Haaaaańńńńńbaaaaaa!!!
Nikt jeszcze nie umiejscowił akcji swojego dzieła w WPKiW w Chorzowie (Park
Śląski). Ratować honor obiektu postanowił – niestety – Janusz Szablicki i w
walce o jego godność napisał powieść sci-fi o zaskakującym tytule.......(chwila napięcia)............. Park. Uczynione przez
pisarza dziełko jest praktycznie niedostępne. Zdobycie go graniczyło z cudem.
Tym bardziej wiele obiecywałam sobie po tej powieści: „niedoceniona” -
myślałam. Pierwszy kubeł zimnej wody – okładka. I to nie tylko ze względów
estetycznych. Wydawnictwo bowiem, co tutaj dużo mówić, odwaliło taką chałę, że
woła to o pomstę do nieba. Przynajmniej tyle, że w tym wypadku można oceniać
książkę po okładce i nie będzie to dla treści krzywdzące. Może był to
nawet zamierzony akt miłosierdzia wobec potencjalnego czytelnika? Na niebieskim tle widnieje nieudolne
połączenie Parku (!) Jurajskiego z wygenerowanymi komputerowo – najwyraźniej przez
przedszkolaka - obcymi. Poza tym ktoś miał wyraźny problem z wypośrodkowaniem
poczynionych głów dinozaurów i obcych, przez co dyndają oni ucięci na dole okładki.
Efekt wprost piorunujący.
Z
tyłu wcale nie jest lepiej, cytuję: …tego, iż prawdopodobnie są to efekty
związane z wizytą gości z Kosmosu bądź z jakiejś innej Czasoprzestrzeni,
dowiadujemy się – jak przystało na szanującą się opowieść – dopiero na samym
końcu. No dzięki panu, proszę pana jednak nie na końcu. Poza tym „ufoki” z
przodu też zdradziły co nieco!
Akcja tej mikropowieści zaczyna się
niewinnie: rozpadem związku. Bohater – którego imienia nie dane jest nam poznać
- pragnie odetchnąć z powodu niemiłych przeżyć i wybiera się na spacer do
Parku. Nie wiadomo dlaczego, ale wraz z grupą przebywających tam osób, zostaje
odcięty od świata polem siłowym. Bohaterowie nie mogą wyjść poza granice
obiektu, wszystkie zegarki zatrzymały się na tej samej godzinie i na dokładkę
nie ma prądu, więc nie ma co liczyć na ciepłe posiłki. Przemieszczają się więc
bezradnie z kąta w kąt, tocząc jałowe dyskusje i wcinając słodycze. Od czasu do
czasu ktoś trafia w niezidentyfikowany wir czasowy. W pewnym momencie wszystko
się kończy i nasz bohater, właściwie nie rozmawiając ani nie żegnając się z
nikim, wraca do domu. Od tak po prostu i kropka. Na zakończenie widać zabrakło
pomysłu.
Akcja opowieści rozgrywa się w 2007
roku. Nic dziwnego, że stara Elka jeszcze jeździ, a Brasiliana nieźle funkcjonuje.
Postacie wykreowane przez pisarza odwiedzają także inne parkowe atrakcje, które
możemy zobaczyć także dzisiaj: ZOO i jego Dinozaury, Planetarium, Zieloną
Dolinę, Kamienny Kasztel itd. Chciałabym by parkowe tło powieści było jej
najważniejszym, dopieszczonym elementem, wtedy wybaczyłabym resztę, niestety tak
się nie stało.
Bohaterowie też są nijacy, właściwie nie
mają niczego sensownego do zrobienia ani powiedzenia. To statyści robiący
sztuczny tłok – także słowny. Autor ambitnie chciał pokazać, że w sytuacji
ekstremalnej do głosu dochodzi instynkt samozachowawczy i przestajemy być
cywilizowanymi istotami, a ludzka natura szybko daje o sobie znać również w
kwestii przepychanek o władzę. Zrobił to jednak nieudolnie i na skróty, czyli
wcale. Właściwie nic się nie dzieje w całej książce, główny bohater tylko się
snuje, a akcja została pozbawiona charakterystycznego dla takich sytuacji
dramatyzmu. Nikt nie wie co się dzieje, ale w powietrzu w ogóle nie czuć
adrenaliny. Zachowanie bohaterów jest niewiarygodne, w wyniku czego, w ogóle
się do nich nie przywiązujemy. Przyznam szczerze, że czytając marzyłam, by wreszcie
ktoś zginął.
Na początku nie wiedziałam czy autor po
prostu pisze, czy próbuje wysłać chomika w kosmos w rakiecie z zapałek…. Można
mu wiele zarzucić, ale na pewno nie minimalizm: w każdym zdaniu jest tyle
zbędnych słów, że całkowicie zacierają się ich znaczenia. Doszedł więc do
perfekcji w komplikowaniu treści poprzez nadużywanie słów, a co za tym idzie
rozdmuchiwaniu w nieskończoność zdań pozbawionych sensu i treści. Treści,
której notabene w tej powieści jest jak na lekarstwo. A oto próbka możliwości
Szablickiego:
Impresja owa była tak sugestywna, że w pewnym momencie ogarnęło mnie wprost niemożliwe do okiełznania pragnienie bezzwłocznego wzięcia kąpieli.
No, ale może to właśnie dzieci, istoty nie do końca ujarzmione autorytarnym utrwalaniem w nich tego, co może istnieć, a co absolutnie nie powinno mieć miejsca, są siłą rzeczy bardziej otwarte na zjawiska niemieszczące się w ramach normalnego repertuaru prezentowanego nam przez siermiężną codzienność, niezgodnie z obowiązującymi w danym momencie paradygmatami?. I jak wrażenia?
Impresja owa była tak sugestywna, że w pewnym momencie ogarnęło mnie wprost niemożliwe do okiełznania pragnienie bezzwłocznego wzięcia kąpieli.
No, ale może to właśnie dzieci, istoty nie do końca ujarzmione autorytarnym utrwalaniem w nich tego, co może istnieć, a co absolutnie nie powinno mieć miejsca, są siłą rzeczy bardziej otwarte na zjawiska niemieszczące się w ramach normalnego repertuaru prezentowanego nam przez siermiężną codzienność, niezgodnie z obowiązującymi w danym momencie paradygmatami?. I jak wrażenia?
Poza stosowaniem tej karkołomnej
ekwilibrystyki słownej, Szablicki próbuje jeszcze pożenić różne stylizacje
językowe: retro (używając przestarzałych słów np. marszruta, łacno, rozgwar, li,
zakałapućkać) ze współczesnym językiem wypełnionym terminami naukowymi – w
efekcie powstaje bełkot. Używa także zdrobnień w najmniej odpowiednich,
dziwacznych, miejscach, np.: Słowo daję, jak się ten facio natychmiast nie
zamknie, to mu chyba wreszcie przypieprzę kamyczkiem – rozbrajające,
nieprawdaż? Oprócz męczącego stylu, mamy jeszcze do czynienia z licznymi błędami.
Pisarz stworzył nawet własne zasady interpunkcji. Jest także bezkonkurencyjnym
(po politykach oczywiście) mistrzem pleonazmów np. cykliczność jest dla niego
regularna (rzeczywiście odkrycie). Miał się chyba za erudytę, ale ze śmiesznymi błędami, niestrawnym stylem
i swoją żonglerką słowną wyszedł tylko na cyrkowego klauna…Najbardziej dziwi mnie jedno: korektorka
się pod tym podpisała.
Na zakończenie zafundowano nam jeszcze
dodatkową próbkę twórczości pisarza w postaci opowiadania Test. Niczym
specjalnym się ono nie wyróżnia, a jego styl i język nie różni się od tych
użytych w powieści. Właściwie więc nie ma czego komentować.
Najlepszym podsumowaniem dla tej książki
są, wyrwane co prawda z kontekstu, słowa głównego bohatera: Przeczytałem to
wszystko niemal jednym tchem, od deski do deski co najmniej z dziesięć razy,
wciąż mając nadzieję, iż w końcu natknę się w tekście na coś, co mi pozwoli
rozszyfrować jakoś tę szaradę.
Ta powieść to trzy warstwy szajsu,
przekładanych…szajsem. I przykre, że to jedyna powieść o naszym parku.
Autor: Janusz Szablicki
Tytuł: Park
Wydawnictwo: Radwan
Wydanie: I
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Ilość stron: 148
Cena: 24,99 zł
Fragment:
Wreszcie splótłszy za plecami dłonie palcami,
ruszyłem bez pośpiechu tą, która przebiegała w bezpośrednim sąsiedztwie
białoczerwonoceglastej, szerokookiennej siedziby parkowej Dyrekcji. (…)Na
rozważanie, czy aby nie warto wstąpić do przeświecającej pomiędzy drzewami,
pobudowanej na rustykalną modłę, Zielonej Doliny dla przekąszenia czegoś,
poświęciłem króciusieńką chwilę(…) Pomaszerowałem przeto noga za nogą dalej,
kontemplując majestatyczne przesuwanie się ponad koronami drzew krzesełek Elki,
z których znakomita większość, zresztą jak zwykle o tej porze dnia
powszedniego, świeciła bezwstydnie pustką.
Już
niejednokrotnie zdarzało mi się zastanawiać nad tym, jak przy tak mizernej
frekwencji, na dobitkę przy tak stosunkowo nisko skalkulowanych opłatach za
bilety uprawniające do przejazdu, może się ona w ogóle utrzymywać przy życiu w
dobie, kiedy jedynym uzasadnieniem istnienia danej inwestycji jest wysokość
generowanych przez nią zysków?
A
może była ona po prostu specyficzną egzemplifikacją sytuacji całego Parku? –
przemknęła mi w pewnym momencie przez głowę przekorna myśl. Przecież już od
ładnych paru ostatnich lat nieustannie wisiał nad nim miecz Damoklesa; groziło
totalnie zaprzepaszczenie rezultatów tych wszystkich wysiłków podejmowanych
gdzieś bodaj od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku dla przekształcenia owych
600 hektarów szpecących i bez tego nie zanadto rozkoszny pejzaż poprzemysłowych
nieużytków, takich jak na przykład paskudnie cuchnące siarką hałdy, wysypiska
śmieci i żałosne resztki pamiętających jeszcze okres przedwojenny, bynajmniej
nieprzysparzających chluby ówczesnym rządzący , biedaszybów w jedyny w swoim
rodzaju, jeden z – bez najmniejszej przesady – największych w Europie obiekt
przyrodniczo-rekreacyjny, swoisty filtr potrafiący bardzo skutecznie regulować
skład powietrza, redukować zawarte w nim zanieczyszczenia emitowane bez
opamiętania przez setki zlokalizowanych w tym umęczonym, zdewastowanym nieomal
do granic ekologicznej katastrofy rejonie. Jak gdzieś kiedyś przeczytałem ,
rosnące w nim drzewa i krzewy nie tylko że dawały wytchnienie oku, ale i
potrafiły zarazem przetworzyć w ciągu roku ponad tysiąc ton nieustannie
opadających na teren Parku pyłów
przemysłowych oraz dać w zamian z górą trzy tysiące ton tlenu. W tamtych
czasach – to znałem, oczywiście, już nie z autopsji, ale z opowieści krewnych,
którzy się tu gnani wojenną zawieruchą niegdyś osiedlili – zainteresowanie
towarzyszące tworzeniu tego niewątpliwie podnoszącego znacząco komfort życia
tworu wśród okolicznych mieszkańców było ogromne i jak najbardziej autentyczne.
Ludzie w wolnych chwilach pracowali przy nasadzaniu drzewek i krzewów,
wykonywali prace porządkowe; istniał ponoć nawet jakiś tam wojewódzki fundusz
wspierający rozwój Parku, na który z pensji potrącano jednostkowo co prawda
niewielkie, ale w sumie, z uwagi na liczbę zamieszkujących i zatrudnionych w
województwie, zapewne dość jednak znaczące dla jego funkcjonowania fundusze.
Obecnie natomiast jego istnienie, permamentnie stawało co jakiś czas pod
wielkim znakiem zapytania, mieszkańcom stanowiącego jego integralną część,
Ogrodu Zoologicznego, z górą trzem tysiącom zwierząt, często zaglądał w oczy
autentyczny głód, a samemu Parkowi, w dosłownym tego słowa znaczeniu dziełu rąk
zamieszkałych w okolicznych miastach ludzi- rozparcelowanie na prywatne
działki.
Nie
znałem zbyt dobrze szczegółów tak mało atrakcyjnego stanu rzeczy ani jego
genezy. Prasa, zwłaszcza lokalna, co prawda dość ostatnio często rozpisywała
się o powtarzających się z regularną cyklicznością perturbacjach Parku, ale
mnie z powodu chronicznego braku czasu raczej trudno byłoby zaliczyć do zbyt
gorliwych jej czytelników. Prawdopodobnie winę za nie w jakiejś mierze dałoby
się przypisać także kolejnym, coraz częściej zmieniającym się w miarę
pogłębiania się kryzysu dyrekcjom, niepotrafiącym we właściwy sposób
zagospodarować wcale przecież niemałych aktywów Parku, między innymi właśnie
tej jedynej w swoim rodzaju nizinnej kolejki linowej, ale też całego szeregu
restauracyjek i barów, tudzież innych obiektów, tak aby ich dzierżawa
przynosiła prawdziwie godziwe dochody. Ale zasadnicze zło prawdopodobnie wzięło
się stąd, iż Park w pewnym momencie został przez jakichś tam szczególnie intensywnie,
a zwłaszcza efektywnie myślących urzędasów funkcjonujących w centralnej administracji
przekształcony ni z gruchy, ni z pietruchy z przedsiębiorstwa państwowego w
spółkę Skarbu Państwa , co automatycznie, w całym majestacie prawa odcięło go
od wszelkich dotacji, podczas gdy przecież na całym świecie tego rodzaju
obiekty są z chyba dla wszystkich, oprócz tych akurat panów, zrozumiałych
względów traktowane jak instytucje użytku publicznego, a nie jak, za
przeproszeniem, pierwszy lepszy zakład produkcyjny wytwarzający dajmy na to
kalosze! Za miarodajną ilustrację mógłby
tu na przykład posłużyć Central Park o mniej więcej o połowę mniejszej
powierzchni, na utrzymanie którego miasto Nowy Jork bez szemrania przeznacza
rokrocznie niebagatelną kwotę 14 milionów zielonych. Tym jednak razem ów
przykład, płynący przecież z kraju tak ochoczo stawianego nam przez naszych
nieocenionych decydentów najrozmaitszej maści za niedościgniony wzór wszelakich
cnót, jakoś nie zdołał pobudzić ich samych do w miarę racjonalnego myślenia, co
w przypadku takiego jak Park obiektu prędzej czy później, jeżeli się ktoś
wreszcie nie ocknie, doprowadzi do jego ostatecznego i już niemożliwego do
odwrócenia ukatrupienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz