19 grudnia 2014

Ile tak naprawdę mam czasu dla moich bliskich? /Życie na drzwiach lodówki - Alice Kuipers/

No właśnie ile MAM czasu dla moich bliskich? A ile CHCĘ go mieć? Wszyscy znamy powiedzenie: Chcieć znaczy móc. Wszelkie deklaracje: bardzo chcę, ale nic w tym kierunku nie robię, świadczą tylko o tym, że nie ma w nas rzeczywistej, prawdziwej, wewnętrznej motywacji do osiągnięcia celu. Oszukujemy tylko samych siebie, zrzucając odpowiedzialność na świat, na tempo życia, na wszechobecny pośpiech, który zabija i spłyca relacje międzyludzkie. Przeszkoda nie powinna być wymówką. Powinna stanowić impuls, który motywuje nas do poszukiwania innej drogi. Bo bariery trzeba po prostu pokonać, obejść. Dlatego nieco sceptycznie przyglądam się interpretacjom tej książki jako opisu wielkiej miłości, której na drodze stanął brak czasu. Wiem, że nie raz dzieje się tak, że rzeczywiście go nie mamy, ale najczęściej jest to kwestia priorytetów. A te zależą już tylko od nas samych. Chcę mieć pracę by zapewnić byt sobie i rodzinie: moją podstawową motywacją jest zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, a nie relacja z bliskimi. Chociaż może mi się wydawać, że tworzę ją właśnie dając bezpieczeństwo. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Zwłaszcza, gdy próbujemy  spełniać się na 100% w rożnych dziedzinach życia. Paradoks polega na tym, że nie można harmonijnie połączyć dwóch przeciwległych biegunów w jedną, perfekcyjną całość.


Według mnie ta książka powinna  nas skłonić do refleksji tak naprawdę nad tym, czy nasi bliscy są dla nas ważni i jak ważni. A z tak zadanym pytaniem - CZY MOI BLISCY SĄ DLA MNIE WAŻNI? - wielu z nas sobie zwyczajnie nie poradzi. Społecznie bowiem jesteśmy tresowani do tego, że należy kochać i okazywać szacunek, przywiązanie swoim rodzicom, rodzeństwu, dzieciom. Tak siłą rozpędu. Bo tak trzeba, bo tak wypada. W pewnym momencie przyłapujemy się jednak na tym, że w ogóle, ale tak w ogóle się nie znamy. Tak jak bohaterki książki nie wiemy nic o obawach, pragnieniach, problemach, sukcesach osób, które powinny przecież być w naszym życiu najważniejsze – naszych najbliższych. Dlatego łatwiej jest napisać na kartce "kocham cię" niż to pokazać (zwłaszcza tej OSOBIE, którą ktoś się, w czasie naszej nieobecności, stał). Prawdziwe wyzwanie stanowi odpowiedź na pytanie czy chcemy ten stan rzeczy zmienić, czy potrafimy jeszcze żyć inaczej?

***
To książka w stanie instant. A przepis na nią jest dosyć prosty: zalać łzami, poczekać aż spęcznieje i spożyć. Pomysł na takiego typu  przysmak jest dość świeży. Na lekturę składają się krótkie notatki – karteczki zostawiane na lodówce. Na każdej stronie książki znajdujemy notkę, jakby przypiętą magnesikiem do gładkiej metalowej powierzchni. Informacje, które za ich pośrednictwem uzyskuje czytelnik są dosyć szczątkowe. Autorka nie wypełniała nam pustej przestrzeni, która wyziera na nas spomiędzy kolejnych wydarzeń. Symbolicznie pustkę tą przedstawia biel kartkek - niewiele stron zawiera więcej niż kilka zdań. Czytelnik musi sobie "dośpiewać" pewne fakty sam. Utrzymuje więc – od dwóch narratorek - tylko okruszki, z których skleja obraz. Obraz ten przypomina mi - w formie, sposobie wykonania, "tworzywie" - bardziej kolaż niż klasyczne dzieło.

Clarie to 15 letnia dziewczyna mieszkającą z samotnie wychowującą ją matką. Wiek buntu rządzi się swoimi prawami, więc jak to nastolatka miewa swoje dąsy. Emocjonalnie - jak na dziecko rozwiedzionych rodziców - radzi sobie naprawdę dobrze. Zresztą nie tylko emocjonalnie, w zasadzie większość obowiązków domowych spoczywają na jej barkach. Mamy po prostu wiecznie nie ma w domu. Jej kontakty z rodzicielką z początku ograniczają się do listy zakupów, przypominaniu o kieszonkowym, kluczach lub sprzątaniu. Ich komunikacja ma głównie charakter informacyjny. Atmosfera i nastrój karteczek zmienia się wraz z nadejście informacji o tym, że mama choruje. W jakiś sposób przekazują sobie tę przykrą wiadomość, nie musicie chyba zgadywać. Ton kolejnych notek: raz zadziorny, raz płaczliwy, pokazuje, jak próbują radzić sobie z zaistniałą sytuacją. Od niedowierzania, wyparcia, złości po życie jak gdyby nic się nie wydarzyło. Uczą się być ze sobą. Obie dojrzewają.

Matka i córka kochają się niewątpliwie, żadna jednak nie potrafi wyjść poza karteczkowy schemat, który zastępuje im język ciała, drżenie głosu, grymas bólu...  Autorka rozdzielenie bohaterek sztucznie wyolbrzymiła, nierealne wręcz wypełniła pustką przestrzeń między nimi. Nie zrobiła tego jednak bez celu. Pokazała te dwie kobiety, jako dwie krążące w wokół siebie planety, które zderzają sie, gdy jest już za późno. Gdy właściwie słowa coś znaczą, ale niczego nie zmieniają. One nie znają się, nie wiedzą jak spędzać z sobą czas - wolą więc się minąć i zostawić kartkę. Zakończenie książki daje nam odpowiedź, jaką dostajemy zależnie od życiowej postawy jaką przyjmiemy. Mam nadzieję, że wielu z nas skłoni do refleksji.

Dlaczego lodówka jest nadal centralnym miejscem w sercu mieszkania/domu, i mimo, że mamy już 2014 rok nadal nie zastąpił jej (komunikacyjne) żaden smartfon? A dlatego, że jedzenie zbliża. To czynność bardzo istotna dla istot społecznych. Gdy dzielimy się jedzeniem, okazujemy zaufanie, zacieśniamy więź łączącą nas z grupą. Wszak  to właśnie ten moment sprawia, że tracimy czujność, stajemy się bezbronni. I dlatego tak ważna jest odczuwane w stosunku do współbiesiadników zaufanie i poczucie wspólnoty. Wyraźnie widać, to w świecie zwierząt. Nawet nasi domowi pupile - jeśli ktoś orientuje się w mowie ciała zwierząt - gdy chcą pokazać, że ufają, i, że wszystko ok, to zaczynają jeść. Chociażby tak "na niby" – pogryzając w niemal teatralny sposób, tak z czystej maniery, chrupka albo jakiś inny smakołyk. Ludzie jako gatunek mają dodatkowo zakodowany taki ciąg myślowy: rodzina -ognisko – stół. Czas posiłku jest dla nas szczególny, z tego względu, że to najczęściej jedyny moment, gdy mamy dla siebie czas, czujemy się wspólnotą, spotykamy się. Lodówka stała się erzacem takiego spotkania.

Okładka nie na darmo ma kolor różowy. Różowa wstążeczka jest bowiem międzynarodowym symbolem walki z rakiem piersi.  Okładkowa biel napisów i jakby spływające z nich krople mleka, przywodzą na myśl skojarzenia z karmieniem, macierzyństwem. Kolory nie są więc dobrane przypadkowo.  Jedynie cena książki jest trudna do przełknięcia: rozumiem, że to kwota, którą trzeba zapłacić za dobry pomysł?

O tym, że książka wypełniona po brzegi emocją, była tym czego potrzebował czytelnik świadczy fakt, że została wydana aż w 21 krajach. Mimo, że od jej wydania upłynęło sześć lat, treści w niej zawarte nic nie straciły na aktualności. Ludziom jakoś wcale nie jest do siebie bliżej, mało tego -  można nawet odnieść wrażenie, że cały czas coraz bardziej się od siebie oddalamy...Pomijając wszelkie niedostatki fabularne tej pozycji, to ma ona w sobie tę wartość, która sprawia, że jest ważna. Mimo gabarytów i treści typowych dla książki-bibelota, czyli takiej do której się już nie wraca, jest to bibelot wypełniony uczuciami. O jego wartości stanowi to jak bezceremonialnie włącza nam sygnał alarmowy w głowach: przypomina nam o bliskich i ulotności chwil z nimi, a także ulotności naszego życia.

Więc wyje ta syrena w głowie i wyje...

P.S. Ta uwaga nie ma większego znaczenia, gdy weźmie się pod uwagę emocjonalne znaczenie treści, ale: samotna matka, lekarka w 2008 roku nie ma telefonu komórkowego? Sajensfikszyn - jak dla mnie. 

Czytliwość: 4/6
Okładka: 6/6
Wydanie: 6/6
Ogólnie: 4/6

Autor: Alice Kuipers
Tytuł: Życie na drzwiach lodówki
Tytuł oryginału: Life on the Refrigerator Door
Tłumaczenie: Anna Bernaczyk
Wydawnictwo: Rebis
Wydanie: I
Rok wydania: 2008
Okładka: twarda
Ilość stron: 232
Cena z okładki: 33,90 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...