Nie wiemy, co jest nam przeznaczone i nie wiemy, że często TO jest blisko. Tylko cienka granica dzieli nas od takich historii, niezauważalnie możemy ją kiedyś przekroczyć i wtedy nie będzie już odwrotu. Teksty zawierają w sobie spory ładunek emocjonalny. Mitologia
słowiańska jest w wielu z nich tłem, które z czasem przeistacza się w
pełnokrwistego bohatera. Obok wędrujących dusz, nie zabrakło kochanych zombie,
szarych ludków i shlashera. Mieszanka wybuchowa, prawda? A co z tego tak
ogólnie wyszło, hmmm…
Anima vilis
To historia sentymentalna i smutna, wkomponowana w życie,
zdawałoby się, przeciętej rodziny. Taka wariacja na temat złego ducha, który opętuje
tego i owego, by dokonać zemsty. Reinkarnacja i chęć wyrównania rachunków
napędzają akcję, tworząc całkiem ciekawą fabułę. Kilkugłosowość,
kilkunarracyjność tekstu, pozwala w pełni zagłębić nam się w motywacje postaci.
Możemy tylko wyobrażać sobie lęk sześcioletniej dziewczynki, która wyczuwa
nadciągające, całkiem realne zagrożenie w postaci złego Mikołaja. Dorosłego
czytelnika opowiadanie raczej nie przestraszy. Bardziej od dziecięcych
koszmarów przerażą go cierpienia, na które za sprawą ludzkiej głupoty, skazane
są oddane nam bezgranicznie psy.
Bohaterowie: matka właściwie nieobecna w tekście, wraz z
Mateuszem stanowią dekorację i tło. Zdarzają się durni i nieempatyczni ojcowie i
taki właśnie trafił się dziewczynce. Sześcioletnia Martyna zdaje się być
rozwinięta nad swój wiek. Jej dziecięca naiwność, którą chce przedstawić nam
autor, razi trochę sztucznością. Dziewczynka brzmi trochę, jak dorosła osoba
udająca dziecko.
Straszliwie jestem wrażliwa w temacie rodziców, którzy nie
zastanawiają się nad konsekwencjami - ba! w ogóle nie dorośli do tego -
przygarnięcia pod swój dach pupila. Ulegają prośbom dzieci (ale to nie one są
odpowiedzialne za tę decyzję!) i kupują urocze szczeniaczki. Ale szczeniaczki
rosną. Nikt nie myśli o tresurze, a potem są pretensje, że pies się nie
zachowuje jak, powinien, że nie zachowuje się, jak bez mała, człowiek. I tak
się to potem smutnie kończy, zwierzęta przywiązywane do drzew w lasach,
porzucane, albo gorzej. Oj, autor mi tu pograł na emocjach.
Dąbrowski nie dopatrzył się nielogiczności w fabule. Nie wypływają one w sumie na ciągłość historii, jeśli je pominąć, ale na przyszłość lepiej takich potknięć unikać, np. dziewczynka szczwanie wyprosiła psa mając 2 lata, i to w
ogóle pamięta? Autor sam pamięta coś z tego okresu?
Marta. Smutne życie niedojedzonego, zaspanego studenta.
Dowcipnie przedstawione zmagania z przygotowaniem śniadania – uśmiałam się - jakbym
siebie w kuchni widziała. Po takich wyczynach człowieka nic nie zdziwi, nawet stojące
na progu UFO. Pogodna historia przechodzi jednak szybko do kontrataku i robi
się groźnie. Potem jest już tylko poważniej: Adam. Samotne życie po stracie
ukochanej wypełnione rutynowymi czynnościami. Jolanta. Maniactwo natręctw, życie napędzane wyrzutami sumienia.
Bohaterowie – chodzące, broczące krwią rany - toczą życie
pełne smutku i tęsknoty. Nie mieli szans przewidzieć niebezpieczeństwa, trwając
w takiej wegetacji. Gdzieś poza ich codziennymi problemami, świat pędzi bowiem
i to w nie najlepszą stronę. A kto
za tym wszystkim stoi? Musicie przekonać się sami.
Uprowadzenie
Tym razem kosmitów nie pokonają bakterie, tylko alkoholowy chuch.
Odechce się szarym mendom ludzi uprowadzać raz na zawsze. Absurdalna przygoda
Staśka i Jadźki, która okaże się Jadźką nie być, obfituje w niespodziewane
zwroty akcji. Spora dawka czarnego humoru i dobra stylizacja.
Wracamy do rodziny z pierwszego opowiadania. Tym razem
Martynka jedzie z rodzicami do cioci Aliny, która okazuje się, wbrew nadziejom
dziewczynki, zrzędliwą jędzą i przypomina starą czarownicę. Biedne dziecko znów
znajdzie się w polu rażenia pradawnej magii, tym razem pełnej mitologicznych
istot. Zgubi Maurycego, sama zabłądzi w lesie. Z niespodziewaną pomocą zjawi
się daleki kuzyn jej pluszowego przyjaciela… Partie retrospektywne przeplatają
się z bieżącymi wydarzeniami, bo jak wiadomo przed przeznaczeniem się nie
umknie.
W tym opowiadaniu grozy, znów boi się TYLKO Martynka…- której
stylizacja z czasem zaczyna działać na nerwy. Rodzice dziewczynki – tym razem
oboje – to atrapy, wklejone siłą do tekstu (bo dzieckiem, ktoś się musi
opiekować). Znów wiele głosów tłumaczy nam wydarzenia.
Pomysł sam w sobie ciekawy. Jednak rozciągnięcie
niepotrzebnych wątków pobocznych (podobnie jak w pierwszej „części”
opowiadania) niweluje napięcie. Jest przyjemnie, nie strasznie.
Biwak
Trzy pary wybierają się na biwak nad jezioro. Jak się to zazwyczaj
w horrorach kończy – wiemy. Autor ciekawie buduje atmosferę, przeplatając
urokliwe opisy lasu z intymnymi problemami i przemyśleniami bohaterów. Pojawia
się też tutaj postać Alicji z poprzedniego opowiadania i całkiem sporo
słowiańskich demonów.
Zastanawia mnie jednak, jaki byłby efekt wplecenia tego
shlashera w mikro-powieść o sześciolatce…
Nasz bohater John, po nieudanym napadzie na konwój, samotnie
błąka się po pustyni. Autor lubuje się jednak w czarnym poczuciu humoru, więc:
samotnie do czasu, aż nie spotyka małomównego Georgiego. Towarzysz wygląda
podejrzanie, ale kto na środku pustyni nie sprawia takiego wrażenia? Utrzymana
w konwencji Dzikiego Zachodu historia o zombie – myślącym niestety, a tego nie
lubię…
Losu dopełnienie
W zamierzeniu pewnie miało być refleksyjnie o zawiłych
ludzkich losach, pełnych cierpienia. Jednak nie wyszło za dobrze, to najsłabsze
opowiadanie w zbiorze, zabiło je przekombinowanie.Tutaj autor przesadził z żonglowaniem perspektywą, czasem i przestrzenią. W tekście tym krzyżują losy wielu ludzi (i nie tylko) żyjących
w różnych czasach: Martynka, Szymon, Cecylia, Hanna, Ferdynand, Sadyba itd. Autor chciał przekazać
i wytłumaczyć zbyt wiele na raz splatając ze sobą zbyt wiele wątków. Znów
dowiadujemy się, że dusze wędrują szukając ukojenia za swoje cierpienia. Pierwsze
i ostatnie opowiadanie ma więc taką samą puentę. Owszem, wyszła klamra, tylko
po co?
***
Dąbrowski ma dosyć charakterystyczny styl, czerpie
garściami z popularnych powiedzonek. Lekkie pióro, intrygujące pomysły i bogata
wyobraźnia, powodują, że czyta się go całkiem przyjemnie. Opowiadania nie są
jednak wbrew obietnicom straszne, zamiast przerażającego mroku odnajdujmy w
nich wiele żartów sytuacyjnych, dowcipnych przemyśleń, trafionej ironii. Tak
jak podkreślałam, w opowiadaniach boi się tylko Martynka. Odniosłam nawet
wrażenie, że historie te są straszakami dla dzieci, ale te wszędobylskie cycki
i gwałty raczej temu przeczą. Sama więc już nie wiem. Może autor podpowie? Wątki
poboczne, nie wnoszące zbyt wiele do fabuły, czasami lepiej byłoby wyrzucić,
zagłuszają one bowiem główną wymowę opowiadania. Za refleksyjność i miłość do psów daję ogromnego plusa.
Grafiki na okładce nie rozumiem. Nie dopatrzyłam się w
książce takiej postaci. Przypomina mi ona Mystique z X-menów. To symboliczne (i dlaczego erotyczne?) ukazanie tytułowej
anima vilis (tłum. z łac. podła dusza, nędzna istota), która przyjmuje
różne postacie? W tym kontekście część opowiadań w ogóle do tego
zbioru nie pasuje. Pewne niedopracowanie nadaje tej pozycji jednak uroku. Czyta się ją przecież z przyjemnością. Rozrywka nie musi być do bólu precyzyjna. Przecież wcale nie musi chodzić o coś więcej...
Okładka: 3/6
Wydanie 4/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 3/6
Wydanie 4/6
Czytliwość 5/6
Ogólnie 3/6
Autor: Krzysztof T. Dąbrowski
Tytuł: Anima vilis
Wydawnictwo: Initium
Wydanie: I
Rok wydania: 2010
Oprawa: miękka
Ilość stron: 287
Cena: 31,90 zł
Wydawnictwo: Initium
Wydanie: I
Rok wydania: 2010
Oprawa: miękka
Ilość stron: 287
Cena: 31,90 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz