03 marca 2015

„Czasem mosty prowadzą dalej niż tylko na drugi brzeg…”/Czarci most – Anna Bichalska/

Pierwotnym celem literatury fantasy nie było moralizowanie, pouczanie, indoktrynowanie nikogo ani zaspokajanie najwyższych potrzeb estetycznych, lecz przeniesienie do świata fantazji, niczym niekrępowanej wyobraźni w Krainę Niemożliwego, dostarczenie czytelnikowi przyjemności i radości. Czy powieść fantasy Czarci most Anny Bichalskiej wywiązuje się z tego zadania? I tak i nie. Nie jest to owszem powieść z gatunku tych, które wpędzają nas w zadumę i skłaniają do przewrócenia życia do góry nogami. Nie jest to również lektura czysto rozrywkowa, ponieważ w byciu lekkim „czytadłem”, przeszkadza jej nieco toporny styl debiutantki. Jeżeli jednak chodzi o ową „Krainę Niemożliwego”, to powieść trafia w sedno - świat przedstawiony zachęca nas do tego, by przekroczyć próg nieznanego i zaskakuje nas swoją różnorodnością. Co ważniejsze wejście do świata fantazji znajduje się w Polsce, w małym, klimatycznym miasteczku o wdzięcznej nazwie: Czarci most. To tutaj następuje zderzenie dwóch światów. Jak się okazuje, oba wypełnione są po brzegi fantastycznymi bytami, trzeba tylko otworzyć wreszcie oczy, by je dostrzec.

Świat przedstawiony powieści, czyli jej główny atut, zbudowany został z kombinacji elementów, mocno już zaadoptowanych przez popkulturę – wyrwanych z legend, mitologii słowiańskiej i baśni (Kot w butach, Czarodziej z krainy Oz, Roszpunka), a nawet z kina familijnego (Koń wodny: legenda głębin). Odnajdujemy tutaj echa Tolkiena, Gaimana, nawet Rowling (Smolak bardzo przypominał mi Zgredka). Nie mam nic przeciwko czerpaniu inspiracji i pomysłów od najlepszych. Jeśli nadal Bichalska będzie wzorować się na podobnych MISTRZACH, kto wie, czy też nie stanie się pisarką światowego formatu. Nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli debiutantka naprawdę tego chce, to czeka ją jeszcze wiele pracy.

Intryga, na której została zbudowana powieść jest dość wtórna - brakuje jej świeżości. Zło przedostaje się do naszego świata i sieje spustoszenie, a grupa Strażników, strzegących od pokoleń Bramy, czyli przejścia między światami, próbuje je powstrzymać. Rozwiązania fabularne wprowadzone przez autorkę są momentami boleśnie naiwne. Poza tym akcja, gna przed siebie tak, że omal nie dostaje zadyszki, a wraz z nią czytelnik. Miałam wrażenie, że Bichalska całe mnóstwo pomysłów, które zakiełkowały jej w głowie upchnęła, nieco na siłę, na 360 stronach (materiału nazbierało się na dwie lub trzy powieści!). Wtajemniczanie bohaterów rozgrywa się równolegle z analizowaniem intrygi i przedstawianiem im oraz czytelnikowi, obcego świata. Momentami czułam się zmęczona natłokiem informacji i szczegółów. Potęgowały to jeszcze wplecione w tekst legendy. Z jednej opowieści wpada się w drugą. Trzeba się mocno skupiać, by nie przeoczyć jakiegoś istotnego drobiazgu.

Książce ciążą także zbytnio rozbudowane dialogi - i dialogi w dialogach. Bichalska nie zastosowała się również do zasady Stephena Kinga, o której przypomina on przy każdej okazji: należy unikać przysłówków i innych dodatkowych słów w opisie dialogów. Autorka nie potrafi jeszcze pokazać i oddać w tekście prawdziwych emocji. Dlatego wykreowane przez nią postacie rażą sztucznością, nie są to istoty z krwi i kości. Ponadto brak zindywidualizowanych postaci sprawia, że wszyscy mówią jednym „głosem”, nawet przebudzony po 400 latach Lyrd (nota bene w ogóle tym faktem nie szczególnie poruszony). Właściwie to nikt nie wysuwa się na pierwszy plan, nikt nie wzbudza naszej sympatii, nawet Ten Zły nie jest skrajnie antypatyczny. Wspomniany, główny szwarccharakter – który oczywiście ma za sobą traumatyczne przeżycia (i głębokie poczucie krzywdy), które sprawiły że wkroczył na drogę zła - nie wzbudza w czytelniku niechęci, litości, ani trwogi. Imię głównego bohatera, Mikołaja, wypadało mi, co chwilę z głowy. Wynikało to z faktu, że postać ta jest na tyle nijaka, że w ogóle się do niej nie przywiązywałam. A powinno być przecież inaczej. Zwłaszcza, że to właśnie dla pary głównych bohaterów: Mikołaja i Jagi, reszta osób stanowi tylko tło i wypełniacz przestrzeni. Poza tym, postaciom zdarza się zachowywać niewiarygodnie, trudno jest więc w nie uwierzyć. Drażniła mnie również dziwna maniera: ktoś nie pytany, na dzień dobry zaczyna opowiadać o sobie, albo odpowiadać na nie zadane jeszcze pytanie. I trochę za dużo tu „cholery”. Może ktoś miałby ochotę policzyć ile razy w tekście te słowo występuje?

Momentami miałam wrażenie, że czytam bajkową opowiastkę. Myślę, że tę historię spokojnie można więc zakwalifikować jako powieść młodzieżową i to należącą do nurtu przygodowego fantasy. Elementy, które miały stanowić zalążki grozy, którymi zresztą autorka nadmiernie nie epatuje, nie budują odpowiednio mrocznej atmosfery. Nie powodują, że dreszcz przechodzi czytelnikowi po plecach. Nie należy więc się ich obawiać.

Pośród debiutów, które ostatnio mi się „przytrafiały” ten plasuje się na środku stawki. Nie porwał mnie jak On Henela, nie zachwycił jak Śmierciowisko Głomb i Przebudzenia Doktora Sørena Kempnej. Nie wzbudził jednak tak negatywnych odczuć, jak Skald Malinowskiego. Jestem skłonna dać autorce kredyt zaufania i sięgnąć po jej drugą książkę. A będę jeszcze bardziej niż „skłonna”, jeśli obieca umieścić w niej więcej książkowych duchów - bo te bardzo przypadły mi do gustu.

Czytliwość:3/6
Okładka: 4/6
Wydanie: 5/6
Ogólnie: 3/6

Autor: Anna Bichalska
Tytuł: Czarci most. Powieść fantasy
Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2014
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron: 330
Cena z okładki: 32,90 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...