Nie od dziś wiadomo, że perypetie pary nie kończą się, lecz
dopiero naprawdę zaczynają w momencie, gdy wypowie się magiczną formułkę: i
żyli długo i szczęśliwie. Złośliwcy powiadają, że: długo i
nieszczęśliwie, ale nie bądźmy takimi pesymistami. Komedie romantyczne
wiodą prym w doprowadzaniu nas przesłodzoną drogą, do przesłodzonego happy
endu. I potem jakby świat przestawał istnieć. Ciąg dalszy jednak następuje:
bogatszy w niespodziewane zwroty akcji, obfitujący w wątpliwości i zdradliwe
zakręty tuż nad przepaścią. Dzięki pewnej fioletowej krowie, wiemy jednak, że nawet,
gdy w tym ciągu dalszym, zapomni się o przytulaniu, zawsze można sobie o nim
przypomnieć. Czyli wystarczy tylko impuls i trochę dobrej woli, by wyjść na
prostą.
W przenośni, właśnie o takim przytulaniu przez całe życie jest
Rocznica. Historia miłości Michaela Adamse.
Richarda, głównego bohatera, poznajemy, gdy jest u kresu
sił. Rozstał się z żoną Laurą, z którą jednak wcale nie chce zerwać więzi,
tęskni za dziećmi. Stało się również nieuniknione, po wyczerpującej walce z
chorobą umiera jego matka. Pełen negatywnych emocji, w rozsypce i w strzępkach
wybiera się do ojca, na pogrzeb. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażał
sobie, że te wydarzenie w pozytywny sposób wpłynie na jego życie, że zanim
wróci do domu, zmieni swój pogląd na temat własnego związku na tyle, by go
ratować. Ojciec świadomy jego małżeńskich problemów, daje mu nieoceniony
prezent – prawdę o swoim własnym małżeństwie: wybór ze zbioru listów rocznicowych,
które wysyłał do swojej żony przez 49 lat małżeństwa. Ofiarowuje synowi również,
odkryte dopiero po śmierci żony listy, które pisała do niego również w każdą
rocznicę. Korespondencja Sary i Christophera jest główną osią powieści. Listy
przeplatają się z rozważaniami bohatera na temat dokonanych odkryć związanych z
małżeństwem rodziców, które uważał za idealne (dzieci nie wyczuwają napięć
między rodzicami, nawet, gdy ci próbują ukryć, że coś jest nie tak? Mocno naciągane).
Dotychczasowa zazdrość o ich związek okazuje się bezpodstawna, dzięki temu znika
również poczucie porażki.
Autor powieści jest psychologiem, specjalistą od relacji
międzyludzkich, pewnie dlatego nie uniknął stworzenia książki w poradnikowym
stylu. Bohatera swojej książki również uczynił psychiatrą, który w swoim życiu
zawodowym zajmuje się kłopotami w relacjach międzyludzkich. I niestety była to
błędna decyzja. Gdyby bohaterem był przeciętny Kowalski lub Smith, nie raziłaby
w oczy jego niewiedza i uniknąłby oskarżeń o nieprofesjonalizm. To, co odkrywałby
czytając listy, rzeczywiście byłoby odkryciami. W przypadku, gdy bohaterem jest
psychiatra, który nagle doznaje olśnienia na temat różnorodności emocji i
relacji w małżeństwie, co z racji wykonywanego zawodu powinno być dla niego
oczywiste, staje się postacią kompletnie sztuczną i nierzeczywistą, a co za tym
idzie niewiarygodną dla czytelnika.
Richard jako psychiatra, który zakłada, że związek jego
rodziców miał lepsze warunki do przetrwania, gdyż żyli oni w łatwiejszych
czasach, po prostu razi naiwnością. Zawsze są jakieś czynniki zewnętrzne, które
powodują, że związki są wystawiane na liczne próby, niezależnie od czasów. Piątka
dzieci, brak zdobyczy technologicznych ułatwiających najprostsze czynności, w
równym stopniu odbiera małżeństwu czas dla siebie, co dwójka dzieci i kariera
zawodowa. Richard podczas lektury listów uświadamia sobie, jak bardzo się
mylił. Kwintesencją absurdalności jego „odkryć” spraw oczywistych
jest fakt, że poznając prawdę o małżeństwie rodziców, stwierdza, że nie ma
związków idealnych. Dochodzi do wniosku, że zawsze pojawiają się problemy, z którymi jedna para sobie
poradzi, druga nie. Aby związek przetrwał musi przestać być naiwny, bo
wyobrażenia nierzadko przystają do rzeczywistości. No serio odkrywcze! Czy jako psychiatra nie
wiedział tego wcześniej?
To co zostało dobrze uchwycone w listach to przejście od
wąskiego indywidualizmu do uogólnień. Młodzi ludzie sądzą, że są wyjątkowi,
wyjątkowo pojmują świat, to co im się przytrafia, swoich partnerów i związki.
Są nastawieni głównie na „ja”. Z wiekiem zauważamy, że mamy z innymi ludźmi
bardzo wiele wspólnego, poszerza się nasza perspektywa. Podobnie jest z
małżeństwem Sary i Christophera: na początku kipiący uczuciem wierzą w
wyjątkowość swojego związku, z czasem się to wyraźnie zmienia. W pewnym
momencie jednak autor zapędza się niebezpiecznie w uogólnieniach, bombardując
czytelnika mądrościami typu: dziewczynki marzą o małżeństwie i dzieciach. Nie
każda się z tym utożsamia, jako psycholog powinien to wiedzieć i nie brnąć aż
tak daleko.
Relacje małżeńskie przedstawione Richardowi i przez Richarda
bardzo silnie zostały tutaj utożsamione z rodzicielstwem i wychowywaniem
dzieci. Rozumiem, że dzieci dominują małżeństwo, jego sposób myślenia i
funkcjonowania. Sądzę jednak, że książka miała być jednak o relacjach
międzyludzkich zachodzących w małżeństwie - mimo dzieci. Są przecież pary,
które nie mają dzieci a i tak czas wystawia je na rozmaite próby. Poza tym nie
wiem, czy ten element listów rocznicowych, w których małżonkowie piszą do
siebie tylko o dzieciach (a w większości tak właśnie jest) rzeczywiście dobrze
o ich relacji świadczy. To tak, jakby nie mieli czego sobie powiedzieć, więc
zasłaniają się dziećmi. Zszokowaany prawdą o rodzicach i podziwiający ich siłę Richard,
tego jednak nie dostrzega.
Pamiętajmy jednak, że każdy związek jest inny, więc nie ma
również jednej recepty na jego zbudowanie i przetrwanie. Autor stara się jednak
podać nam składniki leku, których proporcje wybierzemy sobie sami i na pewno
przetrwamy: cel, chęć przetrwania, bezinteresowność, brak rywalizacji między
partnerami, siłę dwóch charakterów, wolę rozmowy, pewną inteligencję
emocjonalną, dopasowanie, zainteresowanie i czułość. Mimo wszystko, Adamse
zdecydowanie zbyt mocno próbuje nam te składniki „wcisnąć” i przekonać nas, że
małżeństwo, jako związek dusz jest czymś świętym i niezniszczalnym. Niepokojąco
umoralniające, przez co nietrafione.
Biorąc pod uwagę tak rażące niedociągnięcia, zaryzykuję
stwierdzenie, że książka jest o czymś zupełnie innym niż się na początku
wydaje. Powieść czegokolwiek by jej nie zarzucać broni się w zupełnie innym
kontekście. Richard zdaje sobie sprawę z mechanizmów rządzących związkami, ale
tak jak szewc chodzi bez butów, nie potrafi ich zastosować sam do siebie i do
swoich relacji z żoną. Tak naprawdę najważniejszym punktem zwrotnym i istotą
powieści jest odkrycie w rodzicach ludzi z krwi i kości. Związek matki i ojca,
właśnie ze względu na to, że to rodzice, okalany jest pewną magią i myśleniem
życzeniowym. Richard podczas lektury odmagicznia ich, co pomaga mu w
zrozumieniu, że również on i Laura, są tylko ludźmi. To dopiero stało się
impulsem, który go zmienił, i sprawił, że przestał myśleć życzeniowo. Dziwi
tylko to, że dokonuje tego dopiero w wieku 46 lat.
To książka dla wytrwałych. W powieści pojawia się zbyt wiele
powtórzeń, które zamulają treść i nachalnych wyjaśnień, nie dających
czytelnikowi szansy na wykazanie się samodzielnym myśleniem. Dziękujemy bardzo
za wiarę w naszą wnikliwość!
Z jednej strony powieść odcina się od życzeniowego myślenia
o związkach małżeńskich, ale zarazem rewelacyjnie się w te konwencję wpisuje.
Powodem tego stanu rzeczy jest przesadne przesłodzenie. Mimo problemów,
czytelnik nie odczuwa dramatu ani napięć.
Pewną umiejętnością pisarską, której zabrakło, było stworzenie odrębnego języka dla każdej z postaci. Nie ważne czyj list się czyta – jest taki sam, poprawny, pozbawiony emocji, których czytelnik by oczekiwał. Razi zbyt jednolite myślenie matki i ojca, związane z brakiem indywidualizacji stylu i zbyt poradnikowym charakterem książki. Postacie te również wydają się odrealnione i nieprawdziwe.
Od początku wiemy jak ta historia się zakończy. Ale czytamy
dalej z nadzieją, że pisarz nas zaskoczy. Niestety, następuje Hollywoodzki
happy end: przekolorowane spotkanie i pojednanie małżonków na lotnisku. Co jest
takiego w tych lotniskach? Sytuacja pozostawiona bez wyraźnego rozwiązania
uratowałaby powieść od bycia odpustowym moralitetem, tajemniczość nadałaby
charakteru postaciom, którego wyraźnie im brakuje. W zamian mamy czułostkowość,
przesłodzenie, od którego psują się zęby…
Ogólnie: 3/6
Okladka: 4/6
Czytliwość: 3/6
Autor: Michael A. Adamse
Tytuł: Rocznica. Historia miłości
Wyda: WAM seria Labirynty
Tłumaczenie: Barbara Żak
Wydanie: Kraków 2010
Okładka: miękka
Ilość stron: 177
Cena: 19.90 zł
Fragment:
Co miał na swoje usprawiedliwienie? Opierając się na swym
wykształceniu, wiedział, że może zniekształcać wspomnienia z dzieciństwa ze
względu na wybiórcza pamięć czy pobożne życzenia. Ale im więcej o tym myślał,
tym bardziej uświadamiał sobie, że małżeństwo jego rodziców było wspaniałe.
Mogli na siebie liczyć w rozwiazywaniu ewentualnych konfliktów. Nie mieli
poradników ani poradni małżeńskich, do których mogliby się zwrócić o pomoc. Nie
było płytkich filmów informacyjno – reklamowych, które obiecywały łatwe
uratowanie związku po emisji dziesięciu odcinków.
Richard doszedł do wniosku, że pod jednym względem rodzice
mieli nad nim i Laurą wyraźną przewagę. Większość ich małżeńskiego życia
przypadała na łatwiejsze czasy i nie doświadczali obciążeń związanych ze
współczesnym światem. Problemy rodziców były głównie zewnętrzne, nie
wewnętrzne, jak jego i Laury. Oni martwili się o wywierające presję siły z
zewnątrz. Rachunki, wychowanie dzieci i zmęczenie na pewno były stresujące same
w sobie. Richard zdawał sobie sprawę, że rodzice musieli przeżywać trudne
chwile, ale z pewnością nie trudne lata. Może jednak było im łatwiej. Życie
było ciężkie przez większą część ich małżeństwa, ale zarazem było mniej
skomplikowane.
Powiązane miejsca, czyli TAM czytamy:
Powiązane miejsca, czyli TAM czytamy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz