Film przykuwa uwagę i wciąga –
przynajmniej na początku. Z biegu zostajemy wrzuceni w akcję. Obrazy zmieniają
się dynamicznie i na dzień dobry pada kilka trupów. A potem czar pryska i zamiast z wypiekami na twarzy czekać na
kolejne zdarzenia i rozwiązanie akcji, zastanawiamy się, „co autor miał na
myśli i jaki przyświecał mu cel”.
Niestety, możemy jedynie pomarzyć o konkretach. Film można więc określić
jednym słowem: rozczarowanie. Cały pseudonaukowy bełkot, który miał napędzać
fabułę, i który tak naprawdę miał stanowić uzasadnienie całości, w rzeczywistości stanowi tylko tło dla
wybuchów. I nie czarujmy się: to właśnie o efekty w tym filmie chodzi. I jeśli
ktoś je lubi, film mu się spodoba. Jeśli ktoś oczekiwał głębszej treści –
wyjdzie z seansu mocno rozczarowany. Bo temat został potraktowany po macoszemu
i nie wykorzystano jego potencjału. Nawet napięcie jest takie sobie. Z
założenia zapewne miało wzrastać z minuty na minutę, a raczej z procentu na
procent, jednak nic z tego, w pewnym momencie historia staje się interesująca
mniej więcej tak, jak deska do prasowania, a zawstydzone napięcie daje nogę.
Fabuła jest mniej więcej taka: dawno,
dawno temu… Scarlett Johansson, czyli Lucy, miała chłopaka, który wpędził ją w
tarapaty. Z bliżej nieistotnych powodów i we właściwie nieistotny
sposób, dochodzi do tego, że nowy, supertajny, syntetyczny narkotyk umożliwia
bohaterce sięgnięcie do nieużywanych przez nikogo jeszcze zasobów i możliwości
mózgu. W efekcie następuje ciąg: „Łubudu i Bang Bang” zdarzeń. A potem jest
koniec i bohaterka „jest wszędzie”.
To film „jednej aktorki”, bowiem
reszta stanowi tylko tło. Zastanawiam się dlaczego Morgan Freeman zgodził się
na ten epizodzik, chyba miał po prostu
niezły ubaw… Tym razem nie próbowano, jak do tej
pory, kreować Scarlett Johansson- cud aktorki „jednej miny” - na sex bombę, więc
aż tak mi nie przeszkadzała. Mimo, że jej postawa była strasznie nadęta i
sztywna, dało się ją przeżyć. Bo w sumie czemu się dziwić? Okazało się, że ma
niemalże boską moc: takie od zera do superbohatera – sodówka miała prawo
uderzyć jej do głowy. Po co jej charakter?
Zresztą dlaczego główna bohaterka miałaby się starać, skoro reżyser Luc
Besson również się nie popisał, tworząc
postać pełną nielogiczności? Naszej boskiej bohaterce nie ma prawa stanąć na
drodze żadna przeszkoda - telekineza, naginanie rzeczywistości to dla niej
betka – tylko po to, by za chwilę, tak dla kontrastu zachowywała się, jak dziecko zagubione we
mgle, albo owieczka prowadzona na rzeź. Jeżeli ktoś potrafi siłą woli, czy tam
mrugnięciem oka, unieszkodliwić przeciwników, to dlaczego nie robi tego na
tyle, by nie dopuścić do niepotrzebnego później rozlewu krwi, komplikacji i
niebezpieczeństwa? Nie likwiduje zagrożenia w zarodku i dopuszcza w ten sposób
do kilku „jatek”. Dlaczego? Bo musiała się SKUPIĆ?! No błagam – bo przypadkowo prostownicą nie
potraktowała włosów, ale swój jedyny zwój i się jej te 100% sfajczyło? Cóż
trzeba było gdzieś poupychać efekty, wybuchy no i chłopcy (w sensie aktorzy)
mogli sobie trochę pokrzyczeć i pobiegać. Chodziło tylko o widowisko. Tylko co
to za widowisko, w którym akcja się nie rozwija i oglądamy wciąż powtórkę tych
samych „gagów”?
Film został zbudowany w oparciu o
założenie, że nie korzystamy za bardzo ze swoich mózgów - ale to kino sci-fi
więc ma swoje prawa. Scenariusz nie musi być zbudowany o
jakieś potwierdzalne badania, argumenty. I zazwyczaj to nikomu nie przeszkadza.
Jednak, gdy film jest kiepski nawet takie rzeczy rażą, mimo że to sci-fi...
Gdyby był ciekawy mniej osób czepiałoby się tego założenia. Poza tym polski
plakat, to zgroza w czystej postaci. Krzyczy on do nas takim sformułowaniem: Przeciętny
człowiek używa 10% mózgu. Ona wykorzystuje 100%. Kto pozwolił na to,
żeby ten tekst się na nim pojawił i zaistniał - gratuluję. Pewnie ta osoba
używała właśnie tylko osławionych 10%.
Bo między używaniem 10 %mózgu a 10% potencjału mózgu jest ogromna różnica!
Przez chwilę pojawia się w filmie
nawiązanie do pierwszej kobiety, która miała takie samo imię, jak bohaterka. Wątek ten jednak urywa się i tyle go widzieli. Zupełnie
niepotrzebne. Scenariusz napisany na kolanie, film nakręcony też na szybko i
bez polotu. Jakby z pewnością, że nazwisko francuskiego reżysera przyciągnie do
kin widzów, nie ważne na co. Kasa i tak się posypie, więc po co się męczyć?
Więcej o mózgu i Lucy TUTAJ.
Kraj: USA
Rok: 2014
Reżyser: Luc Besson
Scenariusz: Luc Besson
Wchodzę w to :D dopiszę sobie do listy filmów do obejrzenia ;) totalnie w moim stylu
OdpowiedzUsuń