
Trzech mężczyzn w łódce nie licząc psa i kota. A jednak podczas lektury, oczami
wyobraźni to siebie widzę dryfującą w łódeczce po Tamizie w letni, ciepły
dzień. Otacza mnie malownicza sceneria wypełniona promieniami słońca. Atmosfera nasączona jest serdecznością i brak w niej jakiejkolwiek agresji, smutku. Nawet w obliczu nadchodzącej
katastrofy wnikającej z gmerania w przeszłości – świetnie się bawię.
Przeciążony pracą Ned zostaje wysłany na przymusowy urlop, z
2057 roku do 1888 roku. Przy okazji ma wypełnić jedno, drobne zadanko. Cierpiąc
jednak na zaawansowaną dyschronię, niewiele kojarzy i mało co pamięta,
właściwie zachowuje się jak ktoś niepoczytalny. Szybko, więc zakłóca
funkcjonowanie i tak nadwerężonego już kontinuum czasoprzestrzennego. Świadomy
konsekwencji, podejmuje karkołomne próby naprostowania rzeczywistości z pomocą
licznej ekipy sobie podobnych naukowców. Czasoprzestrzeń jest jednak mądrzejsza
od najtęższych ludzkich głów i naprawia się sama, szkody, bowiem nie były tak
wielkie jak sądzono.
„Strusia noga biskupa” – to tajemniczy przedmiot, wokół
którego pętli się fabuła. To COŚ okazuje się być wyjątkowo paskudnym wcieleniem bezguścia i tandety (ale, tak dla ścisłości nie jest strusią nogą). To żaden artefakt,
jednak poszukiwany jest z narażeniem zdrowia i życia, przez zastępy
historyków - naukowców, we wszystkich możliwych odnogach czasu. Oprócz tego
przedmiotu w powieści ważniejszą rolę odegra także pewna KOTKA, mająca słabość
do rzadkich okazów ryb. Pojawia się również buldog Cyryl, którego nie można nie
darzyć sympatią, a nawet współczuciem, gdy jego
pan dokona nienajlepszego wyboru miłosnego…Wesołe perypetie dość licznej
grupy bohaterów, mimo ich dobrych intencji, coraz bardziej plątają akcję i co
za tym idzie przyszłość. Kropkę nad "i" dorzucają miłośnicy kotów, przemycając w czasie urocze puchate kuleczki...Chociaż czy tak naprawdę są do tego czworonogom potrzebni? Terry Pratchett pisał przecież: Wydaje się bowiem, że pewne koty bezproblemowo podróżują w czasie i przestrzeni, a zatem jedyne miejsce i czas, co do którego możemy być pewni, że stamtąd przybywają, to teraz.
Początek powieści nie był zbyt zachęcający – trudno było mi się
połapać "co i jak", pod koniec również lektura zagubiła swoją lekkość i świeżość.
Oprócz kulawego wstępu i zakończenia męczyły mnie wykłady o
czasoprzestrzeni i poślizgach, historyczno-fizyczne,
filozoficzno-historyczne i filozoficzno-historyczno-fizyczne wywody. Mierziło mnie także mnóstwo
wtrętów typu: co by było gdyby, które w mniejszej ilości byłby
znośniejsze, a przegadane wychodziły mi uszami (albo raczej oczami). Poza tym
dobrze się bawiłam. Urzekła mnie leniwa atmosfera, powolne tempo życia – mimo,
iż bohaterowie dosłownie i w przenośni ścigają się z czasem. Wykorzystanie
stereotypowego myślenia o epoce wiktoriańskiej było strzałem w dziesiątkę. Odpowiednio
wyolbrzymione i przekolorowane wywołuje komiczny efekt. Do tego smakowite
anegdoty, i zawiłości przyczynowo-skutkowe serwowane na wesoło i humor sytuacyjny. Postacie
nie są skomplikowane ani głębokie. Wycięte raczej z prostego szablonu –
dżentelmeni, kapryśne damy w falbankach, ludzie urodzeni po to by służyć innym
- wiemy, czego się po nich mniej więcej spodziewać. Nawet podróżnicy zagubieni
w czasie, dopasowują się (z niemałym nieraz bólem) do realiów epoki. Zaskoczeniem
jest – zgodnie z założeniem autorki - jedynie pan C. Gdybyśmy zbyt wcześnie wpadli
na to, kim jest, położyłoby to całą powieść na łopatki. Sprytnie więc go przed
nami ukryła.
Jeżeli chodzi o tytuł powieści to pochodzi ona od tytułu
pewnego dziełka Jerome’a „Trzech panów w łódce (nie licząc psa)”, których nota
bene Ned (i jego dwóch towarzyszy w łódce plus pies) miał okazję spotkać na
rzece. Pisarka ma lekki styl, ale zdarza jej się doprowadzać do przerostu,
przesady, zbyt dużego nagromadzenia, które nużą. Okładkę ciężko mi ocenić, gdyż
lata dziewięćdziesiąte rządziły się swoimi prawami - i niech zostaną nietknięte.
Nie odczytuję tej książki w innych kategoriach niż
rozrywkowe, po prostu nie należy spodziewać się po niej zbyt wiele. To
fantastyczno-przygodowy kryminał ze sporą dawką poczucia humoru, rozgrywający
się na historycznym tle. Jeśli macie ochotę na pogodne czytadło i Anglię epoki wiktoriańskiej w komedii pomyłek,
mogę z czystym sumieniem polecić.
Czytliwość: 4/6
Wydanie: 5/6
Ogólnie: 4/6
Autor: Connie Willis
Tytuł: Nie licząc psa
Tytuł oryginalny: To say nothing of the Dog
Tłumaczenie: Lucyna Łuczyńska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1997
Oprawa: miękka
Ilość stron: 522
Cena: 29,00 zł
Tytuł oryginalny: To say nothing of the Dog
Tłumaczenie: Lucyna Łuczyńska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1997
Oprawa: miękka
Ilość stron: 522
Cena: 29,00 zł
Tekst ukazał się również na portalu KOCIE TAJEMNICE: