18 stycznia 2015

O potrzebie wyrażania emocji / Tygrys się budzi - Kate DiCamillo/

…Czyje oczy nieśmiertelne
mogły stworzyć twą symetrię?
W jakiej głębi,  jakiej dali,
mógł się ócz twych ogień palić?
Jakie skrzydła nieść go śmiały?
Jakie ręce go skrzesały? /Wiliam Blake/

Kate DiCamillo, pisarka obdarzona niezwykłą wyobraźnią i umiejętnością wczuwania się w drugiego człowieka, na stałe zagościła w moim sercu. Sama już nie zliczę, ile razy wracałam do jej książek i stworzonych przez nią postaci. Jej fenomen polega na tym, że mimo iż treści jej baśni przesiąknięte są trudnymi emocjami, potrafi ona pisać o nich tak, by nie przytłoczyć czytelnika bólem i cierpieniem. Paradoksalnie, to co trudne daje nadzieję i siłę. Czyli dzieje się tak, jak powinno dziać się w baśni. I wiecie co jeszcze? Mimo, że bohaterami jej książek są głównie dzieci, to nie ma dorosłego, który nie borykałby się w swoim życiu z podobnymi problemami. Dlatego jej książki są niezwykłe – czytamy je dzieciom, a w trakcie lektury odnajdujemy coś dla siebie, coś, co sprawia że pracujemy nad sobą.


Tygrys się budzi opowiada o tym, że ucieczka przed samym sobą, przed własnymi uczuciami, to nie tylko i wyłącznie domena dorosłych. Dzieci złamane traumatycznymi doświadczeniami, również mogą w podobny sposób zareagować na spadające na nie nieszczęście, którego często nie pojmują ani nie rozumieją. Potrafią wtedy być bardzo okrutne i to niekoniecznie wobec innych, ale głównie wobec samych siebie. W samoobronie paradoksalnie mogą działać autodestrukcyjnie: tłumić w sobie emocje tak głęboko, że skatowany umysł zaczyna poprzez ciało wołać o pomoc.

Mamy okazję poznać dwójkę właśnie takich rozbitków. Rob to dwunastoletni chłopiec, który przeżywa ból po śmierć matki w dosyć specyficzny sposób. Zamyka się w skorupie swojego ciała, nie pozwalając by jakiekolwiek emocje wydostały się z niego na zewnątrz, ani by nic nie przeniknęło do środka. Od pogrzebu nie uronił więc ani jednej łzy, nie pozwala sobie również na żadne marzenia. Jeśli dodać do tego wycofanego i zamkniętego w sobie ojca, który nie mówi o uczuciach i sam nie radzi sobie ze stratą, przeprowadzkę, zmianę środowiska, odizolowanie od grupy rówieśniczej, otrzymujemy dosyć ponury obraz. Zwłaszcza, że między wersami dostajemy wraz z bohaterem prawdziwą szkołę dziobania. Rob podobnie jak łabędziątko z Brzydkiego kaczątka Andersena, znajduje się w stanie odizolowania, odrzucenia przez grupę, która zwiera szeregi przeciw niemu. To za dużo dla małego chłopca. Nie dziwimy się więc, że to wszystko, co mogłoby go dotknąć zostaje przez niego skrzętnie upchnięte do schowanej na dnie serca walizki: nie pozwala sobie na żadne uczucia, ani radość ani na żal.

Rob miał sposób na omijanie różnych rzeczy w myślach. Wyobrażał sobie, że jest walizką, wypchanym do niemożliwości kuferkiem, takim jak ten, który zabrali z Jacksonville po pogrzebie. Wszystkie swoje uczucia włożył do tego kufra, poupychał je ciasno, a potem usiadł na nim i zamknął na klucz. Dzięki temu mógł nie myśleć o przykrych rzeczach.

Podświadomość nie chce jednak współuczestniczyć w prowadzonej na poziomie świadomym mistyfikacji: daje znać o swoich potrzebach wywołując reakcję somatyczną – paskudną wysypkę na nogach, która nie chce się zagoić. Jak łatwo się domyśleć, to nie ułatwia chłopcu funkcjonowania w szkole, wiemy, jak zazwyczaj ludzie reagują na inność...

Drugą bohaterką baśni jest Sistine, dziewczynka z rozbitej rodziny, opuszczona przez ojca i nierozumiana przez matkę. Ze swoją samotnością, opuszczeniem i bólem radzi sobie zupełnie inaczej niż Rob. I tak jak chłopiec jest pełen tłumionego, tłamszonego wewnątrz  smutku, dziewczynka jest pełna złości, której pozwala co jakiś czas wybuchać  z niepohamowaną, kipiącą wściekłością siłą. To, że tych dwoje dzieci z problemami - outsiderów - się zaprzyjaźni było oczywiste. To, że w tak odmienny  sposób reagują na cierpienie i odrzucenie grupy, sprawi, że jedno pomoże drugiemu.

Najważniejsze w  baśni jest to, że Rob ma tajemnicę, którą mimo swej nieufności, w końcu dzieli się z Sisitine: wie, gdzie jest uwięziony tygrys. Postanawiają, że wspólnymi siłami podejmą próbę, by go uwolnić. Tygrys  jest symbolem siły tego, co uwięzione, a powinno być wolne. Emocje tak jak i zwierzęta nie powinny tkwić stłamszone w zamknięciu, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. Dzieci im są bliższe otwarcia klatki, tym bardziej same stają się otwarte, zaczynają uwalniać słowa, które tworzą ich świat. Każde z nich uwalnia swojego tygrysa.

Ciekawą postacią, która mimo epizodycznej roli została wyraźnie zarysowana w fabule, jest czarnoskóra pokojówka Willie May. Dzieci traktują kobietę jak prorokinię, nie waha się ona bowiem nazywać rzeczy po imieniu, nie gra przed nimi, nie traktuje ich protekcjonalnie. Mówi dzieciom otwarcie jaka jest rzeczywistość i odnosi się do nich z szacunkiem. W swoim postępowaniu jest podobna do autorki książki, która nie traktuje swoich młodszych czytelników z góry, ale całkiem – ale to całkiem - poważnie. 

Autorka książki jest doskonałą obserwatorką. Świat wykreowany przez DiCamillo widzimy oczami Roba. Przez pryzmat własnego nieszczęścia nie dostrzega barw. Symbolicznie ukazuje to pogoda: wiecznie leje, jest szaro i ponuro. Wraz z Tygrysem wracają kolory: żywe, agresywne dzikie, a za nimi podąża słońce. Pisarka niesamowicie mistrzowsko prowadzi narrację, doskonale gra także obrazem. Za prostymi, nieskomplikowanymi zdaniami podążają niesamowite światy, a ładunek emocjonalny ukryty w nich, odmalowuje przed nami nietuzinkowe postacie. Dodatkowo podczas lektury nasunęło mi się pewne skojarzenie: coś w tej książce przypominało mi Gaimanowego Odda i lodowych olbrzymów. Rob także struga figurki, tak samo jak Odd, nigdy nie wie, jaki kształt jest ukryty w drewnie. To ono tak naprawdę decyduje, nie rzeźbiarz. To piękna metafora. Każdy z nas jest takim kawałkiem drewna i musi odkryć, jaką rzeźbę/kształt w sobie nosi i jak ją z siebie wydobyć. Rob i Sistine muszą wybrać czy dotychczasowe doświadczenia zdeterminują ich przyszłość, czyniąc z nich przegranych ludzi, czy zmotywują ich do szukania własnych dróg i miejsca na ziemi. 

Można odczytać tę książkę na wielu płaszczyznach, można np. potraktować całość jako swoistą metaforę. Tygrys się budzi, przypomina konwencją baśń: bohater napiętnowany wewnętrznym stygmatem, wchodzi do lasu, by pokonać słabości, odnajduje skarb, scala swoją tożsamość. I jak to w baśniach, nie dla każdego jest szczęśliwe zakończenie. Poświęcenie w tej historii ma wymiar symboliczny, ale to nie czyni go mniej bolesnym ani mniej dotkliwym, tak dla czytelnika jak i bohaterów. Czy to dobra książka? Za każdym razem, gdy ją czytam, na zakończeniu płaczę. Potraktujcie to jako odpowiedź.

Czytliwość: 6/6
Okładka: 5/6
Wydanie: 6/6
Ogólnie: 5/6

Autor: Kate DiCamillo
Tytuł: Tygrys się budzi
Tytuł oryginału: The Tiger Rising
Tłumaczenie: Agnieszka Cioch
Wydawnictwo: Philip Wilson
Rok wydania: 2008
Okładka: miękka
Ilość stron: 162
Cena: 19,90 zł

1 komentarz:

  1. Sam pomysł jest bardzo interesujący i dzięki twojej recenzji postaram się tej książki poszukać. Całe szczęście ze natrafiłam na twoją opinię, bo inaczej na pewno bym nawet na ta ksiazke nie spojrzala, jej okladka wedlug mnie jest dosc odpychajaca.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...