Dzięki
swojej skuteczności w rozwiązywaniu spraw kryminalnych i znajomościom w kręgach
Ziemiańskiej, Jerzy Drwęcki jeszcze przed trzydziestką zostaje nadkomisarzem. Jego zdolności śledcze oraz
umiejętność postępowania z ludźmi są powszechnie znane i powodują, że zostaje
on wyznaczony do realizacji delikatnej misji politycznej: ma zachęcić Wojciecha
Korfantego do ugody z obozem sanacyjnym, z Józefem Piłsudzkim na czele.
Zadaniem tym uraczył nadkomisarza jego przyjaciel, sam Wieniawa – Długoszewski.
Znajomości jak widać nie zawsze służą, mogą również sprowadzić kłopoty. Nasz
bohater po przybyciu do Katowic zatrzymuje się u „omy Loski”, która w ten
sposób spłaca dług wdzięczności u babci Ireny. Tutaj odkrywa tajemnicę
„ajntopfu” i zaprzyjaźnia się z osieroconym Walikiem, któremu pomaga w nauce i
służy jako męski wzór postępowania. Przykrywką dla działań Drwęckiego na
Śląsku, ma być przeprowadzony przez niego cykl wykładów z kryminalistyki dla
miejscowej policji. Prowadzone w ramach ćwiczeń śledztwo, dotyczące
przypadkowej ofiary zamarznięcia, szybko okazuje się być sprawą morderstwa
pozorowanego na wypadek. Przestępstwo to okazuje się mieć drugie dno i wpędza
nadkomisarza i jego zespół w niemałe tarapaty. Morderstwo ściśle związane
jest z jego misją, w której ktoś wytrwale próbuje mu przeszkodzić i sprowokować
do powrotu do Warszawy. Drwęcki musi więc działać ostrożnie, ale zdecydowanie.
Nie będę zdradzała szczegółów tej intrygi i następujących jeden po drugim
zwrotów akcji. W każdym razie, jak to Drwęcki, nie da sobie w kaszę dmuchać i
doprowadzi do triumfu sprawiedliwości, na ile oczywiście można o takiej mówić,
biorąc pod uwagę tło polityczne.
Jerzy Drwęcki to zawsze gotowy do działania, nieustraszony „superpolicjant”. Właściwie można mu przyporządkować same pozytywne cechy: jest otwarty na ludzi, błyskotliwy, inteligentny, sumienny, odpowiedzialny, wierny ideałom, ale nie fanatyczny, ma serce do dzieci i sprawiedliwości. Poza tym: potrafi się bić, strzelać, posiada ogromną wiedzę, a jego przenikliwość pozwala mu na przewidzenie działań przestępcy, zanim ten w ogóle o popełnieniu przestępstwa pomyśli. Przeciwnicy nadkomisarza po prostu nie mają najmniejszych szans, nawet FBI, czy międzynarodowe agencje śledcze nie mogą się z nim równać. Myślałam, że tak idealne postacie się już trochę w literaturze i filmie „zużyły”, ale po przeczytaniu książki muszę stwierdzić, że pozytywne nastawienie i optymizm, które z sobą niosą, są bezcenne. Nic jednak nie zmieni faktu, że to papierowy bohater, pozbawiony jakiejkolwiek emocjonalnej głębi, wewnętrznej motywacji, która byłaby motorem działań i podstawą jego istnienia.
Jerzy Drwęcki to zawsze gotowy do działania, nieustraszony „superpolicjant”. Właściwie można mu przyporządkować same pozytywne cechy: jest otwarty na ludzi, błyskotliwy, inteligentny, sumienny, odpowiedzialny, wierny ideałom, ale nie fanatyczny, ma serce do dzieci i sprawiedliwości. Poza tym: potrafi się bić, strzelać, posiada ogromną wiedzę, a jego przenikliwość pozwala mu na przewidzenie działań przestępcy, zanim ten w ogóle o popełnieniu przestępstwa pomyśli. Przeciwnicy nadkomisarza po prostu nie mają najmniejszych szans, nawet FBI, czy międzynarodowe agencje śledcze nie mogą się z nim równać. Myślałam, że tak idealne postacie się już trochę w literaturze i filmie „zużyły”, ale po przeczytaniu książki muszę stwierdzić, że pozytywne nastawienie i optymizm, które z sobą niosą, są bezcenne. Nic jednak nie zmieni faktu, że to papierowy bohater, pozbawiony jakiejkolwiek emocjonalnej głębi, wewnętrznej motywacji, która byłaby motorem działań i podstawą jego istnienia.
Autor starał się wiernie oddać realia epoki. W wartką akcję, umiejętnie wplótł również wiejsko-miejski pejzaż Katowic i topografię miasta. Interesująco przedstawił panoramę okolic i wrażenie, jakie robią one na przyjezdnym. Warstwa obyczajowa powieści ciekawi i wciąga. Bohater poznaje zwyczaje, rytuały i styl życia charakterystyczny dla regionu, w którym Drwęcki bardzo szybko się odnajduje. Przy okazji pisarz skupił się na problemach Ślązaków i Śląska, które do dziś nosi piętno „poniemieckości” - niestety powielił wiele krzywdzących stereotypów. Owszem, jest coś takiego jak uwarunkowanie kulturowe, ale nakreślony przez niego portret Ślązaka jest zbyt jednoznaczny: prostolinijny, niewykształcony, toporny ale bitny, prostoduszny, lubiący życie „na kupie”, naiwny i łatwy do zmanipulowania. Problem w tym, że ludzi się tak zaszufladkować nie da. Wszelka generalizacja prowadzi donikąd, a zbytnie upraszczanie fałszuje wiedzę o świecie. To tak jakby powiedzieć, że każdy Irakijczyk jest fanatykiem, że każdy Chińczyk jest pracowity, a każdy Polak to patriota, który chce zginąć za ojczyznę. A ludzie są różni. Możliwe, że nadkomisarz Drwęcki, przebywając na Śląsku, miał okazję obracać się w otoczeniu takich właśnie osób, nie oznacza to jednak, że wszyscy Ślązacy tacy właśnie są. Lewandowski zresztą, złapał się we własną pułapkę ogólników, przedstawiając nam śląsko-zagłębiowski duet policjantów. Z jednej strony są oni uosobieniem odwiecznej niechęci jednych do drugich, z drugiej jednak, ukazują bezsens podziałów i niczym nieuzasadnionej wrogości poprzez swoją przyjaźń. Pisarz ukazał więc, jak krzywdzące i bezsensowne jest myślenie stereotypami, z których jednak, sam chętnie skorzystał.
Co zasługuje w książce na uwagę i budzi zarazem sprzeciw, to zbyt jednoznaczne wybielanie Piłsudzkiego i oczernianie Korfantego. Owszem Sanacja nie musiała kochać ikony powstań śląskich, Wieniawa mógł o nim mówić co chciał, ale niejako potwierdzanie pewnych oskarżeń w fabule jest zbyt stronnicze. Pragnę jednak zwrócić uwagę na fakt, że fikcji literackiej nie wolno traktować jak podręcznika do historii. Znakomicie oddana przez pisarza warstwa historyczna powieści, oparta jest na rzeczywistych przesłankach, ale one stanowią tylko szkielet. Reszta to dzieło wyobraźni pisarza. Powiedzmy, że ideologia kontra makiawelizm jest interesującym wątkiem, przykładowo zaprezentowanym na owych postaciach historycznych. Pomysł sam w sobie jest ciekawy, trzeba więc spojrzeć na wszystko z dystansem.
To czego nie można już Lewandowskiemu darować, to kompletna ignorancja. Pisarz nie odrobił lekcji, nie poczytał o gwarze śląskiej, nie zasięgnął najwyraźniej żadnej rady. Bezceremonialnie miesza gwarę z językiem ogólnopolskim, kłując po oczach różnymi dziwolągami – składniowymi i leksykalnymi. Nie odmienia wyrazów, zapisuje je z błędami (żymloki nie żemloki), o istnieniu niektórych w ogóle nie ma pojęcia (zamiast żeby powinno być coby)… Oprócz tego pojawiają się w tekście literówki.
Poza tym
język powieści nie jest skomplikowany. Akcję rozładowują liczne żarty
sytuacyjne – amerykańskie dziękczynienie na Śląsku, słuchacze kursu itp .
Dzięki nim intryga mimo zawiłości, nie wydaje nam się ciężka. Autor przemyślał fabułę, nie mamy
wątpliwości, że od początku wie dokąd zmierza. Wątki są wyważone i nic nie
rozcieńcza niepotrzebnie akcji. Intryga kryminalna sprawnie przepleciona
została z wątkami społecznymi i obyczajowymi. Akcję dodatkowo ubarwia obecność
międzynarodowych morderców.
Dobrym pomysłem
było wprowadzenie do treści informacji na temat albumu Vogla. Drwęcki
wykorzystuje w śledztwie proponowane przez niego metody klasyfikacji, które na
tamten czas były sporym osiągnięciem, a na dziś stanowią ciekawostkę, krok w
rozwoju kryminalistyki. Podczas lektury zauważamy również, że to co od
dwudziestolecia się nie zmieniło, to to, że ludziom ze świecznika zdarza się
nagminnie manipulować resztą społeczeństwa. Żądza władzy i pieniądza nadal mają
się dobrze. Zmieniły się zwyczaje, samochody, prawa i broń – ale nie ludzkie
słabości.
Śląskie
dziękczynienie to przeciętny kryminał o triumfie praworządności nad polityką.
Czyta się szybko, bo to książka lekka i przewidywalna, w sam raz na leniwy, upalny dzień. Jeżeli
ktoś lubi rozrywkę kryminalną retro i niezbyt przejmuje się niedociągnięciami w
rożnych warstwach powieściowych, to polecam. Mnie nadkomisarz Drwęcki nie
zachęcił do zapoznania się z resztą jego przygód.
Okładka 4/6
Wydanie 4/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 4/6
Autor: Konrad T. Lewandowski
Tytuł: Śląskie dziękczynienie
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Wydanie: I
Rok wydania: 2009
Oprawa: miękka
Ilość stron: 267
Cena: 24,90 zł
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Wydanie: I
Rok wydania: 2009
Oprawa: miękka
Ilość stron: 267
Cena: 24,90 zł
Fragment:
Na dworcu kolejowym w Katowicach padał szary
śnieg. W każdym płatku, jeśli się dobrze przyjrzeć, tkwiło po kilkanaście
czarnych grudek sadzy lub popiołu. Powietrze, podobnie jak w Łodzi, miało
słodkawy posmak spalonej siarki, ale tu dodatkowo z wyraźną nutą metaliczną,
przywodzącą na myśl starą wojskową konserwę albo wodę pitą z
przerdzewiałego blaszanego wiadra. Podróże kształcą! Niniejszym nadkomisarz
Drwęcki mógł się już pochwalić, że po aromacie powietrza w danym mieście
potrafi stwierdzić, czy dominuje w nim przemysł lekki, czy ciężki…
Wyzwanie dochodzeniowe było wszakże
niebanalne, bo Sawilski opowiadał kiedyś, jak podczas swojej pierwszej wizyty
na Śląsku odwiedził najpierw trzy ulice Karola Miarki, zanim znalazł tę
właściwą, bo każda górnośląska miejscowość obowiązkowo musiała mieć ulicę tego
imienia, a granice administracyjne między miastami, mieścinami i wioskami znali
chyba tylko najwytrwalsi geodeci. Dla niewtajemniczonego gorola ulica Miarki
albo wyskakiwała znienacka zza rogu co kilka kilometrów, albo jawiła się
labiryntem, częściowo podziemnym, wijącym się zamaszystymi pętlami, zakosami,
kopalnianymi szybami, chodnikami i polnymi dróżkami od Zaolzia po Wrocław.
…po czym zarządził wyjazd do Nikiszowca.
Przyłapał się na myśli, że mimo wszystko ciekaw jest tej niespodziewanie
odkrytej na Śląsku Ameryki…
Pierwsze wrażenie było takie, jakby wjechali w
ceglany labirynt. Całe miasteczko wydawało się składać z jednego dwupiętrowego
domu, pozałamywanego w setki zygzaków i wyposażonego w niezliczone bramy
prowadzące to na podwórka, to na inne ulice, albo przegradzające te ulice w
poprzek bez widocznego powodu. W centrum szeregi bram układały się arkadowe
mosty unoszące zawieszone nad ziemią ciągi okien.
Czyli mamy coś w stylu projektu "Katowice -stylowe od zawsze" :)
OdpowiedzUsuńhttp://www.muzeumslaskie.pl/index.php?id=951
Co prawda ubolewam, że lewandowski przeniosł drweckiego z warszawy <3 na prowincję, ale bez przesady... korfanty nie anioł i soazmy lokalnego patriotyzmu trichę nie przystają do rozrywkowej wszak lektury. Powinnaś raczej byc wdzięczna autorowi - nie lubię ślązaków, a po tej książce spojrzaĺam na nich z wiekszym zrozumieniem. Jakby nie patrzeć, mieli przesrane;) i od kiedy to drwecki jest papierowy???
OdpowiedzUsuń