Jeśli liczyłabym, że
pisarz wydając w ciągu jednego roku dwie knigi, z jednej na drugą wypracuje
warsztat, to dałabym się zaskoczyć, jak drogowcy zimie. Jednak w Świątyni, kontynuacji Zmorojewa, jest lepiej: czyta się
płynniej, a fabuła jest spójna i przemyślana. Brakuje za to Zła, dynamizmu i
świeżości pierwszej części – ale taka już przypadłość ciągów dalszych. Technicznie
jest więc lepiej, ale poza tym, książka jest kopią poprzedniej: te same chwyty,
narzędzia, a fabuła ma straszne dłużyzny. Zdecydowanie zbyt pochopnie napisana
kontynuacja.
Po wakacjach w
Głuszycach i tamtejszym „tornadzie”, drogi Anki i Tytusa rozchodzą się – nie
jest im po drodze w realnym życiu. Akcja początkowo skupia się właśnie na
dziewczynie, która zaślepiona uczuciem ładuje się w niemałe kłopoty, związane z
przeprzystojnym Damianem i jego paczką. Te jednak, tak naprawdę, wymierzone są
w Tytusa. Chłopak oczywiście bohatersko rusza jej z odsieczą i ładuje się w sam środek
zasadzki. Powiernik tym razem nawet ginie, ale nie martwice się, pisarz nie
oparł się pragnieniu napisania trzeciego tomu jego przygód, więc w sumie jest
happy end. A jak to możliwe? Musicie przekonać się sami.
Schematyczność
stanowi atut literatury młodzieżowej. I tym razem uniwersalna walka dobra ze
złem jest na tapecie. Siły nieczyste znane nam z poprzedniej części powracają.
No cóż, telewizja jest potężnym medium, a w rękach przebiegłego Leszego, to
śmiertelne narzędzie. Zło tym razem nie panoszy się tu i tam, lecz koncentruje
się na jednym celu. Przez całą powieść wszystkie elementy i działania kumulują
się, aby wybuchnąć w ostatnich scenach. Świątynia
została pozbawiona dobrych, baśniowych postaci, przez co jest bardziej mroczna.
Ich miejsce zajęli jaskrawi przyjaciele głównych bohaterów. Autor nie utrzymał
jednak tego stanu rzeczy, potrzebny był mu pozytywny akcent nadprzyrodzony. Strąk więc wskakuje w akcję dokładnie wtedy
gdy trzeba, by ratować sytuację (Chwyt nagłej pomocy znikąd w Zmorojewie też był nadużywany). Żulczyk niestety zaniedbał kluczowy atut poprzedniej
części – brakuje odwołań do mitologii słowiańskiej.
Autor żongluje
bohaterami spychając ich na drugi plan, wyciągając na pierwszy itd. Również i
tym razem, położył bardziej nacisk na relacje miłosne między poszczególnymi
nastolatkami. I znów wyszło to śmiesznie i ckliwie, zwłaszcza w obliczu
nadchodzącej katastrofy (tym razem nie ma ratującej fabułę mitologii). Poza
tym, Żulczyk miłosiernie likwiduje konkurenta Tytusa do serca Anki, która
nawiasem mówiąc, w tej części wypada wyjątkowo niekorzystnie. Nie jest
bynajmniej wyjątkiem – większość postaci jest sztuczna, przerysowana.
Bohaterowie przez swoją nieautentyczność, nie przywiązują do siebie
czytelników.
Czasami mniej znaczy
więcej. Świątynia rozwleczona została
do granic możliwości. Zwięźle napisana historia byłaby o niebo lepsza - tkwi
w niej potencjał. A tak, wszystko zmierza niemiłosiernie powoli, w jednym
przewidywalnym kierunku, by zrobić wielkie bum. Po „końcu świata” porzucone
zostaje jednak wszystko, co budowało się przez 500, naprawdę długich, stron. I
zostajemy z grymasem „hę?” na twarzy.
Na plus książki
przemawia plastyczny, obrazowy język. Pisarz zapunktował również
socjologiczno-psychologicznymi spostrzeżeniami, związanymi z działalnością
ludzi i metodami wywierania na nich wpływu. Zakpił z magii mediów, ich
powabnego czaru i naszej łatwowierności. Pokazał jak łatwo manipulować ludźmi
poprzez ich słabości. Ukazał również destrukcję wrażliwiej dziecięcej psychiki.
Klimat nadchodzącej
apokalipsy przełamują komentarze i cięte riposty bohaterów. Niby fajnie, że
zabawne, ale całkowicie kładą atmosferę. Jeżeli chodzi o oba tomy: nawet
przeniesienie akcji z sielsko-mrocznej wsi do stechnologizowanego, ciasnego
miasta niewiele pomogło. Jeżeli, ktoś już musi, niech sobie przeczyta…
Czytliwość:3/6
Wydanie: 3/6
Okładka 4/6
Ogólnie: 3/6
Wydanie: 3/6
Okładka 4/6
Ogólnie: 3/6
Autor: Jakub Żulczyk
Tytuł: Świątynia
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: I
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Ilość stron: 517
Cena: 39,90 zł
Fragment:
Zrozumiał,
że już nic nigdy w życiu go równie mocno nie zaboli.
Nawet kły,
nawet szpony.
Jak
zahipnotyzowany przez tresera zwierzę patrzył na szpony zbliżające się do jego
ciała.
Przypomniał
sobie, że nie zostawił rodzicom kartki z instrukcją karmienia kota i że nie
zdążył pożegnać się ze wszystkimi ze swojego klanu Word of Warcrft, chociaż powinien był to zrobić, i przypomniał
sobie o babci, która oddala życie za coś bez znaczenia, tak jak on teraz.
Pierwsza część przygód - Jakub Żulczyk Zmorojewo:
Pierwsza część przygód - Jakub Żulczyk Zmorojewo:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz