13 listopada 2013

/"Śmierć w wodze" Jill Eckersley/



Myślenie naprawdę nie boli – w mózgu nie ma zakończeń nerwowych…mimo wszystko, organ ten nie ogarnia zadawanego mu cierpienia i wyłącza się przy tej lekturze. Na szczęście potrzebny za bardzo nie jest.

Odcinek dennego popkulturowego serialu, w którym to wszyscy są piękni i bogaci. W tle pojawia się morderstwo, które rzekomo stanowi centrum akcji i ma być przyczynkiem i usprawiedliwieniem powstania tego chłamu. Banał, banałem popychany, głębia w tym zawarta na poziomie niestrawnej dawki kiczu, gdy się już ją zwróci … Dobra, przyznaje człowiek chce się czasem odmóżdżyć, zażyć taniej rozrywki, byle nikt nie kazał mu myśleć, nie przesadzajmy jednak. Ostatnio słyszałam, że w momencie, gdy oglądamy jakąś głupotę w telewizji, jedna książka popełnia samobójstwo. Ta akurat by mogła. Nie pogniewałabym się. Wolałabym poobcować z drzewem, które zostało ścięte, by ona mogła pójść do druku. Ale skoro straciłam już swój czas na to by ją przeczytać, mogę jeszcze trochę poświęcić, by ostrzec innych.

11 listopada 2013

I żyli długo i szczęśliwie… /Rocznica Michael A. Adamse/ DKK


Nie od dziś wiadomo, że perypetie pary nie kończą się, lecz dopiero naprawdę zaczynają w momencie, gdy wypowie się magiczną formułkę: i żyli długo i szczęśliwie. Złośliwcy powiadają, że: długo i nieszczęśliwie, ale nie bądźmy takimi pesymistami. Komedie romantyczne wiodą prym w doprowadzaniu nas przesłodzoną drogą, do przesłodzonego happy endu. I potem jakby świat przestawał istnieć. Ciąg dalszy jednak następuje: bogatszy w niespodziewane zwroty akcji, obfitujący w wątpliwości i zdradliwe zakręty tuż nad przepaścią. Dzięki pewnej fioletowej krowie, wiemy jednak, że nawet, gdy w tym ciągu dalszym, zapomni się o przytulaniu, zawsze można sobie o nim przypomnieć. Czyli wystarczy tylko impuls i trochę dobrej woli, by wyjść na prostą.

W przenośni, właśnie o takim przytulaniu przez całe życie jest Rocznica. Historia miłości Michaela Adamse.

Richarda, głównego bohatera, poznajemy, gdy jest u kresu sił. Rozstał się z żoną Laurą, z którą jednak wcale nie chce zerwać więzi, tęskni za dziećmi. Stało się również nieuniknione, po wyczerpującej walce z chorobą umiera jego matka. Pełen negatywnych emocji, w rozsypce i w strzępkach wybiera się do ojca, na pogrzeb. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że te wydarzenie w pozytywny sposób wpłynie na jego życie, że zanim wróci do domu, zmieni swój pogląd na temat własnego związku na tyle, by go ratować. Ojciec świadomy jego małżeńskich problemów, daje mu nieoceniony prezent – prawdę o swoim własnym małżeństwie: wybór ze zbioru listów rocznicowych, które wysyłał do swojej żony przez 49 lat małżeństwa. Ofiarowuje synowi również, odkryte dopiero po śmierci żony listy, które pisała do niego również w każdą rocznicę. Korespondencja Sary i Christophera jest główną osią powieści. Listy przeplatają się z rozważaniami bohatera na temat dokonanych odkryć związanych z małżeństwem rodziców, które uważał za idealne (dzieci nie wyczuwają napięć między rodzicami, nawet, gdy ci próbują ukryć, że coś jest nie tak? Mocno naciągane). Dotychczasowa zazdrość o ich związek okazuje się bezpodstawna, dzięki temu znika również poczucie porażki.

03 listopada 2013

O diable, który siedział w pudełku /Świątynia – Jakub Żulczyk/


Jeśli liczyłabym, że pisarz wydając w ciągu jednego roku dwie knigi, z jednej na drugą wypracuje warsztat, to dałabym się zaskoczyć, jak drogowcy zimie. Jednak w Świątyni, kontynuacji Zmorojewa, jest lepiej: czyta się płynniej, a fabuła jest spójna i przemyślana. Brakuje za to Zła, dynamizmu i świeżości pierwszej części – ale taka już przypadłość ciągów dalszych. Technicznie jest więc lepiej, ale poza tym, książka jest kopią poprzedniej: te same chwyty, narzędzia, a fabuła ma straszne dłużyzny. Zdecydowanie zbyt pochopnie napisana kontynuacja.

Po wakacjach w Głuszycach i tamtejszym „tornadzie”, drogi Anki i Tytusa rozchodzą się – nie jest im po drodze w realnym życiu. Akcja początkowo skupia się właśnie na dziewczynie, która zaślepiona uczuciem ładuje się w niemałe kłopoty, związane z przeprzystojnym Damianem i jego paczką. Te jednak, tak naprawdę, wymierzone są w Tytusa. Chłopak oczywiście bohatersko rusza jej z odsieczą i ładuje się w sam środek zasadzki. Powiernik tym razem nawet ginie, ale nie martwice się, pisarz nie oparł się pragnieniu napisania trzeciego tomu jego przygód, więc w sumie jest happy end. A jak to możliwe? Musicie przekonać się sami.

Schematyczność stanowi atut literatury młodzieżowej. I tym razem uniwersalna walka dobra ze złem jest na tapecie. Siły nieczyste znane nam z poprzedniej części powracają. No cóż, telewizja jest potężnym medium, a w rękach przebiegłego Leszego, to śmiertelne narzędzie. Zło tym razem nie panoszy się tu i tam, lecz koncentruje się na jednym celu. Przez całą powieść wszystkie elementy i działania kumulują się, aby wybuchnąć w ostatnich scenach. Świątynia została pozbawiona dobrych, baśniowych postaci, przez co jest bardziej mroczna. Ich miejsce zajęli jaskrawi przyjaciele głównych bohaterów. Autor nie utrzymał jednak tego stanu rzeczy, potrzebny był mu pozytywny akcent nadprzyrodzony. Strąk więc wskakuje w akcję dokładnie wtedy gdy trzeba, by ratować sytuację (Chwyt nagłej pomocy znikąd w Zmorojewie też był nadużywany).  Żulczyk niestety zaniedbał kluczowy atut poprzedniej części – brakuje odwołań do mitologii słowiańskiej.

Autor żongluje bohaterami spychając ich na drugi plan, wyciągając na pierwszy itd. Również i tym razem, położył bardziej nacisk na relacje miłosne między poszczególnymi nastolatkami. I znów wyszło to śmiesznie i ckliwie, zwłaszcza w obliczu nadchodzącej katastrofy (tym razem nie ma ratującej fabułę mitologii). Poza tym, Żulczyk miłosiernie likwiduje konkurenta Tytusa do serca Anki, która nawiasem mówiąc, w tej części wypada wyjątkowo niekorzystnie. Nie jest bynajmniej wyjątkiem – większość postaci jest sztuczna, przerysowana. Bohaterowie przez swoją nieautentyczność, nie przywiązują do siebie czytelników.

Czasami mniej znaczy więcej. Świątynia rozwleczona została do granic możliwości. Zwięźle napisana historia byłaby o niebo lepsza - tkwi w niej potencjał. A tak, wszystko zmierza niemiłosiernie powoli, w jednym przewidywalnym kierunku, by zrobić wielkie bum. Po „końcu świata” porzucone zostaje jednak wszystko, co budowało się przez 500, naprawdę długich, stron. I zostajemy z  grymasem „hę?” na twarzy.

Na plus książki przemawia plastyczny, obrazowy język. Pisarz zapunktował również socjologiczno-psychologicznymi spostrzeżeniami, związanymi z działalnością ludzi i metodami wywierania na nich wpływu. Zakpił z magii mediów, ich powabnego czaru i naszej łatwowierności. Pokazał jak łatwo manipulować ludźmi poprzez ich słabości. Ukazał również destrukcję wrażliwiej dziecięcej psychiki.

Klimat nadchodzącej apokalipsy przełamują komentarze i cięte riposty bohaterów. Niby fajnie, że zabawne, ale całkowicie kładą atmosferę. Jeżeli chodzi o oba tomy: nawet przeniesienie akcji z sielsko-mrocznej wsi do stechnologizowanego, ciasnego miasta niewiele pomogło. Jeżeli, ktoś już musi, niech sobie przeczyta…

Czytliwość:3/6
Wydanie: 3/6

Okładka 4/6
Ogólnie: 3/6
Autor: Jakub Żulczyk
Tytuł: Świątynia
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: I
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Ilość stron: 517
Cena: 39,90 zł

Fragment:
Zrozumiał, że już nic nigdy w życiu go równie mocno nie zaboli.
Nawet kły, nawet szpony.
Jak zahipnotyzowany przez tresera zwierzę patrzył na szpony zbliżające się do jego ciała.
Przypomniał sobie, że nie zostawił rodzicom kartki z instrukcją karmienia kota i że nie zdążył pożegnać się ze wszystkimi ze swojego klanu Word of Warcrft, chociaż powinien był to zrobić, i przypomniał sobie o babci, która oddala życie za coś bez znaczenia, tak jak on teraz.


Pierwsza część przygód - Jakub Żulczyk Zmorojewo:

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/10/nigdziebadz-po-polsku-zmorojewo-jakub.html
 
 

01 listopada 2013

Nigdziebądź po Polsku / Zmorojewo – Jakub Żulczyk/


Myślałam, że będę Was zachęcać do Zmorojewa z okazji Halloween. Niestety, tak się nie stanie, nie jest to historia godna polecenia. Dlaczego? Oto lista powodów.

Okładka przyciąga wzrok, tytuł też jest chwytliwy. Wystarczy, by zachęcić do kupna książki. Co się jednak w niej kryje – to już inna para kaloszy.  W lesie coś mieszka, coś co bardzo chce wyjść i nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel…Ogromny i jedyny plus Zmorojewa: akcja powieści rozgrywa się na polskiej wsi, pośród na wskroś swojskich legend i podań. Warto pamiętać, że słowiańska mitologia ma nadal wiele do zaoferowania – to niewyczerpane źródło pomysłów. Jakub Żulczyk, postanowił czerpać z tej skarbnicy pełnymi garściami. Dobrze operuje symbolami, oprowadzając nas po zapomnianych lasach i ścieżkach, pełnych tajemnych śladów.

Tytus Grójecki, zupełnie przeciętny nastolatek, pasjonujący się horrorami i zjawiskami paranormalnymi, ma spędzić wakacje u dziadków w Głuszycach. Początkowo wizja siedzenia wielu dni na prowincji, napawa go niechęcią. Ma przecież awersję do ruchu fizycznego, jego ciało nie jest do niego przystosowane. Gdy okazuje się jednak, że w okolicy podobno jest miasto widmo, a każdy zapytany o to dorosły go zbywa, odzywa się w nim głód przygody i oczywiście pakuje się w nie lada kłopoty. Niczego do tej pory nie słyszał o Kluczach, ani o Strażnikach. Nie zna więc reguł wedle których przyjdzie mu przyjąć na siebie bardzo odpowiedzialną rolę. W Głuszycach pojawi się również Ona – Anka, dziewczyna, przez którą serce Tytusa zabije szybciej. Jej postać w połowie książki, zupełnie niepotrzebnie, zostanie wybielona przez pisarza. Polskie powieści dla młodzieży już to do siebie mają…

Postać niedojrzałego, wręcz dziecinnego piętnastolatka, który w wyniku nadchodzących nieubłaganie zdarzeń ma wydorośleć – jest miałka. Zwłaszcza ta jego „dojrzała” miłość do Anki, o której wciąż nas zapewnia, trąci takim szczeniactwem, że zastanawiam się, jak to w ogóle jest możliwe w XXI wieku? A te jego natchnione wywody, jakby się szaleju najadł, są niepoważne.  A zresztą, o czym ja piszę? Na skraju zagłady stoi świat, dobro przegrywa, życie wielu istot jest zagrożone, a nasz chłoptaś kierowany hormonami, jest w stanie myśleć tylko o swoim - jakże dojrzałym - uczuciu do dziewczyny, pierwszej nota bene… Czy to miał być element komediowy? Tak ciapowatego ciamajdy jak Tytus-bohater już dawno nie spotkałam, tak naiwnego wątku – też nie. Po prostu parodia – tylko czy zamierzona?

Wątek związany z dziadkami chłopaka pominę  z premedytacją. Reszta postaci występująca w powieści, też zostawia wiele do życzenia. Dobro jest dobre i tylko broni się, próbując się odizolować. W tym samym czasie, zło ukierunkowane na działanie, depta wszystko w koło, by te dobro zniszczyć i - uważajcie tutaj was zaskoczę – zdobyć władzę nad ziemią i ludźmi. Taaadaaam! Pomijając ten wyświechtany schemat, który przy odrobinie chęci mógł stać się atutem historii, potencjał podziemnego świata i jego mieszkańców nie został wykorzystany. W złych zmorach, było coś mrocznego, przykuwającego uwagę. Może więc warto było pójść w stronę horroru, rozwinąć wątki, zamiast je wygładzać? Dobre zmory przypominają raczej pogrążone w chaosie, nierozgarnięte dzieci we mgle…i jak im kibicować? Baba Jaga, Szewczyk Dratewka, Wójt itd. wzbudzają raczej współczucie.

Treść nie jest równa, przez co opornie się czyta. Właściwie historia jest o wszystkim i o niczym, dobrze, że zasadza się na uproszczonej wersji motywu starego jak świat, dzięki czemu nie można się pogubić. Czy autor w ogóle przeczytał tekst w całości? Wątpię. Mieszanka rożnych stylów, gatunków, nie była kiepskim pomysłem, jednak wykonanie dało właśnie kiepski efekt - autor przedobrzył. Baśń, powieść dla nastolatków, horror, komedia, multum nawiązań do popkultury – w tym wypadku pewne elementy się nawzajem wykluczyły. To mamy bać się tych potworów czy nie? Ciężko stwierdzić. Językowo – brak umiaru, dystansu i jeszcze ta dziwna maniera opisywania w kółko bohaterów z imienia i nazwiska, która z czasem stała się irytująca. Czytanie utrudnia również zbyt drobny, nadziubdziany druk.

Najgorsze, że naprawdę na wszystko czeka się do samego końca, chociaż czytelnik domyślił się już lata świetlne wcześniej o co chodzi. Kończąc powieść autor się już tak śpieszył do happy endu, że zatopił czytelnika, w jeszcze większym chaosie niż w rozwlekłym początku.

Fabuła dobrze przemyślana, ale coś po drodze nie zagrało. Klimat w pewnym momencie prysł. Zamiast intrygować - znudził. Wątki się nie zazębiały, one się najzwyczajniej w świecie wzajemnie pozjadały, przeżuły i wypluły. Przesada i przeładowanie skutecznie zamęczyły fabułę i ośmieszały kolejne postacie. Nie przywiązałam się do bohaterów, nie bałam się razem z nimi. Nie czekałam z wypiekami na twarzy, co wyskoczy zza drzewa… Poza tym, krew też leje się bardziej niż umiarkowanie, bo to przecież powieść dla młodzieży.

Zastanawiam się, czy pisarzem nie kierowała chęć wyśmiania infantylności książek, kierowanych do pewnej grupy wiekowej? Czy to aby nie groteska?

Czytliwość: 2/6
Wydanie: 3/6

Okładka: 4/6
Ogólnie: 2/6

Autor: Jakub Żulczyk
Tytuł: Zmorojewo
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: I
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Ilość stron: 481
Cena: 39,90 zł

Fragment:

Właśnie wtedy przypomniało jej się, co powiedział Strzępowaty, gdy ten drugi chudy człowiek odjeżdżał bardzo szybko na dwukołowej maszynie. Że jesteśmy tylko zabawkami w rękach Pana Leszego, a Pan Leszy ma wiele palców, wiele rąk.
A teraz Gangrena biegła, ale gdyby obserwował ją z boku jakiś człowiek, nie nazwałby tego biegiem. Bardziej tupotem karalucha. Gangrena poruszała się, jakby pod jej wielkim brzuchem wykwitły setki małych, przebierających nóg.


Druga część przygód - Jakub Żulczyk Światynia:

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/11/o-diable-ktory-siedzia-w-pudeku.html
 
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...