22 sierpnia 2014

Mit to obłok wywiedziony z cienia wywiedzionego z podmuchu wiatru /Angus od snów - Alexander McCall Smith/

Angus był bogiem miłości, bogiem młodości i bogiem snów. Kochał Angusa każdy, kto go spotkał; nie było wyjątków. Ludzie zatrzymywali go na drodze, prosząc, aby im zesłał sen o osobie, którą pokochają, a on zawsze spełniał ich prośbę, nigdy nie odmawiał. Jeśli prosiła go o sen dziewczyna lub kobieta, dostawała w dodatku pocałunek, a pocałunek ten zamieniał się w małego ptaszka, który fruwał wkoło jeszcze chwilę, po czym znikał porwany wiatrem, pozostawiając tych, co to widzieli, w niepewności, czy aby nie zmyślili sobie całego zdarzenia.

Urocze, prawda? Tekst, podobnie jak przytoczony fragment, urzeka od pierwszego zdania. Po prostu płyniemy przez treść, z treścią i w treść. Autor to urodzony gawędziarz, którego „słucha” się z wypiekami na twarzy – chociaż czasem potrafi, wkurzyć i zirytować: przesadą, ckliwością lub upartym milczeniem.


Niewiele się spodziewałam po tej książce – tym większy plus, za to, że wsiąkłam w jej fabułę/y. Wprawdzie tematy poruszone w niej są zwyczajne, do bólu codzienne, i chociaż podszyte magią - zwyczajne zostają. Nie są zapisem historii odkrywczych, które każą nam zmienić myślenie o rzeczywistości. Można by zbyć je wzruszeniem ramion, strzepnąć, jak pyłek... I chociaż nie znajdziemy w nich recepty na trapiące nas bolączki, to odczuwamy podczas lektury wewnętrzną błogość, jak w dobrym śnie. Do zbudowania właśnie takiej atmosfery dążył pisarz, czyniąc z życia głównego bohatera niekończące się dzieło sztuki, poemat snu. Jak sen, ma być on nieuchwytny – nie dostajemy więc pełnego obrazu, tylko zamazane szkice. On przemyka poza przestrzenią i czasem, poza konturem (szkoda tylko, że po wrzosowiskach, a nie makowiskach). Co innego natężenie szczegółów. Są one wręcz jaskrawe, agresywnie wydobyte na pierwszy plan. Autor zatrzymuje nas nad upadającą kartką papieru, ziarenkiem piasku, kroplą wody. To kruche studium szczegółu jest dość bolesne w wymowie, bo zazwyczaj przesiąknięte do granic możliwości emocjonalnym znaczeniem. Szkoda, że Smith przedobrzył. Z czasem bowiem zmienia się ciężar jego opowiadań i ich nasączenie uczuciem - niestety nie na plus. Wiem, że jego stwierdzenia o tym, że nie lubi się własnych dzieci, że potrzebuje się przeprosin i bliskości są banalne – byłam to w stanie odpuścić. Wybaczyłam też oddanie świni na śmierć (ja!!!), wybaczałam  przesłodzone relacje… ALE - ostatnie opowiadanie, zostało wręcz obarczone ogromnym, niewdzięcznym ciężarem: dennym hollywoodzkim happy endem, rodem z kiepskiej komedii romantycznej. Nad ostatnią stroną i jej bajkowym wydźwiękiem po prostu opadły mi ręce. W imię czego, po co? Dla pociechy? Kto w to uwierzy? Po co się było tak nadymać?



Skąd Smith wziął Angusa? Jego domem była Szkocja i Irlandia (kłania nam się mitologia celtycka). Ten bóg miłości, młodości i, co najważniejsze, snu to istota sprzed czasu, z okresu niepamięci. Parał się więc tym, co piękne i najbardziej zatracające. Tym, co od zawsze zajmuje ludzi. Dawał im to, o co prosili i czego potrzebowali, był dobry, jasny i piękny. Zastanowiło mnie oddanie w jego władanie snu i miłości. W starożytnej Grecji mamy boga snów Hypnosa (Sen) i jego syna Morfeusza, który odwala brudną robotę, bo lata po świecie i dotyka śmiertelnych kwiatem maku by zasnęli. Mamy też Afrodytę boginię miłości, ona też wyręcza się synem Erosem, który wypuszcza swoje strzały tu i ówdzie. A Celtom wystarczył Angus. I albo jest tak, że z greckimi bogami było tak jak z nadmiarem urzędników w Polsce, albo Angus był zdecydowanie przepracowany (Sen jest ukojeniem dla miłości i nie sposób ich rozdzielić?). Brak szczegółowych informacji o tym bogu, które zachowały by się do dziś, nie rozwieją tej wątpliwości, pozwalają za to na dość swobodne poczynanie sobie z tematem. Momentami więc popuszczone wodze fantazji, zaprowadziły Smitha w ciekawe miejsca. Jak twierdzi sam autor: Mit to obłok wywiedziony z cienia wywiedzionego z podmuchu wiatru - podlega więc ciągłej modyfikacji, zmianie. Jak w przypadku mitu o Inannie, podlega prawu wielogłosowości, nie ma jednego autora, ale wieki pełne gardeł, które snują i dodają. Jednym z głosów jest sam autor. I za jego sprawą Angus ląduje kilkakrotnie we współczesnym świecie, by odkryć przed nami, po raz kolejny prawdę, o tym, że w każdym z nas żyje marzyciel. I wiecie co? W takim wymiarze, syn potężnego Dagdy, to także mój bóg.

***
Wydawnictwo Znak dało nam do rąk dziesięć historii, z których część pozornie nie jest z sobą powiązana. Część to opowiadania dziejące się w niezbyt odległej przeszłości i trawiące znane nam problemy: relacji małżeńskich, braterskich, rodzinnych, przewija się też temat zdrady. Część to dość luźna rekonstrukcja mitu o Angusie, jego rodzicach, poczęciu (uwiedzeniu Boanny przez Dagdę, nie było tu jednak gwałtu – co często zdarzało się w mitologii Greckiej – fajni Ci Celtowie), narodzinach, dorastaniu w domu wuja i odebraniu władzy ojcu (łagodniejsza wersja mitu o Zeusie i Kronosie). Na koniec Angus zdobywa także miłość. Jak to zwykle bywa los jest przewrotny i Erosowi łatwo to nie przychodzi. Jego uczucie  jest czyste. Kolejne opowiadania łączy symbolika: połączenie wody i powietrza (sen i miłość). W każdym pojawia się sen, forma terapii lecząca serca. Co fascynujące dzięki snom możemy mieć większą siłę sprawczą nad własnym życiem.

W paru miejscach odniosłam wrażenie, że współczesne opowiadania są odległą parabolą mitycznych zdarzeń. Przeplatają się niby niezauważalnie, niby tylko imieniem, czy delikatną właściwością – zadziwiającą empatią. Sytuacja rodzinna McNairów (Inny chłopiec odkrywa, że jego ojciec nie jest jego ojcem), jest echem boskiej rodziny Angusa. Nie chcę zdradzać treści, więc będzie nieco enigmatycznie: mimo podstępu odtrąconego Marka, nie dochodzi do detronizacji Hala. Ginger bardzo przypomina Boanne - boginka wodna również nie walczyła o syna, nie szukała go. Wolała spokój u boku  nieświadomego męża. Ginger też woli finansową wygodę od rodzinnego szczęścia. Podobnie jak jeden z bohaterów opowiadania o braterskiej miłości (Mój brat) i Angus w pewnym sensie stracił brata, tutaj nawet nie trzeba się zastanawiać nad sensem historii.

Opowiadanie o młodym małżeństwie (To było wtedy, to jest teraz. A on będzie zawsze) nie przypadło mi do gustu. Miałam wrażenie, że to dwójka zupełnie obcych sobie ludzi, których związek został za wcześnie sformalizowany. Niedojrzałość emocjonalna kobiety, która nie potrafi wyzbyć się dziecinnej, egoistycznej, potrzeby posiadania kogoś na wskroś, nie wzruszyła mnie tylko zasmuciła. Zbyt wiele takich par w  życiu widziałam. Historia dozorcy i świni (Czy jest tam miejsce dla świń?), hmm…tutaj mam problem. Mam wrażenie, że znów wygrał egoizm, chęć przetrwania, która postawiona została ponad dobro niewinnej istoty. Z drugiej strony: może niektórych po prostu nie da się uratować, ich los jest przypieczętowany, więc nie ma mowy o poświęceniu? I może dobrze się stało, że bohater „wygrał”  w zamian miłość? Ten moment jednak, gdy świnia pierwszy raz może spojrzeć w niebo… O ostatniej z współczesnych historii (Śnię o tobie) się już namarudziłam. Zakończenie zostało całkowicie zepsute. Kropka.

***
Przy narodzinach Angusa obecne były ryby i ptaki. Podobnie jak jego rodzice stanowią one zderzenie dwóch żywiołów, które będą towarzyszyć bogowi snu już zawsze. Sam w sobie jest przecież dwoisty, włada jawą i snem, tworząc pomost pomiędzy tymi poziomami istnienia - przenikając je i zaklinając. Łączy też światy ludzi, którzy się dzięki niemu zakochują. Bogowi wszędzie towarzyszą ptaki (powietrze) i wydaje się, że „woda” przestaje mieć znaczenie w jego życiu. Nie jest tak jednak do końca – woda to emocja, a Angus jest mistrzem w ich kreowaniu. Poza tym osiąga pełnię, gdy, jak to w mitach bywa, zdobywa drugą połówkę. Zakochany przybiera taką postać jak jego ukochana – łabędzia. Ptak ten związany jest z wodą, znów łączy dwa żywioły, a u Celtów oznacza wcielenie nadziemskich istot. Łabędź oznacza także życie, które przybrało formę wyższego ewolucyjnego przeznaczenia. Znamienne jest, że mąż Boanne na czas jej ciąży został zamieniony w głaz – symbol ziemi, którego późniejsze pojawianie możemy połączyć z motywem świń. Dla Celtów świnia oznaczała nie tylko płodność i obfitość, ale także wcielenie bogów i kapłanów oraz duchowy pokarm dany ludziom przez bogów. Źle się dzieje na świecie więc, gdy ludzie dopuszczają się aktów kanibalizmu (nawet jeśli nie są tego świadomi). Świnie-ludzie w końcu odchodzą z tego świata, nawet Angus nie jest w stanie ich chronić. Gdy tak wędrują z proporczykami, myśli uciekają mi w stronę wędrówki elfów na Zachód u Tolkiena…. Czy na ludzkim świecie nie ma rzeczywiście miejsca dla inności?

***

Nie polubiłam żadnego bohatera. Mimo, że są ludzcy: mają wady, są egoistami - w czystej postaci. Niczym nie różnią się od bogów: każdy chce tylko chronić siebie, to cel nadrzędny istnienia, każdy obawia się swoich trupów w szafie. Nie polubiłam ich mimo rys. Dlaczego? Bo autor nie pokazał ich kompletnie - duchowo, psychicznie - nagich. Zasłania swoich bohaterów parawanem. Skąd ten wstyd? Gdyby odarł ich ze skóry i mięśni, tak do białej kości, to wtedy naprawdę mieliby coś do powiedzenia i można by ich było nawet pokochać. W zamian za to gonimy za nimi w cudownych okolicznościach przyrody: surowej, zimnej, chłoszczącej wiatrem i nasączonej słonym morzem. Szorstka rzeczywistość szarych chwil – te obrazy są piękne. Powietrze i woda, powietrze i woda… Jakby w innym świecie, leżącym gdzieś bliżej magii.

Dokonując już maleńkiego podsumowania serii mogę z czystym sumieniem napisać, że  jak na razie: Penelopiada Atwood i Anna In…Tokarczuk w kategorii: gra konwencją - nie zostały pokonane.

P.S. Może Gaiman po lekturze zmieniłby trochę nastawienie do ptaków?

Czytliwość: 5/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 5/6
Ogólnie: 4/6

Autor: Alexander McCall Smith
Tytuł: Angus od snow
Tytuł oryginału: Dream Angus. The Celtic God of Dreams
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
Wydawnictwo: Znak
Seria: MITY
Rok wydania: 2007
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron:151
Cena z okładki: 29,00 zł

Fragment:

Spojrzała na niego. Najdziwniejsza w tym wszystkim, pomyślała, jest oddzielność. On jest oddzielną osobą, nie jest mną. I jest w nim taka mała cząstka, która czyni go sobą, a której ja nigdy nie poznam, nie dotknę. Coś, czego nie potrafię nazwać. Dusza? Nie. No, może. Cokolwiek to jest, nigdy nie będzie moje.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...