Rewolwerowiec: twardy, szorstki,
małomówny to najczęściej pojawiający się typ bohatera. Surowy, podróżujący
przez rozpadające się światy, balansujący na nieskończoności krawędzi – od razu
kojarzy mi się z Rolandem z „Mrocznej Wieży”. Nawiązanie do tego cyklu Kinga jest odważnym krokiem. Ale bohater
skonstruowany podobnie, jak wspominany Roland, nie może być nudny. Ma przecież
mroczną przeszłość (jeśli w ogóle uznać, że czas u Orlewskiego da się zamknąć w
jakiejkolwiek kategorii i uporządkowaniu) i własne rozumienie sprawiedliwości.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że każda z wykreowanych postaci jest zbudowana
w ten sam sposób. Jednak bohaterowie Orlewskiego są zawsze bardziej lub mniej
zagubieni, wyją w pustkę swoich dusz, wypełnionych po brzegi samotnością. Nawet jeśli nie są rewolwerowcami, ich życie naznaczone jest jakimś niedopowiedzeniem,
istotną niepewnością. Nie brakuje wśród nich również Istot Starszych Od Czasu i
Bóstw, które wypełniają inne rzeczywistości, w formie, której nie ogarniamy. Z poza czasu spoglądają na nas liczne
cienie - ostre, kansiate. Pisarz lubi
zaskakiwać i siać zamęt w umyśle czytelnika, żongluje więc postaciami, ich
formą, bytem – tak, że często długo nie wiemy z kim, tak naprawdę mamy do
czynienia.
Ile można wystawić sztuk używając tych
samych rekwizytów? – jeśli mądrze ich używać – nieskończenie wiele. Orlewski wie jak to zrobić. Buduje więc
(albo pruje?) uniwersum pełne: kurzu (który oblepia wszystko – te miejsca które
są i których nie ma), piachu (który włazi czytelnikowi między zęby) i postnuklearnego
dzikiego gdzieś (nic po środku niczego, albo dalej) , ektoplazmatycznych
zwidów, rewolwerów, burdelów, chodzących trupów… Wprowadza nas w wyludnione
złowieszcze światy, pękające w szwach od klaustrofobicznej, gęstej atmosfery,
na dnie których zalega jakaś tajemnica. Nie zawsze jednak warto się po nią
schylać, bo można utknąć w Dniu Świstaka, zaklinować się w norze rodem z
„Alicji w krainie czarów”, spotkać nieprzychylnie nastawione istoty, lub stać
się nieświadomym pionkiem w jakiejś rozgrywce.
Mam wrażenie, że pisarz nie kreuje tych
światów. On je wyszarpuje z trzewi najbardziej nieuchwytnych myśli. Dlatego są
tak wykoślawione, krzywe, rozmyte. Nie buduje też miraży na styku jawy i snu, wypala tam po prostu dziury.
A te dziury zieją negatywną przestrzenią…Ta widmowa pustka daleka jest od
truskawkowej furii, do której przyzwyczaja nas co dzień płaska rzeczywistość. Trudno
więc oprzeć się presji, jaką wywierają na czytelnika – zaginająca się
czasoprzestrzeń i nadchodząca w podskokach paranoja.
Nad każdym tekstem trzeba chwilę
podumać. Nie tylko po to, by pojąć zawarte w nich filozoficzne rozważania o
naturze rzeczy, ale po to by w pełni odczuć światy, zamknąć się w gęstej tafli
i poczuć metafizyczny ból istnienia. Podczas lektury czułam jak trzeszczą mi w mózgu stwardniałe struktury,
jak przesuwają się w niepojętych konfiguracjach. Zamykając się w logice
codziennego myślenia, zapominamy o tym, że można inaczej. A myśli, wyobraźnia
nieużywane – flaczeją. Wracając kilkakrotnie do niektórych fragmentów, czułam
jak na nowo nabierają sprężystości.
Autor najwyraźniej podróżując gdzieś po
rubieżach swoich światów, zawędrował dalej niż sądzimy. Więc jeśli chcecie dowiedzieć się jak
wyglądałby wspólny wytwór: Lyncha, Lovecrafta, Kinga,Triera, Tarantino,
Lansdale’a, i Carrolla itp.-zapraszam do zabawy.
