30 stycznia 2014

Barwa rozczarowania /Szkarłatny blask - Łukasz Henel/


Poznaliśmy się 5 minut temu, „On” uwiódł mnie, jednak chwilowo uważam nasz romans za zawieszony…
Zastanawia mnie, która z książek pisarza została napisana tak naprawdę jako pierwsza. „Szkarłatny blask” pozostaje daleko w tyle za debiutanckim „On”. A szkoda. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe potknięcie i to „On” ukazuje prawdziwie możliwości pisarza i że znów zachwyci mnie w kolejnej książce  - „Leśniczówce”.
Klepiący biedę absolwent socjologii porzuca znienawidzoną, mało ambitną pracę i rusza naprzeciw przeznaczeniu. Otrzymuje spadek – chatę w lesie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego – który ma pomóc ziścić się jego marzeniom o lepszym życiu. O tym, że to początek koszmaru, a nie pięknego snu, przekonuje się dość szybko. Zanim w ogóle dociera na miejsce, złe moce dają mu się we znaki. No cóż przed przeznaczeniem się nie ucieknie. Na szczęście Łukasz ma przyjaciół: Witka i Martę którzy, tak jak i on, zostali „napisani” wprost pod wymagania horrorów i nie uciekają z krzykiem przed byle niebezpieczeństwem. Czyli żwawo popychają akcję do przodu.
Motyw zła, które odgradza grupkę przyjaciół od świata w leśnej chacie jest znany w popkulturze i zasadza się na nim fabuła wielu horrorów. Historia sama w sobie nie jest skomplikowana. Łukasz Henel i tym razem sięga po sprawdzone i znane elementy: demony, duchy, niewidzialną siłę, mrok, las, tajemnice, niezbadane miejsca, okultyzm. Sporo tego prawda? Nie wiem jednak, czy pisarz chce być rozpoznawany po skrzypiącej podłodze, poczuciu bycia obserwowanym i zamkniętych w duszącym, klaustrofobicznym lęku bohaterach. W obu jego powieściach pojawiają się też świece, piwnice w których „ktoś” zatrzaskuje bohatera, księża i burze. Elementy te zamiast jednak zostać odkryte na nowo, stają się tylko kalkami z poprzedniego tekstu. Tym razem, to co sprawdzone nie wystarczyło, by zbudować nastrój i stopniowo zagęszczać atmosferę, bo zabrakło tym elementom indywidualizmu. No cóż, uniwersalny, światowy worek gotowych inspiracji zawiódł.
http://zlazolza.blogspot.com/2013/08/zo-jan-guillou.htmlChwaliłam pisarza za to, że stosuje się do zasady według której lęk wzbudza niewiadoma i to, co nieuchwytne. W „On” ogarniała nas niewiadoma w misternie uknutej fabule, wyważonej i budowanej element po elemencie. W „Szkarłatnym blasku” – klocki się chyba rozsypały, a historia stała się przewidywalna, z przewidywalnym „boogeymanem”. Zabrakło wyczucia w ujawnianiu kolejnych kawałków układanki. Zbudowanie powieści z krótkich rozdziałów, w których autor żongluje czasem, miejscem i bohaterami, miało być zabiegiem utrzymującym zainteresowanie czytelnika na wysokim poziomie. Jednak wątki zbyt łatwo ze sobą od początku powiązać, również za szybko scalają się w jedno. Reszta powieści przeradza się w nagłe zwroty akcji i karkołomne ganianie w te i wewte bohaterów.  W efekcie powstaje przygodówka z elementami grozy - dla młodzieży - która usilnie próbuje nas przestraszyć. Zakończenie pojawia się siłą rozpędu, podobnie jak pomoc znikąd, najwyraźniej konieczna dla zamknięcia akcji - zbyt naiwne, zwłaszcza w horrorze. Jakby tego było mało, uracza nas jeszcze prawie happy endem (i tutaj "prawie" nie robi wielkiej różnicy). Takich powieści nie powinno kończyć się dobrze!
Główny bohater (alter ego pisarza?) po studiach humanistycznych, zderzając się z brutalną nadrzeczywistością, zachowuje się w sposób często nieuzasadniony. I nie chodzi tutaj o klasyczne w horrorach „rozdzielmy się” lub stosowanie się z uporem maniaka do zasady: „o, tam jest niebezpiecznie i ktoś chce nas zabić, chodźmy tam”. Najbardziej uderzyło mnie pewne zdarzenie: po zmroku lepiej nie wychodzić na zewnątrz, bo szaleje wtedy zło, ale główny bohater po prostu musi zostawić kompanów i pojechać do sklepu. I może nie byłoby to aż tak dziwne (załóżmy, że głód jest silniejszy od strachu przed demonami i duchami), gdyby nie fakt, że na te zakupy Łukasz jeździ praktycznie codziennie i codziennie robi zapasy na kilka dni (jest uzależniony od shoppingu?). Brawa dla autora za to, że chce by bohaterowie byli prawdziwi tzn. jedli, spali itp., ale przesadził z urealnianiem. Henel nie uniknął nieścisłości, jak widać. W efekcie trójka przyjaciół nie postępuje logicznie, zbyt łatwo przychodzi im rozwiązanie zagadki, której sekret strzeżony jest od wieków. Są jak trójka Jamesów Bondów paranormalnego świata, walczący z duchami, demonami i Organizacją. Poza tym działania Nowej Synagogi są nieporadne i nieskoordynowane – a podobno działają na szeroką saklę, są obecni wszędzie na świecie i to od wielu wieków. Takie potknięcia w sumie mi nie przeszkadzają, są jednak zauważalne, więc nie mogłam o nich nie wspomnieć. To, co mi nie daje spokoju, to mój brak zainteresowania blaskiem i jego szkarłatnością, zero emocji, całkowita obojętność – tak być nie powinno. Nie trafiła do mnie scena ataku nad jeziorem. Zamiast pobudzić przerażenie, poprzez ukazanie potęgi zła, wypada karykaturalnie. Autor próbuje zaatakować nas hordą opętanych ludzi, bezlitośnie rozszarpujących się nawzajem, krwią i ogniem (motyw żywych pochodni kojarzy mi się z "Ciemność płonie" Jakuba Ćwieka). Jeśli jednak chodzi o budowanie napięcia i wzbudzanie w czytelniku pierwotnego lęku, pobudzaniu jego uśpionych instynktów, lepiej wychodzą mu intymne koszmary, nie masowe potworności. Informacje zza grobu pojawiają się zdecydowanie zbyt szybko, właściwie dostajemy wszystko kawę na ławę – tutaj przedobrzone (na dokładkę brak indywidualizacji postaci, wujek pisze takim samym stylem jak autor). Nie przemówiła do mnie również relacja Marty i Łukasza. Miałam nadzieję, że dziewczyna okaże się szpiegiem, ale nie, niestety to porządna, wymarzona partnerka dla głównego bohatera. Bo jego „eks” to zła kobieta była i spotkała ją za to kara…Groteskowe. Wracając do motywu sztucznego„romansu” Marty i Łukasza – scena wykradania zwłok ze szpitala, bardzo podobna do tej z filmu „Jak w niebie”, nakręconego na podstawie nienajlepszej książki, o której już pisałam tutaj.
http://kruljaszczur.blogspot.com/2013/10/ciemna-noc.html
Jako, że bohater jest socjologiem, nie mógł nie podzielić się z czytelnikiem swoimi spostrzeżeniami na temat społeczeństwa i polskich realiów, ludzkich dylematów i frustracji. Pisarz najwyraźniej nie lubi policjantów i urzędów pracy (a kto lubi?). Chyba na odcisk weszły mu także panie zza lady w małych miejscowościach, nie znające standardów obsługi klienta. W „Szkarłatnym blasku”, jak i w „On” nie powstrzymuje się przed wbiciem kilku szpilek w funkcjonariuszy państwowych i uśmiech (a raczej jego brak) sklepowych. Wyraźna jest też apoteoza studiów humanistycznych - ideologicznych, jednak niezapewniających spokojnej przyszłości. Tutaj komentarza nie trzeba, wiele ofiar systemu i przemian gospodarczych się z tym zgodzi. Na czele z Alicyami.
Książka fragmentami przypomina przewodnik historyczno-przyrodniczy po okolicy. Reklama regionu jest mało subtelna, trudno byłoby ją przeoczyć. Na miejsce akcji autor wybrał teren pełen niezbadanych jeszcze bunkrów i cmentarzy – tajemniczy i w pewnym sensie dziewiczo piękny, oczekujący na odkrycie. Sugestywne opisy przyrody, powodują, że w ogóle nie dziwimy się, że akurat tam gnieżdżą się demony i otwierają wrota do piekieł - gdzie indziej by miały?
Atutem Henela jest jego wyobraźnia. Połączył okultyzm, wycofaną, owianą legendą książkę Witwickiego, psychometrię i malownicze rejony Kurska. Warsztat pisarza również stoi na wysokim poziomie. Lekki, prosty styl sprzyja lekturze, a plastyczność języka sprawia, że ożywa odludna okolica i krążące wokół niej cienie. Wydanie powieści jest czytelne, a marginesy i odstępy „wygodne” dla oka. Jednak okładkowa grafika oraz spory, wypukły tytuł, to nieco na wyrost dana obietnica...

P.S. Pewnie, gdybym przeczytała "Szkarłatny blask" jako pierwszy - moja opinia byłaby łagodniejsza, mając już jednak porównanie z możliwościami pisarza - nie mogłam przemilczeć pewnych kwestii.







Okładka: 5/6
Wydanie 6/6
Czytliwość 4/6
Ogólnie 2,5/6
Autor: Łukasz Henel
Tytuł: Szkarłatny blask
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydanie: I
Rok wydania: 2013
Oprawa: miękka
Ilość stron: 309
Cena: 29,90 zł

Fragment:
Słońce już prawie skryło się za horyzontem, a on nadal nie wiedział, dokąd idzie ani gdzie dokładnie się znajduje. Mógł podążać w stronę Kurska, ale równie dobrze, i to wydawałoby się w tej chwili najbardziej prawdopodobne, mógł się od niego oddalać w niewiadomym kierunku. Wrodzona złośliwość losu sprawia, że najbardziej godne obstawienia są złe scenariusze. Właśnie z tej przyczyny wszyscy prorocy wieszczą zwykle katastrofy i wojny, wiedzą bowiem dobrze, że ponure scenariusze muszą prędzej czy później się ziścić, zapewniając udaną przepowiednię.

3 komentarze:

  1. Szkoda, że ta tak bardzo gorsza jest od "On"...

    shelf-of-books.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiadała się ciekawie, ale chyba sobie odpuszczę...

    Pozdrawiam, Anath

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam jedną po drugiej, może po dłuższej przerwie nie dostrzega się aż takiego przekalkowania. Biłam się długo z tym, czy w ogóle o tym pisać.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...