Jeśli ktoś chce zadać sobie
pokutę w ramach oczyszczenia adwentowego, może rzucić okiem na tego gniota.
Najlepiej jednym, bo obu to szkoda. Na dogłębną kontemplację tego obrazu
NAPRAWDĘ SZKODA czasu.
Po tragicznej śmierci córki, małżeństwo
Brodych przeprowadza się do małego miasteczka. Tam
Michael – policjant, podejmuje współpracę z miejscowym szeryfem i wspólnie
z nim próbuje rozwikłać sprawę zaginięcia nastolatki, która przepadła w
okolicach cieszącego się złą sławą „nawiedzonego domu”. W tym czasie jego żonę
– Rachel – nękają na przemian: otwierające się drzwi, spadające talerze i duch
dziewczynki biegającej po lesie. Ludzie po przejściach, okolica skrywająca
tajemnice i demon. Mieszanka wydawałoby się znakomita: elementy w sam raz
składające się na klasyczny horror. Jak się okazuje nie ma rzeczy, których
przy całkowitym braku kompetencji nie dałoby się totalnie zepsuć.
Pierwsza połowa filmu nosi silne znamiona ghost story. Niestety: niedopracowanego, pozbawionego przewrotnych,
niespodziewanych zwrotów akcji, drażniącego wręcz naiwnością.
Bohaterka doznaje migawkowych retrospekcji, które mają wprowadzić napięcie i
zaintrygować widza – jak się pewnie domyślacie - bezskutecznie. Druga połowa
pogrąża się z minuty na minutę w wyświechtanym, nudnawym religijnym bełkocie.
Może kolejne sceny opętania i powtarzające się cytaty z Biblii miały przerazić,
może nawet skłonić widza do refleksji nad ludzkim bytem i obecnością pierwiastka zła w każdym z nas?
Jeżeli chodzi o zadumę, to raczej wpędzał mnie w nią podziw dla własnej
wytrzymałości, i tego, że nie wywaliłam jeszcze laptopa przez okno…
Prawdziwe przerażenie w tym filmie budzi
jedynie gra aktorów. Przypuszczam, że kluczem do doboru obsady były: jak
najniższe honoraria, ewentualnie zdołano
nakłonić aktorów do w występu w ramach jakiejś akcji charytatywnej. A może ci, tzw. aktorzy, potrzebowali zaliczeń
na zajęcia? Plejadę wstydu otwiera szeryf - podstarzały Don Swayze dorabia
najwyraźniej do emerytury i bierze każdą chałturę – który bez mrugnięcia okiem,
wygłasza nudne pseudofilozoficzne i religijne brednie. Rozdęte frazy i wielkie
słowa w połączeniu z jego „natchnioną” miną i sposobem bycia – porażają
sztucznością. Główny bohater, Michael, ma wyraz twarzy sugerujący długotrwałe
problemy z wypróżnieniem. Pamiętacie odcinek
z Przyjaciół, w którym Joe
zdradzał tajniki aktorstwa? Tłumaczył wtedy, że aktor zapominając tekstu ratuje
się miną a’la „coś tu śmierdzi”? Jak widać Will Wallace wzorował się na jego
warsztacie i przerósł mistrza – technikę stosuje bowiem w każdej scenie. Albo w
okolicy, gdzie kręcono film jest oczyszczalnia ścieków. Poza tym, nasz
bohater, już pierwszego dnia w nowej pracy zachowuje się jakby wszystko o
wszystkim i wszystkich w okolicy wiedział. Jego zaangażowanie w śledztwo w
skali od 1 do 10 wynosi 100, a drętwa powaga razi na kilometr. Rachel (Emily
Brooks) też zasadniczo nie ma pojęcia, co ma robić z twarzą. Nie wiem, czy w
ogóle wie, kogo gra, jej postać bowiem jest zagubiona, jak dziecko we mgle…
Jeżeli nie mam pieniędzy na efekty
specjalne i nie bawię się w parodię (w której z powodzeniem, mogę rzucić w
twarz widzowi mokrego szczura, który udaje panterę), to nie biorę się na
poważnie za sceny grozy, w których efekty specjalne są koniecznością! Nie
mający najwyraźniej doświadczenia w reżyserowaniu horrorów Gates pogrążył się,
i uwypuklił każdy najmniejszy mankament filmu, próbując takowe sceny nakręcić.
Manifestacje duchów i demonów są tak beznadziejne, że zakrywałam oczy z
zażenowaniem. Brak wyczucia reżysera spowodował, że sceny, które miały nas
zaskoczyć i wywołać jakąkolwiek reakcję emocjonalną, nie trafiają się w
odpowiednim momencie. Poza tym, wybrał chyba do współpracy operatorów, którzy
nigdy nie mieli do czynienia z kamerami. A może i mieli, ale nie zapewnił im
odpowiedniego sprzętu i biedni marnieli z tosterami w rękach? Ukoronowaniem
tego arcydzieła stają się cieniuśkie egzorcyzmy ojca Callahana (SIC!) i rozwleczone dyskusje o bogu i szatanie. W
trakcie jednych i drugich z powadzeniem można zrobić sobie krótką przerwę i
przygotować coś do jedzenia (Ewentualnie, jak ja, można podjąć w tym czasie
heroiczną walkę z brudnymi naczyniami. Doczekały się mycia! – niewątpliwy
sukces filmu).
Na
klapę filmu zapracowali równo: niedoświadczony reżyser, bazujący na słabym
scenariuszu, tragiczni aktorzy, brak klimatu, napięcia, zaskoczenia i dobrych
ujęć, oraz bez wątpienia niski budżet. Łudziłam się, że film wybroni
się chociaż ścieżką dźwiękową. Niestety brak wyczucia, kiedy powinny
rozbrzmiewać w tle skrzypce, sprawia, że zamiast budować napięcie, tylko szarpią nerwy. Podsumowując: nie
pomogły chipsy, przypuszczam, że nie pomogła by nawet butelka wina wypita
jednym haustem. Nie polecam więc, nawet wrogom. Po prostu, niech mi ktoś odda 89
minut życia! Jedyny plus: pozmywane naczynia.
Rok: 2014 Kraj: USA
Reżyser: Daric
Gates
Scenarzysta: Matthew J. Ryanem, Daric Gates
Kolejna smutna historia o opętaniu prze brak funduszy i talentu.
OdpowiedzUsuń