1. „Bezprawie” (Qfant 5/2013)
Ciężką i gęstą atmosferę
tego opowiadania wypełniają zapachy cynamonu i kawy – głównych słabości Nero.
Poza nimi, wiadomo, są jeszcze kobiety. Bohater nosi w sobie piętno obcego
księżyca, który przyzywa go i nęci. Mamy tutaj nagromadzenie wielu wątków: pakt
z Istotą, tajemniczy świat, łowcy nagród, Sezonowi Szeryfowie, nadużywanie
prawa do osiągania własnych celów, wyrównanie rachunków, magię, poszukiwania
portalu, księgi. Na początku trudno załapać, w którym się jest świecie, czy to
aby nie majaki narkotycznego transu.. Zakrętów ze ślepymi uliczkami, jest tutaj
wiele, właściwie w ilości, jak na powieść – skondensowanie ich do kilkunastu
stron powoduje zamulenie mózgu. Autor wrzuca nas tym opowiadaniem na głęboką
wodę – świata w którym musimy zrezygnować z logiczności by zacząć w nim żyć. Jeśli
jednak przebrniemy przez to zderzenie z nowym, nie możemy nie pójść dalej. Ten
Lovecraftowski western, to zapowiedź tego co czeka nas dalej: świat niby w zasięgu ręku, ale gdy ją ku
niemu wyciągamy, to znika.
2. „Caleb” (antologia Bizarro Bazar,
Niedobre Literki, 2013)
Ile razy się wracałam do poszczególnych
sensów, tego nie wiem nawet ja, bo sama już nie ogarniam toku moich myśli.
Dziwcie się więc sami w tajemniczym gdzieś.
Bardzo podobał mi się fragment, w którym
książka wypowiada się na temat tego, jak się ją interpretuje. Od dziś inaczej
będę spoglądała na to, co robię, by nie stać się jednym z przypadkowych i
durnych czytelników. Chociaż takim się po lekturze czuję.
Konający autobus na pustyni
postapokaliptycznego świata i bohater, który…no właśnie, który co? Nie jest już
sobą, bo postanowił być kimś innym. Będąc innym stał się właścicielem jego
wspomnień. Nie wszystkie jednak są przed nim odkryte. W momencie, gdy zaczyna
poznawać grzeszki postaci, której pozornie kryształowy wizerunek przybrał,
zaczynamy brnąć w cudaczne zakamarki, nie tylko jednego ze światów.
Niesamowicie intrygujące. Jest tak poplątanie, że wymaga wiele wysiłku. Miałam
wrażenie, że mój mózg wzorem Pudziana ciągnie za sobą tira. Ale i tak wiem, że
nie rozumiem, że coś zostało skrzętnie przede mną ukryte…
4. „Jeff” (Niedobre Literki, 2012)
Bizarro western, z Jimem w roli głównej
i zżeranym przez pustynie widmo-miasteczkiem. Nasz bohater przyjmuje zlecenie
od istoty, której obecność w naszym świecie, wywołuje liczne anomalie. Nasza
rzeczywistość nie jest przygotowana na takie odwiedziny – czytelnik też nie
jest. Wykręcenia (nie)rzeczywistości wywołują zabawne konsekwencje…happy endu
jednak nie ma.
5. „Za garść zbawienia” (Nowa Fantastyka
11 (350), 2011)
Poezja dzikich pustkowi jest szorstka i
brutalna, ale pozostaje poezją. Wysublimowana, delikatna unurzana w krwi i
kurzu…misternie spleciona, dopracowana. Zderzenie bólu z pięknem. Końcówka
powala, wyrzuca nas z wygodnych pieleszy na zaplecza rzeczywistości, gdzie
przychodzi nam zmierzyć się z własną nicością. Motyw Wielkiej Gry w Cyklu Gier,
w której każdy z nas jest nic nieznaczącym pionkiem.
Oczarowała mnie ta historia, gdy
czytałam ją w „Zombiefilii”.
Zlecenie – zabić Wielebnego, demonicznego przywódcę sekty odpowiedzialnej za rozprzestrzenienie się na świecie choroby wenerycznej. Dodajmy: okultystycznej choroby wenerycznej, która doprowadziła ludzkość do zagłady. Takie zadanie dostaje Nick, szorstki brutal posiadający sumienie.
Świat w którym
żyje, zdążył już przegrać, wyniszcza bohatera i żąda ofiar. Ten umiera więc z
nim każdego dnia, od nowa, wciąż i wciąż. Jesteśmy świadkami onirycznej i
psychotycznej karuzeli samoświadomości, utraty kontroli nad własnym umysłem.
Dochodzimy z Nickiem do momentu, w którym wszystko czym jest przestaje być nim.
Wtedy może podjąć już tylko jedną decyzję. Walka o własną tożsamość przeciw
własnej tożsamości, powoduje, że prawda opowieści wciąż nam umyka. Zombie, i to
co z nimi związane, zostało zepchnięte, gdzieś na drugi plan. Mimo związanych z
nimi plastycznych i dosadnych opisów – coś innego przykuwa naszą uwagę. Nie ma
tutaj również miejsca na żarty, ich miejsce zajęła brutalna (nie)rzeczywistość.
Akcja opowiadania rozgrywa się na Dzikim Zachodzie, w atmosferze pyłu, pustki i śmierci. Klimat niepokoju i beznadziei tworzy gęste, ciężkie powietrze, przesiąknięte krwią i czarnym szlamem. Jest duszno. Czytelnik pozostając pod wpływem tekstu, coraz bardziej zatapia się w jego powadze i lepkości. Ponura historia przenika go. A on z każdym słowem, coraz głębiej, wciąga się w świat bohatera. W nim nic jednak nie jest jasne. Brak odpowiedzi stanowi jego kwintesencję.
Kowbojski rys
głównego bohatera, powoduje, że utożsamiam go nieco z Rickiem z „The Walking
Death”. Nazywanie zombie „Szwędaczami” również „odsyła” moją wyobraźnię do
wspomnianego tytułu.
7. „Ristretto” (Niedobre Literki, 2012)
Kawa, Cukier, Mleko przetransferowane w
narzędzia kreujące rzeczywistość. Mamy Matrix – Maszynerię, które kontrolują za
wszelką cenę zagięcia w naszym czasie i przestrzeni. Biel kontra czerń w
wywróconym umyśle machinacji.
Ograniczone możliwości poznawcze nie
pozwalają nam widzieć świata takiego, jakim jest. Tłumimy poznanie. Powywracane
na lewą stronę tajemnicze przejścia. Dziwacznie pokręcona, jazda bez trzymanki
po bezdrożu podświadomości.
9. „Saul” (Niedobre Literki, 2013)
U Orlewskiego czas i przestrzeń nie stanowią
żadnej bariery, nie ustanawiają żadnych granic. Wszystko i nic może dziać się
zawsze i nigdy. A rozsypujące się budynki, ruiny obrazują kondycję (nie)ludzką,
czegoś co zasiedla metaforę. Atmosfera przenicowana piosenkami Adele jest tłem
dla wielu rodzajów Jego (bohatera) egzystencji.
10. „Maltanek” (Niedobre Literki, 2012)
Tajemniczy artefakt spełniający
życzenia, ściąga na bohatera klątwę. Mafia, paranormalne porachunki i zemsta. Nie
ma to jak zapomnieć o zwłokach w bagażniku J
11. „Niemożliwe sny” (magazyn Horror
Masakra nr 2/2013)
Oniryczna historia mafijna o ciemności,
bogach i portalach oraz trudnej miłości. Rewelacyjna ciężka, gęsta atmosfera.
Uszami wyobraźni słyszę niski, przypominający szept, chrapliwy głos bohatera.
12. „Nawiedzony” (Niedobre Literki,
2013)
Nawiedzony dom i Halloween i zszywanie
czasu na nowo, to bardzo ograny motyw. Ten jednak został ciekawie poprowadzony.
Tylko bohater wie, że monstrum zwabia ludzi i wymazuje ich z kart historii,
tylko on o nich pamięta. Więc jest świrem. Świrem, który ma wymyślonych przyjaciół
- cząstki jego duszy, osobowości, obłędu?
SZORTY
„Zombie Blues”
Etyczny problem z zabijaniem zombie – to
jeszcze ludzie, czy już nie? Zbieżność imion nieprzypadkowa – witamy w świecie
„The Walking Death”, tylko, że ja nie wiem czy to przełknę, bo Daryl dla mnie
jest niezniszczalny….
„Chata”
Umiera to, w co się nie wierzy.
Obojętność jest najlepszą bronią. I nią wykończyć można istotę, która karmi się
nienawiścią. Znów ten Drań. Jednak wyjaśnienie na końcu niepotrzebne, zabiło
efekt szorta.
„Prawda”
Z prawdą tak już jest, że szukamy jej –
skupiamy się, więc na tej czynności. A, gdy się o nią potkniemy i zaoramy w
nią nosem, to wstajemy, otrzepujemy się i idziemy szukać jej dalej. Przesłanie
dość oczywiste.
„All-inclusive”
Miłość
nie jedno ma imię. Szorta buduje nostalgia, emocja, dążenie ku czemuś...
„Świątynia
Zagłady”
Czy
to efekt zderzenia dwóch światów, z których jeden pochłania drugi? A może zamierzony
atak. Intrygująca wyprawa, jak w grze, w której nie ważne co „wciśniesz” –
przegrasz.
„Armadillo”
Tajemnicze
zadanie kobiety rewolwerowca i jej pięć kociaków, pięć słów mocy. Zamknięcie
antologii szortem western weird okazuje się całkiem dobrym pomysłem. Miły kąsek na
pożegnanie.

Teksty Orlewskiego to rewelacyjna
rozrywka wieloznaczności. Autor zostawia czytelnikom trochę przestrzeni na
oddech. Tylko od naszej
interpretacji zależy, czy chcemy doszukiwać się w opowiadaniach wspólnych
elementów, podobnych postaci (chociażby ze względu na powtarzające się imiona).
W opowiadaniach autor nie kusi się o wytłumaczenie nam sensu, broni się
niepewnością, niejasnością i tym, że zaczynamy wątpić we własne możliwości
poznawcze. W szortach niestety od tej zasady odstępuje i są one słabsze. Jak
widać dłuższe formy wychodzą mu lepiej, a co za tym – mam nadzieję – idzie powieści
będą powalające.
Orlewski nie uniknął błędów,
nieścisłości, przeciągnięć, nagromadzeń i powtórzeń. W ogólnej jednak
strukturze piekła rytmicznej halucynacji, tracą one na znaczeniu. Jedyne czego bym się przyczepiła to brak
numerów stron - dla mnie wyzwanie. Fakt faktem, że na początku zbioru znajdują
się linki do konkretnych opowiadań, ale...każdy ma jakiegoś bzika i pewne przyzwyczajenia.
Numery w pasku zadań (?) nie wystarczają mi do szczęścia. Grafika z okładki, utrzymana w trzech kolorach, idealnie dopełnia oszczędny, szorstki klimat zbioru. A sępy, jak na western weird przystało, spełniają swoją niemą groźbę.
Język pisarza jest dość plastyczny i
giętki. Metafora goni metaforę, i nie ważne jak szalona by była - trafia w sedno,
dodatkowo sugestywne porównania pobudzają wyobraźnię. Orlewski po prostu
potrafi pisać. Na dokładkę jawi się jako niesamowicie elokwentny człowiek,
który w licznych odwołaniach do literatury, filmu i muzyki i hołdów złożonych
faktycznym wydarzeniom, zapewnia czytelnikowi rozrywkę wysokich lotów. Co
ważniejsze to JEDYNY taki pisarz – piewca
Bardzo Dziwnego Zachodu – w Polsce. Przypinanie takich „łatek” mam
nadzieję cieszy. Gratuluję i niecierpliwie tupiąc nogą czekam na więcej!
Antologię Za garść zbawienia... mogłam przeczytać dzięki uprzejmości autora.
Antologię Za garść zbawienia... mogłam przeczytać dzięki uprzejmości autora.
Wydanie 4/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 5/6
Autor: Bartosz Orlewski
Tytuł: Za garść zbawienia i inne opowiadania
Ilustracje: Maciej Kaźmierczak
Wydawnictwo: self-publishing
Wydanie: I
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 250
Oprawa: e-book
Cena: 10,00 zł do pobrania tutaj i na wydaje. pl