30 stycznia 2014

Barwa rozczarowania /Szkarłatny blask - Łukasz Henel/


Poznaliśmy się 5 minut temu, „On” uwiódł mnie, jednak chwilowo uważam nasz romans za zawieszony…
Zastanawia mnie, która z książek pisarza została napisana tak naprawdę jako pierwsza. „Szkarłatny blask” pozostaje daleko w tyle za debiutanckim „On”. A szkoda. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe potknięcie i to „On” ukazuje prawdziwie możliwości pisarza i że znów zachwyci mnie w kolejnej książce  - „Leśniczówce”.
Klepiący biedę absolwent socjologii porzuca znienawidzoną, mało ambitną pracę i rusza naprzeciw przeznaczeniu. Otrzymuje spadek – chatę w lesie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego – który ma pomóc ziścić się jego marzeniom o lepszym życiu. O tym, że to początek koszmaru, a nie pięknego snu, przekonuje się dość szybko. Zanim w ogóle dociera na miejsce, złe moce dają mu się we znaki. No cóż przed przeznaczeniem się nie ucieknie. Na szczęście Łukasz ma przyjaciół: Witka i Martę którzy, tak jak i on, zostali „napisani” wprost pod wymagania horrorów i nie uciekają z krzykiem przed byle niebezpieczeństwem. Czyli żwawo popychają akcję do przodu.

29 stycznia 2014

Ciemność nadchodzi /On - Łukasz Henel/

Dopiero nominacja do Złotego Kościeja zmotywowała mnie skutecznie do lektury. Ciągle odkładałam  ją na nieokreślone później. Ale w końcu nadszedł czas tej historii, i pomyślałam: „pora ją przeżyć”. I co mogę powiedzieć? Jeśli lubicie takie klimaty, nie stosujcie się do ostrzeżenia na okładce i czytajcie po zmroku – warto! Łukasz Henel z łatwością daje nam to, czego oczekujemy – STRACH.

Sunąc od słowa do słowa, zatęskniłam za charakterystycznym zapachem lasu, za niepokojem, jaki wzbudza zapadająca nagle cisza. Ona nigdy nie wróży dobrze bohaterom –, ale nie łudźmy się nam również nie. Zwłaszcza, gdy jedyne, co nam zostaje to chrzęst ściółki pod stopami...Sprawa jeszcze bardziej komplikuje się w nocy. Jeśli ktoś miał okazję być na odludziu, w lesie po zmroku, doświadczył prawdziwej, nieprzeniknionej ciemności. Nam mieszczuchom tylko wydaje się, że wiemy co to jest. Żyjemy jednak wśród oświetlonych witryn sklepowych, podświetlonych skwerków, świateł drogowych i latarni. W lesie z dala od miast, w bezksiężycową i bezgwieździstą noc, nie ma żadnego źródła światła, żadnej łuny, poblasku, odbić – nic (no chyba, że ktoś potrafi „świecić oczami”). Mrok oblepia nas, a my ślepi w jego uścisku, odczuwamy pierwotny lęk. Gdy doświadczałam tego po raz pierwszy, byłam jak sparaliżowana. I to najbardziej urzekło mnie w tej powieści. Widać, że Henel wie o czym pisze, że wie, co to jest „nic” i skazane na nie, nasze ucywilizowane zmysły. Niezwykle plastycznie oddał wszelkie wrażenia, których ofiarami stajemy się w tym stanie: dotyk niewidzialnego i niepokój zmysłów. Jeśli ktoś nie rozumie o co chodzi, niech zafunduje sobie małą survivalową przygodę…
http://www.nautilus.org.pl/?p=artykul&id=2490
W ciemności sprawy się komplikują – to już ustaliliśmy. A co, jeśli dodamy do tego jeszcze: deszcz, błoto, opuszczony pałac na leśnym wzgórzu i czające się w nim Zło? To już mamy sytuację, której raczej nie zazdrościmy głównemu bohaterowi. Jak łatwo zauważyć, Henel korzysta ze sprawdzonych, klasycznych elementów do budowy atmosfery i historii grozy. Oprócz już wymienionych mamy: czarownicę, przeklęty medalion, opuszczoną chatkę, duchy, legendy, przesądy, tajemnicze zniknięcia, nieufnych – świadomych wszystkiego – miejscowych, burze, stare groby i zatęchłe piwnice. Narzędzia te – same w sobie skuteczne (bo kto się nie boi piwnicy?) – w niewłaściwych rękach i tak nie przyniosłyby zamierzonych efektów. Pisarz jednak wie co robi i oklepane schematy wypełnia ciekawą treścią, przetwarza je i odświeża. Ogromnym plusem jest również uczynienie z przyrody jednej z główniejszych postaci książki, żyjącej własnym życiem, nieokiełznanej siły, która nurza bohaterów we wszechobecnym zapachu wilgotnego mchu.
I tak wchodzimy do świata wsi Wilki, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje. W miejscowościach takich jak ta czas się zatrzymał. Nie tylko dlatego, że są położone  na uboczu, z dala od głównych arterii miast, chodzi o coś więcej. Tutaj, jak to zazwyczaj bywa, zło rozdaje karty i prześciga same siebie w knuciu intryg. Ludzie są tylko zabawkami w Jego dłoniach. A młody biznesmen znalazł się w złym miejscu w złym czasie (a może to było przeznaczenie, fatum i czekano na niego?) i jedna jego decyzja pociągnęła za sobą lawinę skutków. Porażających skutków.
http://ancientlord.wordpress.com/tag/zlo/
Wymowny, wieloznaczny tytuł, tchnie tajemnicą, jak większość stronic powieści – do samego końca nie wiemy zbyt wiele. Ogarnia nas poczucie zagrożenia, nie wiemy z której strony nadejdzie, ani w jakiej formie. Fabuła niezauważalnie rozszerza się i wysuwa swoje macki w różne strony. Na początku jest to historia jednego bohatera, jednak Zło zatacza coraz większe kręgi. Sięga po inne ofiary, nie oszczędzając nikogo. Pisarz kolejne elementy „układanki” odsłania z ogromnym wyczuciem, atmosferę czyniąc coraz bardziej klaustrofobiczną. Podkreślając tym bezradność bohatera: połkniętego i trawionego w trzewiach zła i starchu. Henel nie zapomniał, że „potwór” aby straszyć i skutecznie siać zniszczenie musi być obecny przez swoją nieobecność. Nie rzuca się go na pierwszą stronę z dokładnym opisem, metką i kodem kreskowym. Czytelnik i bohater zostają pchnięci w wir niewiadomej. Stanu tego nie można jednak przedłużać w nieskończoność. Autor ma wyczucie, co do chwil uchylania rąbka tajemnicy – nie spóźnia się.
Nasz bohater jest wciąż czujny, pełen adrenaliny, znużony i… niekonsekwentny. Jest dla mnie fenomenem: boi się, ucieka – racjonalizuje (z uporem maniaka) i wraca, by za chwilę znów wleźć tam, gdzie nie trzeba – wystraszyć się, uciec – zracjonalizować i wrócić. Obłęd w ciapki. Wydawać by się mogło, że normalny człowiek, po jednej nocy uciekłby, gdzie pieprz rośnie z nawiedzonego miejsca. Jednak czy nasza perspektywa nie zmieniłaby się, gdybyśmy stali na skraju bankructwa, walczylibyśmy o swoją własność? Czy bylibyśmy aż tak logiczni, jak nam się wydaje? Nie zakładajmy, że wiemy wszystko lepiej… Autor świetnie nadał sens działaniom postaci, uzasadnił je - o zgrozo – dobrze i skutecznie! Poniekąd więc rozumiemy go. Ma obsesję na punkcie własności. Całkowicie zafiksował się na chronieniu dorobku życia. To zwykły człowiek rzucony w niezwykłą sytuację. Skutkuje to odrywaniem się od realiów i „łatką” bzika. Jest całkowicie nieświadomy tego co dzieje się wokół niego. W głowie mu tylko płomienny romans z autostopowiczką Beatą (kobieta oczywiście w oczywisty sposób piękna) - na szczęście zaprezentowany nam bez anatomicznych szczegółów. W porę jednak „przyjacielską” dłoń podaje mu ksiądz Jacek…
http://jaksar.wordpress.com/2013/02/23/magia-ludowa/
Przez większość historii autor wodzi nas za nos – mimo jej silnego osadzenia w znajomej konwencji, nie wiemy czego się tak naprawdę spodziewać.  W pewnym momencie wyprowadza nas w pole, wartka akcja skręca bez zapowiedzi. Autor bada naszą czujność – żaden element nie jest w treści zbędny, lub bez znaczenia. Końcówka jest jednak przewidywalna. Spodziewamy się, że następująca sielanka, cisza po burzy, to tak naprawdę cisza przed jeszcze większą burzą, a  autor zaraz uraczy nas jakimś „łubu-dubu”. I nie zawodzi nas, jest „łubu-dubu”, nawet z tanecznym przytupem. Fabuła musi się po porostu zamknąć w określony sposób, a zło wyruszyć na polowanie.
Nie byłabym sobą, gdybym się do czegoś nie przyczepiła i nie miała żadnego „ale”. Przez pół książki męczyło, mnie pytanie, czy bohater chce garścią ziół bronić się do końca życia? Świece zrobił z parafiny, nie z wosku, a ta pali się krócej. Dlaczego nie zastanawia go, co się stanie, gdy się skończą? Scena, w której miejscowi pod sklepem ostrzegają bohatera – wydała mi się zbyt teatralna, a siostra ostrzegająca księdza – mimo celowej zmyłki, ten wątek przesadzony i niepotrzebny. Opieszałe działania (a raczej ich brak) policji w kwestii śmierci kilku osób, jest jednak zbyt opieszałe i - nawet jak na polskie warunki - niewiarygodne.
http://biuro-duchow.blog.onet.pl/2013/10/
Spójności fabule nadaje nienachalnie wplecione tło społeczne. Nie ma nudnych wykładów o beznadziejności, za to są humorystycznie (ale jaki gorzki to śmiech) wplecione spostrzeżenia o swojskich absurdach: policji, dla której głównie to ofiara jest podejrzana, o nudnych procedurach, trudnych realiach dla prowadzenia biznesu, bezsensownej walce z międzynarodowymi sieciami i korporacjami, wykańczającymi drobnych przedsiębiorców. Ten przekaz, wpleciony mimochodem, uzasadnia istnienie postaci i jej wewnętrzne motywacje postępowania. Dzięki nim bohater nie jest wyrwanym znikąd sztucznym tworem, ale osobą z krwi i kości.
Kolejnym atutem powieści jest język: prosty i dowcipny. Ta mroczna historia opowiedziana jest zgrabnym stylem i czyta się ją błyskawicznie. Mimo prostoty języka jest on niesamowicie plastyczny. Czuć wilgoć, słychać przytłaczającą ciszę, gdy ptaki nagle milkną, oczami wyobraźni pochłaniamy otaczającą nas scenerię, wraz z niepokojącymi cieniami… Powieść Henela, to bardzo wdzięczny materiał dla filmowca. To praktycznie gotowy do zekranizowania scenariusz. W filmie nadnaturalny klimat podkreślałyby przenikliwie zawodzące w tle skrzypce. Byle za realizację nie wzięli się polscy „specjaliści” od „Leśnych dołów”… Henel czerpie garściami z popkultury i klasyki, wyraźnie inspiruje się folklorem. Podobnie, jak twórcy epoki romantyzmu - tej mrocznej, pełnej legend, ludowych motywów i śmierci – zabiera nas w podroż do świata, który trwa nadal, mimo upływu wieków. Zmusza nas do refleksji nad tym: jak głęboko tkwimy w naszej przeszłości? Jak głęboko tkwi w niej Zło?
Nieskomplikowana okładka horroru z krwistym tytułem, przypomina te z lat dziewięćdziesiątych. Nie spodziewamy się po tak „oprawionej” książce wiele, jednak zostajemy mile zaskoczeni. Czerwień i czerń zawsze się sprawdzają, i tym razem stanowią zapowiedź intensywnych doznań. Nawet tytuł powieści przekonuje prostostą: tytułowy „On” intryguje, jak najszybciej chcielibyśmy się dowiedzieć „kto” czai się w ciemności. No właśnie „kto”? Sprawdzić musicie sami, jeśli starczy Wam odwagi :-)
Przeczytałam. Pakuję się i jadę w Polskę, biegać po lasach w poszukiwaniu zapomnianych legend i niech mnie licho, diabli a nawet południce… „Jest MOC” jak to się teraz mówi. Gorąco polecam!
P.S. Uważajcie na nieznajomych na leśnych drogach i niech wam brak śmieci w lesie zapali czerwoną lampkę.

Okładka 5/6
Wydanie 5/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 5,5/6
Autor: Łukasz Henel

Tytuł: On
Wydawnictwo: Videograf
Wydanie: I
Rok wydania: 2013
Oprawa: miękka
Ilość stron: 284
Cena: 31,90 zł

Fragment:
Większość ludzi sądzi, że człowiek bogaty nie może zbankrutować. W zasadzie odległość, jaka dzieli od bankructwa multimilionera i biedaka, jest taka sama.
Właśnie takie filozoficzne rozważania z pewnością napełniałyby moją głowę, gdybym tylko miał na to czas. Teraz, siedząc w środku lexusa, dyszałem ciężko, usiłując zrozumieć to, co widziałem. Dwa zmasakrowane, zakrwawione ciała mężczyzn. Nigdy nie widziałem na własne oczy czegoś takiego. Często widuje się podobne sceny, pijąc piwo i chrupiąc chipsy. Ale co innego stanąć twarzą w twarz z prawdziwymi ciałami facetów , którzy żyli jeszcze przed chwilą i – co więcej – byli na tyle żywotni, że próbowali rozwalić mi łeb. Co innego poczuć smród, zdając sobie sprawę, że po śmierci po prostu się wypróżnili. A może jeszcze przed śmiercią, ze strachu. Tylko, co do cholery, mogło ich tak wystraszyć?

27 stycznia 2014

Psy w poczekalni, czyli Legenda o Tęczowym Moście /Teraz jestem w Tęczowym Moście - Bogumiła Śpiewakowska/


Słowem wstępu

Zaintrygowały mnie opinie o tej książce – wszystkie pozytywne i wychwalające. Jak to możliwe, by coś podobało się wszystkim? Nierealne. Chyba, że tylko określona grupa osób jest zainteresowana tą pozycją i po nią sięga – grupa o bardzo zbliżonych oczekiwaniach. Miałam okazję przeczytać i rozwiać swoje wątpliwości:  nie identyfikuję się z tą grupą.

Temat, chociaż nieco już wykorzystany w literaturze, był obiecujący: głęboka „przyjaźń” między człowiekiem a psem, miała szansę zyskać, jako motyw literacki, nowy wymiar. „Był”, „miała” – czas przeszły, jak się łatwo domyślić, oznacza, że nadzieje te okazały się płonne. Po lekturze długo biłam się z myślami, czy w ogóle podjąć się pisania tego tekstu, bo wychwalający, to on nie będzie.

Czytałam recenzje, w których wyraźnie zaznaczano, że osoby, które nie kochają zwierząt lub nie poniosły straty nie zrozumieją książki i w ogóle nie powinny po nią sięgać, bo im się nie spodoba. Kocham zwierzęta, mimo tego ta lektura do mnie nie trafia, bo oprócz zwierząt kocham także dobrą literaturę.

Kolejny argument popierających książkę, to forma pamiętnika, która w odczuciu odbiorców zezwala na dowolność formy, jej niedoskonałość, błędy. Nic bardziej mylnego. To bardzo infantylne podejście. Pamiętnikarstwo to też sztuka, pamiętnik nie upoważnia więc do tego by promować słaby talent.

Jedyne, co mnie w tej książce naprawdę urzekło, to pochwała wielorasowości i kundlowatości, powiedzenie wprost, że można być pięknym na miliard sposobów. Dowód na to, że wymiarem miłości nie jest czyjeś udokumentowane pochodzenie, czy idealny wygląd. Ważny staje się dla nas po prostu ktoś, kto niespodziewanie staje na naszej drodze, a niekoniecznie ktoś wymarzony, określony i wyszukany. Ważne jest również podkreślanie, że czworonóg staje się członkiem rodziny na dobre i na złe.

http://www.magnatt.com/inne/krople-wody-na-piorach/
Czas, miejsce akcji i takie tam…

Najpierw jednak garść suchych faktów. „Teraz jestem w Tęczowym Moście” Bogusławy Śpiewakowskiej składa się z dwóch części. W pierwszej zawarte są cztery opowiadania, w których autorka opisuje nam swoje życie z Floksią: od momentu, w którym się nawzajem odnalazły, aż do momentu odejścia suczki („Piesku, będziesz Floks”, „Dwanaście lat z Floksią”). W jednym z tekstów pani Bogumiła oddaje głos swojej czworonożnej przyjaciółce, która przedstawia nam swoją wersję wydarzeń – widzianą oczami psa („Teraz jestem w Tęczowym Moście”). Ostatnie opowiadanie z tej części dotyczy spacerów po Psim Polu, zawartych tutaj znajomościach, tych ludzkich i tych zwierzęcych („Spotkania na Psim Polu”): ludzie lubią się i dzielą wspólną pasję, z czworonogami bywa różnie. Druga - zdecydowanie lepsza literacko część książki – to zbiór kilku opowiadań, w których przeplatają się losy ludzi i psów (np. „Elegia dla Drania”, Dotyk psiej sierści”), w jednym z tekstów cofamy się nawet do koszmaru drugiej wojny światowej („Zaklinacz psów”). Tylko jedno z zamieszczonych tutaj opowiadań nie jest oparte na faktach i jest czystą fikcją literacką, ale za to całkiem prawdopodobną („Pies swatką? Dlaczego nie?”). Na końcu książki autorka przedstawia nam legendę O Tęczowym Moście i kilka faktów z istnienia tej legendy w Internecie („Fenomen Tęczowego Mostu”, „Legenda o Tęczowym Moście”).

Pani Bogumiła, Pańcia Floksi, mieszka w Warszawie na Bielanach, tam również znajduje się Psie Pole. Autorka tworzy mapę podróży ze swoją czworonożną podopieczną po różnych zakątkach Polski, oprócz Warszawy, zwiedzamy: Kazimierz Dolny, Wilgę, Rowy, Konstancin itd.  Przedstawia nam również historie ludzi i zwierząt poznanych na wyjazdach i po sąsiedzku w Warszawie. Wszystkich bohaterów książki – tych czworonożnych oczywiście - nie sposób jednak wymienić, m. in. na kartach pojawiają się wzmianki o: Floksi, Czice, Ramirze, Kamie, Kropce, Sami, Azie, Rózi, Homerze, Miśku, Hultaju, Piszczyku, Gacku, Piegusie…Opis autentycznych wydarzeń i postaci stanowi dużą wartość reportażową opowiadań i może stać się podwaliną do szerszej pracy o społeczności: psiej i ludzkiej, oraz łączących je relacjach.

http://tapety.joe.pl/na-pulpit/zwierzeta/psy/slodki-szczeniaczek/
Legenda o psiej poczekalni

Wbrew intencjom, najsłabszym punktem tego zbioru opowiadań jest legenda, na której została oparta ich treść, czyli Legenda o Tęczowym Moście. Dla niewtajemniczonych: Tęczowy Most, to takie miejsce, gdzie zwierzęta, które zakończyły już swój żywot, czekają na swoich właścicieli, by razem z nimi przejść po Moście i być razem już na zawsze. Poza tym, że tęsknią nie dzieje im się nic złego: nie chorują, nic je nie boli, nie są głodne, są po prostu szczęśliwe.


Miejsce to własnymi słowami opisuje dla nas Floksia:

„Teraz jestem w Tęczowym Moście. W miejscu  tym przebywają psy i inne zwierzęta, które już odeszły, a dla których mocniej biło czyjeś serce (…) ale każde z nas tak ogromnie tęskni za swoim ukochanym człowiekiem i czeka…
Wiem, że kiedyś przyjdzie po mnie moja Pańcia znów mnie przytuli, ucałuje i razem przekroczyliśmy Tęczowy Most…”.

Na pierwszy rzut oka idea bardzo ciekawa, po bliższych oględzinach okazuje się, że czegoś jej jednak brakuje. Kwint esencją legendy są słowa: „dla których mocniej biło czyjeś serce”, i tutaj budzą się już moje pierwsze wątpliwości, względem tej „krainy szczęśliwości”. Zastanawiam się więc, co ze zwierzętami, które żyły i odeszły będąc bezdomnymi, tymi które są bestialsko katowane przez „opiekunów”, z tymi porzuconymi, które już nigdy nie znajdują nowego domu, tymi których nikt nie pokochał? Nie zaznały miłości za życia, nie zaznają jej też po śmierci? One nie mają na kogo czekać, więc są gorsze i nie zasługują na pobyt w Tęczowym Moście (od razu idą dalej, czy może w ogóle nigdzie?)? Najwyraźniej trzeba wymyślić dla nich jakąś inną legendę, inne miejsce tymczasowego (lub stałego) pobytu. Legenda o Tęczowym Moście, jest stworzona przede wszystkim dla ludzi by nieść im pociechę – i to jest zrozumiałe. Z tych samych względów, jest również egoistyczne, ponieważ my jako gatunek, szukamy w niej ukojenia tylko dla własnego bólu. Dlatego nie uważam, aby ta legenda była piękna, mnie nie zachwyca, działa zbyt wybiórczo – niestety.

*Ważna jest jeszcze jedna kwestia. W kontekście książki uznajemy istnienie zwierzęcej duszy za niepodważalne. Dlaczego jednak miałby to być byt zależny od człowieka, czekający w przedsionku do nieba (?)

http://www.garnek.pl/elza100/6049940/polana-w-lesie
Psiarze kontra reszta świata

W opowiadaniach psiarze jawią się jako osoby wyróżniające się na tle społeczeństwa, co jest w sumie zrozumiałe z racji szczególnych upodobań i silnego poczucia przynależności do wspólnoty. Jednak sposób obrazowania tych ludzi, nawiązujących szczególną relację z psami, stawia ich w roli tych, którzy mają dostęp do jakieś tajemnicy, odkryli prawdę, która dla innych pozostaje ukryta, tych „wyjątkowych”, wśród których i autorka miała okazję i szansę się odnaleźć. Ich wewnętrzny świat zdaje się rządzić innymi zasadami. I w tym nie byłoby niczego złego, gdyby autorce udało się uniknąć: generalizowania, moralizowania i idealizowania. Szkoda, że pewne kwestie wyłożone są w książce łopatologicznie, przez co tracą urok. Czytelnik pozbawiony jest szansy zinterpretowania pewnych zjawisk, dojścia do własnych wniosków. Zamiast stworzyć klimat opisami i narracją, autorka uśmierca tekst dosłownością.

Pani Bogumiła chce widzieć wśród psiarzy wartościowych ludzi  (a ludzie lubiący inne zwierzęta już nie?): „Ludzie , który mają psy są zwykle dobrzy, szlachetni, wyrozumiali, uczynni, na krzywdę wszystkich żyjących istot”. Kto by nie chciał aby otaczały go właśnie takie osoby? Pisarka obracała się widać w bardzo przychylnym środowisku, godne pozazdroszczenia.

Kolejne przekonanie pisarki, pozostaje tylko w sferze marzeń przeciętnego Kowalskiego. Według niej psy są dyskretne i swoje potrzeby załatwiają w ukryciu - tak, dyskretne są szczególnie te, które robią to na środku chodnika. Pewnie są psy, które nie lubią załatwiać się poza skwerkami, laskami czy trawnikami same z siebie, ale bardzo często jest to kwestia wychowania. Są również osobniki, które nie krępują się niczym i żadnym miejscem i lepiej nie próbować zwracać uwagi ich właścicielom – ci szlachetni psiarze potrafią dosadnie bronić swoich domniemanych praw. Wiemy, że jednym z palących polskich problemów jest wszechobecność psich fekaliów. Autorka jednak ani słowem nie wspomina o tej kwestii, ani o tym, że kiedykolwiek sprzątała po swoim psie. Wniosek nasuwa się sam.

http://tapety.tja.pl/tapeta_104740.html
Bo kiedyś było lepiej…

W przywołanych przez pisarkę obrazach Psie Pole to arkadia pełna dobrych fluidów i prądów, które sprawiają, że psy są szczęśliwe, a ludzie stają się lepsi, co z czasem niestety uległo zmianie, gdyż poletko zmodernizowano. Psiarze tworzyli pewną społeczność, którą łączyły pupile, wspólne tematy i wzajemne zrozumienie, ale to już się skończyło (może to tylko subiektywne odczucie autorki?). Niestety jako czytelnik, nie odczułam magii miejsca, którą nieudolnie pisarka próbowała kilkakrotnie przywołać, wychwyciłam tylko jej silną identyfikację z tą grupą i desperacką tęsknotą za tym, co minęło. Sama kilkakrotnie otwarcie przyznaje, że kiedyś nie było tyle przemocy, napadów itd. Teraz żyje w świecie, z którym już nie chce się identyfikować. Dni spędzone z Floksią jawią się jej jako czas pełen pozytywnych wrażeń, dobrych ludzi i  dlatego ciepło je wspomina. Linia jej życia została przedzieloa grubą kreską na czas z Floksią i bez Floksi.

Kto właściwie jest bohaterem książki?

W pierwszej części książki – we wspomnieniach – nie zawsze jest jasne, o kim są te opowiadania: o psach czy jednak o ludziach? Teoretycznie najważniejsi powinni być czworonożni bohaterowie i ich losy. No i niby jest o nich i o relacjach z nimi, jednak czegoś brakuje. Doskonale wiem, o jaką zażyłość między pańcią a Floksią chodzi, ale gdybym nie wiedziała, z tej książki bym tej wiedzy na pewno nie wyniosła. Nie rozumiałabym nadal.

Nie wiem, co ma wnieść do opowiadań o psach - których miały być głównymi bohaterami – podziału na kiedyś i dziś, pochwał na temat ludzkich zachowań społecznych. Dzięki znajomościom ze wspólnych spacerów, jeden z psiarzy załatwia sobie wizytę u lekarza psiarza bez kolejki. …– to chyba nie o to miało chodzić w tej książce. Czemu ta informacja w ogóle ma służyć? Posiadanie psa i wychodzenie z nim na spacer, to sposób na poprawienie statusu społecznego, albo szansa na przydatne znajomości? A przecież miało być o psach i ludziach kochających psy. Skoro już w książce muszą być zamieszone nazwiska różnych osób, to niech nie będą ujawniane ich zawody: kardiolodzy, homeopaci itd. Poznawajmy ludzi przez ich historie i ich psy, na tym budujmy ich tożsamość, nie na tym, jaką pracę wykonują. Z punktu widzenia historii o relacji między psem a człowiekiem, wprowadzanie takich treści powinno być nienarzucające się, inaczej to chybiony, zniechęcający zabieg.

http://www.sluzbaochronyzwierzat.com.pl/T%C4%99czowy-most.php
Odmienne pojmowanie świata

Względem własnych błędów lub wobec błędów innych psiarzy – nie pada ani jedno negatywne zdanie. Tym samym marginalizowane są wszelkie niedopatrzenia. Nie każdy jest urodzonym treserem i nie każdy pies musi być wytresowany, ale są pewne sprawy, które powinno się przepracować. Nikt nie reaguje na agresywne zachowania Kamy, nieobliczalny pies terroryzuje ludzi i zwierzęta w okolicy. Właściciele nie reagują. Również pańcia Floksi wykazuje się kompletnym brakiem wyobraźni, gdy sama szczuje psem (hydraulika, samotnego mężczyznę na spacerze). Ale i do odpowiedzialności za zwierzaka trzeba dojrzeć. Autorka doznaje tego, gdy Floksia kradnie komuś w domu jedzenie: „Wówczas po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że nikt inny tylko ja jestem odpowiedzialna za tego rozhukanego szaleńca i że Floksia jest naprawdę moja”. Dlaczego jednak nikt nie pracuje z Floksią nad jej lękami? Suczka wyjada cukier z cukierniczki i całe jedzenie z misek, gdy ktoś przychodzi do domu. To bez wątpienia szczęśliwy pies, ale takie zachowanie mogło okazać się niebezpieczne dla jej zdrowia.

Nie jest to znakiem minionych czasów, że ludzie nie rozumieją do końca potrzeb psów i ich sposobu pojmowania świata. Personifikacja zwierząt nie upoważnia człowieka do mierzenia jego postępowania ludzką miarą. Pies jest zgoła innym stworzeniem, „wyznającym” odmienne wartości, i trzeba umieć to rozróżnić i zaakceptować, by zwierzę nie czuło się zagubione, tylko bezpieczne i szczęśliwe. Można psa traktować jak członka rodziny, ale nie powinno mu się narzucać ludzkiego pojmowania świata i ludzkiego rozumienia rzeczywistości, tylko uszanować jego odmienność i stworzyć mu optymalne warunki do życia po swojemu w ludzkim stadzie.

Świat oczami psa? A jednak nie

W związku z powyższym „opowiadana” przez Floksie historia jest niestety bardzo słaba. A szkoda. Mieliśmy szansę puścić trochę wodze fantazji zobaczyć ludzki świat z innej perspektywy, oglądany oczami psa. Pisarka sama w paru miejscach słusznie zauważyła, że pies mówi, słucha całym swoim ciałem i całym ciałem czuje świat, który go otacza. Nie umiała tego jednak wykorzystać, ewidentnie zabrakło na to pomysłu. Tekst przedstawia nam typowo ludzkie spojrzenie, aż nazbyt ludzkie. I tak nagle trzymiesięczny pies pamięta, rozróżnia i potrafi nazywać: kiełbasę czosnkową, makaron z mięsem. Wie, że jedzie do weterynarza i jest dumna z tego, co o niej powiedział – rozumiała znaczenie słowa? Wiedziała, że Pani bała się, że wybuchnął gaz i co to w ogóle oznacza. Mocno naciągane, zbyt dorosłe, zbyt sztuczne - tak jak dorosły nieudolnie udaje dziecko, tak tutaj człowiek udaje psa.  Jedyne ciekawe psie akcenty w tym opowiadaniu dotyczą tego, co nie koniecznie jest zrozumiałe dla człowieka i wytłumaczone zostaje po psiemu, np. psy gonią koty, bo te służą do gonienia - przecież ciągle uciekają.

http://guliverpsieserce.blox.pl/html/1310721,262146,14,15.html?1,2009
Psie serce

Opowiadania od razu skojarzyły mi się z polsatowym serialem: „Psie serce”. Prezentowano w nim świat widziany z perspektywy psów, które „mówią” tzn. myślą na głos. Myśli te poznaje tylko widz. Każdy odcinek był osobną historią i występował w nim inny psi bohater. Celem serialu było uchwycenie i zobrazowanie wspaniałej i wyjątkowej relacji – wzajemnego oddziaływania - jakie zachodzą między psem i jego właścicielem. Zdarza się przecież, że pies staje się całym światem człowieka: jedynym powiernikiem, przyjacielem, pomocnikiem, zrozumieniem i wsparciem. Pomysł na serial więc był interesujący, ale wykonanie kiepskie: wiało nudą, resztki fabuły dobijało sztuczne aktorstwo. Prawdziwi bohaterowie – treserzy - pozostali poza planem,  ale dzięki nim najlepszymi aktorami byli Ci czworonożni, którzy ratowali widza przed zaśnięciem. Śpiewakowska również oddała gdzieniegdzie głos psom – jaki był tego efekt już wiemy – również mało porywający.
Podobnie więc w założeniach idea serialu i książki były obiecujące, ale wykonanie pozostawiło wiele do życzenia.

Pisz sercem, a nikt cię nie skrytykuje

Pod koniec książki, autorka zarzuca innym, że zbyt roztkliwiają się nad swoimi pupilami, że ich wypowiedzi, czy wspominania na ich temat są zanadto nasycone patosem. Przyganiał kocioł garnkowi. Sama zachowuje się jak rodzic, który podnieca się każdą kupką dziecka. Jednak nie potrafi przekazać swojej radości w taki sposób by zainteresować tym innych. Nie liczy się tyle temat, co forma jego podania. W każdym zachowaniu Floksi doszukuje się znamion mądrości, wyjątkowości, bezgranicznej inteligencji. Nie odmawiam sprytu, ani uroku tej suczce, tylko po co wytykać innym coś, co robi się samemu? (Ja też tak robię!) Daje również do zrozumienia, że nie powinno się oceniać tych tekstów, ponieważ są one pisane sercem. Acha. Czyli jeżeli, tekst zawiera w sobie duży ładunek emocjonalny, to usprawiedliwione są wszystkie niedociągnięcia? I zapewne odnosi się to również do zbioru opowiadań, który mam teraz przed sobą. Prośba do mnie nie trafia - tekst niech broni się sam, żadne usprawiedliwiania nie wchodzą w grę. Po co w kółko przypominać czytelnikowi, że pierwsze opowiadanie cyklu wygrało jakiś tam konkurs. To go niestety nie ratuje. Jest, było i będzie kiepskie.

http://staystrongbaby.pinger.pl/
Podsumowanie

Za sprawą tej książki setki ludzi poznaje legendę i dzięki temu może ona dalej żyć własnym życiem i dawać nadzieję, tym, którzy stracili swoich towarzyszy. Skoro komuś to pomaga, to dobrze, ale niedoróbki i wybiórczość – tego mimo wszystko nie można przemilczać.

Spodziewałam się, że wraz z autorką wyruszę w podróż okalaną wzruszającymi wspomnieniami, na temat więzi nie do końca wytłumaczalnych, dzięki którym świat okazuje się lepszym miejscem. Zwłaszcza, że treść książki jest oparta na faktach. Nic mnie jednak nie porwało, nawet odrobinkę nie pociągnęło. Momentami z książki wychodzi kiczowaty moralitet, o tym co jest w życiu najważniejsze, jakim warto być i jak postępować. Aczkolwiek są również momenty urocze - kilka opowiadań pozbawionych drażniącego komentarza odautorskiego i moralizujących wtrąceń. Budzą emocje, empatię i ciepło, wzruszają, chociaż nie próbują bezczelnie roztkliwiać. Rozumiem więź łączącą autorkę z jej psem. Jednak nie umiała sprawić bym tę więź poczuła. Czegoś zabrakło.

 „Recenzenci” próbują manipulować odbiorcami wpędzając tych wątpiących w poczucie winy. Ale kim trzeba być by nie wątpić? Kim trzeba być by bezkrytycznie przyjmować bezskładną papkę? Czy wystarczy pomysł, zamiar, ciekawy temat? Nie. Liczy się to, w jaki sposób zostanie przekazany. W głowie, czy sercu Pani Bogumiły nie wątpię, że wspomnienia zapisane są pięknie. Na papierze straciły swój urok, emocje, czar. Ludzie zachwycający się książką, czytając widzą swoje własne wspomnienia, czytają kluczem własnych emocji. Dla kogoś patrzącego obiektywnie: czaru nie ma, prysł, wyparował, odszedł. Nie udało się przekazać emocji. Książka nie umywa się chociażby do „Psiego roku”- w tej lekturze czuje się autentyzm, którego w „Legendzie…” nie ma.
Czytliwość:3/6
Wydanie: 3/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 3/6


 
Autor: Bogumiła Śpiewakowska
Tytuł: Teraz jestem w Tęczowym Moście
Wydawnictwo: ZYSK i S-ka
Wydanie: I
Rok wydania: 2009
Oprawa: miękka
Ilość stron: 190
Cena: 29,90

 
Fragment:
W ten oto sposób znalazłem się w ciemnej komórce, daleko od domu, razem z innymi ukradzionymi nieszczęśnikami. Jaki byłem głupi! Dlaczego ja pies-filozof nie przewidziałem, co może mnie spotkać. Ale cóż! Jak mawiał Seneka Młodszy: Tylko dla niewielu rozum własny jest najlepszym przewodnikiem.

23 stycznia 2014

Mózgi są jak ludzkie twarze / Co potrafi twój mózg - Dr David Gamon, Allen D. Brangdon

Co potrafi mój mózg? Potrafi dać się wpuścić w maliny, to pewne. Zachęcona przez programy National Geographic typu „Pułapki umysłu”, i widniejący na okładce napis „bestseller” zainwestowałam w tę niewielkich gabarytów książeczkę. Czegoś innego się spodziewałam (ale czego za 19zł ? Chyba mnie przyćmiło), ale jak już coś wpadnie mi w ręce, to czytam i staram się coś z lektury wyłuskać.

Nie będę streszczać tego, co zostało w książce streszczone. Informacje w niej zawarte mogą, bowiem służyć zainteresowaniu tematem laików. Osoby posiadające określoną wiedzę, nie dowiedzą się z tego podręcznika niczego nowego. Podkreślam: dla początkujących, lektura będzie całkiem przyjemną przygodą.

Dowiedzą się oni z niej przede wszystkim, jak drobne różnice w budowie mózgu wpływają na jakość naszego życia. Świadomość, że przyczyna niektórych ludzkich zachowań nie wynika ze złej woli, dorastania w złym środowisku, ale jest uwarunkowana biologiczne, uczy akceptacji różnorodności. Zamiast uprzedzać się - zrozumiemy. Efekt wart ryzyka.

Zgodnie z okładkową notką: książka skierowana jest do każdego odbiorcy. Napisana jest przystępnym, prostym językiem. Lekkie w odbiorze teksty dopełniają liczne rysunki. Może z serii „Trenuj swój mózg” – inne poradniki bardziej przypadną mi do gustu?

Czytliwość:5/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 4/6
Ogólnie: 4/6

Autor: Dr David Gamon, Allen D. Brangdon
Tytuł: Co potrafi twój mózg
Tytuł oryginalny: Brains that work a little bit differently
Tłumaczenie: Sebastian Musielak
Wydawnictwo: Medium
Seria: Trenuj swój mózg
Wydanie: I
Rok wydania: 2003
Oprawa: miękka
Ilość stron: 124
Cena: 19,00 zł

20 stycznia 2014

Przywrócić Anglii magię / Jonathan Strange i pan Norrell - Susanna Clarke/ DKK

Norrell

Rzadko mówił o magii, a gdy już zaczynał, przypominało to lekcję historii i nikt nie mógł go słuchać.

Strange

- Czy mag może zabić za pomocą magii? – spytał Strange’a lord Wellington.
Strange zmarszczył brwi. Pytanie najwyraźniej nie przypadło mu do gustu.
- Mag zapewne może – przyznał – lecz dżentelmen z pewnością nie powinien.

Wydana w 2004 roku powieść „Jonathan Strange i pan Norrell” jest pierwszą książką pisarki, która trafiła do sprzedaży. Po niespełna roku otrzymała nagrodę Hugo i World Fantasy Award. W 2013 roku Wydawnictwo Mag w serii „Uczta Wyobraźni” wydało ją w 800 stronicowej wersji ze skromnymi marginesami (wcześniej w trzech tomach). Ta napisana z rozmachem iście wiktoriańska powieść, to  mieszanka stylów: Dickensa, Austin, Pratchetta. Przysłowiowa kropka nad „i” to przepiękna oprawa z nastrojową i niepokojącą grafiką. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że książkę poleca sam Neil Gaiman.

Przytłaczające, dla niektórych, gabaryty książki pozwalają na to, by fabuła toczyła się powoli, by się nieśpiesznie rozkręcała. Mnóstwo osób porzuca tę powieść, zanim ona zacznie się na dobre (czyli w okolicach 400-500 strony, jak dla mnie). Byłabym hipokrytką, gdybym napisała, że książka wciągnęła mnie od pierwszych stron i od razu poznałam z czym mam do czynienia. Forma była dla mnie zaskoczeniem - musiałam się "przeprogramować". Przed przystąpieniem do tej lektury należy uzbroić się w cierpliwość i czas na wejście w wykreowany świat – nieco zapomniany, nieco obcy, ale całkiem znajomy -  po prostu magiczny. Wymaga ona dużego skupienia i uwagi.  Setki wątków pozornie niezwiązanych ze sobą, kluczą, by w końcu przeciąć się w nieoczekiwanym momencie. Każdy najmniejszy fakt zostaje dokładnie wytłumaczony i wyjaśniony. Wszystko jest logiczne – każda dygresja, każde wtrącenie, każda postać. Nie mamy więc poczucia, że gubimy się w chaosie, mimo iż długo nie wiadomo, ku jakiemu celowi zmierzamy, która z intryg jest tą główną.  Liczne epizody zdają się żyć własnym życiem, odchodzą, gdzie je oczy poniosą, a my za nimi. Każdy z nich mógłby być osobną opowieścią. Tę książkę trzeba smakować, degustować, bo jest ucztą, nie pośpiesznym posiłkiem, czy fast foodem.


http://hellgates.cba.pl/viewtopic.php?f=59&t=586
Zapomnijmy o zwrotach akcji, sensacyjnej fabule. To nie miejsce na pojedynki na różdżki, ani magiczny survival: „Jak przeżyć w świecie, w którym elfy wcale nie są miłe i dobre”. Żonglerka elementami fantasy, nie pozwala nam się jednak nudzić: legendy, przepowiednie, opętania, zapomniane księgi, statki widmo, wskrzeszania zmarłych, elfy, kruki, baśniowe światy do których dostajemy się przez zwierciadła, tajemnicze przedmioty, szczypta historii, echa niewolnictwa. I to tylko namiastka tego, co serwuje nam pisarka.

Tekst oprawiony jest przypisami, które co prawda wybijają z rytmu i rozpraszają podczas czytania (stanowią bowiem osobne opowieści), sprawiają jednak, że historia staje się autentyczna, potwierdzona. To ciekawy zabieg stworzenia pozornie prawdziwych wydarzeń, wpiętych w mroczny, nasiąknięty magią klimat powieści. Opowieść o magach stanowi fikcję literacką stworzoną na kształt biografii, opierającej się na faktach historycznych. Fabuła dopieszczona jest obecnością autentycznych postaci: Napoleona Bonapartego, Jerzego III, lorda Byrona, malarza Thomasa Lawrenca, lorda Liverpoola, jest wiarygodna.

http://kontrowersje.net/tresc/lajkonik_i_swiateczna_niepewnosc
Na co tygodniowych spotkaniach towarzystwa magów studiuje się, dyskutuje, docieka. Jego członkami są dżentelmeni – i jako tacy, nie brudzą sobie oni rąk pracą, czyli jej praktykowaniem. Teoretycy Ci za sprawą przybyłego z zaścianka, ekscentrycznego Norrella, w katedrze w Yorku, dowiadują się, czym jest magia praktyczna. Ten traktowany z przymrużeniem oka dziwak, pomaga w wojnie z Napoleonem i wskrzesza Lady Pole, co przynosi mu sławę, a na nią ściąga klątwę. Norrell nie udziela się w życiu towarzyskim, uważa, że magia to nie zabawa, więc jej odrodzenie dusi w zarodku. Chce zatrzymać ją tylko dla siebie, likwiduje więc potencjalnych konkurentów i wykupuje wszelkie księgi o magii i zazdrośnie ich strzeże (momentami przypominał mi małego pokurczonego Golluma strzegącego pierścienia). Jest jedynym magiem, do czasu aż pojawia się Strange - porywczy, arogancki samouk. Zaintrygował mistrza na tyle, by ten wziął go pod swoje skrzydła. Norrell chciał jednak kontrolować go i ukierunkowywać poglądy, nie dopuścić by dowiedział się zbyt wiele. Uczeń przerasta jednak mistrza i postanawia kroczyć własną drogą. Odbiera mu również powód do dumy – to on wspiera teraz rząd w walce i odnosi spektakularne zwycięstwo. Praktykując magię po swojemu, szybko przekonuje się, jak jest ona niebezpieczna. Plątanina zaklęć, klucząca drogami krainy Faere zmierza do jednego, dramatycznego punktu… Koniec nie jest jednak tak ostateczny, jakbyśmy mogli sądzić - w świecie magii nic nie jest mierzone naszymi kryteriami poznawczymi.

Clarke tak jak i Pratchett nie lubi elfów. Według ludowych podań to nie są dobre, miłe i uczynne istoty, ani walczący w słusznej sprawie bohaterowie Tolkiena. To istoty podstępne, pozbawione empatii. Leniwe, toczą rozrywkowe życie. Nie liczą się z ludzkim życiem. Norrell słusznie odnosił się do nich z niechęcią, Strange na szczęście w porę pojął swój błąd. Dżentelmen „o włosach jak puch ostu” – to okrutnik, bawiący się więzieniem innych. Na tle szeroko zakrojonej panoramy społecznej spór dwóch magów napędza fabułę, ta niepospolita więź dwóch mężczyzn intryguje. Wzajemna fascynacja zamienia się z czasem w niechęć – oś utworu. Konflikt uwypukla różnice charakterów: arogancja, pochopność, nadmierna ostrożność, lęki – wymieszane ożywiają tekst. Dzięki dwóm bohaterom poznajemy dwakroć więcej ludzkich przywar. Smutno byłoby nimi wszystkimi obarczyć tylko jednego. Ścierając się, ukazują swoje wewnętrzne motywacje, głębię psychologiczną. Powieść to uniwersalna satyra na ludzkie ułomności, które są częścią nas bez względu na to, czy jesteśmy magami, czy zwykłymi śmiertelnikami. Dopiero, gdy zaakceptujemy swoją niedoskonałość, jesteśmy w stanie zacząć rozumieć świat i działać. Przekonują się także o tym magowie, którzy w sytuacji kryzysowej, zgodnie z przeznaczeniem, dokonują wielkich rzeczy – wspólnie. Pisarka posiada doskonały zmysł i talent do przedstawienia rzeczy znanych w nowym kształcie.  

http://tapety.joe.pl/na-pulpit/zwierzeta/ptaki/dwa-kruki-na-galezi/
Postacie kobiece, zepchnięte nieco na boczny tor – jak to w XIX wieku bywało - w rzeczywistości nadają fabule płynności. To one niezauważane, pomijane przez mężczyzn krążących z nosami w książkach, toczących jałowe wywody i spory o wyższości świąt nad świętami, namacalnie doświadczają na sobie zaklęć. W obu przypadkach konsekwencje są nieprzyjemne. Postaci drugoplanowych, które w różnych partiach powieści odgrywają kluczowe role i popychają akcję do przodu, jest multum. Każda z nich zasłużyła sobie na osobny rys psychologiczny, na charakterystykę, osobowość i tożsamość. Dopracowani w każdym szczególe, są „jacyś”, pełnokrwiści. Clarke włożyła w ich budowę wiele energii, ale efekt jest wart tego nakładu pracy.

Stylizacja powieści na XIX wieczną wymaga użycia specyficznego języka. Ten Clarke jest finezyjny, plastyczny przez co zabudowana przez nią barwna fabuła ożywa. Jestem pełna podziwu dla pracy jaki autorka włożyła w pisanie, i jej ogromnego talentu w posługiwaniu się słowem – pisze z lekkością, opisy w jej wykonaniu przedstawiają rzeczywistość namacalną, wyobraźnia aż buzuje pod naporem obrazów. Efekty są piorunujące a świat – realny. Podróżujemy więc poprzez dzikie ostępy, morza, lądy i światy, z Londynu do Hiszpanii czy słonecznej Italii, a stamtąd do Faerie, krainy zamieszkałej przez elfy, tajemniczej krainy pełnej niedefiniowalnego smutku, mroku, kruków, dzwonów, deszczu…Malownicze pejzaże dopełnia angielski, absurdalny humor, żarty sytuacyjne i językowe. Delikatnie przemycona, ale dosadna, ironiczna krytyka społeczna.

Oddać Anglii magię, to nie takie proste, nie chodzi przecież o kuglarskie sztuki. Magii nie obowiązują ograniczenia miejsca i czasu, przenika więc do nas z kart książki. Kto nie chciałaby się rozkoszować nią w rzeczywistości… Czy skomplikowałaby ludziom życie? I tak świetnie robimy to bez niej, myślę więc, że nie ma się czego lękać.

Książka dla czytelników smakujących w słowach. Delektujcie się więc a potem z niepokojem lub odwagą wejrzyjcie w swoje lustra. Kto wie, gdzie Was zaprowadzą?

Czytliwość:5/6
Wydanie: 4/6
Okładka: 6/6
Ogólnie: 5/6

Autor: Susanna Clarke
Tytuł: Jonathan Strange i Pan Norrell
Tytuł oryginalny: Jonathan Strange and Mr Norrell
Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Wydawnictwo: Mag
Wydanie: I
Rok wydania: 2013
Oprawa: twarda
Ilość stron: 810
Cena: 59,00 zł

Fragment:

Pewna dama (niekoniecznie przewyższająca mądrością autorkę tych słów) zauważyła, że świat bardzo jest łaskawy dla młodych, którzy albo umierają, albo biorą ślub. Wyobraź sobie zatem, czytelniku, zainteresowanie towarzyszące pannie Wintertowne! Żadna młoda dama nie znalazła się w tak uprzywilejowanej sytuacji: umarła we wtorek, wskrzeszono ją w środę nad ranem, a za mąż wychodziła w czwartek. Zdaniem niektórych to aż za wiele wrażeń w jednym tygodniu.

Tutaj czytamy:

http://l-przestrzendkk.blogspot.com/2013/11/susanna-clarke-jonathan-strange-i-pan.html

18 stycznia 2014

Legenda o honorze…a raczej plama na… /Opowieść o 47 roninach – John Allyn/ DKK

W Japonii po dziś dzień można usłyszeć legendę o czterdziestu siedmiu roninach, którzy pomścili śmierć swego pana Asano, niesłusznie skazanego za atak na dworzanina Kirę. Za odzyskanie honoru nazwiska rodziny swojego pana, samurajowie również ponieśli najwyższą karę. Ich groby to narodowa świętość, można je odwiedzać po dziś dzień. Powieść Allyna jest literacką próbą odtworzenia tej historii.

John Allyn postanowił przenieść te XVIII wieczne, legendarne wydarzenia na karty swojej książki, wypełnić schemat, który pozostał w zbiorowej pamięci. To, z czym mamy tutaj do czynienia, to przede wszystkim jego wizja, podjęta przez niego próba zrozumienia historii i przybliżenia jej czytelnikowi. Wchodzimy, więc w wykreowany przez niego wewnętrzny świat głównego bohatera, przywódcy drużyny – Oishiego. Poprzez jego myśli i sposób postrzegania, wkraczamy w świat pełen pozorów, poznajemy bohaterów jako tło, jako pionki w społecznej grze statusów i konwenansów. Dzięki niemu i my możemy zanurzyć się we wspomnieniu o czasach samurajów, honoru, lojalności i odwagi.
W feudalnej Japonii, pozbawieni pana samurajowie, są zhańbieni, bezpańscy, stają się roninami. „Ronin” w dosłownym tłumaczeniu to człowiek-fala, który toczy się tam, gdzie wieje wiatr, bez celu, rzucany przez los.

Groby roninów w światyni Sengakuji 泉岳寺
Powieść zdaje się być historią jednego bohatera – ronina Oishi. To człowiek, dla którego honor, lojalność są najważniejsze. Surowe wychowanie oraz dyscyplina nie pozwalają mu zejść z raz wybranej drogi, mało tego, każą wszystko jej podporządkować. Oishi wykazuje się ogromnym zmysłem analitycznym, to niesamowity strateg, wodzący przeciwników (i nie tylko) za nos. Pokonuje on liczne przeszkody i bunty, by utrzymać swoich ludzi razem i nie dopuścić do przedwczesnego wymierzenia sprawiedliwości. Chce mieć pewność, że zemsta się uda, jeśli zaatakują zbyt szybko, znienawidzony Kira, może być na to gotowy i uciec, a oni zginą nie osiągając niczego. Polityka powściągliwości, którą stosuje doprowadza do rozłamu w grupie, gdy wybija godzina zemsty, gotowych do walki jest tylko 47 roninów. Oishi momentami wydaje się, mimo swej całej mądrości, zbyt sztywny, konserwatywny i nazbyt pochopny w ocenie. Tak bardzo boli go rozpad moralny kraju i upadek wartości, w które wierzył, że gniew zaślepia jego umysł. Przykładem tego jest burda, którą wywołał w teatrze. Udawana bijatyka była zaplanowana, ale oburzenie treścią sztuki jak najbardziej szczere. Nie jest w stanie uwierzyć, że mogła powstać sztuka, w której pani dworu ucieka od męża do wieśniaka. Dopiero później, od Okaru, dowiaduje się, że wieśniak był samurajem. To, co dostrzegał, to tylko pozory, a pozory to świat, którego sam jest częścią. Oisihi przecież też udaje i mimo, iż pogardza teatrem, sam jest świetnym aktorem: udaje pijaka, człowieka goszczącego w domach uciech, podsuwa szpiegom fałszywe tropy, rozsiewa plotki. Z upływem czasu szkody na reputacji, które są efektem jego planu, stają się coraz bardziej dotkliwe. Mimo wszystko jest nadal śledzony, tak jak i jego towarzysze. Ludzie pod jego dowództwem toczą ze szpiegami swoistą grę: obie strony wiedzą nawzajem o swoim istnieniu i czekają aż któraś popełni błąd.
http://orientalem.pl/artykuly/samurajska-opowiesc-czyli-47-roninow/
Niezwykle interesujący w powieści jest japoński praktyczny naturalizm reprezentowany przez Oisihiego, np. zwraca on uwagę młodej matce, by wysadzała dziecko do nocnika – nie zabrudzi wtedy ulicy i przy okazji nie zmarnuje materiału do użyźniania pół (przy drogach znajdują się szałasy z pojemnikami na ekskrementy do użyźniania). Jego umiłowanie porządku jest godne podziwu, tym bardziej bieda i upadek wartości są dla niego bolesne. Bardzo rzadko czytelnik ma okazje zerknąć pod maskę nieugiętego stratega i wojownika, by dostrzec głęboko ukryte emocje. Oishi boryka się z poczuciem winy: prowadzi kompanów na śmierć, z jednej strony jest dumny z syna, że pozostał z nim i zaginą razem, z drugiej strony wie, że przed chłopcem było jeszcze całe życie, że ten nie zdąży zaznać niczego. Po odprawieniu żony – rozwiódł się z nią dla jej bezpieczeństwa – ulega urokowi gejszy Okaru, którą przysposabia jako „zastępczą” żonę i darzy głębokim uczuciem. Okaru to gejsza, której ojciec został zdegradowany społecznie przez urzędników oraz pozbawiony majątku. Rozumie, więc co gnębi Oishiego, jest pełna wyrozumiałości, nie zatrzymuje go, wie, że on ma swoją misję i musi ją wykonać, żeby odzyskać honor. Wie, że to jest dla niego najważniejsze - ważniejsze od jej miłości.


Drzeworyt przedstawiajacy 47 roninów autorstwa Hiroshige
Allyn wprowadza nas w świat Japonii pod rządami krótkowzrocznego, odrealnionego szoguna Tsunayoshiego. Ukazuje nam zabiedzony i upadający kraj. Szogun, by odpokutować za swe winy i mieć dziecko, wprowadza niekonsekwentne Prawo Ochrony Życia, dzięki któremu zwierzęta mają większe prawa niż ludzie i życie psa (w roku psa urodził się szogun, dlatego najbardziej ceni te zwierzęta) znaczy więcej niż życie człowieka. Za odebrane zwierzęciu życie traci się swoje, (jeśli zabijesz psa w swojej obronie, musisz mieć świadków, że on pierwszy cię zaatakował). Nie wolno zabijać zwierząt, więc te bezkarnie niszczą plony, powodując upadek rolnictwa i innych gałęzi gospodarki. Panuje bezrobocie, ludzie głodują. Zakazane jest: myślistwo, rybołówstwo, garbarstwo. Dobrze prosperują jedynie domy uciech, gdzie biedniejące rodziny sprzedają córki. Samurajowie na szczęście nie cierpią finansowo, ale w nich też uderzają absurdalne prawa – nie wolno uprawiać łucznictwa (brak lotek z gęsich piór), łowów z sokołami, ujeżdżać koni (podkuwanie i przycinanie grzyw koniom również jest zabronione).

Kadr z filmu "47 Ronin" z roku 1941
W zderzeniu z tą odległą kulturą to, co nas nie zadziwia, to to, co znamy z autopsji: wszechobecne łapówkarstwo, bezlitosna biurokracja, absurdalne prawa, przejmowanie majątków przez posiadających większą władzę. Zaskakuje nas karność i podporządkowanie decyzjom tej władzy. Niepojęty jest brak buntów, nikt nie przedłoży swojego życia – jednostki – ponad zbiorowość. Asano bez mrugnięcia okiem idzie na śmierć, ci, którzy mieli chronić Kirę, ale zawiedli zostają pozbawieniu dóbr. Wnuk Kiry, który nie zginął w jego obronie, (mimo, iż odniósł rany) poniesie śmierć. Gdy podwładni szoguna mają przyjechać przejąć majątek Asano, roninowie z pokorą przygotowują wszystko do odbioru: sprzątają, naprawiają, by nie przynieść wstydu rodzinie, by wszystko było w jak najlepszym porządku. Prawdziwa żona samuraja nie płacze podczas rozstania, lecz odchodzi, gdy ten ją odprawia, bez dyskusji. Nie sprzeciwia się również synowi, który decyduje się umrzeć. Zwolniony szpieg Fuji, wie, że Osihi planuje zemstę, jednak, gdy widzi przemarsz roninów nikogo o tym nie informuje. W tej chwili bowiem obowiązuje go tylko lojalność wobec stanu samurajów, pracodawcy już nie ma. Szokująca jest również sytuacja, w której na zaatakowanej posiadłości Kiry wywieszona zostaje dla sąsiadów informacja, że nie ma tutaj miejsca bandycki napad, ale honorowe wyrównanie rachunków, i nikomu więcej nic nie grozi. Sąsiedzi po przeczytaniu notatki uspokajają się i wracają do domów. Nikt nie reaguje, nikt nie przychodzi z pomocą Kirze.

Nocny atak 47 roninów
Autor w opisach wydarzeń posługuje się prostym językiem. Bardzo wyraźne podkreśla uwikłanie w sieć pozorów bohaterów i niemożność zerwania przez nich masek. Przykładem tego są rozmowy, jakie toczy Oishi i Okaru. Mówią pustymi sentencjami, cytatami, złotymi myślami. Pod maskami tych słów kryją się dopiero prawdziwe emocje, które nigdy nie mają zostać odkryte. Niestety ma się jednak wrażenie, że ich romans jest niepotrzebną dygresją rozbijającą fabułę. Gejsza nie odegrała żadnej znaczącej roli, chociaż na to się zanosiło, gdy niesłusznie została oskarżona o szpiegostwo i próbowała się powiesić. Gdyby umarła wprowadziłoby to element napięcia w treść i nadało sens obecności Okaru w fabule. Niestety wyszło naiwnie, bardzo naiwnie.

http://krakoff.pl/dramat-47-roninow/
Podczas czytania wstępu do powieści zirytowała mnie nadgorliwość pisarza, który streszcza nam treść książki. Fabuła nie jest na tyle zagmatwana, by czytelnik nie miał szans jej samodzielnie zrozumieć, takie zachowanie, więc obraża jego inteligencję. Oś utworu na szczęście skonstruowana na prawdziwych wydarzeniach jakoś się broni, jednak odautorskie „wypełniacze” już nie. Powieść nie porywa, brakuje jej polotu. Poprawna, zachowawcza, tak jak zachowanie jej głównego bohatera. Ci, którzy interesują się kulturą Japonii nie dowiedzą się z tej książki niczego nowego. Laicy po tej lekturze raczej nie zapałają chęcią do studiowania orientalistyki. To, co przemawia na plus to plastyczny język opisów przyrody, ukazujący piękno Japonii o każdej porze roku. Autorowi udało się stworzyć specyficzny klimat odległego kraju, działając na wszystkie zmysły czytelnika. To, co Allynowi wyszło najlepiej, to opis samobójczej śmierci pana Asano. Bez zbędnych emocji, patosu, nadmiaru słów, pisarz ukazuje nam obraz pełen łagodności, delikatności, co kontrastuje z powagą i okrucieństwem tego wydarzenia. Autor ucina emocje, nie daje im zawładnąć treścią, one pozostają między wierszami. To zdecydowanie najlepszy fragment książki.

Wydawnictwo – Fabryka słów – nie popisało się, podczas lektury „potykamy się” o literówki i błędy interpunkcyjne. Okładka także pozostawia wiele do życzenia, nie oddaje klimatu Japonii czasów samurajów. Miejsce zdjęcia mogłaby zastąpić np. rycina lub obraz. Pod tym względem lepsza jest okładka wydawnictwa Red Horse, która, mimo iż utrzymana w podobnej kolorystyce, intryguje surową przestrzenią.



Czytliwość:3/6
Wydanie: 3/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 3/6


Autor: John Allyn
Tytuł: Opowieść o 47 roninach
Tytuł oryginalny: The 47 Ronin story
Tłumaczenie: Andrzej Sawicki
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: I
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Ilość stron: 222
Cena: -

Fragment:
Słońce, kończąc swoją drogę nad Pacyfikiem, zaczęło już opadać ku zachodowi, oblewając czerwienią wody otaczające Wyspy Japońskie. Wysoki mężczyzna o stanowczo zaciśniętych wargach, jadący na zaniedbanym ogierze ścieżką nieopodal Morza Wewnętrznego, osłonił dłonią oczy przed tym blaskiem.

Słowniczek:

hakama – fałdzista suknia samuraja
tatami – tradycyjna mata japońska
shoji – papierowa ścianka
szogun – początkowo był to stopień wojskowy dowodzących cesarską armią japońską, później dziedziczny tytuł wojskowych władców Japonii, sprawujących faktyczną władzę w kraju rządzonym tylko nominalnie przez cesarza.
kamishimo – kurtka na uroczyste okazje
kusungobu – sztylet o dziewięciocalowym ostrzu, służył do popełniania seppuku
seppuku – honorowa, samobójcza śmierć
hibachi – piecyk
sensei – nauczyciel, mistrz
komuso – wędrowny mnich
haori – kurtka lub płaszcz
eta – wyrzutek społeczny, zajmujące się garbowaniem skór lub rzemiosłem katowskim
miya – mniejsze kapliczki shinto
toriibrama o charakterystycznym kształcie, prowadząca do chramów i miejsc świętych shintō
samisenu – instrument muzyczny
maiko – młoda dziewczyna szkoląca się na gejszę
ronin - samuraj zostawał rōninem, gdy jego pan stracił majątek lub poparcie suwerena i tym samym przywileje, albo gdy pan zginął.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...