23 sierpnia 2014

Chcę opowiedzieć tę historię jeszcze raz / Brzemię – Jeanette Winterson/

No i otwarłam TĘ książkę. Nasłuchałam się o niej tylu skrajnych opinii, że stanowiło, to dla mnie nie lada wyzwanie. Czy tą, która obróci w perzynę mój świat będzie Winterson? Niby przy obecnym nieumeblowaniu panującym w mojej głowie, to nic trudnego - jednak podstawy mam solidne, więc ruszyć je wcale nie jest tak łatwo. Tak, więc obróciłam kilka razy w dłoniach, pogłaskałam okładkę, otwarłam, zamknęłam, otwarłam i zamknęłam… Z jednej strony coś mnie odpychało, coś przyciągało. W końcu - w otwartej – oczy same znalazły słowa. I zaczęło się.


I tak jak z początkiem czytania jest z całą lekturą. Autorka ma dosyć enigmatyczny styl pisania. Nie uzyskujemy jednoznacznej informacji. Głębokie myśli ubrane w poetycki język, momentami przyciężkawy, momentami subtelny – ale do zniesienia - zderzone zostają z wulgarnością, która wydaje się nie pasować, być częścią innej układanki - pomyłką. Jak igła wbita w oko, którą jeszcze ktoś ma czelność kręcić i gmerać… Taki był jednak zamysł autorki, wyrwać nas z melancholijnego odrętwienia. Wzbudzić niepokój, zniesmaczyć. Pokazać odwieczną dwoistość świata. Brutalną siłę, która wygrywa, chociaż przegrywa. Narzucić temu wszystkiemu kostium mitologii i z drwiącym uśmieszkiem obserwować reakcję. Tak przynajmniej ja to odbieram.

***
Tak, jak sugeruje autorka we wstępie, nie można tej książki czytać inaczej, niż "przez nią". Ma potrzebę obnażenia się, ale takiego obnażenia, żeby wszyscy wiedzieli, że ewentualnie jest ubrana. Bo jest prawdziwe tylko w sekundzie tworzenia, jak sam akt tworzenia - nie potem. Nie jest więc to powieść autobiograficzna: jest fikcją na tyle na ile nią jest, a prawdą też na tyle na ile jest prawdą. Szkoda, że aż za bardzo w pewnym momencie tekst przestaje być reinterpretacją mitu, a staje się zapisem procesu twórczego, świadectwem narodzin pomysłu itd. Zupełnie niepotrzebnie. Wiąże się to z narzuceniem czytelnikowi określonej interpretacji. Raz, że autorka, aż nazbyt bezpośrednio, pisze nam o co jej chodzi: nie uciekniemy ani przez przeszłością, ani przed przyszłością i naprawdę trzeba mieć w sobie siłę, by zmienić swoje życie, by nie pędzić w paszczę lwa, by nie dać się zabić temu, kim jesteśmy (czyli: byśmy nie byli narcystyczni jak Herakles, który sam siebie wykończył, czy Atlas, który przegapił wieczność). Dwa: bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, że w reinterpretacji mitu odnalazła swoje życie, albo odwrotnie. Jeśli w tym sensie ta powieść pełni funkcję terapeutyczną, pracę nad odrzuceniem, ucieczką i trudnym dzieciństwem, to dobrze. Szkoda tylko, że czytelnik wspólnie z autorką bawi się jej bebechami, oglądając zajawkę serialu pt. Mitologia dla opornych. Nie każdy wpadnie na to, by odrzucić, to co w tekście jest płytkie. Nie każdy zrozumie, że chodzi też o jego życie. A może i dobrze - to nie jest wcale lektura dla każdego.

Przejdźmy jednak do treści. Na początku dowiadujemy się, że współczesność to efekt niekompletnego zapisu warstw osadowych. Bo księga, którą jesteśmy składa się ze stron. A strony są jak warstwy osadowe. Przyswoiłam, ale ta rozdmuchana filozoficzna chronologia i kosmogonia, nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia. Zwłaszcza, że przeradzają się w snuty beznamiętnie monolog o przeznaczeniu: istnieje czy nie? Mamy siłę sprawczą, czy tylko nam się tak wydaje?

Jak widać autorka postanowiła zacząć od początku. Naprawdę od początku - bo aż od Wielkiego Wybuchu. Raczy nas "sensacją" o tym, że Gwiazda jest naszym prawdziwym rodzicem, a potem "dopieszcza" skróconym opis ewolucji. Historię Atlasa, który w ramach kary po wieczność ma przytrzymywać świat – wszyscy znamy. Że Greccy bogowie to banda hipokrytów – wszyscy wiemy. Heraklesa i jego prace też każdy kojarzy, więc spotkanie tytana z herosem nikogo nie dziwi. W tej materii nic się nie zmienia, oprócz zakończenia, w które pisarka wplątała biedną Łajkę. Cóż się takiego dzieje w środku?  Mamy bardzo świadomego siebie Atlasa, który ma wieczność na to by się zastanawiać – cud, że nie zwariował, wciąż żując swój los, jak to jest światem i nim nie jest, będąc zamknięty w skorupie swojego ciała: Wszystko, co istnieje, należy do mnie, ale nad niczym nie panuję. Takie jest moje potworne brzemię. Granica tego, czym jestem. Kara tytana nie polega wcale na tym, że ten ma nieść świat na swoich barkach. Prawdziwą karą jest to, że on w to wierzy, traktuje jak misję, której nikt inny nie podoła. Poczucie bycia niezastąpionym jest zgubne – na szczęście w końcu bohater zaczyna zdawać sobie z tego sprawę. Atlasowi w tej historii towarzyszy Herakles – mężczyzna o wątpliwej kondycji moralnej: sukinsyna i rabusia. Pech chce, że heros zaczyna – uwaga! – myśleć nad swoim życiem. Rozdarcie wewnętrzne bohaterów widać w samej formie opowiadania, od wulgarnej po poetycką, od poetyckiej po wulgarną. I przykre jest to, że patos Atlasa (trochę starej daty, ale..) i prostactwo Heraklesa sprowadzone są trochę do tego, że ten jest nieszczęśliwy bo świadomy, a ten szczęśliwy (do czasu, gdy zaczyna myśleć) bo bezrefleksyjny.

Pojawiają się też - na szczęście - przy tym wszystkim delikatne wtrącenia, mające znamiona poczucia humoru: Meduza wytrzeszcza gały – całkiem, jak w małżeństwie, Ladon – „wydalina dżdżownicy” - to atrakcja turystyczna. Herakles - nieokrzesaniec zgwałciłby nawet Herę, gdyby się ośmielił, w zamian za to onanizuje się obok niej, właściwie to nie raz w ciągu kilku stron. Oczywiście jeszcze wyczynem godnym herosa jest „nabicie sobie” Joli spadającą z murów…. I to nawet nie jest zabawne. Chyba, że podciągnąć to jakoś pod czarny humor? Nie, jednak nie – wychodzi raczej pozerstwo i banał nie najwyższych lotów.

***

Oczywiście można pokusić się o feministyczną interpretację Heraklesa, jako ucieleśnienia brutalnej męskiej siły, złego patriarchatu, który uciska barbarzyńsko kobiety. Mężczyźni wiedzą lepiej, co jest dobre dla przedstawicielek płci pięknej od nich samych: więc trzeba je rżnąć lub zabijać, lub to i to. I to, że mężczyźni są mężczyznami ich w końcu wykończy. Jednak jest to dla mnie nazbyt ogólnikowe i powierzchowne. To zbyt obcesowa metafora, by mogła być brana poważnie. I o taką raczej autorki nie chce posądzać, a jeśli nawet, to niech to pozostanie jej problemem. Nie brnijmy więc dalej w takie interpretacje.

***

Zakończenie powieści zawiera prosty przekaz: ograniczenia są ramami w które sami się wpędzamy i istnieją tylko tak długo, póki w nie wierzymy. Na każdym z nas jednak spoczywa brzemię. Najczęściej sami je sobie zarzucamy na plecy. Zdarza nam się myśleć, że bez niego zginiemy, lub nasz świat się rozpadnie. Brzemię to przyjmuje formę roli społecznej, poczucia obowiązku, potrzeby konsekwencji, a także kultury, w której tkwimy. Tę niesiemy - jako ludzkość - wszędzie. A można przecież: zreinterpretować, zmienić, wyrzucić. Zacząć od nowa! Chociażby symbolicznie na innej planecie – Plutonie (pamiętajmy, że to książka z 2006 roku i wtedy Pluton był jeszcze  planetą). Winterson proponuje nam opowiadanie tej samej historii wciąż od nowa – to swoisty refren jej powieści i życia. To refren, który wszyscy powinniśmy nucić. Pamiętajmy jednak o tym, że chcąc zmienić zakończenie, trzeba zmienić też środek i początek… Można napisać siebie na nowo?

Element powieści dla którego warto ją przeczytać – tkwi na ostatnich stronach. Nie jest on odkrywczy, miliony razy już go pokazano – ale nie pora na usprawiedliwienia.Trzeba po prostu ze skali makro, przenieść się do skali mikro. Mimo pesymizmu autorki: Wracam do problemów, których nie mogę rozwiązać nie dlatego, że jestem idiotką, ale dlatego, że prawdziwych problemów nie da się rozwiązać. Świat się rozrasta. Im więcej widzimy, tym więcej, jak sobie to uświadamiamy jest do zobaczenia. Zawsze nowy początek, inny koniec. – jest przecież nadzieja. Wystarczy tylko robić, to co robi ona. Odpowiedz tę historię jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Słowa mają moc uzdrawiania, a problemy da się rozwiązać. Ja w to wierzę, nikt inny nie musi.

Jak na razie najsłabsza część serii.

Czytliwość: 4,5/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 4/6
Ogólnie: 3,5/6

Autor: Jeanette Winterson
Tytuł: Brzemię
Tytuł oryginału: The Myth of Atlas and Heracles
Tłumaczenie: Zbigniew Batko
Wydawnictwo: Znak
Seria: MITY
Rok wydania: 2006
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron:111
Cena z okładki: 23,00 zł

Fragment:

Ziemia była zdumiona. Ziemia zawsze wydawała się sobie dziwna i nowa. Nigdy nie wiedziała z góry, co zrobi. Nigdy się nie domyślała, jaki będzie kolejny cud. Uwielbiała ryzyko, przypadkowość, loteryjne prawdopodobieństwo wygranej. My zapomnieliśmy, ale ona nigdy, że to, czego istnienie bierzemy dziś za oczywistość, po prostu miało szczęście i odniosło sukces. Porażki znikły. Ta planeta, której powstanie wydaje się nam tak oczywiste i nieuniknione, to wygrana w automacie. Ziemia jest niebieską kulką ze zwycięskim numerem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...