…zadowolony
niósł pod pachą rozdrobnione drewno na rozpałkę, uformowane w okrągły klocek.
Wokół jego powiek i rzęs, jak u wszystkich górników, pozostał czarny ślad z
pyłu węglowego. Wyglądał jakby specjalnie się umalował, a nawet ten znak pracy
pod ziemią dodawał mu dziwnej urody i nieodgadnionego znaczenia.
Na
Śląsk przybył z nakazem pracy i chociaż nie od razu udało mu się do „nie
wymarzonego” miasta dojechać, to jednak się w nim zadomowił. Wydobywając węgiel, poznał pracę
górnika od podszewki. Dzięki samozaparciu i wrodzonym
umiejętnościom skończył studia i zrealizował marzenie: został nauczycielem.
Losy Eugeniusza Rychlickiego ściśle powiązane są więc z jego twórczością. Tak
na marginesie wyobrażanie sobie pisarza jako młodego górnika, potem nauczyciela,
a na końcu odzianego w piżamę, pacjenta chorzowskiego szpitala, jest ciekawym
wyzwaniem dla czytelnika. Zabieg wykorzystania wielu twarzy autora, jest jak
najbardziej trafiony.
Kim
są bohaterowie opowiadań Eugeniusza Rychlickiego nie ulega wątpliwości. To
głównie ludzie znający trudy codziennej pracy, rzuceni w kocioł historii i
politycznych przepychanek - chorzowianie, głównie górnicy. Opowiadania przedstawiają
wydarzenia minionych 60 lat: od okupacji do współczesności, a co ciekawsze - powstawały prawie
przez tyle samo lat! To skrupulatny zapis obserwacji, imaginacji, refleksji, obrazów pamięci. Z
miniatur, portretów wyłania się obraz magicznej krainy, arkadii do której
spostrzeżenia wystarczy odrobina wyobraźni. Tutaj ciężka praca górnika, miesza
się z literackimi marzeniami i mitologią, tutaj można spotkać nimfy, można się
zakochać, to tutaj poetyckość wypełnia każdy dzień. O Chorzowie Rychlicki pisze więc pięknie,
w jego historiach miasto ma metafizyczny urok.
Zielone i Czarne otwiera opowiadanie pt. Korzenie – o usuwaniu z karczowiska pni podczas okupacji niemieckiej, a
zamyka zdecydowanie najciekawsza historia pt. Ostatni stempel – w którym
partie retrospektywne łączą się ze współczesnymi wydarzeniami z 11 września w
refleksję o przemijaniu. Na uwagę
zasługuje również gra literacka w Fascynacjach oraz komizm Grzybobrania. Opowiadania
zawarte w zbiorku są wielowątkowe, osadzone na tle historycznym i zatopione w kontekście politycznym. Pisarz
nie boi się komentować przemian ustrojowych, żonglerki stołkami, trudności
życia ludzi pracujących i ogarniającej ich bezsilności. U Rychlickiego te
trudne życie splata się z marzeniami, nadzieją, refleksją i żartem, niekiedy
również fantastycznością (dyliżansy międzyplanetarne dostarczają listy do jego
ukochanej, na Księżyc). Część historii ma wyraźne zabarwienie romansowe.
Przecież zakochać można się nie tylko w Weronie, Wenecji czy Paryżu -
atmosfera ku temu jest na wyciągnięcie ręki, a eteryczne, wspaniałe kobiety mieszkają także w Chorzowie.
Interpretacja tytułu narzuca się sama: Jak wiesz, pracuję w kopalni. Jest to miejsce gdzie wydobywa się czarne złoto. Z doczepioną zielenią na pierwszym planie. Zieleń to moje turystyczne wojaże. To też kolor na górniczym sztandarze. Mam nocną zmianę. Noc ma w sobie wszystkie tajemnice czerni, wszystko słyszy i opowiada jasnym dniom, a dzień za dniem wszystko widzi i opowiada nieprzespanym nocom. Niektóre z tych tajemnic zamierzam poznać. Czerń to też kolor na górniczym sztandarze.
Interpretacja tytułu narzuca się sama: Jak wiesz, pracuję w kopalni. Jest to miejsce gdzie wydobywa się czarne złoto. Z doczepioną zielenią na pierwszym planie. Zieleń to moje turystyczne wojaże. To też kolor na górniczym sztandarze. Mam nocną zmianę. Noc ma w sobie wszystkie tajemnice czerni, wszystko słyszy i opowiada jasnym dniom, a dzień za dniem wszystko widzi i opowiada nieprzespanym nocom. Niektóre z tych tajemnic zamierzam poznać. Czerń to też kolor na górniczym sztandarze.
Tytuowe zieleń i czerń, mogą również symbolizować: zderzenie natury i przemysłu na terenie miasta, zderzenie surowej rzeczywistości z marzeniami i ulotną poetyckością istnienia, zderzenia z tym co kiedyś i dziś, życiowej ikry z bezsilnością wobec świata itd.
Pisarz
dosyć dokładnie przedstawia nam topografię miasta. Mamy przed oczami pocztówkę
z przeszłości. Działającą jeszcze rzeźnię, która dziś jest niszczejącym
zabytkiem; hutnicze kominy, które zostały już zburzone; dziś pozostało tylko wspomnienie
dawnego klimatu targowiska, z ulic zniknęli także charakterystycznie
„umalowani” górnicy itd. Przemysł upadł zmieniając charakter i atmosferę miasta
- nieodwracalnie. Zbiór opowiadań Rychlickiego jest więc zapisem podróży w
przeszłość, przepełnionej tęsknotą, nostalgią za miastem, którego już nie ma.
Autor wskrzesza dla nas, na kartach książki, jego zapomniany obraz. W zbiorze
odnajdziemy również inny relikt – erratę/korektę. Stara szkoła i ukłon w stronę czytelnika.
Autor nie nadużywa w tekście gwary. Jednak, gdy już
z niej korzysta, robi to o niebo lepiej niż Lewandowski (Śląskie
dziękczynienie), który mógłby się od Rychlickiego nauczyć kilku zasad pisowni.
Język opowiadań jest prosty, nienarzucający się. Pisarz biegle posługuje się
ironią – gorzką - zgrabnie wciąga czytelnika w grę słowną. Fragmenty tekstów,
momentami, nasycone są poetyckością, metaforyczną finezją. Na szczęście
pozbawione są wulgaryzmów, co podkreśla ich ton i klimat, który nie jest wolny
od belferskości. Nasycone polityką, historią, to jakby konspekty lekcji
przetworzone w opowiadania. Stworzone jakby po to, by ciekawiej przekazywać
wiedzę i łatwiej ją przyswajać.
Okładka
dosyć przewidywalna: zdjęcie chorzowskiego pomnika w otoczeniu klombów z
kwiatami i - jakby przypadkowe - wlepione zdjęcie jeszcze innej rzeźby. W sumie
szkoda, że nie pomyślano o kolażu fotografii Chorzowa, ale nie oczekujmy zbyt
wiele, w końcu wydanie współfinansowało miasto z państwowych pieniędzy. Zielona
kolorystyka i flora obecna na okładce nadaje jej optymistycznego, lekkiego tonu
i świetnie koresponduje z treścią: świetlistą, magiczną, która pozostaje taka
mimo niełatwej tematyki. Zieleń to w końcu kolor nadziei: wśród nieustającej
walki z pyłem kwitną przecież kwiaty.
Gdyby
autor popracował nad stylem, wyzbywając się belferskiego tonu i gdyby promocja
książki była nieco agresywniejsza: myślę, że trafiłaby „pod strzechy” (te chorzowskie
i okoliczne). A tak, prawie nikt o niej nie słyszał, a jest naprawdę
wartościową pozycją. Językowo, tematycznie, a także w sposobie budowania postaci - na
pewno lepszą od Parku Janusza
Szablickiego.
Czytliwość: 3/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 4/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 4/6
Autor: Eugeniusz
Rychlicki
Tytuł: Zielone i Czarne
Wydawnictwo: Wydano dzięki dotacji Wydziału Kultury i Sportu Urzędu Miasta Chorzów
Wydanie: I
Rok wydania: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 195
Cena: -
Wydawnictwo: Wydano dzięki dotacji Wydziału Kultury i Sportu Urzędu Miasta Chorzów
Wydanie: I
Rok wydania: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 195
Cena: -
Fragmenty:
Środkiem ulicy Katowickiej jechał tramwaj numer sześć. Kołysał się na torach i podskakiwał. Szkody górnicze dosięgały i ten obszar (…) Szyny tramwajowe uginały się na wgłębieniach, pantograf odrywał od drutów jezdnych, powodując silne iskrzenie, a niektórzy byli pewni, że to Zeus miota piorunami, albo może spawał pęknięte niebo, bo przez powstałe szczeliny uciekały dymy z miasta, a on nie życzył sobie smrodu w jego niebie (…)
Na
placu targowym przy ulicy Krakusa stały rzędy straganów, czynnych już, jako że
dzień był targowy – z warzywami, owocami i naczyniami kuchennymi, nożami,
kurtkami, pończochami…otwarto już halę targową, gdzie można było kupić
wołowinę, koninę, wieprzowinę, kury i mięso z wszelkiego drobiu, a także coś do
ubrania. Handlary grube i chude uwijały się i wciąż zmniejszały kolejkę po
mięso, krupnioki, leberwurst i śląską, a kolejka kupujących i tak rosła, że
trudno było nadążyć. Po dwóch-trzech godzinach handlu zostawały tylko nagie
haki (…) Na placu stało też sporo furmanek, które nie wiadomo skąd
przyjeżdżały. Kilka na pewno ze starej części miasta, ale reszta, nie wiadomo,
może z Maciejkowic, Michałkowic, a może z prawdziwej wsi… To byli ostatni
miejscy rolnicy. Sprzedawali kapustę czerwoną i białą, ziemniaki, ziarno dla
kur i gołębi, mąkę i kaszę…A także drób żywy, świnie, króliki i kozy. Wtedy
nikt jeszcze się nie przejmował tym, że ziemniaki urosły na hutniczym pyle,
podsypane nawozem z kominów elektrowni, posypane karbidem z azotów, zasypane
miałem węglowym z kopalni.
Przy
ulicy Dzierżyńskiego, a powinno być Katowickiej, między Miechowicką a Krakusa
istniał też miejski haziel, jak mówiono, czyli szalet, zawsze czynny, czysty,
płatny z góry, tyle, ile bilet tramwajowy, czyli 35 groszy. Nie cuchnął i nie
straszył przechodniów.
To
już bardziej przykra dla nosów była rzeźnia, od lat przedwojennych działająca
przy Krakusa. Znad wysokich murowanych parkanów, od strony Krakusa okratowanych
i wzmocnionych drutem kolczastym, i dwóch wieżyczek strażników, unosił się
odór, kwik ubijanych świń i ryk bydła (…)
Pył
nie tylko z kominów huty i elektrowni sypał się całą dobę na głowy mieszkańców
miasta tak bardzo, że jak poważnie się zarzekano, w tym mieście nie
„obchodzono” środy popielcowej, a jeżeli tak , to polewano głowy wodą
kwiatową. Kobiety nieustannie chodziły ze śmiatkami i ścierkami i usuwały
nieznośne, natarczywe drobiny zanieczyszczeń, wciskające się nie tylko przez
każdą szparę, ale wydawało się także, że przez zamknięte szczelnie okna i
drzwi, wpadały do oczu i drażniły rogówki i spojówki, wyciskając łzy. Kobiety
zmieniały też często firany, ponieważ firany
zaświadczały o schludności i czystości w domu , to było świadectwo
dbałości. I tak już zostało. Nadal trwała wieczna wojna z zanieczyszczeniami.
Czyja to wina? Wielkiego przemysłu, na który nikt nie narzekał. Najwyraźniej
widać to na obrazie oglądanym z pewnej oddali, za placem targowym: ceniona huta
z martenami, z czterema kopcącymi fajami, stojącymi zaraz za murowanym parkanem,
i trzema kopciuchami bardziej w głębi huty naprzeciw domu Dzierżyńskiego 119,
będącymi zarazem ozdobą i znakiem rozpoznawczym miasta.
Wagony
zapełnione niemal do sufitu – ludzie oddychali powietrzem zagęszczonym nad nimi
i tym, które wciskało się razem ze spalinami buchającymi z komina lokomotywy
parowej, pożerającej czarny węgiel, wydobywany nie tylko w Katowicach, ale i w
Chorzowie, i w Bytomiu, i w Gliwicach, i w Sosnowcu…Oddychali dymem i mrużyli
oczy, bo drobiny spalonego „złota” pędziły na oślep do tyłu pociągu, chcąc
zapewne przekroczyć prędkość dźwięku, i od czasu do czasu pożerali się
nawzajem, aby było więcej miejsca.
Klimat opowiadań chorzowskich Eugeniusza Rychlickiego
oddaje tekst piosenki zespołu Universe pt. "Krajcok" (Stary Chorzów)
Gdzieś tam, za rzeką
Jest łatwiej niż tu
Lecz wolę ten kamień
Bo mój
Gdzieś tam za morzem
Jest w bród wielkich szans
A tutaj na wszystko
Mam czas
Choć chciałbym mieć więcej niż mam
Choć żal mi, że drwią z nas gdzieś tam
To widząc z "dwunastki"
Mój Krajcok, mój dom
Mam pewność - nie ruszę się stąd !
Kocham te wierzby
Te same od lat
Bo one są siostry
Ja brat
Kocham te groby
Pokryte już mchem
Bo jestem ich synem
Ich snem
Choć chciałbym mieć...
Jest łatwiej niż tu
Lecz wolę ten kamień
Bo mój
Gdzieś tam za morzem
Jest w bród wielkich szans
A tutaj na wszystko
Mam czas
Choć chciałbym mieć więcej niż mam
Choć żal mi, że drwią z nas gdzieś tam
To widząc z "dwunastki"
Mój Krajcok, mój dom
Mam pewność - nie ruszę się stąd !
Kocham te wierzby
Te same od lat
Bo one są siostry
Ja brat
Kocham te groby
Pokryte już mchem
Bo jestem ich synem
Ich snem
Choć chciałbym mieć...
Czy zarzucający mi brak znajomości gwary śląskiej wezmą wreszcie poprawkę na to, że w "Śląskim dziękczynieniu" używam gwary przedwojennej, znacząco różniącej się od współczesnej (choćby brakiem odmiany słów pochodzenia niemieckiego)?
OdpowiedzUsuńK.T. Lewandowski