07 stycznia 2014

Chorzów wczoraj / Zielone i Czarne - Eugeniusz Rychlicki


zadowolony niósł pod pachą rozdrobnione drewno na rozpałkę, uformowane w okrągły klocek. Wokół jego powiek i rzęs, jak u wszystkich górników, pozostał czarny ślad z pyłu węglowego. Wyglądał jakby specjalnie się umalował, a nawet ten znak pracy pod ziemią dodawał mu dziwnej urody i nieodgadnionego znaczenia.
Na Śląsk przybył z nakazem pracy i chociaż nie od razu udało mu się do „nie wymarzonego” miasta dojechać, to jednak się w nim zadomowił. Wydobywając węgiel, poznał pracę górnika od podszewki. Dzięki samozaparciu i wrodzonym umiejętnościom skończył studia i zrealizował marzenie: został nauczycielem. Losy Eugeniusza Rychlickiego ściśle powiązane są więc z jego twórczością. Tak na marginesie wyobrażanie sobie pisarza jako młodego górnika, potem nauczyciela, a na końcu odzianego w piżamę, pacjenta chorzowskiego szpitala, jest ciekawym wyzwaniem dla czytelnika. Zabieg wykorzystania wielu twarzy autora, jest jak najbardziej trafiony.
Kim są bohaterowie opowiadań Eugeniusza Rychlickiego nie ulega wątpliwości. To głównie ludzie znający trudy codziennej pracy, rzuceni w kocioł historii i politycznych przepychanek - chorzowianie, głównie górnicy. Opowiadania przedstawiają wydarzenia minionych 60 lat: od okupacji do współczesności, a co ciekawsze - powstawały prawie przez tyle samo lat! To skrupulatny zapis obserwacji, imaginacji, refleksji, obrazów pamięci. Z miniatur, portretów wyłania się obraz magicznej krainy, arkadii do której spostrzeżenia wystarczy odrobina wyobraźni. Tutaj ciężka praca górnika, miesza się z literackimi marzeniami i mitologią, tutaj można spotkać nimfy, można się zakochać, to tutaj poetyckość wypełnia każdy dzień. O Chorzowie Rychlicki pisze więc pięknie, w jego historiach miasto ma metafizyczny urok.


Zielone i Czarne otwiera opowiadanie pt. Korzenie – o usuwaniu z karczowiska pni podczas okupacji niemieckiej, a zamyka zdecydowanie najciekawsza historia pt. Ostatni stempel – w którym partie retrospektywne łączą się ze współczesnymi wydarzeniami z 11 września w refleksję o przemijaniu.  Na uwagę zasługuje również gra literacka w Fascynacjach oraz komizm Grzybobrania. Opowiadania zawarte w zbiorku są wielowątkowe, osadzone na tle historycznym i zatopione w kontekście politycznym. Pisarz nie boi się komentować przemian ustrojowych, żonglerki stołkami, trudności życia ludzi pracujących i ogarniającej ich bezsilności. U Rychlickiego te trudne życie splata się z marzeniami, nadzieją, refleksją i żartem, niekiedy również fantastycznością (dyliżansy międzyplanetarne dostarczają listy do jego ukochanej, na Księżyc). Część historii ma wyraźne zabarwienie romansowe. Przecież zakochać można się nie tylko w Weronie, Wenecji czy Paryżu - atmosfera ku temu jest na wyciągnięcie ręki, a eteryczne, wspaniałe kobiety mieszkają także w Chorzowie.

Interpretacja tytułu narzuca się sama: Jak wiesz, pracuję w kopalni. Jest to miejsce gdzie wydobywa się czarne złoto. Z doczepioną zielenią na pierwszym planie. Zieleń to moje turystyczne wojaże. To też kolor na górniczym sztandarze. Mam nocną zmianę. Noc ma w sobie wszystkie tajemnice czerni, wszystko słyszy i opowiada jasnym dniom, a dzień za dniem wszystko widzi i opowiada nieprzespanym nocom. Niektóre z tych tajemnic zamierzam poznać. Czerń to też kolor na górniczym sztandarze.


Tytuowe zieleń i czerń, mogą również symbolizować: zderzenie natury i przemysłu na terenie miasta, zderzenie surowej rzeczywistości z marzeniami i ulotną poetyckością istnienia, zderzenia z tym co kiedyś i dziś, życiowej ikry z bezsilnością wobec świata itd.

Pisarz dosyć dokładnie przedstawia nam topografię miasta. Mamy przed oczami pocztówkę z przeszłości. Działającą jeszcze rzeźnię, która dziś jest niszczejącym zabytkiem; hutnicze kominy, które zostały już zburzone; dziś pozostało tylko wspomnienie dawnego klimatu targowiska, z ulic zniknęli także charakterystycznie „umalowani” górnicy itd. Przemysł upadł zmieniając charakter i atmosferę miasta - nieodwracalnie. Zbiór opowiadań Rychlickiego jest więc zapisem podróży w przeszłość, przepełnionej tęsknotą, nostalgią za miastem, którego już nie ma. Autor wskrzesza dla nas, na kartach książki, jego zapomniany obraz. W zbiorze odnajdziemy również inny relikt – erratę/korektę. Stara szkoła i ukłon w stronę czytelnika.


Autor nie nadużywa w tekście gwary. Jednak, gdy już z niej korzysta, robi to o niebo lepiej niż Lewandowski (Śląskie dziękczynienie), który mógłby się od Rychlickiego nauczyć kilku zasad pisowni. Język opowiadań jest prosty, nienarzucający się. Pisarz biegle posługuje się ironią – gorzką - zgrabnie wciąga czytelnika w grę słowną. Fragmenty tekstów, momentami, nasycone są poetyckością, metaforyczną finezją. Na szczęście pozbawione są wulgaryzmów, co podkreśla ich ton i klimat, który nie jest wolny od belferskości. Nasycone polityką, historią, to jakby konspekty lekcji przetworzone w opowiadania. Stworzone jakby po to, by ciekawiej przekazywać wiedzę i łatwiej ją przyswajać.
Okładka dosyć przewidywalna: zdjęcie chorzowskiego pomnika w otoczeniu klombów z kwiatami i - jakby przypadkowe - wlepione zdjęcie jeszcze innej rzeźby. W sumie szkoda, że nie pomyślano o kolażu fotografii Chorzowa, ale nie oczekujmy zbyt wiele, w końcu wydanie współfinansowało miasto z państwowych pieniędzy. Zielona kolorystyka i flora obecna na okładce nadaje jej optymistycznego, lekkiego tonu i świetnie koresponduje z treścią: świetlistą, magiczną, która pozostaje taka mimo niełatwej tematyki. Zieleń to w końcu kolor nadziei: wśród nieustającej walki z pyłem kwitną przecież kwiaty.
Gdyby autor popracował nad stylem, wyzbywając się belferskiego tonu i gdyby promocja książki była nieco agresywniejsza: myślę, że trafiłaby „pod strzechy” (te chorzowskie i okoliczne). A tak, prawie nikt o niej nie słyszał, a jest naprawdę wartościową pozycją. Językowo, tematycznie, a także w sposobie budowania postaci - na pewno lepszą od Parku Janusza Szablickiego.


Czytliwość: 3/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 4/6


Autor: Eugeniusz Rychlicki
Tytuł: Zielone i Czarne
Wydawnictwo: Wydano dzięki dotacji Wydziału Kultury i Sportu Urzędu Miasta Chorzów
Wydanie: I
Rok wydania: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 195
Cena: -

Fragmenty:


Środkiem ulicy Katowickiej jechał tramwaj numer sześć. Kołysał się na torach i podskakiwał. Szkody górnicze dosięgały i ten obszar (…) Szyny tramwajowe uginały się na wgłębieniach, pantograf odrywał od drutów jezdnych, powodując silne iskrzenie, a niektórzy byli pewni, że to Zeus miota piorunami, albo może spawał pęknięte niebo, bo przez powstałe szczeliny uciekały dymy z miasta, a on nie życzył sobie smrodu w jego niebie (…)
Na placu targowym przy ulicy Krakusa stały rzędy straganów, czynnych już, jako że dzień był targowy – z warzywami, owocami i naczyniami kuchennymi, nożami, kurtkami, pończochami…otwarto już halę targową, gdzie można było kupić wołowinę, koninę, wieprzowinę, kury i mięso z wszelkiego drobiu, a także coś do ubrania. Handlary grube i chude uwijały się i wciąż zmniejszały kolejkę po mięso, krupnioki, leberwurst i śląską, a kolejka kupujących i tak rosła, że trudno było nadążyć. Po dwóch-trzech godzinach handlu zostawały tylko nagie haki (…) Na placu stało też sporo furmanek, które nie wiadomo skąd przyjeżdżały. Kilka na pewno ze starej części miasta, ale reszta, nie wiadomo, może z Maciejkowic, Michałkowic, a może z prawdziwej wsi… To byli ostatni miejscy rolnicy. Sprzedawali kapustę czerwoną i białą, ziemniaki, ziarno dla kur i gołębi, mąkę i kaszę…A także drób żywy, świnie, króliki i kozy. Wtedy nikt jeszcze się nie przejmował tym, że ziemniaki urosły na hutniczym pyle, podsypane nawozem z kominów elektrowni, posypane karbidem z azotów, zasypane miałem węglowym z kopalni.
Przy ulicy Dzierżyńskiego, a powinno być Katowickiej, między Miechowicką a Krakusa istniał też miejski haziel, jak mówiono, czyli szalet, zawsze czynny, czysty, płatny z góry, tyle, ile bilet tramwajowy, czyli 35 groszy. Nie cuchnął i nie straszył przechodniów.
To już bardziej przykra dla nosów była rzeźnia, od lat przedwojennych działająca przy Krakusa. Znad wysokich murowanych parkanów, od strony Krakusa okratowanych i wzmocnionych drutem kolczastym, i dwóch wieżyczek strażników, unosił się odór, kwik ubijanych świń i ryk bydła (…)
Pył nie tylko z kominów huty i elektrowni sypał się całą dobę na głowy mieszkańców miasta tak bardzo, że jak poważnie się zarzekano, w tym mieście nie „obchodzono” środy popielcowej, a jeżeli tak , to polewano głowy wodą kwiatową. Kobiety nieustannie chodziły ze śmiatkami i ścierkami i usuwały nieznośne, natarczywe drobiny zanieczyszczeń, wciskające się nie tylko przez każdą szparę, ale wydawało się także, że przez zamknięte szczelnie okna i drzwi, wpadały do oczu i drażniły rogówki i spojówki, wyciskając łzy. Kobiety zmieniały też często firany, ponieważ firany  zaświadczały o schludności i czystości w domu , to było świadectwo dbałości. I tak już zostało. Nadal trwała wieczna wojna z zanieczyszczeniami. Czyja to wina? Wielkiego przemysłu, na który nikt nie narzekał. Najwyraźniej widać to na obrazie oglądanym z pewnej oddali, za placem targowym: ceniona huta z martenami, z czterema kopcącymi fajami, stojącymi zaraz za murowanym parkanem, i trzema kopciuchami bardziej w głębi huty naprzeciw domu Dzierżyńskiego 119, będącymi zarazem ozdobą i znakiem rozpoznawczym miasta.

Wagony zapełnione niemal do sufitu – ludzie oddychali powietrzem zagęszczonym nad nimi i tym, które wciskało się razem ze spalinami buchającymi z komina lokomotywy parowej, pożerającej czarny węgiel, wydobywany nie tylko w Katowicach, ale i w Chorzowie, i w Bytomiu, i w Gliwicach, i w Sosnowcu…Oddychali dymem i mrużyli oczy, bo drobiny spalonego „złota” pędziły na oślep do tyłu pociągu, chcąc zapewne przekroczyć prędkość dźwięku, i od czasu do czasu pożerali się nawzajem, aby było więcej miejsca.
Klimat opowiadań chorzowskich Eugeniusza Rychlickiego oddaje tekst piosenki zespołu Universe pt. "Krajcok" (Stary Chorzów)

Gdzieś tam, za rzeką
Jest łatwiej niż tu
Lecz wolę ten kamień
Bo mój

Gdzieś tam za morzem
Jest w bród wielkich szans
A tutaj na wszystko
Mam czas

Choć chciałbym mieć więcej niż mam
Choć żal mi, że drwią z nas gdzieś tam
To widząc z "dwunastki"
Mój Krajcok, mój dom
Mam pewność - nie ruszę się stąd !

Kocham te wierzby
Te same od lat
Bo one są siostry
Ja brat

Kocham te groby
Pokryte już mchem
Bo jestem ich synem
Ich snem

Choć chciałbym mieć...


1 komentarz:

  1. Czy zarzucający mi brak znajomości gwary śląskiej wezmą wreszcie poprawkę na to, że w "Śląskim dziękczynieniu" używam gwary przedwojennej, znacząco różniącej się od współczesnej (choćby brakiem odmiany słów pochodzenia niemieckiego)?
    K.T. Lewandowski

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...