„Koło drogi leżało ciało kobiety, właściwie już tylko
szkielet okryty strzępami tkaniny, która kiedyś była sukienką. Leżała na
plecach z szeroko rozłożonymi ramionami, a ze środka, z miejsca, gdzie kiedyś
był jej brzuch, wyrastało drzewo. Mały dąbek.
- One rosną na nas (…) One się nami żywią – kocimi
naszych umarłych, naszymi rozsypującymi się domami, ubraniami, książkami.
Naszymi opowieściami. Wszystkim tym, czym była nasza cywilizacja. I dlatego tak
szybko rosną (…) boję się myśleć, co może zamieszkać w lesie wyrosłym na
kościach człowieka.”
Bukowisko, wrzosowisko, kartoflisko, śmierciowisko…Rośliny
w pełni swojego majestatu wyrastają z tego, w co zapuszczą swoje korzenie.
I to one, natura i jej siła – życiodajna a zarazem niszcząca - są bohaterami
tej baśnio-powieści. Las stanowi pełnokrwistego bohatera, oddychającego,
reagującego - symbolizującego podświadomość, która także wyrasta z ruin i kości. Nie
ważne, jak daleko spróbujesz uciec, jeśli twoje korzenie są zatrute i jeśli
nosisz ze sobą skrzynkę na śmierć, ciągle będziesz kręcić się w kółko. Tekst odczytujemy, więc tak na poziomie
realistycznego, jak i metaforycznego poznania. Sztuką jest go oswoić, zwłaszcza
na granicy tych światów. Pełni napięcia i oczekiwania więc, pokonujemy wraz z
bohaterką kolejne etapy jej podróży ku pełni człowieczeństwa. Dorota musi przejść kilka prób, w tym najważniejszą: symbolicznie zejść do podziemi i stamtąd powrócić, niczym
mitologiczne kobiety, oswajając lęk i śmierć.
Pisanie, że książka jest historią o postapokaliptycznym
świecie, w którym resztki pozostałych na naszej planecie ludzi walczą o
przetrwanie, byłoby krzywdzącym uproszczeniem. Ta książka nie podlega
utartym schematom, znanym nam skądinąd drogom. Odsyła nas w przykurzony, ale
niezapomniany świat baśni – prawdziwej, pełnej grozy i symbolicznych znaczeń. Kataklizm,
epidemia nie są istotnymi elementami powieści i nie skupiałabym się na nich. To
nietuzinkowy pomysł na to by nie zaczynać baśni od słów: „Dawno, dawno temu”.
Mamy za to odległe kiedyś, które staje się przyczyną do wędrówki w głąb siebie.
Czas nie ma tutaj znaczenia, a materializacja strachu, to coś, co dzieje się od
czasów, gdy człowiek oddzielił jasność od ciemności. Magiczna przestrzeń, którą
misternie skonstruowała autorka, to już inna sprawa. Postapokaliptyczny świat na
wyjałowionej ziemi, czy ruinach miast utrudniłby oddanie sensu treści przez
symbole. Dlatego mamy malowniczy las i jego zwodnicze ścieżki, zamieszkałe
przez stwory wdrukowane nam w podświadomość. W motywie katastrofy jest jednak pewna nostalgia,
której nie mogę przemilczeć: to tęsknota za tym, co było, zderzona z nowymi sposobami
na życie (lub po prostu przetrwanie). To wstęp pozwalający nam zgłębić i
zrozumieć panujące w Bukowisku zasady i zwyczaje, dostarcza nam wielu elementów, z
których wydobywamy kolejne przesłania. Dlatego powieść tę można podzielić na dwie części: obyczajowo-fantastyczną i baśniowo-mitologiczną.
Klimat baśni tworzą opisy przyrody i pór roku, które niby
zmieniają się rytmem, do którego przywykliśmy. Reguła czasu zostaje jednak przełamana.
Trudno nie powiązać tego z mitem o Demeter i Korze (lub jeszcze wcześniejszym sumeryjskim
mitem o Inannie). Odnosząc się do „cywilizacyjnej zimy” teksty te, oswajają lęk przed
śmiercią (zwłaszcza w kontekście zejścia do mroku i wyjścia z niego), autorka prowadzi nas do podobnych sensów. Morderstwa, które popełniane są na Bukowisku nie straszą. Nie poznajemy ich szczegółów. Jesteśmy tuż przed nimi i po fakcie. Śmierć jest łagodna, wymaga mimo wszystko oswojenia. Muzycznym motywem
przewodnim "Śmierciowiska" staje się poemat symfoniczny „Danse Macabre” Camile Saint-Saënsa, z którym związana jest
refleksja Doroty: „Nie mogła uwierzyć, że coś takiego wymyślono jeszcze w
czasach, kiedy świat należał bardziej do żywych niż do zmarłych” – a mnie zaraz
po głowie kołacze się pytanie: czy kiedykolwiek świat należał bardziej do żywych?
Tak samo uderzające jest naiwne ludzkie przekonanie, że zapanowaliśmy nad
przyrodą (i tęsknota za tym stanem rzeczy)…Czy epidemia i zbyt szybko rosnące
drzewa nie są dowodem na to, jak mało pojmujemy, jak się myliliśmy? Jak
niewiele da się usystematyzować wbrew naszym pragnieniom? My wytresowani w
patologiczną normalność społeczeństwa, małego czy dużego, dostosowujemy się do
reguł, które ono nam narzuca. Bo obiektywna (sic!) społeczność wie lepiej niż my,
co jest dla nas dobre. Zawsze jednak czegoś brakuje, sztuką jest wsłuchać się w
siebie nie bacząc na to, w co zostaliśmy „wszyci”. Mamy tutaj trzy typy takich społeczeństw,
które odzwierciedlają po kolei: id, ego i superego. Każde z nich skazane jest
na porażkę. Ponieważ tak jak ludzka osobowość, by funkcjonować muszą stanowić jedność -
inaczej zapominają i upadają. Symbolizują wszystko to, co bohaterka musi w
sobie odnaleźć i zaakceptować (dziką pierwotność, intuicyjność, reguły, normy i
zasady). Różnią się nie tylko stopniem rozwoju cywilizacyjnego, ale również
wyobrażeń o przyczynach epidemii: jednych uczyniła w ich opinii wybrańcami,
innym uzmysłowiła, jak niewiele znaczy człowiek i jak niewiele znaczą jego
decyzje (Czy Ci, którzy przeżyli są w czymkolwiek lepsi od tych, którzy umarli?
Nie. Decydował ślepy los – dobór genów. Ani jedni ani drudzy szczególnie nie zasłużyli na
to, co ich spotkało). Różnią się również podejściem do minionych czasów: dla
jednych to, co osiągnęła ludzkość, to zło, za które została ukarana, dla innych
to cel, do którego na nowo należy dążyć. Najważniejszym jednak, co z sobą
niosła, co stanowi jej kwint esencję to kreacja najprostszego, przez co
najbardziej niezwykłego dokonania – słowa, sztuki, estetyki życia, czegoś ponad
praktycyzm i trwanie (słowo należy do strefy świadomej życia, z jego pomocą bohaterka wychodzi z "lasu" i staje się dojrzała psychicznie).
Podobno innych nie
lubimy za to, czego nie lubimy w samych sobie. To ważna lekcja o antypatii. Główna
bohaterka wybitnie mi "nie leży"- arogancka, przekonana o własnej
wyjątkowości, mściwa, nie potrafiąca nawiązywać relacji ani z matką, ani z
opiekunem. Nijaka, zagubiona i niewyobrażalnie niespójna, jej nijakość jest
przepełniona gniewem i nienawiścią do świata. Nieudolnie tłumi mieszkający w sobie chaos, jak dziecko,
obawiając się kształtu, który mu nadała. Nie lubię jej, odrzucam ją każdą
cząstką mojego ciała. Jej osobowość jednak, co odkrywamy pod koniec książki,
ulega przemianie. To czego w niej nie akceptowałam, było celowe, było stanem
sprzed inicjacji. Dorota to postać z baśni, a one muszą wyruszyć w podróż by
dojrzeć. My podążamy za tym, co symbolizują. Zazwyczaj wędrówka ku scaleniu
tożsamości następuje prędko. W tym wypadku czekaliśmy na nią przez ponad połowę
lektury, karmieni niechęcią. Poznaliśmy dogłębnie stan "zanim", stan
gdy umysł krzyczy, a krzyk ten ulega wyparciu. A potem nagle Dorota wyruszyła w
las (podświadomość) by zwalczyć swojego antagonistę Człowieka ze Skraju Lasu - odwieczną
cząstkę ludzkiej osobowości. A właściwie to nie zwalczyć, lecz wchłonąć i zaakceptować.
Matka Doroty (jeden z urwanych wątków) wydaje się być jej wewnętrznym
krytykiem (wg teorii voice dialogue). Kocha ją i dba o jej dobro, jednak gdy
nie poświęca mu się należytej uwagi i zrozumienia, frustruje się i atakuje
coraz zajadlej, powtarzając słowa klątwy: „Zobaczysz, kiedyś to wszystko do
ciebie wróci. Nie będziesz w życiu szczęśliwa, zobaczysz.” Umiejętne
współistnienie z krytykiem, to również wyraz dojrzałości do której dąży
bohaterka – a jego ucieleśnienie w postaci matki, to bardzo odważny zabieg ze
strony pisarki. Poza tym, któż z nas nie wie, że na poziomie psychicznym i emocjonalnym
matki i córki zjadają się nawzajem...
To debiut i to Polki. Idea i pomysł okazały się tak
wspaniałe, że pod koniec powieści nie pamiętałam już, o co tak jeżyłam się na
początku książki. Na szczęście (albo i nie) miałam notatki z chwil załamania.
Spore partie tekstu do siebie nie pasują, ich płaszczyzny nie zazębiają się,
zgrzytają na stykach. Gdyby nie kulał styl (powtórzenia, rozwleczenia, a to
próbki gawędziarskie) można by traktować to, jak odzwierciedlenie w tekście
niescalonej osobowości Doroty. Autorka niepotrzebnie próbowała przemycić również
pewne prawdy, wtrącając gdzieniegdzie „złote myśli” i mini-wykłady (na szczęście zaniechała
tych zabiegów, gdzieś w połowie książki). Ta historia sama w sobie jest
niesamowitą, doskonale skonstruowaną lekcją, nie trzeba jej dodatkowo niczym
przyprawiać. Opisy wewnętrznych stanów bohaterów i nadmiar wątków, rozmywają
akcję, zwalniając jej tempo. To jednak nie raziłoby mnie tak, gdyby nie fakt,
że większość z tych wątków nie została pozamykana. Dużą sympatią darzyłam
Pszczelarza, którego autorka porzuciła w pewnym momencie. Również Tomasz znika
z kart powieści, gdy przestaje być potrzebny. Za to historia i osoba Stanisława
kompletnie nie pasuje do treści, została tam wepchnięta na siłę, by Dorota
mogła nawiązać kontakt z Barbarzyńcami i tak samo, jak wciśnięta w tekst
zostaje z niego usunięta. Nie za bardzo wiem, co myśleć o Królu plemienia i
jego wątku. W moim odczuciu to najsłabsze fragmenty powieści. Spodziewałam się
również bardziej wyrazistego zakończenia, wielkiego rozwiązania. Jednak, to
było naiwne z mojej strony - skoro ta historia to metafora, nikt rozwiązania
nie poda mi na tacy. Mamy przecież kobietę jako symbol cyklicznej natury, która
miesza w szykach linearnego pojmowania czasu oraz labirynt i jaskinię. Jaskinia
- serce owego labiryntu to ukoronowanie podroży, która sama w sobie była właśnie
kluczeniem po zaułkach umysłu i ma ogromne znaczenie inicjacyjne, tutaj
dokonuje się bowiem rytuał przejścia. Odnaleźć w nim drogę do „skarbu” i później do
wyjścia, może tylko ktoś, kto zintegrował swoją tożsamość. Pamiętajmy, że
jaskinia, oprócz tego, że od zawsze służyła celom kultowym i była krainą
śmierci, to jest również symbolem związanym z kobiecością – drogami rodnymi. I
w tym miejscu odnajdujemy wyraźne odniesienia do mitu: zejście, śmierć,
wyjście, narodziny.
Internet zgodnie huczy, że w tej książce znajdujemy elementy
kryminału. Nie zgadzam się z tą opinią, za Kańtoch mogę powiedzieć, że powieść
„wciąga niczym solidny kryminał”, ale to nie oznacza, że po części nim jest
(morderstwa w baśni, to nic niezwykłego). W tej opowieści mamy na pewno początek
sielsko-obyczajowy, który potem przeobraża się w grozę i fantastykę (czyli wyeksponowane zostają elementy baśni). Nie porównywałabym
tej powieści również z dziełami epoki romantyzmu. Jednym z wyznaczników epoki
było czerpanie garściami ze skarbnicy ludowej. Stąd pewna zbieżność i wniosek
nasuwa się sam - w kontekście wycofania w pierwotność, zabobonności i galerii
folklorystycznych postaci. Znalazłam też kilka recenzji, w których bezpodstawność zarzutów wobec autorki mnie zirytowała. Ale do niektórych opowieści
trzeba po prostu dojrzeć. Las nie zawsze zdradza swoje tajemnice. Zwłaszcza,
gdy jest metaforą.
"Jaś i Małgosia", "Czerwony kapturek", "Czarodziej z krainy Oz",
"Labirynt Fauna", "Osada", "Alicja w krainie czarów", "Szczurołap", "Król Olch" oraz
liczne odniesienia do folkloru i do mitologii słowiańskiej (Baba Jaga,
Południca, Driady, Wilkołaki lub chociażby swojskie imiona bohaterów) sprawiły,
że bez reszty wsiąkłam w pełną magii fabułę. Mrok i niepokój tej historii to
coś, czego od jakiegoś czasu bezskutecznie szukałam w literaturze. Pisarka
wymieszała znane struktury czyniąc twór nie tylko cudowny i pożyteczny, ale
również historię mylącą, wciągającą. Stworzyła szereg dodatkowych postaci,
mgnień i przebłysków, zostawiając nas pod koniec oniemiałych na granicy światów.
Bez obaw sięgnę po kolejną książkę autorki. Gratuluję udanego debiutu i życzę
zawsze takich klimatycznych okładek!
Wydanie: 5/6
Ogólnie: 5,5/6
Autor: Anna Głomb
Tytuł: Śmierciowisko
Wydawnictwo: Videograf
Wydanie: I
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka
Ilość stron: 289
Wydawnictwo: Videograf
Wydanie: I
Rok wydania: 2012
Oprawa: miękka
Ilość stron: 289
Cena z okładki: 29,90 zł
Camille Saint-Saëns - La danse macabre
Camille Saint-Saëns - La danse macabre
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz