No i otwarłam TĘ książkę. Nasłuchałam się o niej tylu skrajnych
opinii, że stanowiło, to dla mnie nie lada wyzwanie. Czy tą, która obróci w perzynę mój świat będzie
Winterson? Niby przy obecnym nieumeblowaniu panującym w mojej głowie, to nic
trudnego - jednak podstawy mam solidne, więc ruszyć je wcale nie jest tak
łatwo. Tak, więc obróciłam kilka razy w dłoniach, pogłaskałam okładkę,
otwarłam, zamknęłam, otwarłam i zamknęłam… Z jednej strony coś mnie odpychało,
coś przyciągało. W końcu - w otwartej – oczy same znalazły słowa. I zaczęło
się.
I tak jak z początkiem czytania jest z całą lekturą. Autorka ma
dosyć enigmatyczny styl pisania. Nie uzyskujemy jednoznacznej informacji. Głębokie
myśli ubrane w poetycki język, momentami przyciężkawy, momentami subtelny – ale
do zniesienia - zderzone zostają z wulgarnością, która wydaje się nie pasować,
być częścią innej układanki - pomyłką. Jak igła wbita w oko, którą jeszcze ktoś
ma czelność kręcić i gmerać… Taki był jednak zamysł autorki, wyrwać nas z
melancholijnego odrętwienia. Wzbudzić niepokój, zniesmaczyć. Pokazać odwieczną
dwoistość świata. Brutalną siłę, która wygrywa, chociaż przegrywa. Narzucić
temu wszystkiemu kostium mitologii i z drwiącym uśmieszkiem obserwować reakcję.
Tak przynajmniej ja to odbieram.
***
Tak, jak sugeruje autorka we wstępie, nie można tej książki czytać
inaczej, niż "przez nią". Ma
potrzebę obnażenia się, ale takiego obnażenia, żeby wszyscy wiedzieli, że
ewentualnie jest ubrana. Bo jest prawdziwe tylko w sekundzie tworzenia, jak sam
akt tworzenia - nie potem. Nie jest więc to powieść autobiograficzna: jest
fikcją na tyle na ile nią jest, a prawdą też na tyle na ile jest prawdą. Szkoda,
że aż za bardzo w pewnym momencie tekst przestaje być reinterpretacją mitu, a staje
się zapisem procesu twórczego, świadectwem narodzin pomysłu itd. Zupełnie niepotrzebnie.
Wiąże się to z narzuceniem czytelnikowi określonej interpretacji. Raz, że
autorka, aż nazbyt bezpośrednio, pisze nam o co jej chodzi: nie uciekniemy ani
przez przeszłością, ani przed przyszłością i naprawdę trzeba mieć w sobie siłę,
by zmienić swoje życie, by nie pędzić w paszczę lwa, by nie dać się zabić temu,
kim jesteśmy (czyli: byśmy nie byli narcystyczni jak Herakles, który sam
siebie wykończył, czy Atlas, który przegapił wieczność). Dwa: bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, że w
reinterpretacji mitu odnalazła swoje życie, albo odwrotnie. Jeśli w tym sensie
ta powieść pełni funkcję terapeutyczną, pracę nad odrzuceniem, ucieczką i
trudnym dzieciństwem, to dobrze. Szkoda tylko, że czytelnik wspólnie z autorką
bawi się jej bebechami, oglądając zajawkę serialu pt. Mitologia dla opornych. Nie każdy wpadnie na to, by odrzucić, to co
w tekście jest płytkie. Nie każdy zrozumie, że chodzi też o jego życie. A może i dobrze - to
nie jest wcale lektura dla każdego.
Przejdźmy jednak do treści. Na początku dowiadujemy się, że
współczesność to efekt niekompletnego zapisu warstw osadowych. Bo księga, którą jesteśmy składa się ze stron. A
strony są jak warstwy osadowe. Przyswoiłam, ale ta rozdmuchana filozoficzna
chronologia i kosmogonia, nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia. Zwłaszcza,
że przeradzają się w snuty beznamiętnie monolog o przeznaczeniu: istnieje czy nie? Mamy siłę sprawczą, czy tylko nam się tak wydaje?
Jak widać autorka postanowiła zacząć od początku. Naprawdę od
początku - bo aż od Wielkiego Wybuchu. Raczy nas "sensacją" o tym, że Gwiazda jest naszym prawdziwym rodzicem, a potem "dopieszcza" skróconym opis
ewolucji. Historię Atlasa, który w ramach kary po wieczność ma przytrzymywać
świat – wszyscy znamy. Że Greccy bogowie to banda hipokrytów – wszyscy wiemy.
Heraklesa i jego prace też każdy kojarzy, więc spotkanie tytana z herosem
nikogo nie dziwi. W tej materii nic się nie zmienia, oprócz zakończenia, w
które pisarka wplątała biedną Łajkę. Cóż się takiego dzieje w środku? Mamy bardzo świadomego siebie Atlasa, który ma
wieczność na to by się zastanawiać – cud, że nie zwariował, wciąż żując swój
los, jak to jest światem i nim nie jest, będąc zamknięty w skorupie swojego
ciała: Wszystko, co istnieje, należy do
mnie, ale nad niczym nie panuję. Takie jest moje potworne brzemię. Granica
tego, czym jestem. Kara tytana nie polega wcale na tym, że ten ma nieść
świat na swoich barkach. Prawdziwą karą jest to, że on w to wierzy, traktuje
jak misję, której nikt inny nie podoła. Poczucie bycia niezastąpionym jest
zgubne – na szczęście w końcu bohater zaczyna zdawać sobie z tego sprawę.
Atlasowi w tej historii towarzyszy Herakles – mężczyzna o wątpliwej kondycji
moralnej: sukinsyna i rabusia. Pech chce, że heros zaczyna – uwaga! – myśleć
nad swoim życiem. Rozdarcie wewnętrzne bohaterów widać w samej formie
opowiadania, od wulgarnej po poetycką, od poetyckiej po wulgarną. I przykre
jest to, że patos Atlasa (trochę starej daty, ale..) i prostactwo Heraklesa
sprowadzone są trochę do tego, że ten jest nieszczęśliwy bo świadomy, a ten
szczęśliwy (do czasu, gdy zaczyna myśleć) bo bezrefleksyjny.
Pojawiają się też - na szczęście - przy tym wszystkim delikatne
wtrącenia, mające znamiona poczucia humoru: Meduza wytrzeszcza gały – całkiem,
jak w małżeństwie, Ladon – „wydalina dżdżownicy” - to atrakcja turystyczna. Herakles - nieokrzesaniec zgwałciłby nawet Herę,
gdyby się ośmielił, w zamian za to onanizuje się obok niej, właściwie to nie
raz w ciągu kilku stron. Oczywiście jeszcze wyczynem godnym herosa jest „nabicie
sobie” Joli spadającą z murów…. I to nawet nie jest zabawne. Chyba, że
podciągnąć to jakoś pod czarny humor? Nie, jednak nie – wychodzi raczej pozerstwo
i banał nie najwyższych lotów.
***
Oczywiście można pokusić się o feministyczną interpretację
Heraklesa, jako ucieleśnienia brutalnej męskiej siły, złego patriarchatu, który
uciska barbarzyńsko kobiety. Mężczyźni
wiedzą lepiej, co jest dobre dla przedstawicielek płci pięknej od nich samych:
więc trzeba je rżnąć lub zabijać, lub to i to. I to, że mężczyźni są
mężczyznami ich w końcu wykończy. Jednak jest to dla mnie nazbyt ogólnikowe i
powierzchowne. To zbyt obcesowa metafora, by mogła być brana poważnie. I o taką
raczej autorki nie chce posądzać, a jeśli nawet, to niech to pozostanie jej
problemem. Nie brnijmy więc dalej w takie interpretacje.
***
Zakończenie powieści zawiera prosty przekaz: ograniczenia są
ramami w które sami się wpędzamy i istnieją tylko tak długo, póki w nie
wierzymy. Na każdym z nas jednak spoczywa
brzemię. Najczęściej sami je sobie zarzucamy na plecy. Zdarza nam się myśleć,
że bez niego zginiemy, lub nasz świat się rozpadnie. Brzemię to przyjmuje
formę roli społecznej, poczucia obowiązku, potrzeby konsekwencji, a także
kultury, w której tkwimy. Tę niesiemy - jako ludzkość - wszędzie. A można przecież:
zreinterpretować, zmienić, wyrzucić. Zacząć od nowa! Chociażby symbolicznie na
innej planecie – Plutonie (pamiętajmy, że to książka z 2006 roku i wtedy Pluton
był jeszcze planetą). Winterson
proponuje nam opowiadanie tej samej historii wciąż od nowa – to swoisty refren jej
powieści i życia. To refren, który wszyscy powinniśmy nucić. Pamiętajmy jednak o
tym, że chcąc zmienić zakończenie, trzeba zmienić też środek i początek… Można
napisać siebie na nowo?
Element powieści dla którego warto ją przeczytać – tkwi na
ostatnich stronach. Nie jest on odkrywczy, miliony razy
już go pokazano – ale nie pora na usprawiedliwienia.Trzeba po prostu ze skali
makro, przenieść się do skali mikro. Mimo pesymizmu autorki: Wracam do problemów, których nie mogę
rozwiązać nie dlatego, że jestem idiotką, ale dlatego, że prawdziwych problemów
nie da się rozwiązać. Świat się rozrasta. Im więcej widzimy, tym więcej, jak
sobie to uświadamiamy jest do zobaczenia. Zawsze nowy początek, inny koniec.
– jest przecież nadzieja. Wystarczy tylko robić, to co robi ona. Odpowiedz tę
historię jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Słowa mają moc uzdrawiania, a problemy
da się rozwiązać. Ja w to wierzę, nikt inny nie musi.
Jak na razie najsłabsza część serii.
Czytliwość: 4,5/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 4/6
Ogólnie: 3,5/6
Autor: Jeanette Winterson
Tytuł:
Brzemię
Tytuł
oryginału: The Myth of Atlas and Heracles
Tłumaczenie: Zbigniew Batko
Wydawnictwo: Znak
Seria: MITY
Seria: MITY
Rok wydania: 2006
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron:111
Cena z okładki: 23,00 zł
Fragment:
Ziemia była zdumiona. Ziemia zawsze wydawała się sobie dziwna i
nowa. Nigdy nie wiedziała z góry, co zrobi. Nigdy się nie domyślała, jaki
będzie kolejny cud. Uwielbiała ryzyko, przypadkowość, loteryjne
prawdopodobieństwo wygranej. My zapomnieliśmy, ale ona nigdy, że to, czego
istnienie bierzemy dziś za oczywistość, po prostu miało szczęście i odniosło
sukces. Porażki znikły. Ta planeta, której powstanie wydaje się nam tak
oczywiste i nieuniknione, to wygrana w automacie. Ziemia jest niebieską kulką
ze zwycięskim numerem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz