Słowem wstępu
Zaintrygowały mnie opinie o tej książce – wszystkie
pozytywne i wychwalające. Jak to możliwe, by coś podobało się wszystkim?
Nierealne. Chyba, że tylko określona grupa osób jest zainteresowana tą pozycją
i po nią sięga – grupa o bardzo zbliżonych oczekiwaniach. Miałam okazję przeczytać
i rozwiać swoje wątpliwości: nie
identyfikuję się z tą grupą.
Temat, chociaż nieco już wykorzystany w literaturze, był
obiecujący: głęboka „przyjaźń” między człowiekiem a psem, miała szansę zyskać,
jako motyw literacki, nowy wymiar. „Był”, „miała” – czas przeszły, jak się
łatwo domyślić, oznacza, że nadzieje te okazały się płonne. Po lekturze długo
biłam się z myślami, czy w ogóle podjąć się pisania tego tekstu, bo wychwalający,
to on nie będzie.
Czytałam recenzje, w których wyraźnie zaznaczano, że osoby,
które nie kochają zwierząt lub nie poniosły straty nie zrozumieją książki i w
ogóle nie powinny po nią sięgać, bo im się nie spodoba. Kocham zwierzęta, mimo
tego ta lektura do mnie nie trafia, bo oprócz zwierząt kocham także dobrą
literaturę.
Kolejny argument popierających książkę, to forma pamiętnika,
która w odczuciu odbiorców zezwala na dowolność formy, jej niedoskonałość,
błędy. Nic bardziej mylnego. To bardzo infantylne podejście. Pamiętnikarstwo to
też sztuka, pamiętnik nie upoważnia więc do tego by promować słaby talent.
Jedyne, co mnie w tej książce naprawdę urzekło, to pochwała
wielorasowości i kundlowatości, powiedzenie wprost, że można być pięknym na
miliard sposobów. Dowód na to, że wymiarem miłości nie jest czyjeś
udokumentowane pochodzenie, czy idealny wygląd. Ważny staje się dla nas po
prostu ktoś, kto niespodziewanie staje na naszej drodze, a niekoniecznie ktoś
wymarzony, określony i wyszukany. Ważne jest również podkreślanie, że czworonóg
staje się członkiem rodziny na dobre i na złe.
Najpierw jednak garść suchych faktów. „Teraz jestem w
Tęczowym Moście” Bogusławy Śpiewakowskiej składa się z dwóch części. W pierwszej
zawarte są cztery opowiadania, w których autorka opisuje nam swoje życie z
Floksią: od momentu, w którym się nawzajem odnalazły, aż do momentu odejścia
suczki („Piesku, będziesz Floks”, „Dwanaście lat z Floksią”). W jednym z
tekstów pani Bogumiła oddaje głos swojej czworonożnej przyjaciółce, która
przedstawia nam swoją wersję wydarzeń – widzianą oczami psa („Teraz jestem w
Tęczowym Moście”). Ostatnie opowiadanie z tej części dotyczy spacerów po Psim
Polu, zawartych tutaj znajomościach, tych ludzkich i tych zwierzęcych
(„Spotkania na Psim Polu”): ludzie lubią się i dzielą wspólną pasję, z
czworonogami bywa różnie. Druga - zdecydowanie lepsza literacko część książki –
to zbiór kilku opowiadań, w których przeplatają się losy ludzi i psów (np.
„Elegia dla Drania”, Dotyk psiej sierści”), w jednym z tekstów cofamy się nawet
do koszmaru drugiej wojny światowej („Zaklinacz psów”). Tylko jedno z
zamieszczonych tutaj opowiadań nie jest oparte na faktach i jest czystą fikcją
literacką, ale za to całkiem prawdopodobną („Pies swatką? Dlaczego nie?”). Na
końcu książki autorka przedstawia nam legendę O Tęczowym Moście i kilka faktów
z istnienia tej legendy w Internecie („Fenomen Tęczowego Mostu”, „Legenda o
Tęczowym Moście”).
Pani Bogumiła, Pańcia Floksi, mieszka w Warszawie na
Bielanach, tam również znajduje się Psie Pole. Autorka tworzy mapę podróży ze
swoją czworonożną podopieczną po różnych zakątkach Polski, oprócz Warszawy, zwiedzamy:
Kazimierz Dolny, Wilgę, Rowy, Konstancin itd. Przedstawia nam również historie ludzi i
zwierząt poznanych na wyjazdach i po sąsiedzku w Warszawie. Wszystkich bohaterów
książki – tych czworonożnych oczywiście - nie sposób jednak wymienić, m. in. na
kartach pojawiają się wzmianki o: Floksi, Czice, Ramirze, Kamie, Kropce, Sami,
Azie, Rózi, Homerze, Miśku, Hultaju, Piszczyku, Gacku, Piegusie…Opis
autentycznych wydarzeń i postaci stanowi dużą wartość reportażową opowiadań i
może stać się podwaliną do szerszej pracy o społeczności: psiej i ludzkiej,
oraz łączących je relacjach.
Wbrew intencjom, najsłabszym punktem tego zbioru opowiadań jest legenda, na której została oparta ich treść, czyli Legenda o Tęczowym Moście. Dla niewtajemniczonych: Tęczowy Most, to takie miejsce, gdzie zwierzęta, które zakończyły już swój żywot, czekają na swoich właścicieli, by razem z nimi przejść po Moście i być razem już na zawsze. Poza tym, że tęsknią nie dzieje im się nic złego: nie chorują, nic je nie boli, nie są głodne, są po prostu szczęśliwe.
Miejsce to własnymi słowami opisuje dla nas Floksia:
„Teraz jestem w Tęczowym Moście. W miejscu tym przebywają psy i inne zwierzęta, które
już odeszły, a dla których mocniej biło czyjeś serce (…) ale każde z nas tak
ogromnie tęskni za swoim ukochanym człowiekiem i czeka…
Wiem, że kiedyś przyjdzie po mnie moja Pańcia znów mnie
przytuli, ucałuje i razem przekroczyliśmy Tęczowy Most…”.
Na pierwszy rzut oka idea bardzo ciekawa, po bliższych
oględzinach okazuje się, że czegoś jej jednak brakuje. Kwint esencją legendy są
słowa: „dla których mocniej biło czyjeś serce”, i tutaj budzą się już moje
pierwsze wątpliwości, względem tej „krainy szczęśliwości”. Zastanawiam się więc,
co ze zwierzętami, które żyły i odeszły będąc bezdomnymi, tymi które są
bestialsko katowane przez „opiekunów”, z tymi porzuconymi, które już nigdy nie
znajdują nowego domu, tymi których nikt nie pokochał? Nie zaznały miłości za
życia, nie zaznają jej też po śmierci? One nie mają na kogo czekać, więc są
gorsze i nie zasługują na pobyt w Tęczowym Moście (od razu idą dalej, czy może
w ogóle nigdzie?)? Najwyraźniej trzeba wymyślić dla nich jakąś inną legendę, inne
miejsce tymczasowego (lub stałego) pobytu. Legenda o Tęczowym Moście, jest
stworzona przede wszystkim dla ludzi by nieść im pociechę – i to jest zrozumiałe.
Z tych samych względów, jest również egoistyczne, ponieważ my jako gatunek,
szukamy w niej ukojenia tylko dla własnego bólu. Dlatego nie uważam, aby ta
legenda była piękna, mnie nie zachwyca, działa zbyt wybiórczo – niestety.
*Ważna jest jeszcze jedna kwestia. W kontekście książki
uznajemy istnienie zwierzęcej duszy za niepodważalne. Dlaczego jednak miałby to
być byt zależny od człowieka, czekający w przedsionku do nieba (?)
W opowiadaniach psiarze jawią się jako osoby wyróżniające
się na tle społeczeństwa, co jest w sumie zrozumiałe z racji szczególnych
upodobań i silnego poczucia przynależności do wspólnoty. Jednak sposób
obrazowania tych ludzi, nawiązujących szczególną relację z psami, stawia ich w
roli tych, którzy mają dostęp do jakieś tajemnicy, odkryli prawdę, która dla
innych pozostaje ukryta, tych „wyjątkowych”, wśród których i autorka miała
okazję i szansę się odnaleźć. Ich wewnętrzny świat zdaje się rządzić innymi
zasadami. I w tym nie byłoby niczego złego, gdyby autorce udało się uniknąć:
generalizowania, moralizowania i idealizowania. Szkoda, że pewne kwestie
wyłożone są w książce łopatologicznie, przez co tracą urok. Czytelnik
pozbawiony jest szansy zinterpretowania pewnych zjawisk, dojścia do własnych
wniosków. Zamiast stworzyć klimat opisami i narracją, autorka uśmierca tekst
dosłownością.
Pani Bogumiła chce widzieć wśród psiarzy wartościowych ludzi
(a ludzie lubiący inne zwierzęta już
nie?): „Ludzie , który mają psy są zwykle dobrzy, szlachetni, wyrozumiali,
uczynni, na krzywdę wszystkich żyjących istot”. Kto by nie chciał aby otaczały
go właśnie takie osoby? Pisarka obracała się widać w bardzo przychylnym środowisku,
godne pozazdroszczenia.
Kolejne przekonanie pisarki, pozostaje tylko w sferze marzeń
przeciętnego Kowalskiego. Według niej psy są dyskretne i swoje potrzeby
załatwiają w ukryciu - tak, dyskretne są szczególnie te, które robią to na
środku chodnika. Pewnie są psy, które nie lubią załatwiać się poza skwerkami,
laskami czy trawnikami same z siebie, ale bardzo często jest to kwestia
wychowania. Są również osobniki, które nie krępują się niczym i żadnym miejscem
i lepiej nie próbować zwracać uwagi ich właścicielom – ci szlachetni psiarze
potrafią dosadnie bronić swoich domniemanych praw. Wiemy, że jednym z palących
polskich problemów jest wszechobecność psich fekaliów. Autorka jednak ani
słowem nie wspomina o tej kwestii, ani o tym, że kiedykolwiek sprzątała po
swoim psie. Wniosek nasuwa się sam.
W przywołanych przez pisarkę obrazach Psie Pole to arkadia
pełna dobrych fluidów i prądów, które sprawiają, że psy są szczęśliwe, a ludzie
stają się lepsi, co z czasem niestety uległo zmianie, gdyż poletko
zmodernizowano. Psiarze tworzyli pewną społeczność, którą łączyły pupile,
wspólne tematy i wzajemne zrozumienie, ale to już się skończyło (może to tylko
subiektywne odczucie autorki?). Niestety jako czytelnik, nie odczułam magii
miejsca, którą nieudolnie pisarka próbowała kilkakrotnie przywołać, wychwyciłam
tylko jej silną identyfikację z tą grupą i desperacką tęsknotą za tym, co
minęło. Sama kilkakrotnie otwarcie przyznaje, że kiedyś nie było tyle przemocy,
napadów itd. Teraz żyje w świecie, z którym już nie chce się identyfikować. Dni
spędzone z Floksią jawią się jej jako czas pełen pozytywnych wrażeń, dobrych
ludzi i dlatego ciepło je wspomina.
Linia jej życia została przedzieloa grubą kreską na czas z Floksią i bez
Floksi.
Kto właściwie jest bohaterem książki?
W pierwszej części książki – we wspomnieniach – nie zawsze
jest jasne, o kim są te opowiadania: o psach czy jednak o ludziach?
Teoretycznie najważniejsi powinni być czworonożni bohaterowie i ich losy. No i
niby jest o nich i o relacjach z nimi, jednak czegoś brakuje. Doskonale wiem, o
jaką zażyłość między pańcią a Floksią chodzi, ale gdybym nie wiedziała, z tej
książki bym tej wiedzy na pewno nie wyniosła. Nie rozumiałabym nadal.
Nie wiem, co ma wnieść do opowiadań o psach - których miały
być głównymi bohaterami – podziału na kiedyś i dziś, pochwał na temat ludzkich
zachowań społecznych. Dzięki znajomościom ze wspólnych spacerów, jeden z
psiarzy załatwia sobie wizytę u lekarza psiarza bez kolejki. …– to chyba nie o
to miało chodzić w tej książce. Czemu ta informacja w ogóle ma służyć?
Posiadanie psa i wychodzenie z nim na spacer, to sposób na poprawienie statusu
społecznego, albo szansa na przydatne znajomości? A przecież miało być o psach
i ludziach kochających psy. Skoro już w książce muszą być zamieszone nazwiska
różnych osób, to niech nie będą ujawniane ich zawody: kardiolodzy, homeopaci
itd. Poznawajmy ludzi przez ich historie i ich psy, na tym budujmy ich
tożsamość, nie na tym, jaką pracę wykonują. Z punktu widzenia historii o
relacji między psem a człowiekiem, wprowadzanie takich treści powinno być
nienarzucające się, inaczej to chybiony, zniechęcający zabieg.
Względem własnych błędów lub wobec błędów innych psiarzy –
nie pada ani jedno negatywne zdanie. Tym samym marginalizowane są wszelkie
niedopatrzenia. Nie każdy jest urodzonym treserem i nie każdy pies musi być
wytresowany, ale są pewne sprawy, które powinno się przepracować. Nikt nie
reaguje na agresywne zachowania Kamy, nieobliczalny pies terroryzuje ludzi i
zwierzęta w okolicy. Właściciele nie reagują. Również pańcia Floksi wykazuje
się kompletnym brakiem wyobraźni, gdy sama szczuje psem (hydraulika, samotnego
mężczyznę na spacerze). Ale i do odpowiedzialności za zwierzaka trzeba dojrzeć.
Autorka doznaje tego, gdy Floksia kradnie komuś w domu jedzenie: „Wówczas po
raz pierwszy uświadomiłam sobie, że nikt inny tylko ja jestem odpowiedzialna za
tego rozhukanego szaleńca i że Floksia jest naprawdę moja”. Dlaczego jednak
nikt nie pracuje z Floksią nad jej lękami? Suczka wyjada cukier z cukierniczki
i całe jedzenie z misek, gdy ktoś przychodzi do domu. To bez wątpienia
szczęśliwy pies, ale takie zachowanie mogło okazać się niebezpieczne dla jej
zdrowia.
Nie jest to znakiem minionych czasów, że ludzie nie
rozumieją do końca potrzeb psów i ich sposobu pojmowania świata. Personifikacja
zwierząt nie upoważnia człowieka do mierzenia jego postępowania ludzką miarą.
Pies jest zgoła innym stworzeniem, „wyznającym” odmienne wartości, i trzeba
umieć to rozróżnić i zaakceptować, by zwierzę nie czuło się zagubione, tylko
bezpieczne i szczęśliwe. Można psa traktować jak członka rodziny, ale nie powinno
mu się narzucać ludzkiego pojmowania świata i ludzkiego rozumienia
rzeczywistości, tylko uszanować jego odmienność i stworzyć mu optymalne warunki
do życia po swojemu w ludzkim stadzie.
Świat oczami psa? A jednak nie
W związku z powyższym „opowiadana” przez Floksie historia jest
niestety bardzo słaba. A szkoda. Mieliśmy szansę puścić trochę wodze fantazji
zobaczyć ludzki świat z innej perspektywy, oglądany oczami psa. Pisarka sama w
paru miejscach słusznie zauważyła, że pies mówi, słucha całym swoim ciałem i
całym ciałem czuje świat, który go otacza. Nie umiała tego jednak wykorzystać,
ewidentnie zabrakło na to pomysłu. Tekst przedstawia nam typowo ludzkie
spojrzenie, aż nazbyt ludzkie. I tak nagle trzymiesięczny pies pamięta,
rozróżnia i potrafi nazywać: kiełbasę czosnkową, makaron z mięsem. Wie, że
jedzie do weterynarza i jest dumna z tego, co o niej powiedział – rozumiała
znaczenie słowa? Wiedziała, że Pani bała się, że wybuchnął gaz i co to w ogóle
oznacza. Mocno naciągane, zbyt dorosłe, zbyt sztuczne - tak jak dorosły
nieudolnie udaje dziecko, tak tutaj człowiek udaje psa. Jedyne ciekawe psie akcenty w tym opowiadaniu
dotyczą tego, co nie koniecznie jest zrozumiałe dla człowieka i wytłumaczone
zostaje po psiemu, np. psy gonią koty, bo te służą do gonienia - przecież
ciągle uciekają.
Opowiadania od razu skojarzyły mi
się z polsatowym serialem: „Psie serce”. Prezentowano w nim świat widziany z
perspektywy psów, które „mówią” tzn. myślą na głos. Myśli te poznaje tylko
widz. Każdy odcinek był osobną historią i występował w nim inny psi bohater.
Celem serialu było uchwycenie i zobrazowanie wspaniałej i wyjątkowej relacji –
wzajemnego oddziaływania - jakie zachodzą między psem i jego właścicielem.
Zdarza się przecież, że pies staje się całym światem człowieka: jedynym
powiernikiem, przyjacielem, pomocnikiem, zrozumieniem i wsparciem. Pomysł na
serial więc był interesujący, ale wykonanie kiepskie: wiało nudą, resztki
fabuły dobijało sztuczne aktorstwo. Prawdziwi bohaterowie – treserzy -
pozostali poza planem, ale dzięki nim
najlepszymi aktorami byli Ci czworonożni, którzy ratowali widza przed
zaśnięciem. Śpiewakowska również oddała gdzieniegdzie głos psom – jaki był tego
efekt już wiemy – również mało porywający.
Podobnie więc w założeniach idea serialu i książki były obiecujące, ale wykonanie pozostawiło wiele do życzenia.
Podobnie więc w założeniach idea serialu i książki były obiecujące, ale wykonanie pozostawiło wiele do życzenia.
Pisz sercem, a nikt cię nie skrytykuje
Pod koniec książki, autorka zarzuca innym, że zbyt
roztkliwiają się nad swoimi pupilami, że ich wypowiedzi, czy wspominania na ich
temat są zanadto nasycone patosem. Przyganiał kocioł garnkowi. Sama zachowuje
się jak rodzic, który podnieca się każdą kupką dziecka. Jednak nie potrafi przekazać
swojej radości w taki sposób by zainteresować tym innych. Nie liczy się tyle
temat, co forma jego podania. W każdym zachowaniu Floksi doszukuje się znamion
mądrości, wyjątkowości, bezgranicznej inteligencji. Nie odmawiam sprytu, ani
uroku tej suczce, tylko po co wytykać innym coś, co robi się samemu? (Ja też tak robię!) Daje
również do zrozumienia, że nie powinno się oceniać tych tekstów, ponieważ są
one pisane sercem. Acha. Czyli jeżeli, tekst zawiera w sobie duży ładunek
emocjonalny, to usprawiedliwione są wszystkie niedociągnięcia? I zapewne odnosi
się to również do zbioru opowiadań, który mam teraz przed sobą. Prośba do mnie
nie trafia - tekst niech broni się sam, żadne usprawiedliwiania nie wchodzą w
grę. Po co w kółko przypominać czytelnikowi, że pierwsze opowiadanie cyklu
wygrało jakiś tam konkurs. To go niestety nie ratuje. Jest, było i będzie
kiepskie.
Za sprawą tej książki setki ludzi poznaje legendę i dzięki
temu może ona dalej żyć własnym życiem i dawać nadzieję, tym, którzy stracili
swoich towarzyszy. Skoro komuś to pomaga, to dobrze, ale niedoróbki i
wybiórczość – tego mimo wszystko nie można przemilczać.
Spodziewałam się, że wraz z autorką wyruszę w podróż okalaną
wzruszającymi wspomnieniami, na temat więzi nie do końca wytłumaczalnych,
dzięki którym świat okazuje się lepszym miejscem. Zwłaszcza, że treść książki
jest oparta na faktach. Nic mnie jednak nie porwało, nawet odrobinkę nie
pociągnęło. Momentami z książki wychodzi kiczowaty moralitet, o tym co jest w
życiu najważniejsze, jakim warto być i jak postępować. Aczkolwiek są również
momenty urocze - kilka opowiadań pozbawionych drażniącego komentarza
odautorskiego i moralizujących wtrąceń. Budzą emocje, empatię i ciepło,
wzruszają, chociaż nie próbują bezczelnie roztkliwiać. Rozumiem więź łączącą
autorkę z jej psem. Jednak nie umiała sprawić bym tę więź poczuła. Czegoś zabrakło.
„Recenzenci” próbują
manipulować odbiorcami wpędzając tych wątpiących w poczucie winy. Ale kim
trzeba być by nie wątpić? Kim trzeba być by bezkrytycznie przyjmować bezskładną
papkę? Czy wystarczy pomysł, zamiar, ciekawy temat? Nie. Liczy się to, w jaki
sposób zostanie przekazany. W głowie, czy sercu Pani Bogumiły nie wątpię, że
wspomnienia zapisane są pięknie. Na papierze straciły swój urok, emocje, czar.
Ludzie zachwycający się książką, czytając widzą swoje własne wspomnienia, czytają
kluczem własnych emocji. Dla kogoś patrzącego obiektywnie: czaru nie ma, prysł,
wyparował, odszedł. Nie udało się przekazać emocji. Książka nie umywa się
chociażby do „Psiego roku”- w tej lekturze czuje się autentyzm, którego w
„Legendzie…” nie ma.
Oficjalna strona książki: http://www.teraz-jestem-w-teczowym-moscie.pl/legenda.php
Wydanie: 3/6
Okładka: 3/6
Ogólnie: 3/6
Autor: Bogumiła Śpiewakowska
Tytuł: Teraz jestem w Tęczowym Moście
Wydawnictwo: ZYSK i S-ka
Wydanie: I
Rok wydania: 2009
Oprawa: miękka
Ilość stron: 190
Cena: 29,90
Wydawnictwo: ZYSK i S-ka
Wydanie: I
Rok wydania: 2009
Oprawa: miękka
Ilość stron: 190
Cena: 29,90
Fragment:
W ten oto sposób znalazłem się w ciemnej komórce,
daleko od domu, razem z innymi ukradzionymi nieszczęśnikami. Jaki byłem głupi!
Dlaczego ja pies-filozof nie przewidziałem, co może mnie spotkać. Ale cóż! Jak
mawiał Seneka Młodszy: Tylko dla niewielu rozum własny jest najlepszym
przewodnikiem.
Rozumiem co czują ludzie wierzący w Tęczowy Most. Wiara w to, że jest miejsce, w którym zwierzę będzie szczęśliwie czekać na swojego pana, to dla niektórych, jak opowieść o niebie, ale bez ludzi. Problem w tym, że zanim się coś napisze, trzeba się nad wieloma kwestiami zastanowić...
OdpowiedzUsuńhttp://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2014/02/internetowy-cmentarz-dla-zwierzat.html