Dopiero nominacja do
Złotego Kościeja zmotywowała mnie skutecznie do lektury. Ciągle odkładałam ją na nieokreślone później. Ale w końcu nadszedł
czas tej historii, i pomyślałam: „pora ją przeżyć”. I co mogę powiedzieć? Jeśli
lubicie takie klimaty, nie stosujcie się do ostrzeżenia na okładce i czytajcie
po zmroku – warto! Łukasz Henel z
łatwością daje nam to, czego oczekujemy – STRACH.
Sunąc od słowa do
słowa, zatęskniłam za charakterystycznym zapachem lasu, za niepokojem, jaki
wzbudza zapadająca nagle cisza. Ona nigdy nie wróży dobrze bohaterom –, ale
nie łudźmy się nam również nie. Zwłaszcza, gdy jedyne, co nam zostaje to
chrzęst ściółki pod stopami...Sprawa jeszcze bardziej komplikuje się w nocy.
Jeśli ktoś miał okazję być na odludziu, w lesie po zmroku, doświadczył
prawdziwej, nieprzeniknionej ciemności. Nam mieszczuchom tylko wydaje się, że
wiemy co to jest. Żyjemy jednak wśród oświetlonych witryn sklepowych,
podświetlonych skwerków, świateł drogowych i latarni. W lesie z dala od miast, w
bezksiężycową i bezgwieździstą noc, nie ma żadnego źródła światła, żadnej łuny,
poblasku, odbić – nic (no chyba, że ktoś potrafi „świecić oczami”). Mrok oblepia
nas, a my ślepi w jego uścisku, odczuwamy pierwotny lęk. Gdy doświadczałam tego
po raz pierwszy, byłam jak sparaliżowana. I to najbardziej urzekło mnie w tej
powieści. Widać, że Henel wie o czym pisze, że wie, co to jest „nic” i skazane
na nie, nasze ucywilizowane zmysły. Niezwykle plastycznie oddał wszelkie
wrażenia, których ofiarami stajemy się w tym stanie: dotyk niewidzialnego i niepokój
zmysłów. Jeśli ktoś nie rozumie o co chodzi, niech zafunduje sobie małą
survivalową przygodę…
W ciemności sprawy
się komplikują – to już ustaliliśmy. A co, jeśli dodamy do tego jeszcze:
deszcz, błoto, opuszczony pałac na leśnym wzgórzu i czające się w nim Zło? To
już mamy sytuację, której raczej nie zazdrościmy głównemu bohaterowi. Jak łatwo
zauważyć, Henel korzysta ze sprawdzonych, klasycznych elementów do budowy
atmosfery i historii grozy. Oprócz już wymienionych mamy: czarownicę, przeklęty
medalion, opuszczoną chatkę, duchy, legendy, przesądy, tajemnicze zniknięcia,
nieufnych – świadomych wszystkiego – miejscowych, burze, stare groby i zatęchłe
piwnice. Narzędzia te – same w sobie skuteczne (bo kto się nie boi piwnicy?) – w niewłaściwych rękach i tak
nie przyniosłyby zamierzonych efektów. Pisarz jednak wie co robi i oklepane
schematy wypełnia ciekawą treścią, przetwarza je i odświeża. Ogromnym plusem jest również uczynienie z
przyrody jednej z główniejszych postaci książki, żyjącej własnym życiem,
nieokiełznanej siły, która nurza bohaterów we wszechobecnym zapachu wilgotnego
mchu.
I tak wchodzimy do
świata wsi Wilki, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje. W
miejscowościach takich jak ta czas się zatrzymał. Nie tylko dlatego, że są
położone na uboczu, z dala od głównych
arterii miast, chodzi o coś więcej. Tutaj, jak to zazwyczaj bywa, zło rozdaje
karty i prześciga same siebie w knuciu intryg. Ludzie są tylko zabawkami w Jego
dłoniach. A młody biznesmen znalazł się w złym miejscu w złym czasie (a może to
było przeznaczenie, fatum i czekano na niego?) i jedna jego decyzja pociągnęła za sobą
lawinę skutków. Porażających skutków.
Wymowny, wieloznaczny
tytuł, tchnie tajemnicą, jak większość stronic powieści – do samego końca nie
wiemy zbyt wiele. Ogarnia nas poczucie zagrożenia, nie wiemy z której
strony nadejdzie, ani w jakiej formie. Fabuła niezauważalnie rozszerza się i
wysuwa swoje macki w różne strony. Na początku jest to historia jednego
bohatera, jednak Zło zatacza coraz większe kręgi. Sięga po inne ofiary, nie
oszczędzając nikogo. Pisarz kolejne elementy „układanki” odsłania z ogromnym
wyczuciem, atmosferę czyniąc coraz bardziej klaustrofobiczną. Podkreślając tym
bezradność bohatera: połkniętego i trawionego w trzewiach zła i starchu. Henel
nie zapomniał, że „potwór” aby straszyć i skutecznie siać zniszczenie musi być
obecny przez swoją nieobecność. Nie rzuca się go na pierwszą stronę z dokładnym
opisem, metką i kodem kreskowym. Czytelnik i bohater zostają pchnięci w wir
niewiadomej. Stanu tego nie można jednak przedłużać w nieskończoność. Autor ma
wyczucie, co do chwil uchylania rąbka tajemnicy – nie spóźnia się.
Nasz bohater jest
wciąż czujny, pełen adrenaliny, znużony i… niekonsekwentny. Jest dla mnie
fenomenem: boi się, ucieka – racjonalizuje (z uporem maniaka) i wraca, by za
chwilę znów wleźć tam, gdzie nie trzeba – wystraszyć się, uciec –
zracjonalizować i wrócić. Obłęd w ciapki. Wydawać by się mogło, że normalny
człowiek, po jednej nocy uciekłby, gdzie pieprz rośnie z nawiedzonego miejsca. Jednak
czy nasza perspektywa nie zmieniłaby się, gdybyśmy stali na skraju bankructwa,
walczylibyśmy o swoją własność? Czy bylibyśmy aż tak logiczni, jak nam się
wydaje? Nie zakładajmy, że wiemy wszystko lepiej… Autor świetnie nadał sens
działaniom postaci, uzasadnił je - o zgrozo – dobrze i skutecznie! Poniekąd więc
rozumiemy go. Ma obsesję na punkcie własności. Całkowicie zafiksował się na
chronieniu dorobku życia. To zwykły człowiek rzucony w niezwykłą sytuację. Skutkuje
to odrywaniem się od realiów i „łatką” bzika. Jest całkowicie nieświadomy tego
co dzieje się wokół niego. W głowie mu tylko płomienny romans z autostopowiczką
Beatą (kobieta oczywiście w oczywisty sposób piękna) - na szczęście
zaprezentowany nam bez anatomicznych szczegółów. W porę jednak „przyjacielską” dłoń podaje mu
ksiądz Jacek…
Przez większość
historii autor wodzi nas za nos – mimo jej silnego osadzenia w znajomej
konwencji, nie wiemy czego się tak naprawdę spodziewać. W pewnym momencie wyprowadza nas w pole,
wartka akcja skręca bez zapowiedzi. Autor bada naszą czujność – żaden element
nie jest w treści zbędny, lub bez znaczenia. Końcówka jest jednak
przewidywalna. Spodziewamy się, że następująca sielanka, cisza po burzy, to tak
naprawdę cisza przed jeszcze większą burzą, a
autor zaraz uraczy nas jakimś „łubu-dubu”. I nie zawodzi nas, jest
„łubu-dubu”, nawet z tanecznym przytupem. Fabuła musi się po porostu zamknąć w
określony sposób, a zło wyruszyć na polowanie.
Nie byłabym sobą,
gdybym się do czegoś nie przyczepiła i nie miała żadnego „ale”. Przez pół
książki męczyło, mnie pytanie, czy bohater chce garścią ziół bronić się do
końca życia? Świece zrobił z parafiny, nie z wosku, a ta pali się krócej. Dlaczego
nie zastanawia go, co się stanie, gdy się skończą? Scena, w której miejscowi pod sklepem
ostrzegają bohatera – wydała mi się zbyt teatralna, a siostra ostrzegająca
księdza – mimo celowej zmyłki, ten wątek przesadzony i niepotrzebny. Opieszałe
działania (a raczej ich brak) policji w kwestii śmierci kilku osób, jest jednak
zbyt opieszałe i - nawet jak na polskie warunki - niewiarygodne.
Spójności fabule
nadaje nienachalnie wplecione tło społeczne. Nie ma nudnych wykładów o
beznadziejności, za to są humorystycznie (ale jaki gorzki to śmiech) wplecione
spostrzeżenia o swojskich absurdach: policji, dla której głównie to ofiara jest
podejrzana, o nudnych procedurach, trudnych realiach dla prowadzenia biznesu,
bezsensownej walce z międzynarodowymi sieciami i korporacjami, wykańczającymi drobnych
przedsiębiorców. Ten przekaz, wpleciony mimochodem, uzasadnia istnienie postaci
i jej wewnętrzne motywacje postępowania. Dzięki nim bohater nie jest wyrwanym
znikąd sztucznym tworem, ale osobą z krwi i kości.
Kolejnym atutem
powieści jest język: prosty i dowcipny. Ta mroczna historia opowiedziana jest
zgrabnym stylem i czyta się ją błyskawicznie. Mimo prostoty języka jest on
niesamowicie plastyczny. Czuć wilgoć, słychać przytłaczającą ciszę, gdy ptaki
nagle milkną, oczami wyobraźni pochłaniamy otaczającą nas scenerię, wraz z
niepokojącymi cieniami… Powieść Henela, to bardzo wdzięczny materiał dla
filmowca. To praktycznie gotowy do zekranizowania scenariusz. W
filmie nadnaturalny klimat podkreślałyby przenikliwie zawodzące w tle skrzypce.
Byle za realizację nie wzięli się polscy „specjaliści” od „Leśnych dołów”…
Henel czerpie garściami z popkultury i klasyki, wyraźnie inspiruje się
folklorem. Podobnie, jak twórcy epoki romantyzmu - tej mrocznej, pełnej legend,
ludowych motywów i śmierci – zabiera nas w podroż do świata, który trwa nadal,
mimo upływu wieków. Zmusza nas do refleksji nad tym: jak głęboko tkwimy w naszej przeszłości? Jak głęboko tkwi w niej Zło?
Nieskomplikowana
okładka horroru z krwistym tytułem, przypomina te z lat dziewięćdziesiątych.
Nie spodziewamy się po tak „oprawionej” książce wiele, jednak zostajemy mile
zaskoczeni. Czerwień i czerń zawsze się sprawdzają, i tym razem stanowią
zapowiedź intensywnych doznań. Nawet tytuł powieści przekonuje prostostą:
tytułowy „On” intryguje, jak najszybciej chcielibyśmy się dowiedzieć „kto” czai
się w ciemności. No właśnie „kto”? Sprawdzić musicie sami, jeśli starczy Wam odwagi :-)
Przeczytałam. Pakuję
się i jadę w Polskę, biegać po lasach w poszukiwaniu zapomnianych legend i
niech mnie licho, diabli a nawet południce… „Jest MOC” jak to się teraz mówi.
Gorąco polecam!
P.S. Uważajcie na
nieznajomych na leśnych drogach i niech wam brak śmieci w lesie zapali czerwoną
lampkę.
Okładka 5/6
Wydanie 5/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 5,5/6
Autor: Łukasz Henel
Tytuł: On
Wydawnictwo: Videograf
Wydanie: I
Rok wydania: 2013
Oprawa: miękka
Ilość stron: 284
Cena: 31,90 zł
Fragment:
Większość ludzi sądzi,
że człowiek bogaty nie może zbankrutować. W zasadzie odległość, jaka dzieli od
bankructwa multimilionera i biedaka, jest taka sama.
Właśnie takie
filozoficzne rozważania z pewnością napełniałyby moją głowę, gdybym tylko miał
na to czas. Teraz, siedząc w środku lexusa, dyszałem ciężko, usiłując zrozumieć
to, co widziałem. Dwa zmasakrowane, zakrwawione ciała mężczyzn. Nigdy nie
widziałem na własne oczy czegoś takiego. Często widuje się podobne sceny, pijąc
piwo i chrupiąc chipsy. Ale co innego stanąć twarzą w twarz z prawdziwymi
ciałami facetów , którzy żyli jeszcze przed chwilą i – co więcej – byli na tyle
żywotni, że próbowali rozwalić mi łeb. Co innego poczuć smród, zdając sobie
sprawę, że po śmierci po prostu się wypróżnili. A może jeszcze przed śmiercią,
ze strachu. Tylko, co do cholery, mogło ich tak wystraszyć?
Jedyna jak do tej pory genialna polska powieść grozy, ale jak wszystko nic nie jest przecież doskonałe, w przypadku tej książki mogło być. To zakończenie autor wyraźnie widać chciał szybko zmajstrować i mu nie wyszło, a szkoda, bo można było tę genialną powieść inaczej zakończyć. Mam nadzieję, że Lukasz Henel zaskoczyn nas jeszcze tego typu powieścią i nie pożegnał się z lasem.
OdpowiedzUsuń