Wdzięczny talent pisarza sprawia, że czytamy książkę nie zauważając upływu
czasu, płyniemy od słowa do słowa poprzez jego historię. Niezwykle podobało mi się, że tekst pozbawiony jest sztuczności i
pozerstwa. Przekaz powieści jest prosty, a to zasługa słów, które zostały tak
dobrane, bo dopasować się do trwającej chwili. Język stanowi największy atut
tej książki i świadczy o ogromnym kunszcie autora. Pozorna prostota ma jednak
ukrytą w sobie głębię: prawdę o życiu i przemijaniu, ludziach, miłości,
przegranych sprawach i przegapionych okazjach.
Akcja powieści rozgrywa się w atmosferze gęstniejącego przygnębienia,
melancholii, przecinanej cierpkim ostrzem bolesnego sarkazmu. Napięcie rozładowuje rozbrajająca i szczera autoironia
bohatera, który pozostaje w centrum własnej uwagi i pełni rolę swojego
osobistego narratora. Jego „narracyjne ja” często mówi o jego „żyjącym ja” w
trzeciej osobie, komentując i oceniając. Bohater książki jest bardzo
autentyczny w roli swojego własnego przyjaciela i krytyka: chwali, podziwia,
dokucza, wytyka błędy, ale też pociesza. Skupiając się na bohaterze, trudno nie
dostrzec w jego historii wątków autobiograficznych. Arturo Bandini - główny
bohater - to alter ego pisarza: porażony
niemocą twórczą (i życiową) Włoch mieszkający w Los Angeles. Mimo usilnych
starań nie potrafi zapuścić korzeni w mieście, w którym główną trucizną sączącą
się w umysły ludzi, jest wielokulturowy koktajl (raczej wielokulturowa papka) z
jego mieszkańców. Ludzie przybywają tutaj by spełniać marzenia, jednak
zderzenie z rzeczywistością rozczarowuje i bezlitośnie ciągnie w dół. Ludzie w
Los Angeles chcą jednak przeżyć, więc zaczynają po stoicku wegetować. Tym
ludziom właśnie przygląda się Arturo. Wędrując ulicami odkrywa kolejne fałszywe
maski miasta. Sen o pięknym i dobrym
miejscu na ziemi, możliwościach, dobrobycie i sukcesie dla każdego, okazują się
naiwnym urojeniem. W rzeczywistości Los Angeles, to pełne brudu oraz brzydoty
lokum dla jeszcze brzydszych i brudniejszych od niego ludzi. Przepełnieni
wrogością, niechęcią, rozczarowaniem, pustką, wykorzystują się nawzajem. Mimo
to, nic nie jest w stanie zabić wewnętrznej potrzeby bliskości. Dlatego ludzie
wciąż zbliżają się do siebie, by paradoksalnie za chwilę znów się odpychać.
Jeżeli chodzi o losy Arturo Bandiniego, zaryzykowałabym podział powieści na
dwie części. W pierwszej zapoznajemy się z żałosnym żywotem tego
zakompleksionego egocentryka, rozdartego konfliktem wewnętrznym: między tym
jaki jest, a jaki chciałby być. Arturo zalega z czynszem, żywi się przede
wszystkim gnijącymi pomarańczami, chodzi w rozpadających się ubraniach i wciąż
czeka na cud, jeszcze jakby tego było mało - wszystkiego się boi: ma
klaustrofobię, lęk wysokość, boi się krwi. Obiecuje nawet Bogu nawrócić się,
jeśli ten pomoże osiągnąć mu zamierzony sukces. Ewidentnie pieniądze się go nie
trzymają, gdy tylko uda mu się jakieś zdobyć – trwoni je bez opamiętania, każda
kwota czyni z niego bogacza. Z drugiej strony przed robieniem niektórych rzeczy
powstrzymują go bardzo mocno wpojone mu w dzieciństwie wartości. Gdy dokonuje
złego uczynku spodziewa się kary i wiele wydarzeń jako taką interpretuje, np.
gdy kradnie mleko, okazuje się, że jest to maślanka, której nie znosi (kara!).
Gdy idzie do łóżka z kobietą (w późniejszej części powieści), następuje
trzęsienie ziemi (kara i zarazem ostrzeżenie od Boga, ponieważ je przeżył!).
Arturo żyje wyobrażeniem o sobie samym, o tym czego dokonał i czego jeszcze
dokona. Właśnie te wizje kreują jego rzeczywistość: wielkiego pisarza i
wspaniałego kochanka. Tak naprawdę o kobietach tylko marzy, szuka tej jedynej,
idealnej. Póki co, zadowala się podziwianiem przedstawicielek płci pięknej na
odległość. Gdy tylko jakaś kobieta znajdzie się zbyt blisko, mimo chęci, by
stało się inaczej, on – nieposkromiony amant - ucieka. Z twórczością jest
podobnie. Arturo definiuje siebie poprzez pisanie, bycie pisarzem wyznacza jego
miejsce w świecie, jednak do tej pory opublikowano tylko jedno jego
opowiadanie: Śmiech małego pieska. Fakt ten jest dla niego powodem do dumy,
ciągle się tym chwali, opowiada o sobie jako o autorze: między innymi tego
opowiadania lub jako o jednym z czołowych pisarzy publikujących na łamach,
takiego a takiego czasopisma. Jak widać
mija się odrobinę z prawdą, by dodać sobie wartości i znaczenia w życiu, które
jest go pozbawione. Mimo, że uważa się za lepszego człowieka od innych: bo on pisze,
a oni nie, mimo, iż uważa, że urodził się z ogromnym talentem, to często sam w
to powątpiewa. Jego stosunek do samego siebie jest bardzo dwoisty. Podziwia się
i zarazem nie szanuje. Usprawiedliwia swój głód, biedę, nieróbstwo: Czołgasz
się przez kolejne dni głodny, wierny swojemu świętemu powołaniu. Cóż za
bohaterstwo! Śmieszy nas w ten sposób. Za chwilę jednak poznajemy go jako
wrażliwego, refleksyjnego introwertyka, który jest świadom swojej kondycji.
Towarzyszą mu więc na przemian poczucie misji i poczucie klęski. Wciąż żyje
urojeniami o sobie, jako o bogaczu, o wywiadach (gdzie radzi młodym pisarzom,
jak używać życia, chociaż sam się go boi i z niego nie korzysta), splendorze,
sukcesach i nagrodach – w tym jest bardzo prawdziwy. Nie wstydzi się przyznać,
że czasami kierują nim niskie pobudki i żądze. Wydawcy, krytycy, ludzie nie
poznali się na nim, dlatego czuje się wypalony: na jego maszynie osiadła już
gruba warstwa kurzu, nie jest w stanie niczego napisać. Gdy właściwie myślimy,
że przeczucie nas myliło, że to pożałowania godny nieudacznik i leń, który nie
potrafi sklecić zdania, on nas zaskakuje: jego list staje się kolejnym
opublikowanym opowiadaniem, w końcu pisze powieść, która zostaje wydana.
Mapa Los Angeles, to szlak porażek i rozczarowań Arturo. Spacerujemy z nim od tak, po tym nieszczęsnym mieście i współczujemy mu, cieszymy z jego niepowodzeń,
kręcimy głową z niedowierzaniem, aż następuje przełom. Przypadkowo wstępuje do pubu i zamawia kawę, która okazuje się wyjątkowo
paskudna. Powoli zaczyna się coś, co sprawia, że bohater niezauważanie zmienia
się. Całkowite przeobrażenie dokonuje się na ostatnich stronach książki.
Wszystko zaczyna się od nawiązania przedziwnej relacji z meksykańską kelnerką,
relację pełną złości, niechęci i wzajemnego poniżenia. Nie uważa jej za
piękność, wytyka jej pochodzenie, nic nie wskazuje na to, że zapała do niej
uczuciem. Ona jednak powoli zamieszkuje w jego głowie i opanowuje jego myśli,
staje się jego „księżniczką Majów”. Od tego momentu ciężar powieści zaczyna się
przesuwać. Arturo przestaje być dla siebie najważniejszy, przestaje tkwić w
centrum swojej uwagi. Ważne stają się jej uczucia, jej problemy, jej świat i
jej obecność. Egocentryk zaczyna żyć dla kogoś innego niż on sam. Między nimi
trwa swoisty taniec: odpychanie i przyciąganie, który nie może mieć jednak
szczęśliwego zakończenia, gdyż Camila kocha innego – Sammy’ego, który – o
ironio – jej nie znosi i jest umierający. Odrzucony przez Camilę, marząc o
niej, idzie do łóżka z inną kobietą, a następnie pisze o tamtej książkę.
Dziewczyna obezwładnia go do tego stopnia, że poświęca wszystko by się nią
opiekować, akceptuje nawet brak miłości z jej strony. Ona zdruzgotana stanem
Sammy'ego zaczyna brać narkotyki, traci pracę, popada w ruinę fizyczną i
psychiczną, by w końcu zniknąć na pustyni, by tam błąkać się i w końcu
z(a)ginąć. Arturo, świadom konsekwencji, nie szuka jej, nie idzie za nią,
ponieważ poznał swoją drogę, już się odnalazł,
nie musi wkraczać na pustynię . Jego błądzenie miało miejsce w momencie,
gdy bezcelowo spacerował ulicami Los Angeles. Miasto, które było jego miejscem
błądzenia jest więc jak pustynia i jak pustynia, jest pełne pyłu.
Pył symbolizuje ulotność nieodwracalność, zniszczenie oraz przemijalność. Wszystko z czasem zamienia się w proch, wszystko z
czasem pokrywa kurz. Codziennie karmimy się śmiercią: wdychając pył i nosząc go
w sobie. Dusi nas dzień po dniu odbierając siły i szanse na spełnienie. Każdy
przedmiot i każda żywa istota zostanie przez niego pokonana, ta świadomość
trapi Arturo i budzi jego niechęć i strach. W opozycji do pustyni, w powieści
pojawia się morze: żywiołowe, silne, pełne witalności i energii. Paradoksalnie
nad morzem Arturo również traci Camillę (pierwszy wspólny wyjazd i ostateczna
ucieczka). W opozycji do pyłu pojawia
się mgła, symbolizująca podobnie jak on nieokreśloność, nieuchwytność i
ulotność, jednak dająca nadzieję na przejście z jednego stanu w drugi, zmianę.
Mgła poniekąd wybawia nas od pyłu, jej płynność i delikatność koi rozdrażnienie
i szorstkość.
Książka Pył jest swoistym
zapisem podążania za człowiekiem labiryntem jego myśli, nie raz pozostających
ze sobą w konflikcie. Człowiek ten
zostaje ukazany jako istota będąca zlepkiem różnych osobowości – czasami
sprzecznych ze sobą. I to jest dla mnie obraz autentyczny, ponieważ każdy z nas
jest zlepkiem cech, pozostających ze sobą w różnych proporcjach, w różnych
momentach życia. W powieści tej następuje także odarcie z masek i kłamstw,
odślicznienie świata, który mimo swojej pospolitości i brzydoty potrafi
przybrać poetycką formę – i chwała mu za to. To również opowieść o prawdziwej
miłości, która uczy i odmienia, wkrada się niezauważalnie, bez fajerwerków, bez
wielkich wyznań, słów i maślanych oczu. Ta miłość jest prawdziwa, ponieważ
tylko prawdziwie kochając poświęcamy wszystko i pozwalamy nawet odejść
ukochanej osobie. Chyba, że i tym razem Arturo Bandini oszukał wszystkich, cóż,
może Camilla była tylko kolejnym kaprysem, jak kupno wymarzonego kapelusza,
którym i tak cisnął w kąt…
Wydanie: 4,5/6
Okładka: 4/6
Ogólnie: 5,5/6
Autor: John Fante
Tytuł: Pył
Tytuł oryginalny: Ask the Dust
Tłumaczenie: Andrzej Appel
Wydawnictwo: G+J
Rok wydania: 2007
Oprawa: miękka
Ilość stron: 223
Cena: 24,90 zł
Tytuł oryginalny: Ask the Dust
Tłumaczenie: Andrzej Appel
Wydawnictwo: G+J
Rok wydania: 2007
Oprawa: miękka
Ilość stron: 223
Cena: 24,90 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz