Po pierwsze: Trawa nie rośnie szybciej, gdy się za nią
ciągnie (G. Hüther). Niech ZIN płynie własnym rytmem i rozwija się w
te kierunki, w które chce. I kropka.
Było trochę szumu – to trzeba przyznać. Ale najważniejsze to
chyba to, że było wiele wiary we własny pomysł i jeszcze więcej samozaparcia,
co ogromnie szanuję. Nie będę rozwodzić się jednak nad ideą przyświecającą
powstaniu pisma. Inni już to świetnie zrobili. Ja chcę zweryfikować zawartość.
Co się rzuca w oczy jako pierwsze? Nie będę odkrywcą, jeśli
napiszę, że okładka. Głosowałam na nią w Złotym Kościeju i tam też
uargumentowałam swój wybór, kto ciekawy jak – niech zajrzy tutaj.
A potem nos w środek i….
Widać, że Redakcja sama jeszcze nie wie, jak to ma wyglądać.
Wizja dopiero nabiera kształtu.
Nie wiadomo jeszcze, jaki poszczególne składniki przyjmą motyw przewodni. Czcionki,
kolumny, równość, tytuły, szarość - to drugi plan – na razie głównie liczą się teksty. W myśl
zasady: Najpierw masa, potem rzeźba.
Artykuły i felietony
Dwa felietony o filmach grozy. Jeden w zasadzie
przypominający bardziej kartkę wyrwaną z pamiętnika niż artykuł. Nie
dowiedziałam się z niego właściwie niczego, czego bym już nie wiedziała, oprócz
tego, że ten kto pisał – ogląda horrory. Trudno po jednym numerze orzec, czy to
będzie taki cykl Adriana Warwasa, którego to skromny początek, czy tak po
prostu wyszło. Nie wnikam. Poczekam na rozwój sytuacji. Drugi, to już co innego:
ma myśl przewodnią i kipi energią. Magdalena M. Kałużyńska przedstawia nam w
nim polskie produkcje grozy, trochę zbyt dosadnym językiem (ale się uśmiałam
przynajmniej). Może nie da się inaczej pisać o zjawisku, które zwie się
horrorem, ale największy strach, jaki się z nim wiąże, to zaryzykować i
włączyć…
Następnie - znów Adrian Warwas – zapoznajemy się z fenomenem
The Asylum Studio i Syfy. Ciekawie napisane. Zostałam zmuszona do podróży w
czasie, ku tym chwilom, gdy…widziałam chyba wszystkie (chociaż nie przebrnęłam
przez niektóre np. „Erę Hobbitów” – aż mnie trzepie na samo wspomnienie).
Poziom absurdu w tych produkcjach sięga zenitu, to typowe odmóżdżacze, na dni,
gdy życie skopie nas na miazgę. A poza tym ich fenomen, nie bierze się znikąd.
Naiwnie sądzę, że nakręcenie czegoś aż tak złego, kiepskiego, absurdalnie
durnego, też urasta do rangi sztuki (?) Nie każdy tak potrafi.
P.S. też zwróciłam uwagę na tę scenę :-) jednak dwugłowy rekin
zjada te dziewczyny w płytkiej wodzie, dlatego, że – przecież! - musiały
pokazać cycki! Pokrętna logika, ale zawsze.
Wywiady
Dwa wywiady. Ten z Tomaszem Czarnym przeczytałam z zaciekawieniem.
Jego opowiadania z „Gorefikacji” nie przypadły mi szczególnie do gustu, ale nie
zmienia to faktu, że jestem ciekawa tego człowieka. Coś czuję, że teraz będzie
nam bardziej po drodze (zwłaszcza po „Oddałam ciało w dobre ręce”, o czym
niżej). Wywiad z Łukaszem Henelem przeczytałam grzecznościowo, ponieważ jestem
chwilowo baaaardzoooo rozczarowana „Szkarłatnym blaskiem” i czekam na rehabilitację
w „Leśniczówce”. Żadne gadki szmatki mnie teraz nie przekonają.
Microfiction
Dwie króciutkie próbki Rafała Sali: (czyżby mistrz krótkiej
formy?) „Przerwane ogniwo” – bo kogo nie wkur***ą łańcuszki, same w sobie
stanowią nie lada horror i „Cóż wiemy o potworach?” – fakt, wiemy niewiele. A
nawet, gdy już coś niecoś ogarniamy i pojawia się światełko w tunelu, czyli
szansa na ratunek, to zawsze ktoś to spieprzy. Rzec można tylko lakonicznie:
życie.
Tomasz Czarny „Oddałam ciało w dobre ręce” - Czytając kurczymy się w sobie, bo wiemy, że
ten horror jest prawdopodobny!! Mimo, że wiemy, ku czemu to zmierza dajemy się
uwieść stopniowemu napięciu i „ciężkiej” atmosferze. Uważajmy, więc na swoje
kompleksy i to w jakie ręce je oddajemy, by ktoś nas nimi nie nakarmił!! Dobre.
Paulina Kuchta „Nic nie czuję” – Poetycki tekst utkany
emocją, o znienawidzonych rytuałach dnia codziennego. Cóż, człowieka powinno
się wyprowadzać na smyczy i z kagańcem – społeczeństwo słusznie boi się byśmy
się z tych atrybutów nie zerwali. Przyznajmy, że nie raz mierzymy się z takim
samym mrokiem, jak główna bohaterka. Ale niestety to już było, już to czytałam, atutem
historii pozostaje tylko jej język.
Sylwia Błach „Cisza w eterze” – Horrory są takie strasznie życiowe.
A męska intuicja też czasem nie zawodzi – niestety dla głównego bohatera
opowiadania. Zawsze jest jednak nadzieja na ciąg dalszy, na kolejny krok. Jak
na razie najmocniejsze z przeczytanych, mimo małej zawartości anatomicznych
szczegółów, że tak to ujmę: jest sex ale nie gore. Intrygująca fabuła zasadza
się w odbiorze, gdzieś na poziomie uczucia i wyobrażenia.
Piotr Grzywacz „Dom miłości” – Narratorem opowiadania jest tytułowy dom,
zastanawialiście się kiedyś, co czuje taki żywy organizm podczas remontu? A co
stanie się, gdy dom zakocha się w mieszkańcu i gdy oboje staną w obliczu
nieuniknionej i okrutnej śmierci? Pełne wrażliwości, świetnie skonstruowane.
Czy choroby, które trawią nasze umysły, to te, którymi zarażamy się od miejsc,
w których mieszkamy? Prowokuje do bardzo ciekawej refleksji.
Łukasz Radecki „Robaczywek” – Cięte poczucie humoru trochę
tuszuje przerażającą realność tekstu o inności, byśmy zaraz nie popędzili
wszyscy z widłami palić rodzimych wsi. Horror istnieje i bez zjawisk nadprzyrodzonych.
To, do czego jesteśmy zdolni w swej „normalności”, zaprasza do szerszej
dyskusji. Opowiadanie zdecydowanie słuszniejsze i mocniejsze niż „Nastoletnie
matki po polsku” (MTV, czy inny ambitny kanał). Flaków nie za dużo, ale i tak
zmuszają do porządnego zastanowienia się.
Andrzej Biedroń „Wstrząs” – Bardziej komedia niż horror. Nie
ma to jak porządne urojenia i slipy na pilota. Dowcipnie i z jajem, niektórym
jednak po lekturze nie powinno być do śmiechu. Może i wam wybranki sprezentują
taki horror?
Aleksandra Brożek „Zaklęcie” – Motyw samotnej huśtawki w
ogrodzie jest dość dobrze znany. Tym razem staje się ona narzędziem przemiany.
Jest nastrój, rytm. Jednak opowiadanie mnie nie powaliło.
Paulina J. Król „Lekoman” – Urojenia, leki, leki, urojenia.
Sen wariata przeżywany na jawie dzień po dniu, czy niebezpieczne super moce?
Rozstrzygnijcie sami. Pomysł świetny, tylko, że bohater nie porwał nas do
swojego meteoświata….
Artur Kuchta „Jak kurwie w deszcz” – Grabarzowi zawsze wiatr
w oczy…ciężka robota, pogoda nie zawsze rozpieszcza. Jak się jednak żyje tak
blisko tamtego świata, zaciera się cienka granica – i śmierć korzysta z
dobrodziejstw technologicznych nowinek, dając fory podopiecznym. Zastanówcie
się więc, czy chcecie nadal wyłączać na noc telefony.
Marcin Podlewski „Jak w domu” – Esy-floresy językowe nie
zawsze wypadają zgrabnie w krótkiej formie, mimo ukazywanej przez nie łatwości
w operowaniu językiem. Przy dłuższej próbie zdecydowanie lepiej ukazałyby
drzemiący w opowiadaniu świat. Tortury, jak tortury. Nihil novi.
Paweł Pietrzak „Nowi sąsiedzi” – Sporo jadu, śmiechu i potrzeby
krwi. Zakończenie dość przewidywalne i jak na horror - ugrzecznione. Dlaczego stoimy za drzwiami, a nie w centrum akcji?
Pierwszy numer wydany z rezerwą,
jeśli chodzi o moc uderzenia. Jest delikatnie i nastrojowo. W myśl tego, co
napisała Magda Kałużyńska, dobry horror musi ciekawić, niekoniecznie
przerażać. Zadanie wykonane: ciekawość pobudzona. Chyba, że powinno też
mocno przerazić, tylko mam już wyżarte nadmiarem wrażeń receptory. Jak na 36 stron sporo literówek - a przecież są wyznaczeni korektorzy.
Ogólnie: jest potencjał! Warto śledzić.
Acha! Moja best trójka: „Robaczywek”
(za tło socjologiczne), „Dom miłości” (super pomysł), „Oddałam ciało w dobre
ręce” (za to, że wreszcie mi się coś podoba).
O drugim numerze Horror Masakry można przeczytać TUTAJ.
O drugim numerze Horror Masakry można przeczytać TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz