19 sierpnia 2014

Nie ma co żałować straconych okazji i mamroczących bogów /Penelopiada – Margaret Atwood/

Penelopa wierna - bo dała słowo, wybaczyła „skoki w bok” - takie były czasy, cóż miała do powiedzenia? Dziś byłaby okrzyknięta cierpiętnicą, dziwaczką. Zasuszoną starzejącą się śliwą, marnującą życie, w imię czego? Chciała to ma. Taki wizerunek kobiety-pomnika się zdewaluował – można posłuchać, przytaknąć, i nic więcej - toż to skamielina. Przynajmniej w oczach samych kobiet - czy któraś dziś pozazdrościłaby jej cnoty i samozaparcia? Współcześni panowie byliby chyba bardziej zadowoleni z takiej postawy potencjalnej małżonki.  


Ludzie są tylko ludźmi, lubimy łamać schematy, w które sami siebie wrzuciliśmy. A to oznaka inteligencji. Penelopa musi być inna, niż ta którą znamy. Odyseusz nie może być posągowy. Seria ZNAKU zrywa skostniały kostium z mitu, pozwala zobaczyć w starożytnych bohaterach zwykłych ludzi. W swojej książce Margaret Atwood dała także ujście swoim niepokojom: Interpretacja Homerowska nie wytrzymuje krytyki, zawiera zbyt wiele niekonsekwencji. Nie dawały mi spokoju tamte powieszone dziewczęta. W „Penelopiadzie” odbierają również spokój samej Penelopie. Stworzyła więc Odyseję Penelopy, składającą się z 29 rozdziałów, w których głównie stykamy się z monologiem bohaterki. Ta snuje swoją opowieść jakby poza czasem, rozliczając samą siebie i otaczających ją (także w zaświatach) ludzi (lub to, co właściwie z nich zostało). Jej wypowiedzi, jak w greckiej tragedii przerywają komentarze chóru. Tutaj stanowi go dwanaście służek, a każde ich wystąpienie przybiera inną formę: pieśni, idylli, wykładu, szanty, ballady, lamentu, wyliczanki i procesu sądowego. Różnorodność form, to gra z konwencją. Nie mamy już przecież do czynienia z klasyką i jej zatwardziałym bezruchem: ani w interpretacji, ani w formie, ani w treści.

***

Penelopa po kilku wiekach tkwienia w zaświatach zdążyła poznać inne punkty widzenia, dotarły do niej liczne plotki. Pośmiertny feedback ją uwiera. Uznała więc, że nadszedł czas jej historii – dokona rozliczenia. Nabrała przecież dystansu, gorycz zelżała, jest spokojniejsza. Nie chce być, jak to mówi „batem” na inne kobiety. Nadal jednak opowiada tonem gorzko-ironicznym. Swoją historię zaczyna, jak przystało: od początku. Dzieciństwo naznaczone traumatycznym wydarzeniem, dorastanie w cieniu pięknej kuzynki, zawody i ślub. Potem życie (znów w cieniu) u boku Odyseusza, jego dwudziestoletnia nieobecność i wszystko to: „co potem” – przez wieki. Ukazuje nam się dramat tej, która „wiernie czekała” w zupełnie innym, niespotykanym wymiarze. Czekała z przyczyny polityczno-społeczno-kulturowej, nie z potrzeby serca. Stary mit był afirmacją cnót: lojalności, pracowitości i wierności, tekst Atwood pokazuje nam ludzi o wątpliwej kondycji. Penelopa nie jest tu wyjątkiem. Tym bardziej dlatego nie zasłużyła sobie na zapomnienie, na bycie tą nudną, pomijaną, tą od całunu. A pisarze, twórcy niestety nie widzą w niej inspiracji, pożywki dla zmysłów (wolą piękną Helenę, to była postać, wokół niej zawsze się coś działo, siała tragedię na równi z urokiem). Pisarka tchnęła w nią życie. Pokazała nam ją jako kobietę z krwi i kości, która wykonuje każdego dnia taniec codzienności, by zwyczajnie przetrwać. Penelopa ma krótkie nogi, tak jak Odyseusz – oboje więc to sprawni kłamcy. Och tak, u Atwood, bohaterski Odys także nie zachwycał proporcją ani osobowością.

Penelopa ma kompleksy na tle swej przeciętnej urody. Jednak odtworzenie w micie przez Panią Atwood stereotypu, według którego brzydsze są mądrzejsze a piękne puste, jest płytkie i krzywdzące. Nie spodziewałam się takiego policzka od feministki. Helena ukazana jest jako próżna, rozkapryszona, egoistyczna kokietka. Wystarczy, że spojrzy na mężczyznę by ten się w niej zakochał. To nie dar Penelopo, to przekleństwo, skazujące człowieka na ogromną samotność. Nie widzisz tego? W innych kwestiach, niż te damo-męskie nasza bohaterka wykazuje się większym opanowaniem. Na szczęście. Nie wypowiada się zbyt bałwochwalczo na temat bogów (mając ich za szajkę znudzonych, głupawych, napalonych oblechów), kpi z obrządków, nie lubi swojej teściowej (a to ci nowość), miewa włochate myśli. Wciąż cierpi nie wiedząc, jaki tak naprawdę stosunek miał do niej własny ojciec – snuje więc historie, które pomagają jej przepracować wydarzenia z dzieciństwa.Telemach nie jest dla niej idealnym synem, sprawia kłopoty, jak każdy nastolatek, który jest już przecież dorosły: podważa władzę matki, a ta chętnie by go gdzieś na dłużej wysłała… Atwood odbiera Penelopie tę sztywność, z którą ją utożsamialiśmy przez wieki.  Staje się więc ona dla czytelnika zwyczajnie ludzka i wiecznie zaryczana – bo w końcu jest córką Najdy i jej żywiołem jest woda. Cieknie.

Osławione fortele Odyseusza, to wyssane z palca, przetworzone literacko wybryki bawidamka i hulaki, który zerwał się ze smyczy. Jednak czy tak naszkicowany obraz Odysa nie jest sprzeczny z - również -wyraźnie widoczną inteligencją, sprytem, umiejętnościami perswazyjnymi? Trochę mi to zgrzyta między zębami, czuję niespójność. Atwood na szczęście broni się, pozostawiając czytelnikowi do rozstrzygnięcia kwestię dwuznacznej interpretacji. W końcu świat ten przepełniony jest magią, która jest nierozerwalnym elementem rzeczywistości. Gdyby tak nie było, czy Penelopa by jeszcze „istniała”? Przecież nawet ona nie wie, które plotki są prawdziwe. A my patrzymy jej oczami. Mit Odysa mimo wszystko ma więc szansę się obronić.

Okręty przywoziły pogłoski. Odyseusz wraz z załoga upili się w pierwszym porcie i marynarze podnieśli bunt, opowiadali jedni; nie, mówili inni, żeglarze zjedli magiczną roślin, która sprawiła, że stracili pamięć, a kapitan ich uratował, bo kazał ich skrępować i przenieść na pokład. Odyseusz walczył z olbrzymem, jednookim cyklopem, twierdzili jedni; nie, to był jednooki oberżysta, utrzymywali inni, a bójka wynikła z powodu niezapłaconego rachunku. Część załogi pożarli kanibale; nie, wybuchła zwyczajna burda, z kąsaniem po uszach, rozkrwawianiem nosów i wypruwaniem flaków. Odyseusz gościł u boginki, pani czarodziejskiej wyspy, powiadali jedni: zmieniła marynarzy w świnie – nic trudnego, moim zdaniem -  ale przywróciła im ludzką postać, zakochała się bowiem w kapitanie, karmiła go nieziemskimi smakołykami, dziełem własnych nieśmiertelnych rąk, i co noc ci dwoje oddawali się szalonej miłości. Nie, donosili inni, to był po prostu luksusowy zamutz, a Odyseusz sępił na burdelmamie.

Jedyne, za co nie można rozgrzeszyć bohatera, to mord na służkach. Tutaj Penelopa jest od wieków rozdarta. Wie, że jej pomocnie, powiernice i towarzyszki powieszono niesłusznie, impulsywnie. To był pokaz siły i władzy. Nie może jednak znieść tego, że ofiary nękają od wieków różne wcielenia jej męża i chce by dały mu spokój. Przecież już odpokutował. Tyle, że to nie od niej zależy, w tej kwestii nie ma prawa głosu – tak sądzę. Zwłaszcza, że jej postawa to sposób tłumaczenia sobie ciągłej nieobecności Odysa: biedny ucieka. Gdyby nie dusze służek i tak by przy niej nie trwał, znalazł by inny powód by gnać w świat (Dobrze o tym wiesz Penelopo!). Poza tym wiadomo – sama czuje się winna cierpień swoich podopiecznych. I słusznie - symboliczny matriarchat opuścił swoje córki w potrzebie.

***

Byłyśmy brudnymi dziewuchami. Jeżeli nasz właściciel albo synowie właściciela, przyjezdny arystokrata lub synowie arystokraty zapragnęli się z nami przespać, nie mogłyśmy odmówić. Na nic płacz, na nic skargi, że nas boli. Wszystko to nam się przydarzyło, kiedy byłyśmy dziećmi.

Znaczące jest oddanie głosu właśnie służkom. Atwood dotrzymała słowa – nie pozwoli by dały one spokój samej Penelopie. Zbyt gładko przyszło jej przerzucenie odpowiedzialności za ich śmierć na męża i syna. Z jej winy zgwałcone (ale przecież i tak, by im się to przytrafiło prędzej, czy później – taki ich los, tłumaczyła sobie) i powieszone (spała, milczała, nie wiedziała, nic nie mogła zrobić – łatwo się tłumaczyć biernością). Przestała być tą trzynastą, stała się jedyną, która przeżyła. Za pierwszym razem udała jej się „rekonstrukcja” dziewcząt: zostały obmyte i namaszczone. Za drugim razem „zdekompletowana” Penelopa nie ma już sił na działanie. Jeśli wierzyć Gravesowi jej winą jest oddanie władzy patriarchatowi. Poddała się. Po wieczność będzie więc wysłuchiwać tragedii innych kobiet, tonąć w ich głosach. Według wspomnianego Gravesa, Odys dokonał obalenia matriarchatu. Do tej pory król Itaki panował rok, po czym wieszano go i obcinano mu genitalia, by zapłodnić ziemię – wiadomo dla urodzaju. Odyseusz zamiast siebie powiesił dwanaście służek (liczba ta jest symbolem czasowo-przestrzennego spełnienia – wygrał więc). Może Penelopa uosabiając matriarchat, dając zepchnąć się do Podziemi (to Odyseusz wciąż hula po świecie), daje symbolicznie wyraz „cywilizacyjnej zimie” kobiet, o której pisałam już przy okazji Anny Inw grobowcach świata Olgi Tokarczuk? Może nadejdzie moment, gdy postanowi wrócić na ziemię – i nastąpi ta, przecież cykliczna więc naturalna, zamiana miejsc (a może nareszcie zapanuje równowaga?). Odyseusz coraz bardziej przypomina uciekający patriarchat, któremu przyszło już uciekać przed gniewem kobiet. Bo te okazały się jednak silne. Nie tylko w tym kontekście tekst Atwood jest feminizujący. Penelopa, jako córka Najdy od razu wprowadza nas w symbolikę wody, silnie związanej z kobiecością. Gdy przeczytałam o dwunastu miesiącach księżycowych, to byłam w szoku, że pisarka napisała taką brednię. Po kilku stronach jednak nastąpiło sprostowanie, że owszem jest ich trzynaście, ale…. I takich gierek literackich, symbolicznych z czytelnikiem znajdziemy tutaj kilka – na szczęście. Trzeba być przy lekturze czujnym. Jeżeli chodzi o odczytywanie tekstu na tym poziomie, mam jeden zarzut: morał jest zbyt nachalnie wyłuskany. Niby otwiera nowe konteksty, ale narzucenie interpretacji jest boleśnie odczuwalne. A w ten sposób się nie naucza, tylko zniechęca.

***

Czytając o życiu Penelopy miałam wrażenie, że zaglądam do rubryki w jakimś popularnym czasopiśmie o „gwiazdach”. Znani i lubiani, bywają tu i ówdzie – takie rozrywkowe bajorko. To porównanie wyraźnie pokazuje w jakiej kondycji zastajemy bohaterów. A właściwie, czy można w tym kontekście mówić jeszcze o „bohaterach”. To zwykli – jak my dzisiejsi – ludzie:  mali, podli, chciwi, cyniczni, chcący przetrwać. No dobra, mamy też trochę pozytywnych cech, ale to akurat nie miejsce na ratowanie naszego honoru gatunkowego, więc ich wymieniać nie będę. Więc jeśli tęsknicie za przeszłością, myślicie, że tam znajdziecie wzorce, to odpuście sobie tę lekturę. Ani Penelopa, ani Odyseusz nimi nie są.

Jeszcze wyraźniej widać, to w zaświatach. Niektórzy nie są zdolni do krytycznego wejrzenia na swoje życie, nawet po śmierci - w Podziemiach „żyją” wciąż tak samo. Inni nie mogą pogodzić się z kresem i wciąż piją wodę zapomnienia, by wracać na świat w kolejnych wcieleniach. Inni jak Penelopa poświęcili wieczność na zgłębianie siebie, odkrywanie, że złoto było tombakiem. Na szczęście ona dzięki temu, że uzyskała prawo (zawsze je miała, ale musiała dojrzeć do tego, by się zdobyć na działanie) do opowiedzenia swojej historii i dzięki temu odzyskała tożsamość. Do tej pory jej życie w Podziemiach niewiele różniło się od tego ziemskiego: monotonia i nuda, nuda i monotonia, zawsze bycie tylko czyimś cieniem, nawet cnieniem samej siebie. Świat się kręci, a ona tkwi, jak tkwiła w bezpiecznym wycofaniu. Może odzyskanie prawa do własnej historii, to początek przemiany, może zacznie działać i tym razem ona wyjdzie na powierzchnię?

Książkę dobrze i szybko się czyta. Napisana jest lekkim, przystępnym językiem, suto zakrapianym humorem. Fragmenty pełne ciętej kpiny są naprawdę  zabawnie. Zwłaszcza, że jest to dowcip na „poziomie”. Dzieje się tak m.in. wtedy, gdy do mitu przecieka współczesność: seanse spirytystyczne, kapliczki do których modlimy się w domach (czytaj komputery), otwarty obok nowy obiekt: PIEKŁO – miejsce pełne efektów specjalnych przez co bardziej atrakcyjne dla kolejnych zmarłych… Lektura „siada” w końcowych partiach, jej ton staje się zbyt nachalny, narzucający się. Historia traci swoją lekkość. Bo wydźwięk i morał, staje się silniejszy od treści, a to kiepski objaw. No cóż, zakończenia zawsze są najtrudniejsze. Szkoda, że przytrafiają się też pisarce takiego formatu.

I tak dumam i dumam nad całokształtem, rozedrganiem między rzeczywistymi wydarzeniami, a literacką fikcją. Przekuta, zreinterpretowana wersja, prawo do głosu, feminizm. Przyjemnie i płynnie (nawet okładka jest niebieska). Czy jednak to wszystko nie jest zbyt banalne? Zbyt oczywiste?

Czytliwość: 6/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 5/6
Ogólnie: 4/6

Autor: Margaret Atwood
Tytuł: Penelopiada
Tytuł oryginału: The Penelopiad. The Myth of Penelope and Odysseus
Tłumaczenie: Magdalena Konikowska
Wydawnictwo: Znak
Seria: MITY
Rok wydania: 2005
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron:164
Cena z okładki: 29,00 zł


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...