No właśnie
ile MAM czasu dla moich bliskich? A ile CHCĘ go mieć? Wszyscy
znamy powiedzenie: Chcieć znaczy móc. Wszelkie deklaracje: bardzo chcę, ale nic
w tym kierunku nie robię, świadczą tylko o tym, że nie ma w nas rzeczywistej,
prawdziwej, wewnętrznej motywacji do osiągnięcia celu. Oszukujemy tylko samych
siebie, zrzucając odpowiedzialność na świat, na tempo życia, na wszechobecny
pośpiech, który zabija i spłyca relacje międzyludzkie. Przeszkoda nie powinna
być wymówką. Powinna stanowić impuls, który motywuje nas do poszukiwania innej
drogi. Bo bariery trzeba po prostu pokonać, obejść. Dlatego nieco sceptycznie
przyglądam się interpretacjom tej książki jako opisu wielkiej miłości, której
na drodze stanął brak czasu. Wiem, że nie raz dzieje się tak, że rzeczywiście
go nie mamy, ale najczęściej jest to kwestia priorytetów. A te zależą już tylko
od nas samych. Chcę mieć pracę by zapewnić byt sobie i rodzinie: moją
podstawową motywacją jest zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, a nie relacja z
bliskimi. Chociaż może mi się wydawać, że tworzę ją właśnie dając
bezpieczeństwo. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Zwłaszcza, gdy próbujemy spełniać się na 100% w rożnych dziedzinach
życia. Paradoks polega na tym, że nie można harmonijnie połączyć dwóch
przeciwległych biegunów w jedną, perfekcyjną całość.
Według mnie
ta książka powinna nas skłonić do refleksji
tak naprawdę nad tym, czy nasi bliscy są dla nas ważni i jak ważni. A z tak
zadanym pytaniem - CZY MOI BLISCY SĄ DLA MNIE WAŻNI? - wielu z nas sobie zwyczajnie nie poradzi. Społecznie bowiem
jesteśmy tresowani do tego, że należy kochać i okazywać szacunek, przywiązanie
swoim rodzicom, rodzeństwu, dzieciom. Tak siłą rozpędu. Bo tak trzeba, bo tak wypada. W pewnym momencie
przyłapujemy się jednak na tym, że w ogóle, ale tak w ogóle się nie znamy. Tak
jak bohaterki książki nie wiemy nic o obawach, pragnieniach, problemach,
sukcesach osób, które powinny przecież być w naszym życiu najważniejsze –
naszych najbliższych. Dlatego łatwiej jest napisać na kartce "kocham
cię" niż to pokazać (zwłaszcza tej OSOBIE, którą ktoś się, w czasie naszej nieobecności, stał).
Prawdziwe wyzwanie stanowi odpowiedź na pytanie czy chcemy ten stan rzeczy
zmienić, czy potrafimy jeszcze żyć inaczej?
***
To książka
w stanie instant. A przepis na nią jest dosyć prosty: zalać łzami, poczekać aż
spęcznieje i spożyć. Pomysł na takiego typu
przysmak jest dość świeży. Na lekturę składają się krótkie notatki –
karteczki zostawiane na lodówce. Na każdej stronie książki znajdujemy notkę, jakby
przypiętą magnesikiem do gładkiej metalowej powierzchni. Informacje, które za ich
pośrednictwem uzyskuje czytelnik są dosyć szczątkowe. Autorka nie wypełniała nam pustej przestrzeni, która wyziera na nas spomiędzy kolejnych wydarzeń. Symbolicznie pustkę tą przedstawia biel kartkek - niewiele stron zawiera więcej niż kilka zdań. Czytelnik musi sobie
"dośpiewać" pewne fakty sam. Utrzymuje więc – od dwóch narratorek -
tylko okruszki, z których skleja obraz. Obraz ten przypomina mi - w formie, sposobie wykonania, "tworzywie" - bardziej kolaż niż klasyczne dzieło.
Clarie to 15
letnia dziewczyna mieszkającą z samotnie wychowującą ją matką. Wiek buntu
rządzi się swoimi prawami, więc jak to nastolatka miewa swoje dąsy.
Emocjonalnie - jak na dziecko rozwiedzionych rodziców - radzi sobie naprawdę
dobrze. Zresztą
nie tylko emocjonalnie, w zasadzie większość obowiązków domowych spoczywają na
jej barkach. Mamy po prostu wiecznie nie ma w domu. Jej kontakty z rodzicielką
z początku ograniczają się do listy zakupów, przypominaniu o kieszonkowym,
kluczach lub sprzątaniu. Ich komunikacja ma głównie charakter informacyjny.
Atmosfera i nastrój karteczek zmienia się wraz z nadejście informacji o tym, że
mama choruje. W jakiś sposób przekazują sobie tę przykrą wiadomość, nie musicie
chyba zgadywać. Ton kolejnych notek: raz zadziorny, raz płaczliwy, pokazuje,
jak próbują radzić sobie z zaistniałą sytuacją. Od niedowierzania, wyparcia, złości po życie jak gdyby nic się nie wydarzyło. Uczą się być ze sobą. Obie
dojrzewają.
Matka i
córka kochają się niewątpliwie, żadna jednak nie potrafi wyjść poza karteczkowy
schemat, który zastępuje im język ciała, drżenie głosu, grymas bólu... Autorka rozdzielenie bohaterek sztucznie wyolbrzymiła,
nierealne wręcz wypełniła pustką przestrzeń między nimi. Nie zrobiła tego
jednak bez celu. Pokazała te dwie kobiety, jako dwie krążące w wokół siebie
planety, które zderzają sie, gdy jest już za późno. Gdy właściwie słowa coś znaczą,
ale niczego nie zmieniają. One nie znają
się, nie wiedzą jak spędzać z sobą czas - wolą więc się minąć i zostawić
kartkę. Zakończenie książki daje nam odpowiedź, jaką dostajemy zależnie od życiowej
postawy jaką przyjmiemy. Mam nadzieję, że wielu z nas skłoni do refleksji.
Dlaczego
lodówka jest nadal centralnym miejscem w sercu mieszkania/domu, i mimo, że mamy
już 2014 rok nadal nie zastąpił jej (komunikacyjne) żaden smartfon? A dlatego,
że jedzenie zbliża. To czynność bardzo istotna dla istot społecznych. Gdy
dzielimy się jedzeniem, okazujemy zaufanie, zacieśniamy więź łączącą nas z
grupą. Wszak to właśnie ten moment
sprawia, że tracimy czujność, stajemy się bezbronni. I dlatego tak ważna jest
odczuwane w stosunku do współbiesiadników zaufanie i poczucie wspólnoty.
Wyraźnie widać, to w świecie zwierząt. Nawet nasi domowi pupile - jeśli ktoś
orientuje się w mowie ciała zwierząt - gdy chcą pokazać, że ufają, i, że
wszystko ok, to zaczynają jeść. Chociażby tak "na niby" – pogryzając w niemal teatralny sposób, tak z czystej
maniery, chrupka albo jakiś inny smakołyk. Ludzie jako gatunek mają dodatkowo
zakodowany taki ciąg myślowy: rodzina -ognisko – stół. Czas posiłku jest dla
nas szczególny, z tego względu, że to najczęściej jedyny moment, gdy mamy dla
siebie czas, czujemy się wspólnotą, spotykamy się. Lodówka stała się erzacem
takiego spotkania.
Okładka nie
na darmo ma kolor różowy. Różowa wstążeczka jest bowiem międzynarodowym
symbolem walki z rakiem piersi. Okładkowa biel napisów i jakby spływające z
nich krople mleka, przywodzą na myśl skojarzenia z karmieniem, macierzyństwem.
Kolory nie są więc dobrane przypadkowo.
Jedynie cena książki jest trudna do przełknięcia: rozumiem, że to kwota,
którą trzeba zapłacić za dobry pomysł?
O tym, że
książka wypełniona po brzegi emocją, była tym czego potrzebował czytelnik
świadczy fakt, że została wydana aż w 21 krajach. Mimo, że od
jej wydania upłynęło sześć lat, treści w niej zawarte nic nie straciły na
aktualności. Ludziom jakoś wcale nie jest do siebie bliżej, mało tego - można nawet odnieść wrażenie, że cały czas
coraz bardziej się od siebie oddalamy...Pomijając wszelkie niedostatki
fabularne tej pozycji, to ma ona w sobie tę wartość, która sprawia, że jest
ważna. Mimo gabarytów i treści typowych dla książki-bibelota, czyli takiej do
której się już nie wraca, jest to bibelot wypełniony uczuciami. O jego
wartości stanowi to jak bezceremonialnie włącza nam sygnał alarmowy w głowach:
przypomina nam o bliskich i ulotności chwil z nimi, a także ulotności naszego
życia.
Więc wyje ta
syrena w głowie i wyje...
P.S. Ta uwaga nie ma większego znaczenia, gdy weźmie się pod uwagę
emocjonalne znaczenie treści, ale: samotna matka, lekarka w 2008 roku nie ma
telefonu komórkowego? Sajensfikszyn - jak dla mnie.
Czytliwość: 4/6
Okładka: 6/6
Wydanie: 6/6
Ogólnie: 4/6
Autor: Alice Kuipers
Tytuł: Życie na drzwiach lodówki
Tytuł oryginału: Life on the Refrigerator Door
Tytuł oryginału: Life on the Refrigerator Door
Tłumaczenie: Anna Bernaczyk
Wydawnictwo: Rebis
Wydanie: I
Rok wydania: 2008
Okładka: twarda
Ilość stron: 232
Cena z okładki: 33,90 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz