Ale zacznijmy od początku – banalnie
zapowiadające się zakończenie roku szkolnego, kończy się jednak z przytupem tj.
porządną bijatyką. Wiktor - jako główny napastnik i agresor - miał już
wcześniej problemy z powodu swoich pięści. Nie bije się dlatego, że „lubi” lecz
z powodu trudności związanych z radzeniem sobie z negatywnymi emocjami i
głębokiego poczucia przyzwoitości. Aby poprawić swój nadszarpnięty wizerunek i
nauczyć się cierpliwości, podczas wakacji ma być wolontariuszem w domu opieki
nad osobami niepełnosprawnymi (Ośrodek Najświętsze Serce Jezusa Caritas
w Rudzie Śl). Za jego namową wolontariuszką zostanie również podkochująca się w
nim Małgosia. Dziewczynę oprócz tego wyzwania, czeka również sporo pracy na
straganie rodziców. I wszystko toczyłoby się leniwie, spowolnionym wakacyjnym
rytmem, gdyby nie przykra przygoda Artura. Ten prostoduszny i na wskroś
uczciwy, mieszkaniec ośrodka i zarazem przyszywany brat Małgosi, staje się
ofiarą pozbawionego jakichkolwiek skrupułów „żartu”. W efekcie senna fabuła
przeradza się w akcję rodem z filmu sensacyjnego: odwetowej rozgrywki na
granicy prawa, w którą zaangażują się głównie ojcowie pary nastolatków.
Donkiszoteria Szymeczko mnie
roztkliwia…Pisarz ma wyraźnie poczucie misji - chce uratować wizerunek
młodzieży XXI wieku. Jego bohaterowie radzą sobie w szkole, są wrażliwi,
inteligentni. Nie funkcjonują w wirtualnym świecie, tylko w rzeczywistym tu i
teraz. Co za tym idzie wolą namacalnie w
nim uczestniczyć, a dzięki tej aktywności - w pewnym sensie - pozostają
niewinni. Są mniej skażeni tym strasznym wirusem, który w przyszłości wykończy
ludzkość, wyniszczając jej szare komórki (tak w ramach dygresji: może stąd
biorą się moje ukochane zombie?). Małgosia i Wiktor mają w sobie również wiele empatii – a zjawisko to
podobno współcześnie nie występuje. Pisarz tworzy więc idealne wizerunki
nastolatków: trochę się pobuntują, trochę głupot porobią - ale nie groźnych,
żeby nie było, tylko w granicach bezpieczeństwa i dobrego smaku - po czym
wszystko wraca do normy. Poza tym są bardzo rozsądni, mają też bardzo dojrzałe
przemyślenia i formułują poważne sądy. Powoduje to, że ich postępowanie jest
mocno przewidywalne i nudne. To wiek, gdy człowiek jest nieco bardziej zwrócony
ku własnemu wnętrzu. Próbuje zrozumieć świat poprzez siebie nie odwrotnie. Prawdziwość
tych postaci można więc swobodnie poddać w wątpliwość.
Poza tym bohaterom brakuje zadziorności i młodzieńczej buńczuczności,
nie są tak charakterni i mocno zarysowani jak np. Wywrotka. Małgosi brakuje Basinej
„strzygowatości”, to grzeczna dziewczynka, trochę za bardzo zachowawcza. A Wiktor
to pozytywny, idealny, honorowy buntownik, pozbawiony jednak odrobiny
mroczności i tajemniczości, przez co bezbarwny.
Znaczna część akcji skupia się na perypetiach bohaterów w
Caritasie i ta część, jeśli chodzi o budowę postaci jest najlepsza. I Wiktor i
Małgosia dostają tutaj lekcję życia: o tolerancji a raczej akceptacji,
cierpliwości, odwadze. Przekonują się, że własna nieomylność jest mitem, który
świat szybko obala, dzięki czemu uczą się przepracowywać swoje błędy i
weryfikować opinię na swój temat. Wiktor dodatkowo przekonuje się, że mięśnie
wypracowane na atlasie nie czynią z niego jeszcze mężczyzny.
Warto zaznaczyć, że dokładnie
podany jest czas akcji: krok po kroku, prawie godzina po godzinie od 28 czerwca
do 5 lipca. Autor podaje nam nie tylko daty, ale także określa kolejne dni
tygodnia, możemy więc sprawdzić w kalendarzu, w którym konkretnie roku jesteśmy
– to tak dla dociekliwych.
Szymeczko tworzy fabułę bardzo mocno osadzoną w
rzeczywistości. Umiejscawia akcję w realnych punktach na mapie Śląska, dbając o
szczegóły tego osadzenia. Dlatego podaje charakterystyczne punkty odniesienia,
kto był/zna ten wie: Wirek Plaza i targowisko, rudzki cmentarz przy ul.
Wolności, ulice rudzkiej dzielnicy Halemby i ośrodek Caritasu, który nawet dla
nas opisuje:
Budynek
Caritasu ma cztery piętra,(…) a prawie go nie widać od strony ulicy. Kiedyś był
to hotel robotniczy, ale kopalnia zrezygnowała z utrzymywania mieszkań
służbowych. Przysłonięty drzewami, pałacykiem Donnersmarcków i blokami leży
jednocześnie w centrum i na uboczu.
Budynek
Caritasu ozdobiony jest malowidłem Jezusa Miłosiernego. Tynk trochę popękał i
dziesięciometrowy obraz wygląda, jakby był poskładany z kilkunastu puzzli.
Jak i we wspomnianej „Wywrotce”
nie ma tutaj miejsca na rozemocjonowanie i granie na sentymentach, o
zapomnianym lub niedocenionym pięknie regionu. Mimo to, w powieści
wyraźnie pobrzmiewa patriotyzm lokalny, jednak wzmianki o Ślązakach i Śląsku
przemycane są bardzo delikatnie. Pompę i wyolbrzymianie, Szymeczko – i słusznie
– wysyła do lamusa. Dzięki temu udało mu się osiągnąć efekt swojskiego klimatu
i przychylnej atmosfery powieści – mamy wrażenie, że czytamy o sąsiadach.
Rześki, świeży i prosty, czyli charakterystyczny dla pisarza
język oraz lekki styl, dopełnia swoim poczuciem humoru. Nie mąci treści
slangiem młodzieżowym i nie razi po oczach przekleństwami. Dlatego każdy może
się odnaleźć w lekturze, a użycie poprawnej polszczyzny umożliwi jej odczytanie
nawet po latach. Autor nie kryje się również – po raz kolejny – ze swoim
ironicznym stosunkiem do naszego polskiego bagienka. Jawnie kpi z absurdów w
których żyjemy. Ma wyraźne zacięcie społeczne, ale tym razem zrobił o krok za
daleko i zabrnął w tłumaczenie oczywistości: markety i obcy kapitał wykańczają
rodzimych przedsiębiorców, internet niszczy relacje międzyludzkie itp. I w związku z tym znów przyczepię się kwestii
związanej z wiekiem grupy docelowej powieści: takie informacje dla 10-12 latka
mogą być odkrywcze, a dla 16 latka…
Pierwszoosobowa narracja powieści prowadzona jest na dwa
głosy. Wydarzenia poznajemy z dwóch punktów widzenia na raz. Czytelnikowi nic
więc nie umyka, ale zarazem nie pozostaje wiele miejsca na tajemnicę czy
zaskoczenie, więc te są w zaniku. Wiemy co myśli każde z bohaterów i domyślamy
się jak postąpi, to pozbawia powieść miłego dreszczyku niepewności.
Odniosłam wrażenie, że pisarz osiadł na laurach, tworzy
książki wciąż o tym samym schemacie, według szablonu (mimo, iż to powieść
młodzieżowa, wcale schematyczna być nie musi). Wiem, że zmiany są trudne, ale
ta forma powieści mogłaby na jakiś czas pójść na urlop… W Kopidole i Kwiaciareczce
brakuje pazura, treść jest przewidywalna, rozlazła i momentami mdła. Zbyt długo
również czekamy na to dokąd zmierza akcja. Autor najpierw próbuje nas rozbudzić
emocjonalnie, przywiązać do postaci, by nagle wciągnąć nas w wartką akcję, ale
przetrzymuje nas zbyt długo, więc nic z tego nie wychodzi. W innych pozycjach „czuło
się”, że jest drugie dno, ciemna strona i niebezpieczeństwo, na które narażony
jest bohater. W tej książce jest właściwie tylko słonecznie i miłośnie.
To co mi się u pisarza zdecydowanie podoba to fakt, że wbrew
modzie goszczącej w polskich serialach pokazuje, że w naszym kraju nie żyją
tylko lekarze, prawnicy, dentyści, artyści, dyrektorzy, prezesi itd. Jest gro
ludzi wykonujących mniej prestiżowe zawody i również ich można przedstawić
ciekawie i niestandardowo, czyli bez uderzania w martyrologiczne tony i te
cierpiętniczo-bezrobotno-biedne. Lekcją dla młodych jest fakt, że miłość nie
zależy od zasobności portfela i wykonywanego zawodu.
Prowokująca graficznie okładka prosi się odrobinę nasycania
akcji przyjazną, słoneczną metafizyką lub nawet czymś z pogranicza soft grozy –
nieepatującej przemocą. Nie mówię, że od razu jakieś
śląskie wampiry, ale w sumie… dlaczego nie? Świat nie raz już przekonał
się o tym, że romans można wykroić ze wszystkiego – nie zapominajmy bowiem, że
osią Kopidoła i Kwiaciareczki jest zaczątek związku obojga i ich rozterki
miłosne. Wspominanie we własnej powieści o świeżo napisanej przez siebie książce
zapachniało mi megalomanią i pozwolę sobie tego nie skomentować. Ponownie
wyrażę jednak obawę, co do trafności określenia wieku grupy docelowej przez
wydawnictwo (patrz recenzja Wywrotki).
Poza tym: Uwaga! książka zawiera
lokowanie produktu: „Mitologii” Parandowskiego!
Okładka 6/6
Wydanie 6/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 4/6
Autor: Kazimierz Szymeczko
Tytuł: Kopidoł i Kwiaciareczka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literatura
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literatura
Seria: PLUS MINUS 16
Wydanie: I
Rok wydania: 2013
Oprawa: twarda
Ilość stron: 223
Cena: 23,90 zł
Muzyczna inspiracja, to: Piotr Fronczewski„Chłopcy z naszej ulicy”:
Wydanie: I
Rok wydania: 2013
Oprawa: twarda
Ilość stron: 223
Cena: 23,90 zł
Muzyczna inspiracja, to: Piotr Fronczewski„Chłopcy z naszej ulicy”:
Fragment:
-Znam ulicę
niedługą, która dla mnie została stworzona
Na podwórku –
piłkarski stadion, przy śmietniku reduta Ordona
Kto na lody w upał
pożyczy, da parasol, gdy pada deszcz
Tylko chłopak z
naszej ulicy – i dziewczyna czasami też
O te bruki potłukłeś
kolana, grając dzielnie na lewej obronie
Tu dłużyła się noc
przepłakana, gdy dozorca cię z pasem dogonił
I na kogo można tu
liczyć, gdy nieszczęście kłuje jak jeż?
Na chłopaków z
naszej ulicy, na dziewczyny czasami też!
(…)Pan Gemander też
jest z naszej dzielnicy. I jeszcze kilkudziesięciu innych halembian, którzy
muszą trzymać się razem. Może już tylko kilkunastu. Sto lat temu dzielnica
miała dwa tysiące trzystu mieszkańców. Teraz ma dwadzieścia pięć tysięcy. Nie
twierdzę, że mieszkają tu anioły. Reymont napisał w „Chłopach”: „W gromadzie
żyję, to i z gromadą trzymam”. Gromada składa się z ludzi. Z takich Danielów,
Naocznych, Hetmanioków, Gemanderów. Idź na nowy cmentarz i poczytaj nazwiska na
tablicach przy krzyżu. Albo na stary rudzki. Tam już leżą pokolenia chłopaków z
naszej ulicy, która stoi, jak stała, choć coraz trudniej się połapać kto jest
kim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz