28 stycznia 2015

Badanie granic człowieczeństwa. Zagłodzeni /Starve - Griff Furst /2014

Prawda jest taka, że jak człowiek jest głodny, to wsunie co popadnie. A ja dawno niczego nie oglądałam. Dlatego w moim odczuciu ten film to strawny średniak (ale niskiej klasy średniak), który nie angażuje zbyt wielu zwojów.

Był sobie chłopak (Beck – Bobby Campo), który miał zabawnego  brata (Jiminey – Dave Davis) i drętwą dziewczynę (Candice – Mariah Bonner). Nade wszystko nasz bohater pragnął napisać nowy komiks. Artysta wiadomo, poszukuje inspiracji, a że najlepszym jej źródłem często okazuje się, nie taka znowu szara, rzeczywistość, zabiera najbliższych na wycieczkę. Nasza trójka dociera do wymarłego miasteczka na Florydzie, gdzie ma zweryfikować prawdziwość informacji o „dzikich dzieciach ludożercach”. Czy naprawdę trzeba pisać więcej? Oczywiście opuszczone miasteczko istnieje, bohaterowie ignorują wszelkie ostrzeżenia i ładują się prosto w ręce psychopaty. Nie mając zbytnio wyboru podejmują grę, której reguły wyznacza ów sadysta, a stawką jest oczywiście ich życie. Akcja większości filmu rozgrywa się w opuszczonej szkole, w której - o ironio - nasi bohaterowie dostają lekcję życia.

Mimo użycia klasycznych chwytów: brak zasięgu, rozdzielmy się i ktoś zarąbał nam brykę - jest kiepsko. A dlaczego? Dlatego, że od samego początku fabuła się nie klei. Pojawia się w niej mnóstwo luk, nielogiczności i pourywanych wątków. I jak na początku jeszcze przymykamy na to oko, bo wszystko zmierza w odpowiednim kierunku (nawet miałki środek da się zdzierżyć), to na końcu reżyser (Griff Furst) już nie wiedział, za co się złapać i co by tu jeszcze wepchnąć. Czego się jednak spodziewać po człowieku, który do tej pory popełnił takie dzieła, jak np.: Rekin widmo i Plagę podziemnych pająkówczyli o ile dobrze pamiętam, film o pierdzących ogniem, podziemnych pająkach?

Zacznijmy od tego, że po kilku osobach, które przyjechały do miasteczka, słuch i ślad wszelki zaginął – oczywiście nikt się tym nie interesuje. Ja rozumiem, że problem przeludnienia planety to nie są przelewki, ale są pewne granice przesady ignorowanie zaginięć. Bohaterowie zostawiają otwarty samochód - z kluczykami - na środku ulicy i jakby nigdy nic idą sobie zwiedzać jakiś domek (trzeba w końcu popchnąć akcję do przodu, no i się wysikać). Razi ilość wystrzelanych naboi, „przebijanie się” nożyczkami przez mur i, co dla mnie najgorsze, niezniszczalność bohaterów. Dziewczyna jest podobno w ciąży - chyba z kosmitą, bo co innego tłumaczyłoby wzmocnioną (najwyraźniej genetycznie) wytrzymałość? Zachowuje się mniej więcej tak: potrącił mnie rozpędzony samochód - a co mi tam, wstanę, otrzepię się i pójdę dalej (a z ciążą nic – chyba o niej zapomnieli). Beck też daje radę - pokonuje każdego w stylu Jean-Cloude van Dama. Logicznym uzasadnieniem wypadków zdaje się być to, że chłopak ma brązowy pas, o czym raczy nas poinformować pod koniec filmu - żeby nam pewnie zbyt głupio nie było…

Główni antagoniści to „dyrektor” Ezrin (Cooper Huckabee), który w specyficzny sposób odreagowuje traumę i jego wierny, napakowany jak worek kartofli pomagier Runyan (Elise Fyke). Gdy wyszło na jaw, kim ów strażnik jest, mózg mi się zlasował i parsknęłam śmiechem. Chociaż raz udało się twórcom skutecznie wprowadzić w tym filmie element zaskoczenia – tylko, że reakcja widza chyba miała być inna… Dodatkowo drażniła mnie drewniana gra Cendice. Szczerze życzyłam dziewczynie, żeby ktoś ją w końcu zjadł, bo tak antypatycznej osoby już dawno nie widziałam. Właściwie poza Beckiem i Candice reszta bohaterów stanowi tylko ruchome tło. Nie wiadomo za bardzo jednak do czego te tło, bo nie wiem, co nam główna para miała pokazać i uświadomić. Co jak co, ale oglądałam horror a nie romans...

Muzykę do Starve dobrano naprawdę fatalną. W ogóle nie buduje napięcia. Już lepsze byłyby kawałki Modern Talking, albo Hungry Eyes z Dirty Dancing. Puszczane ze szkolnego radiowęzła wprowadziły by nieco psychotyczną atmosferę, której w filmie brakuje. „Dyrektor” wtedy naprawdę wzbudzałby w widzu lęk. Nie tylko ścieżka dźwiękowa tutaj "zgrzyta". Podczas scen walki, reżyser zaryzykował i wprowadził chwyt pt. brak kofeiny. Niestety widz oglądając walki, serwowane mu w zwolnionym tempie - cierpi podwójnie. Reżyser wyeksponował bowiem w ten sposób wszelkie niedoróbki i markowane ciosy itp.

Pomysł na film nie był zły. Przy odrobinie chęci mógłby widza sparaliżować uświadamiając mu, jak łatwo jest sterować drugim człowiekiem, jeśli stworzy się ku temu odpowiednie warunki: zamknięcie w klatce i kontrolowane głodzenie. Tylko wydaje się nam, że panujemy nad pierwotnymi instynktami, bo się nam ładnie pomarszczyła kora mózgowa. Jeśli jednak włączymy przycisk „przetrwanie”, kontrolę nad ciałem przejmuje gadzi mózg, a kora jedzie na wakacje. Bez mrugnięcia okiem zostawiamy za sobą wieki rozwoju cywilizacyjnego, zdobycze kultury, wyższe uczucia. Na tym właściwie zasadza się w ogóle idea horrorów: mają one pokazywać nieakceptowalne społecznie, zamiatane pod dywan, wartości, człowieka takim, jakim nie chcemy go widzieć. Trudno nam dopuścić do siebie świadomość, że moglibyśmy postępować dokładnie tak samo, że bylibyśmy zdolni zabić nawet najbliższych… Dlatego w tym filmie nie miały nas przerażać flaki ani sceny jump, miała nas  dotknąć do żywego świadomość tego, co sami przed sobą ukrywamy. Ogromna szkoda, że potencjał tego obrazu nie został wykorzystany i że reżyser skupił się nie na tych jego aspektach, na których powinien.

Ogólnie, o ile film „jakoś” się ogląda - na zasadzie rozluźniającego horroru (SIC!)-, to ostanie 15 minut twórcy mogli sobie darować, bo psują one ostatecznie wszystko. Dla mnie horror z happy endem to nie horror. I kropka.

Kraj: USA
Rok: 2014
Reżyser: Griff Furst
Scenariusz: Xander Wolf

1 komentarz:

  1. Nie lubię takich banałów jak własnie "brak zasięgu, rozdzielmy się" itd. To już nawet nie klasyka ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...