04 września 2014

Jak ktoś nie lubi zwierząt, to ja mu nie ufam /Nie tylko o łajdakach – Magdalena Kulus/

Powieść Nie tylko o łajdakach mogłam przeczytać dzięki uprzejmości autorki, więc: dziękuję Pani Magdo za przysłanie mi swojego „skarba”.

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe. Prawdziwe są pejzaże i Fuks. Dobrze, że to Pani napisała, Pani Magdo, bo zaczęłam szukać „przecieków” i „podsłuchów” w domu i okolicy. Świadczy to tylko o tym, jak wbrew różnorodności i inności, my ludzie jesteśmy do siebie podobni: w przeżywaniu rozczarowań, w poszukiwaniu własnej drogi, w walce z codziennością, w emocjach i jak potrafimy być tak samo, zwyczajnie DURNI. Specjalnie piszę „ludzie”, nie „kobiety”. Chcę wierzyć, że mężczyznom wcale nie jest łatwiej – tylko czasami lepiej się kamuflują. „Łajdaczki” też przecież istnieją, a może i my nimi jesteśmy w pewnym sensie?


W tym tygodniu nie miałam zbyt wiele czasu na czytanie, o zgrozo. Targałam więc „Łajdaków” ze sobą wszędzie. Okładka na tym ucierpiała, ale przyjemność z lektury była niewątpliwa. Zwłaszcza, gdy  uśmiechałam się sama do siebie, a właściwie to śmiałam się z samej siebie - z odbicia, które znalazłam na kartach książki.  Przypuszczam, że ciepło i dobra energia zawarta w tej powieści, może pełnić rolę terapeutyczną, zwłaszcza, gdy w niedawnym czasie czytelniczka (lub czytelnik) miała okazję strzelić sobie życiowo w kolano. Dlatego książka ta, jest czymś więcej niż „obyczajowy pejzażyk” z miłością i humorem w tle (i tutaj puszczamy oczko do autorki).

Anastazję – Nastkę – poznajemy, gdy nie jest w najlepszej kondycji, nie tylko fizycznej. Przytłoczona nadchodzącą dorosłością – w tych czasach taka dopada nas wraz z magisterką, nie jak kiedyś z maturą - i z poszatkowanym sercem, stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Nie ogrania rzeczywistości, ale dobrze rokuje: jeśli ktoś potrafi być odpowiedzialnym opiekunem dla dwóch psów, to i koniec końców o siebie też nauczy się dbać. Szereg perypetii, zabawnych bardziej lub mniej, życzliwi ludzie wokół, pomagają Nastce złapać wiatr w żagle i odnaleźć swoją drogę. No i prawdziwe uczucie.

Autorka bardzo wyraźnie – na tle pór roku - nakreśliła metamorfozę bohaterki z poczwarki w imago. Kolejne etapy rozwoju symbolizują: wiosna (poczwarka: głupiutka – mimo wieku – małolata), lato (coraz bardziej stateczna poszukiwaczka - stan hibernacji w kokonie i powolne pękanie skorupy), jesień (dojrzała, pewna siebie kobieta). Cieszę się, że pisarka nie domknęła fabuły zimą. W pewnym sensie daje to otwarte zakończenie: a takie niesie z sobą ciekawość przyszłych zdarzeń i moc możliwości dla bohaterów. Przyroda, jak łatwo zauważyć, jest znaczącym bohaterem. Nic więc dziwnego, że, jak zazwyczaj w takich powieściach bywa, rozładowanie napięcia (patrz punkt kulminacyjny) przychodzi wraz z burzą.  

Nastka da się lubić, to zwyczajna dziewczyna, żaden tam nadmuchany pompon. Ma kompleksy – z których uczy się z czasem śmiać - i zdarzają jej się niezłe przypały, np. akcja topless i ksiądz, afery z „panią od komunii” i zamach na świętego Maksymiliana (patron abstynentów i krwiodawców?). Każda z sytuacji, jeśli spojrzeć na nią z odpowiednim dystansem, uczy ją życia i uczy ją ludzi. A jak już wspomniałam, dzięki temu sama staje się pełniejszą osobą.

Oj, każda z nas (no dobra może są jakieś szczęściary) ma na koncie takiego Olka, przy którym zapominamy o sobie i swojej wartości. Wegetujemy „u boku” lub „w oczekiwaniu” – jakby to było jedyne, co możemy zaoferować światu. Anastazja z czasem odkrywa siebie. Od tej pory już żaden łajdak jej nie straszny – bo żaden się do niej nie przebije. Poza tym zaczyna rozumieć, co tak naprawdę pociąga ją w mężczyznach, czego chce w związku. Po drodze jest młodociany Florek (nie trzeba nikomu tłumaczyć, co on w sobie ma) i Michał, ciepły, dobry mężczyzna na początku drogi. No i najważniejsze, Nastka spotyka też fascynującą osobowość: Juliana, dojrzałego i wewnętrznie silnego skrzypka. I znów potwierdza się reguła: że jak facet to z pasją!

Czas, który bohaterka spędza w Maszkarce  weryfikuje nie tylko związki, przyjaźnie ale także jej własne miejsce w rodzinie. Nie bez zazdrości czytałam o ciepłych, pełnych życzliwości relacjach. Bohaterowie książki mają PEWNOŚĆ, zwyczajnie, po prostu WIEDZĄ, że siebie mają, że mogą na siebie liczyć. Poza tym przed rodziną się nie ukryjesz. A nawet gdyby, to po co? Relacje z rodzicami to inna para kaloszy. Z autopsji wiemy, że w pewnym momencie stają się napięte. U Nastki jest podobnie. Koniec końców, gdy dorosłe już dziecię odchodzi z domu - i wtedy znika problem syndromu „przepełnionego gniazda” - nadopiekuńczy rodzice wreszcie odpuszczają. I to jest dobre i budujące przesłanie. 

Magdalena Kulus, roztaczając przed nami sielankowy krajobraz, delikatnie zasygnalizowała istnienie typowo małomiasteczkowych problemów – wścibstwo, plotkarstwo, brak perspektyw, hermetyczność środowiska. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, a to, co dla jednych stanowi problem, dla innych może być elementem wymarzonej arkadii, w której wcale nie trzeba ograniczać perspektywy. A że człowiek ma bliżej do człowieka, to źle? Poza tym, w małych miasteczkach mieszkają tutaj tacy sami ludzie, jak w miastach, dotykają ich takie same radości i tragedie: wpadki, mężowie alkoholicy, nieszczęśliwe miłości, kradzieże, choroby. To kolejna ważna lekcja, której udziela nam pisarka.

Nie czytałabym tej powieści przez pryzmat „wielkiej ucieczki”. Jestem zwolenniczką myślenia, że pewne wydarzenia mają raczej cel niż przyczynę – jakkolwiek to brzmi – i wolę, może nie do końca uświadomioną, ale jednak, pogoń. Zresztą: idziemy do przodu nawet wtedy, gdy stajemy w miejscu, by wziąć oddech – bezruch to pozór. Także zamknięcie się gdzieś, nie oznacza tego, co zdaje się oznaczać. Bo kiedy człowiek staje się naprawdę wolny? Gdy odnajduje swoje miejsce na ziemi, tzw. DOM. Dla głównej bohaterki, takim domem staje się urocza Maszkarka. I chociaż jej wystrój pozostawia wiele do życzenia (ale czego więcej potrzeba, by być szczęśliwym?), odwiedzają ją myszy, komary i zdarzają jej się przeróżne awarie, to jest to przystań, miejsce magiczne, jej jaskinia inicjacji. Z treści jasno wynika też, że wyjście poza siebie, swoją strefę komfortu, czyli pokonanie egoizmu – tego, który każe nam zazdrośnie chronić siebie przed: ludźmi, światem, ryzykiem, zmianą – sprawia, że dojrzewamy. Odkrywamy bowiem, że zajmowaliśmy do tej pory  za dużo miejsca we własnym życiu. Można przecież spuścić powietrze z rozdmuchanego i przerażonego ego, pojawi się wtedy miejsce na to „coś więcej”, co sprawi, że zaczniemy żyć. Świadomie żyć. Gdy znajdujesz jakiś cel (albo on ciebie) może zaaferować, Cię tak, że nie masz czasu użalać się nad sobą i ślimtać w poduszkę. Zaczyna do Ciebie docierać, że jeśli ktoś nie jest w stanie dać odrobiny akceptacji twoim szaleństwom, niedoskonałości - nie jest ciebie wart. I to nie jest twoja wina.

Co bardzo cenię sobie w literaturze, tekst oddziałuje na wszystkie zmysły. Zatapiam się w malowniczy krajobraz polskiej wsi pachnącej maciejką, sianem, mokrym psem i czasem krowim plackiem. Budzą się we mnie miłe wspomnienia. Pejzaże zawarte w tekście są dla mnie, jak odnalezione po latach pocztówki z wakacji. I owszem, na świeżym powietrzu wyostrza się apetyt i ciało nabiera krzepy, podpisuję się pod tym każdą kończyną. W tekście pojawiają się też coś na kształt didaskaliów – świetny pomysł. Wplątanych w fabułę wiele znanych wierszy i piosenek, skłania  czytelnika do refleksji, zatracenia się w słowach i melodii. Śpiewać nad książką – bezcenne (no może nie dla otoczenia).

Przyznam się, że trochę się łudziłam, że Pani Magda uśmierci Juliana, albo Michała, że może chociaż nie zdradzi nam, z kim Nastka postanowi się związać. Chciało mi się niedopowiedzenia. Dla tych, które (mimo wszystko!) po Olku, trafiają na Olka, a po drugim Olku trafiają na trzeciego i zaczynają się pewnie zastanawiać, co jest z nimi nie tak... Nie rozumiem za bardzo akcji z myszami. Ja akurat gdybym mieszkała na wsi, dałabym się pewnie zjeść razem z „laciami”, bo jakoś wszelakie żyjątka w okolicy toleruję, aż za bardzo.

Autorka ma empatyczny styl: pełen humoru, ciepła, prostego języka, nie filozofuje, nie zalewa czytelnika zawiłymi frazami. Nie gmatwa treści nawet wtedy, gdy staje się ona bardziej refleksyjna (wraz z dojrzewaniem głównej bohaterki). Przesłanie książki jest uniwersalne i proste. Coś jednak sprawia, że nie mam ochoty napisać o niej: „kolejna książka o…”. Pewnie dlatego, że dużo tutaj przemyconej mądrości, nieskażonej ciężarem morału. Zamiast ołowiu, mamy sporą dawkę łatwo przyswajalnego, kojącego zmysły ciepła.

P.S. Książkę wrzucam do etykietek „U Nas na Śląsku”: bo i Katowice się w niej migawkowo pojawiają i Tychy. Ach, te ławki pod Biblioteką Śląską i ten nasz kochany, aczkolwiek wizualnie paskudny wydział polonistyki!

Czytliwość: 6/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 5/6
Ogólnie: 5/6

Autor: Magdalena Kulus
Tytuł: Nie tylko o łajdakach
Wydawnictwo: SOL
Rok wydania: 2014
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron: 318
Cena z okładki: 29,00 zł

Zamiast fragmentu, będzie cytat:

Książki są lus­trem: widzisz w nich tyl­ko to, co już masz w so­bie.
/Carlos Ruíz Zafón/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...