odblokowaniem wejścia do góry. W efekcie ludzie znów przybyli do jaskini, nie patyczkują się jednak i nie bawią w odkrywcze wojaże, tym razem przyszli po gobliny i chochlę. Znów spotkamy Darnaka – krasnoluda - i jego podopiecznych, książęta – rodzeństwo tych, których Jig „wykończył” w pierwszej części. Czy będą mu wdzięczni za usunięcie konkurencji do tronu?
Mieszkańcy podziemi zostają wplątani w wojnę i Jig musi się zdecydować po której stronie stanie. Gdy wydaje się, że już wiadomo, sprawy komplikują się. To nie zwyczajna wojna, ale potyczki bogów, czyli niezły bajzel, który trzeba uporządkować. A Jig chciał tylko spokojnie żyć z dnia na dzień. A do tego czas uprzykrza mu nachalna i fanatyczna wielbicielka – Relka. Nasi niebiescy bohaterowie wychodzą w końcu na powierzchnię, poznając nowe tereny. Akcja po raz kolejny zamknięta w dusznych korytarzach i tunelach, mogłaby nie być już na tyle ciekawa i wciągająca, by znów zainteresować czytelników. Schemat mógłby się nie udać. Hines bardzo dobrze rozplanował swoją historię.
Zwłaszcza, że ten tom już wyraźniej ukazuje kolejny etap rozwoju gatunku. Zderzenie się z pojęciem uczuć rodzicielskich, miłości i  rozsądku, to kolejny krok do ucywilizowania goblinów. Jednak jeszcze szmat drogi przed nimi. Ewolucja nie następuje bowiem w ciągu trzech lat. Przy pomocy tak nic nieznaczących postaci autor pokazał coś bardzo ważnego. Śmieszne kreatury, a temat jednak poważny: podziały międzyrasowe, okrucieństwo wojny, zemsta. Hines zaprezentował ciekawą i obiecującą umiejętność – napisał całkiem poważną parodię. Nie zapominajmy, że trylogia jest jego literackim debiutem, pewnie pokaże nam jeszcze niejedno.
Intryga w naszej fantastycznej krainie sięga zenitu. Podkreśla ją nakreślone z rozmachem miejsce akcji. Autor wrzuca niczego nieświadomych bohaterów w środek konfliktu, a ten jest wyjątkowo lodowaty. Wywołała go bowiem zapomniana, żądna zemsty bogini. Żona Ciemnogwiazdego. Poznajemy niemiłe perypetie rodzinne boga Jesiennej Gwiazdy i jego przykrą pieluszkową przygodę. Hines tworząc rys mitologii swojego świata, klimat chłodu zderzył z chaosem akcji, wrzącym wirze walk i licznych scenach batalistycznych.
Narracja tego tomu jest najbujniejsza, jednak mniej w niej zwrotów akcji. Widać ogromny postęp pisarza w panowaniu nad treścią i bohaterami, już mu się nie wymykają w oczywisty sposób. Swobodnie porusza się po różnych płaszczyznach powieści. Autor puszcza również do nas nieustannie oczko. Epos nie może być pozbawiony szczegółów – a zwłaszcza jego parodia. Kpina z patetycznej formy, nadmuchanych sztucznie bohaterów i „wspaniałej” armii, której działania przypominają bardziej grę w podchody bez zasad.Ten cykl fantasy pozbawiony jest rycerzy w lśniących zbrojach, recytujących patetyczne formułki i zasłaniających się honorowymi kodeksami. Dużo tutaj gry z gatunkiem, przebrzmiewają echa klasyki fantastyki, szczególnie Władcy Pierścieni, ale nie zabrakło też Shreka.
Wojnę goblina można czytać osobno, bez znajomości wcześniejszych tomów. Czytanie chronologiczne pozwoli jednak lepiej dostrzegać przemianę głównego bohatera i jego świata. Okładkowa postać mało przypomina mi Jiga. Gdyby nie obecność Ciapka miałabym spore wątpliwości, że to on. Nabrał masy? Zdjął okulary? Nie sądzę. Kogoś poniosła wyobraźnia, zwłaszcza z ta superzbroją. Będę obstawać przy tym, że najbliższa prawdy jest okładka z drugiego tomu. Plan i projekt jednak rozumiem: mają one przedstawić rozwój Jiga - od poszarpanej opaski po uzbrojonego po uszy twardziela.   
Podsumowując to lekka, barwna i przyjemna lektura. Trylogia dostarcza nam niemało zabawy i rozrywki. Autor nie gra nam na emocjach, raczej bawi nas komizmem spraw obrzydliwych i antybohaterami. Jego zaproszenie do gobliniego świata warto przyjąć.

Czytliwość:5/6
Wydanie: 4/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 5/6


Autor: Jim C. Hines
Tytuł: Wojna goblina
Tytuł oryginalny: Goblin War
Tłumaczenie: Dominka Schimscheiner
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: I
Rok wydania: 2009
Oprawa: miękka
Ilość stron: 479
Cena: 33,90 zł


Fragment:
Relkowa adoracja Jiga i Ciemnogwiazdego zaczęła się zaraz po tym, jak goblinka próbowała zadźgać swój nieboski obiekt uwielbienia ciosem w plecy. Działo się to podczas dowodzonej przez Jiga akcji zaczepno-obronnej przeciw chochlikom. Jig zadał jej wtedy ciężką ranę brzucha i zostawił w tunelu. Relka odpełzła do jaskini, przerażona, że Jig powróci, żeby dokończyć dzieła. Co zresztą zrobiłby, gdyby nie dziwaczna obsesja Ciemnogwiazdego na punkcie miłosierdzia i wybaczania. Oraz fakt, że Relka robiła wyśmienite omlety z wężowych jaj.

 
Recenzja części pierwszej: Zadanie goblinahttp://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/12/od-zera-do-bohatera-po-gobliniemu.html

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/12/od-zera-do-bohatera-po-gobliniemu.html


Recenzja części drugiej: Droga goblina
http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2014/01/bohater-znajdzie-drogealbo-ona-jego-jig.html

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2014/01/bohater-znajdzie-drogealbo-ona-jego-jig.html

30 grudnia 2013

Bohater znajdzie Drogę…albo ona jego. Jig reaktywacja / Droga goblina – Jim C. Hines/


Żywy, gobliński bohater – być nie może! Jeśli nie jest trupem, to powinien stać się nim, jak najszybciej, by nie stanowić zagrożenia dla innych, zwłaszcza wodza. Nie ma więc splendoru i idylli, nie ma lektyki, braw…Jig nadal jest wyrzutkiem, pierdołą i fajtłapą. Ten „waleczny” bohater najchętniej uciekłby przed całym światem, schował się i żył w pełnej spokoju ciszy. Jednak ratowanie świata, wbrew własnej woli, jest jego przekleństwem. Przed przeznaczeniem nie uda mu się uciec i tym razem. Biedny nie wie, że Prawdziwy Bohater musi wziąć udział w trzech wyprawach i właśnie rozpoczyna się druga…
Minął już rok od ostatnich wydarzeń. Tu pod powierzchnią Jig stał się legendą, trafił do pieśni. Pokonał herosów, smoka, nekromantę, stawił czoła niebezpieczeństwom – mimo, iż wcale nie chciał. Do tej pory zbudował świątynię dla swojego boga, w której się ukrywa i leczy pobratymców (nikt jednak nie przyznaje się do korzystania z jego pomocy), widzi (nosi krasnoludzki wynalazek – okulary), kazał zasypać wejście do góry, by izolować siebie i swoją społeczność od zewnętrznych niebezpieczeństw. Przywódczyni boi się Jiga (jak się okazuje - całkiem słusznie) i chce się pozbyć tego dziwaka w butkach z futerkiem. Wysyła więc chudego knypka na niebezpieczne wyprawy, ale ten zawsze wraca. Mimo aktywnego oporu Jiga przed robieniem czegokolwiek (a już w ogóle niebezpiecznego) przygoda go dopada. Jak na złość zagrożenie nadchodzi z wnętrza góry, a nie z zewnątrz – jak obawiał się nasz opętany manią prześladowczą bohater.
Wyprawa staje się faktem, a Jig zostaje członkiem całkiem udanej kompanii – znów składającej się z degeneratów, z której część została wysłana, by go zamordować. Towarzyszą mu: Braf - wspaniały wojownik (szkoda, że w rzeczywistości to skończony idiota), Grell – należąca do starszyzny, mądra goblinka (czyli sterana życiem, wypalona zawodowo, zrzędliwa niańka), Walland - silny i potężny ogr (niestety, wyeliminowany z akcji dość szybko). Za nimi podąża Veka - psychotyczna maniaczka z aspiracjami stania się PRAWDZIWYM BOHATEREM (prawdziwszym niż Jig). Któż by nie czuł się bezpiecznie mając tę niezrównoważoną goblinicę w pobliżu… zwłaszcza, że ta dodatkowo roi sobie, że jest magiem. Wraz z nią wędruje Sznyt – zwerbowany podstępem hobgobliński wojownik (inteligentny, ale mdlejący na widok krwi). Nie zabrakło także Ciapka – pająka ognistego – przyjaciela o piromańskich upodobaniach, który znów robi swoje, oraz pewnego zapomnianego boga, który również potrafi nieźle namieszać. I jak ta wyprawa mogła się (nie) skończyć powodzeniem???
Przypadłość kontynuacji jest taka, że nie ma w sobie świeżości pierwszej części. O goblinach wiemy już sporo, o ich warunkach życia również. W tym tomie autor skupił się bardziej na postaciach, mniej na podziemnym świecie. W pierwszej, jednowymiarowej części, mieszkańcy podziemi - poza Jigiem i Golaką - nie mieli twarzy ani osobowości. Byli tylko przeszkodami, łatwymi do posiekania i unicestwienia dla herosów. Tutaj, rysuje się ich tożsamość, umiejętność nawiązywania emocjonalnych (!) relacji. Mieszkańcy góry okazują się być inteligentniejsi niż się wydawało. Często jednak udają głupich, by się nie wyróżniać, by nie stanowić zagrożenia, długość życia w tunelach jest bowiem bardzo krótka...
W tym tomie wszystkiego jest jakoś więcej. Smokobójca nie jest jedynym narratorem – mamy dwugłos. Niestety fragmenty opisywane z punktu widzenia Veki, mające wprowadzić świeżość do powieści, są słabsze od tych Jigowych z pierwszej części. Drogi tych dwóch postaci krzyżują się jednak, plątają, odbijają od siebie, prowadząc do zamętu, ale i ciekawych rozstrzygnięć. I na tym głównie zasadza się akcja.
Nagromadzenie postaci sprawi, że czekające je przygody będą jeszcze bardziej chaotyczne, a podróże we wnętrzu góry będą przypominać zwariowany rollercoster. Mamy wrażenie, że nasi bohaterowie przebiegają wciąż z miejsca na miejsce, przedeptują podziemie w górę i w dół, tam i z powrotem. Jednak i tym razem miejsce akcji jest niezmienne, nikt nie wyściubi nosa poza wnętrze góry. W jej środku zaczyna jednak wrzeć. Wyjście na powierzchnię wydaje się być już nieuniknione, zaczyna być zbyt duszno w stęchłych korytarzach. Mieszkańcy góry dojrzewają do zmian. Jig staje się drogowskazem dla innych „wyjątkowych” goblinów i hobgoblinów. Parszywe rasy okazują się nie być wcale tak nieznaczące, jak nam sugerowano. Zauważa, to również Jigowy bóg. Zmienia się jego stosunek do goblinów, dzieli się z nimi swoją mądrością np. tym, że lepiej zdławić problem w zarodku, niż czekać, aż się rozrośnie do niebotycznych rozmiarów i przyjdzie do nich sam, Ciemnogwiazdy nie chce dopuścić do ich zagłady. Zwłaszcza, że tym razem głównym antagonistą jest mistrzyni zła - istota tak piękna i słodka, że aż śmiertelnie niebezpieczna dla wszystkich mieszkańców góry.
Na początku powieści dużo się dzieje, później akcja pląta się i spowalnia. Fabuła jest prosta, tak jak w pierwszej części. Mniej w niej już jednak linearności, nie ma już jednej głównej przygody, ta rozgałęzia się w wielowątkową historię. Droga goblina to jeszcze więcej akcji, krwawych potyczek, pułapek, nagłych zwrotów i duuużo więcej magii niż ostatnio. Budowa powieści może symbolicznie wrażać zmiany zachodzące w świecie goblinów, przestają one bowiem, żyć tak jak do tej pory. Dostrzegają, że ich życie, przetrwanie, relacje zależą od różnych aspektów, wyborów i działań. 
Droga goblina, to parodia bohaterstwa. Prawdziwe nie bierze się z ksiąg ani z atrybutów. Nie jest zarezerwowane tylko dla szlachetnych i pięknych istot. Bohaterem może zostać ktoś cherlawy, tchórzliwy i brzydki. Prawdziwe bohaterstwo to czyny niedokonywane dla chwały. Autor nie tworzył heroicznego eposu - mimo kontekstu przygody - niesie to z sobą sporo ładunku komediowego i prześmiesznych sytuacji. Czytelnicy nie pozostali obojętni na „wdzięki” gobliniego rodu i z chęcią sięgają po kolejny tom opisujący ich zmagania z życiem w podziemiach. Zwłaszcza, że Hines utrzymał poziom z pierwszej części: nadal mamy wiele błyskotliwych spostrzeżeń, ironicznych i prześmiewczych komentarzy.
Jeśli trzecia część będzie tak samo wciągająca i dowcipna oraz pełna nonsensów, to warto po nią sięgnąć. Trylogia ta nie jest lekturą z górnej półki, nie zmieni naszego sposobu, w jaki patrzymy na świat, dostarczy jednak sporą dawkę rozrywki. Najlepiej rozpocząć lekturę od pierwszego tomu. Jednak przeczytanie osobno drugiej części nie będzie nastręczało trudności. Łatwo połapać się w akcji, której autor niepotrzebnie nie komplikował.
Tak, jak i w pierwszej części pojawiają się literówki. Nie jest to jednak strasznie rażące, bardziej przeszkadza brak odmiany słowa „wódz”. Okładka znów pozostawia wiele do życzenia, mimo to wygląda korzystniej niż pierwsza – albo się już po prostu przyzwyczaiłam. Tak czy siak - okularki oddają Jigowy ciapowaty „urok”. Grell jednak wyobrażałam sobie całkowicie inaczej – mniej zwaliście i obwiśle. Zakręcony klimat i atmosfera napięcia, w której pozostawia nas pisarz, zachęcają nas do jak najszybszego przejścia do ciągu dalszego. Więc w drogę!!! 

Czytliwość:5/6
Wydanie: 4/6
Okładka: 4/6
Ogólnie: 5/6
Autor: Jim C. Hines
Tytuł: Droga goblina
Tytuł oryginalny: Goblin Hero
Tłumaczenie: Dominka Schimscheiner
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: I
Rok wydania: 2008
Oprawa: miękka
Ilość stron: 431
Cena: 33,90 zł
Fragment:
A co najważniejsze, miał okulary. Dzięki dużym ametystowym soczewkom widział świat tak wyraźnie jak inne gobliny, no, może z wyjątkiem tego na bokach, którego szkła nie obejmowały. Stalowe oprawki trzymały się na nosie dzięki zahaczonym za szpiczaste uszy drucikiem. Okulary uwierały go co prawda w oklapłe ucho – pamiątka po walce z innym goblinem – ale możliwość w miarę normalnego widzenia warta była tej odrobiny niewygody.
http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/12/od-zera-do-bohatera-po-gobliniemu.html
 
Recenzja części trzeciej: Wojna goblina
 
http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/12/jig-kontratakuje-wojna-goblina-jim-c.html
 
 

29 grudnia 2013

Od zera do bohatera po goblińsku /Zadanie goblina - Jim C. Hines/


Im dalej w las literatury fantastycznej, tym trudniej wymyślić coś oryginalnego. Hinesowi się udało. Wyłuskał z drugiego planu reprezentanta mało szanowanego gatunku i skupił się na jego punkcie widzenia. Wyszła z tego eksperymentu „perspektywa Golluma”. Długo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w treści przebrzmiewają dalekie echa Hobbita i Władcy Pierścieni (szczególnie Drużyny Pierścienia). Moje przeczucia nabrały realnego kształtu w momencie, gdy krasnolud pocieszając elfkę, napomknął o jednym takim, który skończył swoją przygodę z dziewięcioma palcami. Inspiracja Tolkienem była odczuwalna tylko do pewnego momentu. Potem autor wybrał inną ścieżkę w labiryncie pod górą, mimo, że ta również prowadziła do smoka.

Z kim byśmy się utożsamili w tej historii? Jest tak sprytnie poprowadzona, że właśnie z głównym bohaterem, czyli GOBLINEM. Reprezentant jednego z najparszywszych gatunków (są jeszcze przecież równie okropne: hobgobliny, orkowie, ogry, trolle i ścierwojady), okazuje się być ciekawszy, rozsądniejszy, niż mający się za lepszych od niego ludzie, magowie, krasnoludy i elfy. Więc kto tutaj dynda na dole hierarchii i jak łatwo ocenić książkę po okładce?

Za określeniem "goblin" podąża szereg cech: tchórzliwość, plugawość, kłótliwość, bezsensowne okrucieństwo, fałszywość. Poza tym gobliny są prymitywne, śmierdzące, brutalne w swej głupocie (rozumem nie grzeszą) i brzydkie. Żyją i walczą bez jakiejkolwiek strategii, planu, taktyki – mają trochę taką ułańską fantazję: z szablami rzucają się na czołgi, czyli nieuzbrojoną kupą na uzbrojonego wroga. Cud, że w ogóle jeszcze istnieją. Jednym słowem nic nieznacząca rasa, której reprezentantów lepiej nie spotkać na swej drodze. Na szczęście, jeśli nie zawędrujemy do jaskiń, to są na to małe szanse. Gobliny żyją pod ziemią w ciemnych i zatęchłych tunelach, żywiąc się czym popadnie w najohydniejszej wersji. Ci, którym udaje się przeżyć maja wiele szczęścia, a Ci którzy przeżyją dotarcie na powierzchnię i jeszcze powrót, urastają do rangi bohaterów. Odmiana stworzona przez Hinesa jest niebieska i ma to niejaki związek z pewnymi grzybkami…

Życie pod ziemią w niezmiennych od wieków warunkach i brak kontaktu z innymi istotami, nie daje zbyt wielu szans na zmianę czy rozwój. Dlatego istoty tam żyjące są zacofane, od lat reagują instynktownie według wpojonych schematów. Ciemność, stęchlizna, surowe otoczenie pełne skał i niebezpiecznych stworów, to nie są dekoracje dla istot wrażliwych. Łatwo jest więc zakreślić ogólny obraz goblinów, przykleić im etykietkę, wrzucić do jednego wora i gotowe. A jednak Jig jest inny. I to nie tylko ze względu na brak tężyzny fizycznej - to chudy, słabowity cherlak. Co za tym idzie jest poniewierany przez pobratymców i uważany przez nich za najsłabsze ogniwo. O inności Jiga świadczy również to, że jest emocjonalnie związany z jakąś istotą – pająk piroman to jego pupil, oraz inteligencja, dzięki której żyje. Szybko się uczy, obserwuje, analizuje, jest kreatywny i jego celem nadrzędnym jest: przetrwać. Często nasz goblin dochodzi również do smutnych wniosków, dotyczących kondycji jego gatunku i myśli nad tym, co mógłby zmienić w życiu swojej społeczności. Spryt, ciekawość i umiejętność czerpania wiedzy z sytuacji ekstremalnych, pomagają mu przeżyć przygodę, w której mimowolnie bierze udział i wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość. Jig nie jest wojownikiem ani mocarzem, a jednak to on - no dobra, pośrednio - staje się Smokobójcą. Jego historia to jedna z tych opowieści, w której postać z ofiary - pokraki i popychadła - staje się Bohaterem.

Miejsce akcji powieści, od początku do końca, to ciemne podziemia – ciasne, zdradliwe i niezbadane. Pisarz nie tworzy jednak klaustrofobicznej atmosfery - nie czujemy „presji” tuneli labiryntu. Zadanie goblina to powieść pełna zwrotów akcji, krwawych starć, pułapek i potworów. Przygody następują jedna po drugiej, tekst ma więc bardzo prostą w odbiorze budowę linearną. Krótkie rozdziały porcjują nam dynamiczną treść, przeplataną refleksjami. Pod koniec ta forma zaczyna nużyć, zwłaszcza, że zakończenie nie jest do końca trafione – autor za bardzo je rozwlekł, podomykał na siłę wątki i pozbył się niewygodnych postaci.  

Hines nie tworzył jednak epopei o herosach, nie bawił się więc w niepotrzebną komplikację przygód, pogłębianie psychologiczne postaci, ani zamotanie akcji emocjonalnymi wstawkami (chociaż stosunek Jiga do Ciapka jest rozczulający). W fabule momentami jednak gubią się niektórzy bohaterowie, by po chwili się zjawić, gdzie trzeba, no ale to w końcu humorystyczne fantasy  - traktujmy je więc z przymrużeniem oka. Poza tym, każda postać książki to degenerat, antybohater, i na ich tle, co by nie było, Jig wypada najszlachetniej.

To wyprawa po tajemniczy skarb (a właściwie wszechpotężny artefakt), którego nie ma tam, gdzie go wszyscy szukają, poza tym nikt nie wie jak wygląda. A cały mrok tej historii sprowadzony zostaje do gobliniej chochli. Tak naprawdę więc mamy do czynienia z parodią heroicznych przygód. O tym czym jest parodia, od Hinesa mógłby się uczyć Gerber. Ta parodia tworzy własny, autonomiczny świat kłótliwych śmiałków (którzy na swoje nieszczęście i mimo jawnej niechęci, zmuszeni są ze sobą współpracować) i przypadkowego wiru wydarzeń, który prowadzi ich w dół, ku coraz trudniejszym przeszkodom do pokonania. Autor nie zalewa nas tanimi i nachalnymi „żartami”, nie epatuje absurdem. Nie pławi się w rynsztoku słów i scen, które bardziej brzydzą niż śmieszą. Tutaj uśmiech czai się między wersami, w barwnych opisach myśli – jest w nich ironia, intryga, kąśliwe uwagi i sarkastyczne, szczere przemyślenia. Jig po goblińsku próbuje interpretować sposoby na życie, poglądy istot z powierzchni. A wynikające z tego konfrontacje tworzą komiczny efekt, jak bowiem wytłumaczyć ludziom, że chowanie zmarłych jest marnotrawstwem?

Nie jest to wielkie dzieło, jednak stanowi miłą rozrywkę. Prosty język nie zamąci nam w głowach i nie każe się za bardzo wytężać. Nie będzie nas też strasznie zaskakiwać – podobnych opowieści znamy już wiele - i dzięki temu zrelaksuje. Okładka mnie nie porwała, nie ukazuje potencjału powieści - ale jak widać, nie tylko u nas były z nią problemy, ponieważ zagraniczne również nie powalają. Co mnie dziwi, to fakt, że przygody Jiga mają trzy tomy. Pierwszy tom to zamknięta całość i trudno mi sobie wyobrazić ciąg dalszy – zobaczymy.


Czytliwość:5/6
Wydanie: 4/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 5/6

Autor: Jim C. Hines
Tytuł: Zadanie goblina
Tytuł oryginalny: Goblin Quest
Tłumaczenie: Dominka Schimscheiner
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: I
Rok wydania: 2008
Oprawa: miękka
Ilość stron: 427
Cena: 33,90 zł

Fragment:
Jig nienawidził syfnych dyżurów.
Nie samej pracy, jaka się z tym wiązała. Lubił metaliczny zapach groty destylacyjnej, gdzie na tacach suszyły się okrawki z muchomorów i odstana przez tydzień krew.
Nie, nigdy nie narzekał na szorowanie kotłów czy łączenie tych farfocli z wrzącym tłuszczem, pajęczynami oraz ciemnozielonym wywarem o zapachu gnijących roślin. Lubił, jak grudkowata breja, którą z wysiłkiem mieszał w wielkim kotle, zamienia się w gładką, galaretowatą maź.

Recenzja części drugiej: Droga goblina
 http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2014/01/bohater-znajdzie-drogealbo-ona-jego-jig.html

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2014/01/bohater-znajdzie-drogealbo-ona-jego-jig.html

Recenzja części trzeciej: Wojna goblina
http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/12/jig-kontratakuje-wojna-goblina-jim-c.html

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/12/jig-kontratakuje-wojna-goblina-jim-c.html


21 grudnia 2013

Witaj diable rogaty..... /Rogi - Joe Hill/


To, co kiedyś nazywaliśmy szatanem, czartem, lucyferem, belzebubem itd. dziś przyjęło miano nieświadomości. Współczesny diabeł jeszcze dobitniej i dogłębniej tkwi w nas samych. Ma tylko nową, modną nazwę.
Gdy dowiedziałam się, że główną osią utworu będzie wzdychanie do martwej ukochanej, to ścierpłam. Taplanie się w bagnie wspomnień i wyrzutów sumienia mogłoby wywołać u mnie gorączkę i dreszcze. Założyłam jednak, że skoro za historię wziął się syn Kinga, nie mógł jej zepsuć, musi mieć w genach patent na konstruowanie ciekawych historii. Po lekturze mogę stwierdzić, że rzeczywiście bardzo wiele Kinga w Hillu: podobny styl budowania napięcia, malowania świata, opisu wspomnień małego chłopca, demaskowanie zaścianku i potwora, nawet sposób poruszania się w świecie popkultury też jest u niego nieco wtórny. Jednak mimo to, a co dla mnie ważniejsze, powieść czyta się tak, jakby posiadanie rogów było czymś oczywistym i co drugi człowiek je miał – to mi wystarczyło: więc wchodzę w to, biorę, czy popularniej "lajkuję".

14 grudnia 2013

Kłamliwa dziwka w szafie i kropka /Opowieści z Blarnii. Lewa Ladacznica i Stara Szafa - Michael Gerber/


Miałam ochotę przeczytać rozluźniającą książkę, przy której się trochę pośmieję. Zaufałam wydawcy, zaufałam opiniom. Zwiodła mnie okładka i wyraźne parodystyczne nawiązanie do znanej powieści. Szczerze żałuję. Nikt nie zwróci mi czasu poświęconego na lekturę.

Po kilku pierwszych stronach czytanie stało się dla mnie horrorem, uświadomiłam sobie bowiem, że muszę dobrnąć do zakończenia. Przerażająca świadomość. Dosłownie czołgałam się przez kolejne strony w koszmarnych bólach, od czasu do czasu wpełzając na minę, która rozrzucała wokoło umartwione członki mojego ciała.

To co dawało mi siłę by na powrót się pozbierać, to fakt, że tłumacz dał radę i dobrze wykonał te niewątpliwie niewdzięczne zadanie. Sądzę jednak, że mógł nie oszczędzać czytelników i nie łagodzić podtytułu, zostawiając go takim jakim jest w oryginale: Kłamliwa dziwka w szafie. Może wtedy niektórym włączyłaby się czerwona lampka w głowie i nie kupiliby książek swoim pociechom? Bo z całą pewnością książka dla dzieci to nie jest, lecz raczej jak sugeruje autor dla „dziecinnych”. Czyli takich dorosłych, których bawi fekalne poczucie humoru wypływające z zapchanego klozetu.

Autor – łaskawca - informuje nas o wykorzystaniu w książce Cenzorwizji – dzięki której brzydkie wyrazy nie będą widoczne. Świadomość, że po książkę sięgną pewnie młodociani fani Narnii, hamuje nieco jego np. lubieżne i analne zapędy językowe. Cenzorwizja ma zabezpieczyć niewinne oczy czytelnika przed zobaczeniem tego, czego nie powinien zobaczyć – w tej sytuacji uważam, że mechanizm nie funkcjonuje sprawnie, ponieważ większość tekstu powinna być niewidoczna.

Nazwisko twórcy owej tortury nieprzypadkowo budzi skojarzenia z popularną papką dla niemowląt. Fakt ten jest najlepszym komentarzem do tej książki. Łudzimy się, że kupujemy coś zdrowego i smacznego, lekkostrawnego, jak zapewniają reklamy, czyli ulegamy dobrze rozkręconej kampanii ogłupiającej. Gdy już odkręcimy słoiczek i dostaniemy w twarz skumulowaną pod nakrętką wonią, zaczyna się nam robić niedobrze na myśl, że będzie to ktoś musiał zjeść. Niestety - zdrowe – więc bezlitośnie pchamy w niewinne dziecię zjadliwą papkę, ogólnie wywołując na jego buźce kwaśne grymasy. Zjadliwy posmak pozostaje na długo. Dokładnie tak samo jest z parodią Opowieści z Narni.

Blarnia Gerbera niewiele ma w sobie z magicznej krainy, mimo to autor kurczowo trzyma się szkieletu pierwowzoru. Czwórkę rodzeństwa: Picię, Zuzkę, Ediego i Wygódkę o sugestywnym nazwisku Perversie poznajmy w momencie, gdy zostają oni wypożyczeni przez rodziców do eksperymentów medycznych, które przeprowadza Zły Profesor. Najmłodsza z pociech o nieszczęsnym (dla autora) przydomku Wygódka, ze względu na podobieństwo do pakistańskiego właściciela sklepu tytoniowego, przyrodnia siostra pozostałej trójki, szukając konia w szafie trafia do Blarnii. Koniec końców trafiają tam wszyscy i postanawiają zawładnąć krainą pełną, równie jak oni, pokręconych mieszkańców. Dokładnie jak w oryginale Edi spotyka Niemałą Czarownicę (która poprzez zwiększanie swoich gabarytów, powiększa swoją strefę wpływu, nie pogardzi więc ucztą w postaci równoległego świata), Wygódka spotyka pionowego fauna Tumana, który jako jedyny faun prawiczek jest zagrożony utratą certyfikatu. Bobry, a właściwie bobrzyce lesbijki, wychowujące dzieci z drewna, doprowadzają naszych antybohaterów do Astmy. Spotykają także Mikusia, bezrobotnego pijaczynę, od którego otrzymują ciekawe dary, np. Picia dostaje gumową kość, którą zabija Wściekłego Warka (yorka nie wilka). Jest i spotkanie przy Kamiennej Wannie, koniec wiecznej zimy spowodowany kłopotami Czarownicy z Urzędem Skarbowym, Tandetna i Tandetniejsza Magia oraz uśmiercenie wstydem Astmy.

Dzieci określone są mianem córek i synów Atoma i Steve’a, czyli pary homoseksualnej, która zastąpiła Adama i Ewę, trochę na złość przeciwnikom małżeństw tej samej płci. Ogólnie cała czwórka dzieciaków jest obarczona niezidentyfikowaną, ciężką chorobą psychiczną. Wygódka natomiast jest przykładem nie tylko ociężałości psychicznej ale i motorycznej, co objawia się w jej zdolnościach samodestrukcyjnych. Bohaterowie oryginału ociekali słodyczą i patosem, ale uczynienie z nich nierozgarniętych, tępych półgłówków, wrzuconych w kocioł żałosnych i idiotycznych (nieśmiesznych) sytuacji jest po prostu niesmaczne. Pisarz ma ewidentny pociąg do fekaliów, wszelkich możliwych płynów ustrojowych, bezpodstawnej przemocy…Zdecydowanie nie chcę się dowiedzieć, jak funkcjonuje umysł tego człowieka.

Na plus „dzieła” przemawiają pojawiające się liczne odniesienia do innych utworów. W poskromieniu rodzeństwa, Profesorowi, pomaga gosposia Makbet, zmywająca usilnie niewidzialną krew z rąk. Oprócz tego mamy peron 9 i ¾ , faun odgrywa Króliczka z Alicji w Krainie Czarów (za co zastaje upominany i nastraszony prawami autorskimi).  Blarnia tak w ogóle graniczy z Oz, Śródziemiem i Bujdostanem. Gerber wykorzystuje również przesąd, w który wierzy mama Ludwiczka - koty liżą masło, i jak pamiętamy, można od tego umrzeć (gdy się owe masło zje po kocie). Niemała Czarownica, swoją różdżką na baterie zamienia mieszkańców krainy w rzeźby z lukru, które częściowo, m. in. biedny Tuman, zostają skonsumowane przez Ediego. Nie sposób nie skojarzyć tego motywu z Jasiem i Małgosią.

Pod koniec książki (ale jakie są realne szanse, że ktoś tam dotrze?) zauważamy, że Gerber jest jednak rasowym parodystą, ma wyczulony zmysł obserwacji, potrafi wychwytywać absurdy naszej rzeczywistości i wpleść je (tak wpleść!! I to subtelnie!!) w treść parodii. Mamy liczne odniesienia do kondycji chrześcijaństwa i chrześcijańskich wartości (wyznawcy Astmy to prymitywna, agresywna banda, hołdująca podziałom i bogactwu materialnemu), ludzkiej natury i jej ograniczeniach (władza, walka, siła), mechanizmów władzy, potędze manipulacji. Symboliczna ślepota mieszkańców Blarnii, ukazuje, jak trudno jest zobaczyć prawdę, którą ma się pod samym nosem, jak trudno jest zrozumieć bezpośrednie przesłanie Astmy, bez zbędnych interpretacji. Astma, mały sierściuch, to zdecydowanie najlepiej skonstruowana i najsympatyczniejsza postać w książce. W akcie desperacji przybiera postać kota, by nieść swoje przesłanie pozbawione przemocy. Jako lew budziłby bowiem respekt, ale i skłaniałby do zabijania, czym się brzydzi. Nikt go nie rozumie, jest załamany i zmęczony ciągłymi zmartwychwstaniami, które nikogo niczego nie uczą. Nawet dzieci szantażują go zdjęciami z kąpieli….i świat nadal stoi w miejscu.

Jest w tej książce parę scen działających na wyobraźnię w kojący sposób, nawet budzących uśmiech na ustach. Ale jest ich zbyt mało, można je policzyć na palcach jednej dłoni. Parodia powinna być błyskotliwa, pełna trafnych uwag, nawiązań, zdrowego szyderstwa.

Zamiast tego, to co nam zaoferowano jest żałosne, wulgarne i płytkie. Po prostu przeładowany bełkot. Autor nie odpuszcza nawet jednego akapitu, każda strona jest napuchnięta od przegięć, każda jest najeżona absurdami. Łatwo się domyślić, że taka ilość jest męcząca. Czytając musimy skupiać się na każdej scenie z osobna - jej absurdach - przez co umyka nam treść jako całość. Poza tym autor próbuje nawiązać więź z czytelnikiem poprzez ciągłe komentarze odautorskie, które pewnie w zamierzeniu miały wywoływać salwy śmiechu. Błędy logiczne tekstu zaznacza sam, np. rodzeństwo upomina Wygódkę, że akurat w tej scenie jest nieprzytomna, więc nie powinna się odzywać. Z książki dowiadujemy się np. że „ten bajzel” ma mieć określoną liczbę stron według wydawcy, więc autor popędza bohaterów by robili, to co trzeba i jak najszybciej zakończyli swoje przygody np. upomina Ediego by wszedł do szafy, a nie skakał przez okno. Na dokładkę Wydawnictwo MAG pokusiło się o trochę literówek, co jest wspaniałym ukoronowaniem i dopełnieniem treści.

Nie jest dla mnie obrazoburstwem parodiowanie jakiejkolwiek książki. Nie ma takiej świętości, której nie można by zdrowo obśmiać. Trzeba to jednak zrobić umiejętnie. W ten sposób, można stworzyć zupełnie autonomiczne dzieło, godne uwagi i zapamiętania. Dlatego nie mam do Gerbera pretensji o to, że sparodiował Narnię, ale o sposób, w jaki to zrobił. Kompletnie bez ładu i składu. Zdecydowanie lepiej na tym tle wychodzą zombiowe mashupy. Gnijące Żywe Trupy w tym wykonaniu mają przynajmniej jakiś polot i sens. Opowieści z Blarni to zapis jakiegoś chorego, pokręcanego zjazdu naćpanego nastolatka. To, że napisze się kilka słów o cyckach, gównie i prochach, nazwie się Mikołaja - Cipołajem, wykropkuje się wulgaryzmy, nie uczyni z jakiegoś tekstu dobrej parodii.

Nie porywa, a męczy, nie bawi, ale zohydza. Polecam tylko tym, którzy dosłownie chcą zabić czas.

Czytliwość:2/6
Wydanie: 4/6
Okładka: 4/6
Ogólnie: 2/6

Autor: Michael Gerber
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Tytuł: Opowieści z Blarnii. Lewa Ladacznica i Stara Szafa
Tytuł oryginalny: The Chronicles Of Blarnia: The Lying Bitch In The Wardrobe
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 246
Cena: 25,00 zł

Fragment:

„God made Adam and Eve, not Atom and Steve”

Był to Wściekły Wark, budzący grozę kapitan Gwardii. Wściekły wcale nie budził grozy, mocno jednak wierzył w myślenie pozytywne. Tak, czy owak, yorkshire terier miniaturka ważył mniej niż zszywacz i nie mógł rozerwać zębami nawet kawałka papieru toaletowego, jeśli przez noc nie namoczyło się go w wodzie. Z tego powodu był raczej bezużyteczny jako pies stróżujący, ale Królowa korzystała z jego usług, gdy bowiem stał obok niej, wydawała się jeszcze większa niż była.

Gdy Czarownica ze swoimi wyznawcami posuwała się w stronę obozowiska niczym pijana ameba, Zuzka i Wygódka ruszyły na poszukiwanie Astmy. A każdy, kto kiedykolwiek szukał kota, potwierdzi, że znajdzie się go tylko wtedy, kiedy zechce być znaleziony, i ani chwili wcześniej.

Tekst dostępny również na portalu Kocie Tajemnice:




13 grudnia 2013

40 opowiadań na pustyni - Bruno Ferrero



Biorąc do ręki 40 opowiadań na pustyni przygotujcie się na lekturę niekoniecznie do przeczytania na raz. Refleksyjne opowiadania i krótkie sentencje - opatrzone komentarzami, potrzebują bowiem czasu by zakiełkować w nas zrozumieniem.
Zasadniczo „od deski do deski”, linearnie, to nie jest idealny sposób na takie publikacje. Pozycja ma raczej służyć powolnemu odkrywaniu pewnych aspektów naszego istnienia, rozłożonej w czasie zmianie perspektywy. Może również pomóc w spajaniu tożsamości w szerszym kontekście.

Każdemu z nas zależnie od sytuacji życiowej, w której się obecnie znajduje i czego akurat potrzebuje, spodoba się coś innego. Mnie osobiście urzekła i rozbawiła historia z krawatem na pustyni, a poruszył – ślepiec z lampą.

Po odcięciu z interpretacji dominującego wydźwięku religijnego, o dziwo teksty stają się uniwersalne. Stanowią, więc w sam raz narzędzia dla trenerów wszelkiej maści. Stosowane jako poparcie, urozmaicenie, chwila oddechu itp. – na pewno nie zaszkodzą. Sprawdziłam.

Rok wydania tłumaczy jakość zamieszczonych w książeczce zdjęć. Nie należy zwracać na nie uwagi - tutaj najważniejsza jest treść, a nie strona wizualna. O ile skromniejsza jest ta książeczka, w porównaniu z publikacją Pawlikowskiej, a o ile wieloraksza... Dlatego nie poddaję wydania i okładki ocenie - tutaj nie ma przerostu formy nad treścią. Tytuł, zwłaszcza ze względu na osadzenie w konkretnej religii – bardzo sugestywny i tłumaczenia nie wymaga.


Podsumowując: proste, krótkie i do spokojnego przemyślenia. Najważniejsze, to wyciągnąć z nich to, co do nas trafia.



Autor: Bruno Ferrero
Tłumaczenie: Ewa Ramz
Tytuł: 40 opowiadań na pustyni
Tytuł oryginalny: Quaranta storie nel deserto
Wydawnictwo: Wydawnictwo Salezjańskie
Wydanie:
Rok wydania: 1997
Oprawa: miękka
Ilość stron: 62
Cena: J









08 grudnia 2013

Serio na serio? /A gdyby to była prawda... - Marc Levy/


Komedia romantyczna od rasowego romansu różni się tym, że koniecznie musi być pogodna, ciepła i zawierać w sobie ładunek humorystyczny. Treści muszą być niezobowiązujące, bo ich nadrzędny cel to rozrywka. Nie obciążając czytelnika przymusem zbędnego myślenia, mają rozbawiać i wzruszać. Więc czego się w sumie spodziewać?
Lauren to oddana pracy, śliczna i zdolna lekarka (tradycyjnie chodzący ideał), której samotność objawia się w dyskusjach z psem i samochodem. Ulega poważnemu wypadkowi z którego „wychodzi” martwa, a jednak żywa. Koniec końców lekarze decydują się na podłączenie jej do aparatury i utrzymywanie przy życiu. Nikt nie wie o jej bezcielesnych wycieczkach i samotności jako zjawy, której nikt nie widzi ani nie czuje.
Arthur, właściwie główny bohater książki (tak, tym razem nie kobieta), to oczywiście przystojny i wzięty architekt - jak mogłoby być inaczej? Wprowadza się do mieszkania niedoszłej nieboszczki, nie wiedząc, że ma niezmaterializowaną współlokatorkę. Gdy znajduje ją w swojej szafie, nie wierzy w jej zwariowaną historię o tym, że jej ciało jest teraz gdzie indziej, a ona sama jest duchem. Zauroczony, jak to facet, daje się jednak namówić na wycieczkę do szpitala i przekonuje się na własne oczy, że dziewczyna mówi prawdę. Postanawia jej pomóc, chce z powrotem połączyć jej duszę z ciałem – przecież tylko on ją widzi i słyszy, więc tylko on może tego dokonać. To musi być przenaczenie... - nieubłaganie ciśnie się  na usta. Oczywiście zakochują się w sobie bez pamięci i są gotowi wszystko dla siebie poświęcić. Arthur rzuca pracę w diabły i wchodzi nawet w konflikt z prawem. Nikłe szanse na to, że Lauren obudzi się ze śpiączki, skłaniają lekarzy do podjęcia ostatecznej decyzji i dokonania eutanazji. Łóżka w szpitalu są w końcu drogie i szkoda ja marnować dla kogoś, kto nie ma szans na wyzdrowienie - to jedyny wiarygodny element historii. Arthur podejmuje heroiczną walkę o życie ukochanej, posuwając się nawet do porwania jej ciała ze szpitala. Policja szybko wpada na jego trop i odbiera mu ukochaną, reszty można się domyśleć.
Od słodyczy wyciekającej z tych postaci, aż mi się kartki w książce posklejały. Paradoksalnie Ciastek ze Shreka miał więcej charakteru niż te keksowe wydmuszki. Poza tym ich mądrości i filozofie życiowe mają w sobie tak zawrotną głębię, że nie wiadomo, czy chwytać się za głowę z rozpaczy, czy za brzuch z powodu mdłości. Śledztwo doświadczonego policjanta w wykonaniu Levy to kpina, tylko nie wiem czy ze stróża prawa, czy z czytelnika. Po prostu żywa karykatura wymiaru sprawiedliwości. Umorzenie śledztwa z powodu braku typowych dla psychopaty objawów u Arthura –  po prostu rozbrajające i naiwne do bólu. Zachowanie synka, po śmierci matki, również pozostawia wiele do życzenia, bo ten myśli i mówi, jakby miał co najmniej ze sto pięćdziesiąt lat. Poboczne wątki też są mocno naciągane i powodują niepotrzebne dłużyzny. To książka o dwójce ludzi i wprowadzanie postaci pobocznych, które mają do powiedzenia więcej niż dwa zdania, tak ni stąd ,ni zowąd, niepotrzebnie naciąga fabułę. Najgorsze, co pisarz mógł wymyśleć i umieścić w treści, to scena "miłosna" pomiędzy człowiekiem a duchem. Zwłaszcza w momencie, gdy ciało głównej zainteresowanej leży w pokoju obok. Czy współżycie z duchem to odmiana nekrofilii? To ma w ogóle jakąś nazwę? Dziwią również listy od matki do Arthura. W ogóle, czy to co jest w nich zawarte jest tym, co chce się komuś powiedzieć zza grobu? Jeśli wam wystarczy sił, oceńcie to sami.
Taki już "urok urokliwej" komedii romantycznej: nie można brać jej na serio. Napięcie jest sztuczne i budowane naiwnie, bo od początku wiadomo, do czego zmierza autor. Dlatego pozytywnym (chociaż jeden pozytyw!) zaskoczeniem jest brak oczywistego happy endu. Również zbyt wyidealizowane przez autora zostały relacje międzyludzkie: między rodzicami i dziećmi, kobietami i ich mężczyznami, szefami i podwładnymi. Szkopuł w tym, że to o to chodzi w tego typu historiach. Nie o prawdę, lecz o wykreowanie świata, jaki chcielibyśmy widzieć, bez jego codziennych problemów i trosk. A gdyby to była prawda, świat byłby cudownym, lukrowanym miejscem…A gdyby to była prawda… mam nadzieję, że w tym domku z piernika znalazłaby się jakaś charakterna czarownica…
Ekranizację powieści zajął się sam Steven Spielberg. Oczywiście w kinowej wersji – Jak w niebie -  bez happy endu się nie obyło. Wycięto również pewnie nieszczęsne sceny, kończąc perypetie na porwaniu ze szpitala. I chwała reżyserowi za to.
Może to wina tłumaczenia, a może autor ma fatalny, jak dla mnie, styl budowania dialogów. Totalny miszmasz: część dialogów rozpoczyna się od myślników, nagle wypowiedzi zostają wplecione w narrację, po czym znów są wrzucone w myślniki. Trudno się połapać i ciężko się to czyta. W sumie nie wiadomo też, z czego się śmiać. Są niby gry słowne i komizm sytuacyjny, ale sztuczne przez co mało zabawne. Okładka również nie porywa. Nie wiem czy mam ochotę oglądać zdjęcie pleców i kobiecego półtyłka, ani to nie pasuje do treści, ani to ładne. Kropką nad „i” jest okołowydawniczy bałagan tytułowy. Tę samą pozycję Albatros wydał pod tytułem: Jak w niebie, a Książka i Wiedza jako: A jeśli to prawda.
Podsumowując: słodko, płytko i nijako. Jednak, jeśli kogoś chwytają za serce komedie romantyczne i lubi ich specyficzny klimat, to mimo wszystko, życzę miłej lektury.

Czytliwość:2/6
Wydanie: 3/6
Okładka: 1/6
Ogólnie: 2/6

Autor: Marc Levy
Tłumaczenie: Z franc. Przeł. Ewa Cieplińska
Tytuł: A gdyby to była prawda…
Tytuł oryginalny: ET SI C’ETAIT VRAI…
Wydawnictwo: Świat Książki
Wydanie:
Rok wydania: 2003
Oprawa: twarda
Ilość stron: 208
Cena: 28,90 zł

Fragmenty:
Widzisz, kiedy robisz dokładne kalkulacje, analizujesz wszystkie za i przeciw, to właśnie na tym upływa ci życie i nic się w nim nie dzieje.
Chłopczyk złożył list i wsunął go do kieszeni. Pocałował matkę w lodowate czoło. Przeszedł przez bibliotekę, dotykając palcami grzbietów książek. „Kiedy mama umiera, to jakby spłonęła biblioteka” – zwykła mówić.Wyszedł z pokoju zdecydowanym krokiem, tak jak go uczyła: „Mężczyzna, który odchodzi, nie powinien nigdy oglądać się za siebie”.
Arthur poszedł do ogrodu, w powietrzu czuć było łagodną rześkość porannej rosy. Skierował się prosto do rozarium i przyklęknął.
- Ona odeszła, już nie przyjdzie przyciąć wam gałązek – powiedział. – Gdybyście mogły to wiedzieć i zrozumieć… Mam wrażenie, jakby na moje barki zwalił się straszny ciężar…
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...