Powieść Nie tylko o
łajdakach mogłam przeczytać dzięki uprzejmości autorki, więc: dziękuję Pani
Magdo za przysłanie mi swojego „skarba”.
Wszelkie podobieństwo
do osób i zdarzeń jest przypadkowe. Prawdziwe są pejzaże i Fuks. Dobrze, że
to Pani napisała, Pani Magdo, bo zaczęłam szukać „przecieków” i „podsłuchów” w
domu i okolicy. Świadczy to tylko o tym, jak wbrew różnorodności i inności, my
ludzie jesteśmy do siebie podobni: w przeżywaniu rozczarowań, w poszukiwaniu
własnej drogi, w walce z codziennością, w emocjach i jak potrafimy być tak
samo, zwyczajnie DURNI. Specjalnie piszę „ludzie”, nie „kobiety”. Chcę wierzyć,
że mężczyznom wcale nie jest łatwiej – tylko czasami lepiej się kamuflują.
„Łajdaczki” też przecież istnieją, a może i my nimi jesteśmy w pewnym sensie?
W tym tygodniu nie miałam zbyt wiele czasu na czytanie, o
zgrozo. Targałam więc „Łajdaków” ze sobą wszędzie. Okładka na tym ucierpiała,
ale przyjemność z lektury była niewątpliwa. Zwłaszcza, gdy uśmiechałam się sama do siebie, a właściwie
to śmiałam się z samej siebie - z odbicia, które znalazłam na kartach książki. Przypuszczam, że ciepło i dobra energia
zawarta w tej powieści, może pełnić rolę terapeutyczną, zwłaszcza, gdy w
niedawnym czasie czytelniczka (lub czytelnik) miała okazję strzelić sobie
życiowo w kolano. Dlatego książka ta, jest czymś więcej niż „obyczajowy pejzażyk”
z miłością i humorem w tle (i tutaj puszczamy oczko do autorki).
Anastazję – Nastkę – poznajemy, gdy nie jest w najlepszej
kondycji, nie tylko fizycznej. Przytłoczona nadchodzącą dorosłością – w tych
czasach taka dopada nas wraz z magisterką, nie jak kiedyś z maturą - i z
poszatkowanym sercem, stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Nie ogrania
rzeczywistości, ale dobrze rokuje: jeśli ktoś potrafi być odpowiedzialnym
opiekunem dla dwóch psów, to i koniec końców o siebie też nauczy się dbać.
Szereg perypetii, zabawnych bardziej lub mniej, życzliwi ludzie wokół, pomagają
Nastce złapać wiatr w żagle i odnaleźć swoją drogę. No i prawdziwe uczucie.
Autorka bardzo wyraźnie – na tle pór roku - nakreśliła
metamorfozę bohaterki z poczwarki w imago. Kolejne etapy rozwoju symbolizują:
wiosna (poczwarka: głupiutka – mimo wieku – małolata), lato (coraz bardziej
stateczna poszukiwaczka - stan hibernacji w kokonie i powolne pękanie skorupy),
jesień (dojrzała, pewna siebie kobieta). Cieszę się, że pisarka nie domknęła
fabuły zimą. W pewnym sensie daje to otwarte zakończenie: a takie niesie z sobą
ciekawość przyszłych zdarzeń i moc możliwości dla bohaterów. Przyroda, jak
łatwo zauważyć, jest znaczącym bohaterem. Nic więc dziwnego, że, jak zazwyczaj
w takich powieściach bywa, rozładowanie napięcia (patrz punkt kulminacyjny)
przychodzi wraz z burzą.
Nastka da się lubić, to zwyczajna dziewczyna, żaden tam
nadmuchany pompon. Ma kompleksy – z których uczy się z czasem śmiać - i
zdarzają jej się niezłe przypały, np. akcja topless i ksiądz, afery z „panią od
komunii” i zamach na świętego Maksymiliana (patron abstynentów i krwiodawców?).
Każda z sytuacji, jeśli spojrzeć na nią z odpowiednim dystansem, uczy ją życia
i uczy ją ludzi. A jak już wspomniałam, dzięki temu sama staje się pełniejszą
osobą.
Oj, każda z nas (no dobra może są jakieś szczęściary) ma na
koncie takiego Olka, przy którym zapominamy o sobie i swojej wartości.
Wegetujemy „u boku” lub „w oczekiwaniu” – jakby to było jedyne, co możemy
zaoferować światu. Anastazja z czasem odkrywa siebie. Od tej pory już żaden łajdak
jej nie straszny – bo żaden się do niej nie przebije. Poza tym zaczyna
rozumieć, co tak naprawdę pociąga ją w mężczyznach, czego chce w związku. Po
drodze jest młodociany Florek (nie trzeba nikomu tłumaczyć, co on w sobie ma) i
Michał, ciepły, dobry mężczyzna na początku drogi. No i najważniejsze, Nastka spotyka
też fascynującą osobowość: Juliana, dojrzałego i wewnętrznie silnego skrzypka.
I znów potwierdza się reguła: że jak facet to z pasją!
Czas, który bohaterka spędza w Maszkarce weryfikuje nie tylko związki, przyjaźnie ale
także jej własne miejsce w rodzinie. Nie bez zazdrości czytałam o ciepłych,
pełnych życzliwości relacjach. Bohaterowie książki mają PEWNOŚĆ, zwyczajnie, po
prostu WIEDZĄ, że siebie mają, że mogą na siebie liczyć. Poza tym przed rodziną
się nie ukryjesz. A nawet gdyby, to po co? Relacje z rodzicami to inna para
kaloszy. Z autopsji wiemy, że w pewnym momencie stają się napięte. U Nastki
jest podobnie. Koniec końców, gdy dorosłe już dziecię odchodzi z domu - i wtedy
znika problem syndromu „przepełnionego gniazda” - nadopiekuńczy rodzice wreszcie odpuszczają. I to jest dobre i budujące przesłanie.
Magdalena Kulus, roztaczając przed nami sielankowy krajobraz, delikatnie zasygnalizowała istnienie typowo małomiasteczkowych problemów – wścibstwo, plotkarstwo, brak
perspektyw, hermetyczność środowiska. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, a
to, co dla jednych stanowi problem, dla innych może być elementem wymarzonej
arkadii, w której wcale nie trzeba ograniczać perspektywy. A że człowiek ma
bliżej do człowieka, to źle? Poza tym, w małych miasteczkach mieszkają tutaj
tacy sami ludzie, jak w miastach, dotykają ich takie same radości i tragedie:
wpadki, mężowie alkoholicy, nieszczęśliwe miłości, kradzieże, choroby. To
kolejna ważna lekcja, której udziela nam pisarka.
Nie czytałabym tej powieści przez pryzmat „wielkiej
ucieczki”. Jestem zwolenniczką myślenia, że pewne wydarzenia mają raczej cel
niż przyczynę – jakkolwiek to brzmi – i wolę, może nie do końca uświadomioną,
ale jednak, pogoń. Zresztą: idziemy do przodu nawet wtedy, gdy stajemy w
miejscu, by wziąć oddech – bezruch to pozór. Także zamknięcie się gdzieś, nie
oznacza tego, co zdaje się oznaczać. Bo kiedy człowiek staje się naprawdę
wolny? Gdy odnajduje swoje miejsce na ziemi, tzw. DOM. Dla głównej bohaterki,
takim domem staje się urocza Maszkarka. I chociaż jej wystrój pozostawia wiele
do życzenia (ale czego więcej potrzeba, by być szczęśliwym?), odwiedzają ją
myszy, komary i zdarzają jej się przeróżne awarie, to jest to przystań, miejsce
magiczne, jej jaskinia inicjacji. Z treści jasno wynika też, że wyjście poza
siebie, swoją strefę komfortu, czyli pokonanie egoizmu – tego, który każe nam
zazdrośnie chronić siebie przed: ludźmi, światem, ryzykiem, zmianą – sprawia,
że dojrzewamy. Odkrywamy bowiem, że zajmowaliśmy do tej pory za dużo miejsca we własnym życiu. Można
przecież spuścić powietrze z rozdmuchanego i przerażonego ego, pojawi się wtedy
miejsce na to „coś więcej”, co sprawi, że zaczniemy żyć. Świadomie żyć. Gdy
znajdujesz jakiś cel (albo on ciebie) może zaaferować, Cię tak, że nie masz
czasu użalać się nad sobą i ślimtać w poduszkę. Zaczyna do Ciebie docierać, że
jeśli ktoś nie jest w stanie dać odrobiny akceptacji twoim szaleństwom,
niedoskonałości - nie jest ciebie wart. I to nie jest twoja wina.
Co bardzo cenię sobie w literaturze, tekst oddziałuje na
wszystkie zmysły. Zatapiam się w malowniczy krajobraz polskiej wsi pachnącej
maciejką, sianem, mokrym psem i czasem krowim plackiem. Budzą się we mnie miłe
wspomnienia. Pejzaże zawarte w tekście są dla mnie, jak odnalezione po latach
pocztówki z wakacji. I owszem, na świeżym powietrzu wyostrza się apetyt i ciało
nabiera krzepy, podpisuję się pod tym każdą kończyną. W tekście pojawiają się
też coś na kształt didaskaliów – świetny pomysł. Wplątanych w fabułę wiele
znanych wierszy i piosenek, skłania
czytelnika do refleksji, zatracenia się w słowach i melodii. Śpiewać nad
książką – bezcenne (no może nie dla otoczenia).
Przyznam się, że trochę się łudziłam, że Pani Magda uśmierci
Juliana, albo Michała, że może chociaż nie zdradzi nam, z kim Nastka postanowi
się związać. Chciało mi się niedopowiedzenia. Dla tych, które (mimo wszystko!) po Olku, trafiają
na Olka, a po drugim Olku trafiają na trzeciego i zaczynają się pewnie
zastanawiać, co jest z nimi nie tak... Nie rozumiem za bardzo akcji z myszami.
Ja akurat gdybym mieszkała na wsi, dałabym się pewnie zjeść razem z „laciami”,
bo jakoś wszelakie żyjątka w okolicy toleruję, aż za bardzo.
Autorka ma empatyczny styl: pełen humoru, ciepła, prostego
języka, nie filozofuje, nie zalewa czytelnika zawiłymi frazami. Nie gmatwa treści
nawet wtedy, gdy staje się ona bardziej refleksyjna (wraz z dojrzewaniem głównej
bohaterki). Przesłanie książki jest uniwersalne i proste. Coś jednak sprawia,
że nie mam ochoty napisać o niej: „kolejna książka o…”. Pewnie dlatego, że dużo
tutaj przemyconej mądrości, nieskażonej ciężarem morału. Zamiast ołowiu, mamy
sporą dawkę łatwo przyswajalnego, kojącego zmysły ciepła.
P.S. Książkę wrzucam do etykietek „U Nas na Śląsku”: bo i
Katowice się w niej migawkowo pojawiają i Tychy. Ach, te ławki pod Biblioteką
Śląską i ten nasz kochany, aczkolwiek wizualnie paskudny wydział polonistyki!
Czytliwość: 6/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 5/6
Ogólnie: 5/6
Autor: Magdalena Kulus
Tytuł: Nie tylko o łajdakach
Wydawnictwo: SOL
Rok wydania: 2014
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron: 318
Cena z okładki: 29,00 zł
Zamiast fragmentu, będzie cytat:
Zamiast fragmentu, będzie cytat:
Książki są lustrem: widzisz
w nich tylko to, co już masz w sobie.
/Carlos Ruíz Zafón/
/Carlos Ruíz Zafón/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz