11 listopada 2013

I żyli długo i szczęśliwie… /Rocznica Michael A. Adamse/ DKK


Nie od dziś wiadomo, że perypetie pary nie kończą się, lecz dopiero naprawdę zaczynają w momencie, gdy wypowie się magiczną formułkę: i żyli długo i szczęśliwie. Złośliwcy powiadają, że: długo i nieszczęśliwie, ale nie bądźmy takimi pesymistami. Komedie romantyczne wiodą prym w doprowadzaniu nas przesłodzoną drogą, do przesłodzonego happy endu. I potem jakby świat przestawał istnieć. Ciąg dalszy jednak następuje: bogatszy w niespodziewane zwroty akcji, obfitujący w wątpliwości i zdradliwe zakręty tuż nad przepaścią. Dzięki pewnej fioletowej krowie, wiemy jednak, że nawet, gdy w tym ciągu dalszym, zapomni się o przytulaniu, zawsze można sobie o nim przypomnieć. Czyli wystarczy tylko impuls i trochę dobrej woli, by wyjść na prostą.

W przenośni, właśnie o takim przytulaniu przez całe życie jest Rocznica. Historia miłości Michaela Adamse.

Richarda, głównego bohatera, poznajemy, gdy jest u kresu sił. Rozstał się z żoną Laurą, z którą jednak wcale nie chce zerwać więzi, tęskni za dziećmi. Stało się również nieuniknione, po wyczerpującej walce z chorobą umiera jego matka. Pełen negatywnych emocji, w rozsypce i w strzępkach wybiera się do ojca, na pogrzeb. W najśmielszych marzeniach nie wyobrażał sobie, że te wydarzenie w pozytywny sposób wpłynie na jego życie, że zanim wróci do domu, zmieni swój pogląd na temat własnego związku na tyle, by go ratować. Ojciec świadomy jego małżeńskich problemów, daje mu nieoceniony prezent – prawdę o swoim własnym małżeństwie: wybór ze zbioru listów rocznicowych, które wysyłał do swojej żony przez 49 lat małżeństwa. Ofiarowuje synowi również, odkryte dopiero po śmierci żony listy, które pisała do niego również w każdą rocznicę. Korespondencja Sary i Christophera jest główną osią powieści. Listy przeplatają się z rozważaniami bohatera na temat dokonanych odkryć związanych z małżeństwem rodziców, które uważał za idealne (dzieci nie wyczuwają napięć między rodzicami, nawet, gdy ci próbują ukryć, że coś jest nie tak? Mocno naciągane). Dotychczasowa zazdrość o ich związek okazuje się bezpodstawna, dzięki temu znika również poczucie porażki.



Autor powieści jest psychologiem, specjalistą od relacji międzyludzkich, pewnie dlatego nie uniknął stworzenia książki w poradnikowym stylu. Bohatera swojej książki również uczynił psychiatrą, który w swoim życiu zawodowym zajmuje się kłopotami w relacjach międzyludzkich. I niestety była to błędna decyzja. Gdyby bohaterem był przeciętny Kowalski lub Smith, nie raziłaby w oczy jego niewiedza i uniknąłby oskarżeń o nieprofesjonalizm. To, co odkrywałby czytając listy, rzeczywiście byłoby odkryciami. W przypadku, gdy bohaterem jest psychiatra, który nagle doznaje olśnienia na temat różnorodności emocji i relacji w małżeństwie, co z racji wykonywanego zawodu powinno być dla niego oczywiste, staje się postacią kompletnie sztuczną i nierzeczywistą, a co za tym idzie niewiarygodną dla czytelnika.


Richard jako psychiatra, który zakłada, że związek jego rodziców miał lepsze warunki do przetrwania, gdyż żyli oni w łatwiejszych czasach, po prostu razi naiwnością. Zawsze są jakieś czynniki zewnętrzne, które powodują, że związki są wystawiane na liczne próby, niezależnie od czasów. Piątka dzieci, brak zdobyczy technologicznych ułatwiających najprostsze czynności, w równym stopniu odbiera małżeństwu czas dla siebie, co dwójka dzieci i kariera zawodowa. Richard podczas lektury listów uświadamia sobie, jak bardzo się mylił. Kwintesencją absurdalności jego „odkryć” spraw oczywistych jest fakt, że poznając prawdę o małżeństwie rodziców, stwierdza, że nie ma związków idealnych. Dochodzi do wniosku, że zawsze pojawiają się problemy, z którymi jedna para sobie poradzi, druga nie. Aby związek przetrwał musi przestać być naiwny, bo wyobrażenia nierzadko przystają do rzeczywistości. No serio odkrywcze! Czy jako psychiatra nie wiedział tego wcześniej?

To co zostało dobrze uchwycone w listach to przejście od wąskiego indywidualizmu do uogólnień. Młodzi ludzie sądzą, że są wyjątkowi, wyjątkowo pojmują świat, to co im się przytrafia, swoich partnerów i związki. Są nastawieni głównie na „ja”. Z wiekiem zauważamy, że mamy z innymi ludźmi bardzo wiele wspólnego, poszerza się nasza perspektywa. Podobnie jest z małżeństwem Sary i Christophera: na początku kipiący uczuciem wierzą w wyjątkowość swojego związku, z czasem się to wyraźnie zmienia. W pewnym momencie jednak autor zapędza się niebezpiecznie w uogólnieniach, bombardując czytelnika mądrościami typu: dziewczynki marzą o małżeństwie i dzieciach. Nie każda się z tym utożsamia, jako psycholog powinien to wiedzieć i nie brnąć aż tak daleko.

Relacje małżeńskie przedstawione Richardowi i przez Richarda bardzo silnie zostały tutaj utożsamione z rodzicielstwem i wychowywaniem dzieci. Rozumiem, że dzieci dominują małżeństwo, jego sposób myślenia i funkcjonowania. Sądzę jednak, że książka miała być jednak o relacjach międzyludzkich zachodzących w małżeństwie - mimo dzieci. Są przecież pary, które nie mają dzieci a i tak czas wystawia je na rozmaite próby. Poza tym nie wiem, czy ten element listów rocznicowych, w których małżonkowie piszą do siebie tylko o dzieciach (a w większości tak właśnie jest) rzeczywiście dobrze o ich relacji świadczy. To tak, jakby nie mieli czego sobie powiedzieć, więc zasłaniają się dziećmi. Zszokowaany prawdą o rodzicach i podziwiający ich siłę Richard, tego jednak nie dostrzega.

Pamiętajmy jednak, że każdy związek jest inny, więc nie ma również jednej recepty na jego zbudowanie i przetrwanie. Autor stara się jednak podać nam składniki leku, których proporcje wybierzemy sobie sami i na pewno przetrwamy: cel, chęć przetrwania, bezinteresowność, brak rywalizacji między partnerami, siłę dwóch charakterów, wolę rozmowy, pewną inteligencję emocjonalną, dopasowanie, zainteresowanie i czułość. Mimo wszystko, Adamse zdecydowanie zbyt mocno próbuje nam te składniki „wcisnąć” i przekonać nas, że małżeństwo, jako związek dusz jest czymś świętym i niezniszczalnym. Niepokojąco umoralniające, przez co nietrafione.

Biorąc pod uwagę tak rażące niedociągnięcia, zaryzykuję stwierdzenie, że książka jest o czymś zupełnie innym niż się na początku wydaje. Powieść czegokolwiek by jej nie zarzucać broni się w zupełnie innym kontekście. Richard zdaje sobie sprawę z mechanizmów rządzących związkami, ale tak jak szewc chodzi bez butów, nie potrafi ich zastosować sam do siebie i do swoich relacji z żoną. Tak naprawdę najważniejszym punktem zwrotnym i istotą powieści jest odkrycie w rodzicach ludzi z krwi i kości. Związek matki i ojca, właśnie ze względu na to, że to rodzice, okalany jest pewną magią i myśleniem życzeniowym. Richard podczas lektury odmagicznia ich, co pomaga mu w zrozumieniu, że również on i Laura, są tylko ludźmi. To dopiero stało się impulsem, który go zmienił, i sprawił, że przestał myśleć życzeniowo. Dziwi tylko to, że dokonuje tego dopiero w wieku 46 lat.

To książka dla wytrwałych. W powieści pojawia się zbyt wiele powtórzeń, które zamulają treść i nachalnych wyjaśnień, nie dających czytelnikowi szansy na wykazanie się samodzielnym myśleniem. Dziękujemy bardzo za wiarę w naszą wnikliwość!

Z jednej strony powieść odcina się od życzeniowego myślenia o związkach małżeńskich, ale zarazem rewelacyjnie się w te konwencję wpisuje. Powodem tego stanu rzeczy jest przesadne przesłodzenie. Mimo problemów, czytelnik nie odczuwa dramatu ani napięć.
Pewną umiejętnością pisarską, której zabrakło, było stworzenie odrębnego języka dla każdej z postaci. Nie ważne czyj list się czyta – jest taki sam, poprawny, pozbawiony emocji, których czytelnik by oczekiwał. Razi zbyt jednolite myślenie matki i ojca, związane z brakiem indywidualizacji stylu i zbyt poradnikowym charakterem książki. Postacie te również wydają się odrealnione i nieprawdziwe.

Od początku wiemy jak ta historia się zakończy. Ale czytamy dalej z nadzieją, że pisarz nas zaskoczy. Niestety, następuje Hollywoodzki happy end: przekolorowane spotkanie i pojednanie małżonków na lotnisku. Co jest takiego w tych lotniskach? Sytuacja pozostawiona bez wyraźnego rozwiązania uratowałaby powieść od bycia odpustowym moralitetem, tajemniczość nadałaby charakteru postaciom, którego wyraźnie im brakuje. W zamian mamy czułostkowość, przesłodzenie, od którego psują się zęby…

Ogólnie: 3/6
Wydanie: 4/6
Okladka: 4/6
Czytliwość: 3/6
Autor: Michael A. Adamse
Tytuł: Rocznica. Historia miłości
Wyda: WAM seria Labirynty
Tłumaczenie: Barbara Żak
Wydanie: Kraków 2010
Okładka: miękka
Ilość stron: 177
Cena: 19.90 zł


Fragment:

Co miał na swoje usprawiedliwienie? Opierając się na swym wykształceniu, wiedział, że może zniekształcać wspomnienia z dzieciństwa ze względu na wybiórcza pamięć czy pobożne życzenia. Ale im więcej o tym myślał, tym bardziej uświadamiał sobie, że małżeństwo jego rodziców było wspaniałe. Mogli na siebie liczyć w rozwiazywaniu ewentualnych konfliktów. Nie mieli poradników ani poradni małżeńskich, do których mogliby się zwrócić o pomoc. Nie było płytkich filmów informacyjno – reklamowych, które obiecywały łatwe uratowanie związku po emisji dziesięciu odcinków.

Richard doszedł do wniosku, że pod jednym względem rodzice mieli nad nim i Laurą wyraźną przewagę. Większość ich małżeńskiego życia przypadała na łatwiejsze czasy i nie doświadczali obciążeń związanych ze współczesnym światem. Problemy rodziców były głównie zewnętrzne, nie wewnętrzne, jak jego i Laury. Oni martwili się o wywierające presję siły z zewnątrz. Rachunki, wychowanie dzieci i zmęczenie na pewno były stresujące same w sobie. Richard zdawał sobie sprawę, że rodzice musieli przeżywać trudne chwile, ale z pewnością nie trudne lata. Może jednak było im łatwiej. Życie było ciężkie przez większą część ich małżeństwa, ale zarazem było mniej skomplikowane.



Powiązane miejsca, czyli TAM czytamy:
http://l-przestrzendkk.blogspot.com/2013_03_01_archive.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...