Reinterpretacja mitów, tak by wpasować je w realia XXI wieku, to
przedsięwzięcie niewątpliwie odważne i ciekawe. Skąd pomysł i zainteresowanie?
Wydaje mi się, że jesteśmy tak skonstruowani, że nie potrafimy żyć bez tworów,
jakimi są te snute od wieków historie. Są one do tego stopnia
odrealnione, że dużym i spłycającym ich wyraz uproszczeniem, byłoby nazwanie je
kłamstwami. Przecież przy ich pomocy próbujemy usilnie nadać zjawiskom
znaczenie, znaleźć się w zacieśniającej się wokół naszych umysłów próżni. I to
nie jest żadne „tylko”. Bo wszystko jedno czy robimy to by zrozumieć
przeszłość, czy przyszłość: mit pomaga nam przetrwać, iść w jakimś kierunku –
najlepiej ku przyszłości… tylko, że w tym dążeniu chyba potykamy się o
korzenie. Krążymy w kółko, po omacku. I nie byłoby niczego złego w tej
abstrakcji, w jej węzłach. Tylko, że te nasze współczesne mity są pozbawione
metafizycznej głębi i przypominają zupki w proszku. Coraz badziewniejszy
żywopłot – karmiony glutaminianem sodu - wytycza szlaki naszych wewnętrznych
labiryntów. Konstrukcje pozbawione spoiwa, szkieletu, stanowią kwint esencję
ślepych uliczek. Potrafimy już tylko zalać Vifon i patrzeć, czy makaron równo
puchnie… Trzeba wyjść naprzeciw tej pustce, która toczy nasze wewnętrzne
rzeczywistości, zamieszać w kotle konwencji – przypomnieć sobie, czym jest
prawdziwa zupa. I jak smakuje.
Tego zadania podjął się między innymi Pielewin. Przygotowując się do
napisania Hełmu grozy majtnął chochlą i wyłowił dla nas, z zakamarków pamięci, postacie
Ariadny, Minotaura i Tezeusza. Przypomniał nam, że o ich losach zdecydował
labirynt. To piękna metafora. Każdy z nas bowiem, jak i bohaterowie, zmaga się
ze swoim labiryntem, poszukuje jego serca. Jesteśmy tak zaprogramowani. A
wykreowane przez pisarza postacie, to odosobnieni, zamknięci w pomieszczeniach
przypominających cele, znajdujący się w niekomfortowej sytuacji bez wyjścia „everymany”.
Po wirtualnej nici próbujący dotrzeć do kłębka. Kontaktują się ze sobą korzystając
z chatu, który kontrolowany przez „strażników”, jak współczesne media daje
tylko złudnie, że pozawala na swobodny przekaz informacji - uprzednio
zmodyfikowanych, przefiltrowanych i zmanipulowanych - w myśl zasady: Życie nie jest już tym, czym jest
naprawdę, tylko tym, co wam pokazujemy. Nie
poznają więc nawet swoich imion, nicki narzucono im z góry, wygenerował
je system (Monstradamus, Romeo i Isolda,
Nutsckracker i Sartrik). Brak możliwości
przekazania – wydawać by się mogło – podstawowych informacji, to sygnał, że to
co wydaje nam się tak ważne, na podstawie czego budujemy swoją tożsamość:
imiona, stanowiska, pochodzenie – jest niewiele warte. Gdy odbiera nam się
możliwość zdefiniowania rozmówców przy
pomocy takich informacji, pozostaje tylko wyciągać wnioski ze sposobu w jaki
rozmawiają/rozmawiamy, czyli poznać ich tak serio na serio. W ten przewrotny i
zagmatwany sposób autor wytyka nam płytkość i powierzchowność relacji, które
współcześnie nawiązujemy i podtrzymujemy. Mówi się, przecież, że nasze
umiejętności komunikacyjne „leżą i kwiczą, komunikatory wypaczają obrazy i
sposób rozumienia drugiego człowieka. Czy aby to nie wymówka, czy aby nie czyni
tego raczej nasze lenistwo? Oceniamy i poznajemy się bardzo powierzchownie, bez
względu na to w jakiej formie się najczęściej komunikujemy. Spójrzmy bowiem na
chatowe dialogi bohaterów i zadrżyjmy
nad tym, jak wiele z sobą niosą. Mimo, że są tylko szeregiem literek.
Z drugiej jednak strony łatwiej jest coś pokazać na przykładzie wypranego z uczuć przekazu
cyfrowego. Między wierszami zapełniającymi ciurkiem ekran,
czuwa pustka. Między wierszami każdy z nas jest samotny, zdany na siebie,
stanowi tylko jednostkowy umysł, liczbę
pojedynczą. Wraz z rozwojem technologicznym dostarczyliśmy sami sobie
wspaniałych narzędzi, by tę samotność, odosobnienie podkreślić - odczuć ze
zwielokrotnioną siłą. Prawdziwy kontakt z
innymi i z sobą zostaje przerwany, nić porozumienia rozbija się o szklany
ekran. Jak bowiem współpracować, działać, znaleźć wyjście z labiryntu, gdy nie
można sobie nawet podać ręki? Zamiast linii wyznaczonych z punktu A do punktu
B, mamy pociętą na drobne kawałki włóczkę. Słowa pozbawione kontekstów, brak
tożsamości, bo patrząc w lustro widzimy to co „dyktuje” hełm, jesteśmy bytem
„wyrzyganym” do cybernetycznego świata. Wszyscy jesteśmy w labiryncie,
czymkolwiek on jest, nie jest, czy w ogóle istnieje. I owszem współcześnie
coraz trudniej jest nam docierać do jego serca, po drodze napychamy się ironią
i dystansem. Nie oznacza to jednak, że kiedyś było łatwiej.
***
Bohaterowie w oderwaniu od świata, który znają, oswajają nową
rzeczywistość poznając, czym jest człowiek i jak niewiele znaczy wobec
wszechświata (i własnego umysłu). Jak niewiele znaczą jego osiągnięcia, tytuły
i miano. Paradoks ich istnienia polega na tym, że błądzą w labiryntach, których
sami są częściami – jak każdy z nas. Stajemy się ofiarami samych siebie i świata,
który zbudowaliśmy – każdy dla siebie.
Każdy więc odczyta tę książkę inaczej, wykreuje z niej inną
rzeczywistość, zbuduje osobny świat wynikający z jego interpretacji. Zresztą takie jest poniekąd jej założenie.
W tekście bowiem potykamy się o echa solipsyzmu. Istnieje jeden podmiot
poznający, a rzeczywistość to zbiór jego wrażeń. I to wszystko czego dotykamy,
co zobaczymy, poczujemy to tylko elementy naszego umysłu. Wszystko zresztą może
być iluzją – jak w założeniach agnostycyzmu materialistycznego – i istnieje
tylko w umyśle danej jednostki. Bo tylko istnienie umysłu można udowodnić. Czytając zanurzamy się w paradoksy Zenona: Achilles nie może
jechać pięknym samochodem. Bo kiedy jedzie, nie widzi samochodu. Za to widzą
przechodnie, i właściwie to oni nim jadą. A Achillesowi tylko się wydaje, że
jedzie, tymczasem tak naprawdę to samochód jedzie Achillesem.
Miejsce akcji pomimo, iż wypełnione jest dekoracjami – pulpity, czaty
- wskazującymi na współczesną rozgrywkę, to powinniśmy mieć świadomość, że
akcja odbywa się poza czasem. Wystarczy zmienić rekwizyty i
znajdziemy się na scenie podczas odwiecznego rytuału poszukiwania sensu
istnienia. Wczoraj, dziś, jutro. Żadna różnica. Wydźwięk powieści jest więc
dosyć uniwersalny, mimo pierwszego wrażenia. Czyta się szybko. Właściwie treść (zapis rozmów z czatu) pochłania się
w przyspieszonym tempie. Główne myśli filozoficzne tłumaczy na prosty język,
zamknięty w formie komunikatów. Bez didaskaliów, opisów. Dało się. Forma
zagrała świetnie z treścią. Autor bez
skrępowania czerpie z dorobku: Borgasa, Baudrillarda, z filozofii, psychologii.
Zahacza także o pychoanalizię Freuda, np. interpretując symbol mangi gwałconej
przez mackowate potwory: Symbolizuje
wypartą w podświadomość frustrację wywołaną przegraniem drugiej wojny
światowej. Gwałcona uczennica oznacza w filmach duszę narodu japońskiego, a
potwór z fallicznymi mackami współczesną gospodarkę korporacyjną zachodniego
świata. Nie pozostawia także bez komentarza braku etyki w machiny komercji
i świata na sprzedaż: Podstawowy problem
polega na tym, żeby wykluczyć wolność wyboru, skutecznie skłonić delikwenta do
podjęcia właściwej decyzji i przy tym zachować pozory, że wybór jednak istniał.
Naukowo nazywa się to przymusową orientacją. Ma też specyficzny stosunek do
religii, i stwórców wszelakich: Wiesz
kogo on mi przypomina? Złośliwego, podrzędnego czarownika, któremu zachciało
się podręczyć kotka. Włazi do ciemnej piwnicy, lepi kotka z gliny, ożywia, a
potem –trach! – łebkiem o ścianę. I tak co weekend, setkami. A żeby nikt nie
usłyszał miauczenia w piwnicy, czarownik nauczył kociaki filozofii stoickiej:
prochem jestem i w proch się obrócę. I jeszcze zmusił je, żeby przez tych parę sekund życia gorliwie się do niego
modliły.
Poza tym czytając miałam nieustanne skojarzenia z filmem Cube. Tylko brakowało rozlewu krwi, a szkoda…Na szczęście w zamian, tekst nasycony
został ironią, czarnym humorem. Zderzają się w nim: absurd i tragedia, oraz
wszechobecne w tekście tajemnica i groza, składniki swoistego katharsis.
Docieramy do oczyszczenia, ocieramy się o nie. Czujemy, że jesteśmy już blisko.
Nie dane nam jest jednak – ludzkości – jej ostatecznie dotknąć. Bo to z czego
budujemy te światy jest nic nie warte.
Czym jest więc tytułowy hełm? - Przyszłość
powstaje z przeszłości, więc im bardziej zagłębiamy się w przyszłości, tym
więcej przeszłości potrzeba, żeby ją wyprodukować. Im bliżej gwiazd, tym
głębsza studnia… - W moim odczuciu: lękiem przed
kiełkującą świadomością Tezeusz, Ariadna i Minotaur znaleźli się w Matrixie,
a ich przygoda z klawiaturą w tle, zahacza o sieć. Zamiast byka mogliby obawiać
się pająka, mamiącego i odzierającego ich z tożsamości, o ile jakąś mieli.
Wyruszają więc na osobistą wojnę, poszukiwanie potwora (czymkolwiek on jest,
jeśli nami samymi, to mamy problem, zwłaszcza, że nie potrafimy myśleć o sobie
inaczej niż jak o jego ofiarach). Najważniejsze, że ich podstawowe potrzeby
zostały zaspokojone, mają wygodnie, przytulie, regularne posiłki. Kręcą się w kółko, wciąż powielając schematy z
których tworzą swoje światy. Mają je wdrukowane. I dlatego mimo potencjalnie
wielu możliwości - wybór jest ograniczony. Jak mogą sprawdzić czy żyją,
istnieją skoro możliwości zmysłów są ograniczone?
***
Przypomnę jeszcze raz, bo w zapętleniu jest metoda: Pielewin wciąga
nas do labiryntu, nie zostawia jednak nitki.
Skazani jesteśmy więc na założenie hełmu grozy. A potem już jest po nas. Bo
istnieje to co nazwiemy, to co zobaczymy. Sami tworzymy świat do którego
wchodzimy. On jest tylko projekcją tego co mamy w sobie. A skoro ta projekcja
powstaje z hełmu, to nie ma tam nas. I czym jest to „my”, „ja”, „nas”, może
wszyscy jesteśmy w ogóle hełmami, nałożonymi na NIC. Nie mamy głów, twarzy?
Porusza tematy, które w sumie od dawna trapią ludzkość, zagwozdki filozoficzne
na które nie ma odpowiedzi. Robi to zgrabnie, znakomicie się czyta. Zastanawia,
główkuje, myśli. To taka gimnastyka dla mózgu. Masaż szarych komórek. Na te
pytania nie ma odpowiedzi i my ich też nie wymyślimy, możemy je rozwijać w
nieskończoność. Coś w stylu: czy wszechmocny bóg może stworzyć głaz tak wielki,
którego nie uniesie? Czujemy miłe mrowienie pod kopułką. To rozrywka wyższych
lotów.
Zirytowały mnie w tej książce dwie rzeczy: mdła – żadnego wyrazu –
okładka i niejasne zakończenie. Takie niby: domyślamy się, ale jednak nie. Nie odczuwamy przyjemności jaką dają nam, otwarte zakończenia
pozostawiające pole do interpretacji. Zamiast tego wyraźnie widać, że autor sam
zapętlił się tak, że nie wiedział jak
wybrnąć z nadbudowanych sensów i wyszło banalnie. A pomysł był
oryginalny i intrygujący. Mamy labirynt, który jest efektem projekcji.
Bohaterów, którzy są swoimi własnymi projekcjami, lub są projekcjami jednej z
osób, lub ich w ogóle nie ma. Może nawet są programem. W sumie niewiele
wiadomo, a każda odpowiedź rodzi wiele kolejnych pytań. Wszelkie informacje
wydają się być istotne, składamy kolejne elementy i wychodzi z tego układania
wielkie nic… Jedyne czego się dowiadujemy, to jak nie obrazić Minotaura. Bo po
tych wszystkich rozważaniach, otchłaniach do, których spychają nas skojarzenia,
gry, symbole – nagle buntuje nam się żołądek. Trawi sam siebie, pobudzony do
działania. Nie, to nie niestrawność. To brak deseru. Brakuje sytości,
dopełnienia. To nie jest przyjemny luz w żołądku, tylko głód. Autor zapomniał o
składniku domykającym i mamy wrażenie, że mimo przyjemności przy chłeptaniu tego
wieloskładnikowego posiłku, dostaliśmy jednak tylko zupę na "gwoździu".
Czytliwość: 6/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 2/6
Ogólnie: 4,5/6
Autor: Wiktor Pielewin
Tytuł: Hełm grozy
Tytuł oryginału: Szlem Uzhasa
Tłumaczenie: Małgorzata Buchalik
Wydawnictwo: Znak
Seria: MITY
Seria: MITY
Rok wydania: 2006
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron: 240
Cena z okładki: 29,00 zł
Fragment:
Wolna wola. Życie jest jak upadek z dachu. Możesz
się zatrzymać? Nie. Możesz zawrócić? Nie możesz. Możesz polecieć w bok? Tylko w
reklamie gatek do skakania z dachu. Wolna wola polega na tym, że masz wybór:
pierdnąć w locie albo wytrzymać do ziemi. I właśnie o to spierają się filozofowie.
Rzecz w tym, wyjaśnił, że wewnątrz i na zewnątrz,
do których się odwołuję, same w sobie nie istnieją. Powstają pod ciśnieniem
sytuacji w wirówce labiryntowej i stamtąd przepływają do rogów obfitości, gdzie
wzbogacają przeszłość do stanu baniek nadziei. Ale ponieważ wewnątrz i na
zewnątrz istnieją jedynie w rogach obfitości, powstający tam strumień
świadomości może bez problemu padać na hełm z zewnątrz. Podobnie jest z całą
resztą. Ale karzeł uprzedził, żeby w żadnym razie nie traktować całego procesu
materialnie, tak naprawdę jest on raczej czymś w rodzaju indukcji
elektromagnetycznej w transformatorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz