03 grudnia 2014

The weak are meat the strong do eat /Animal (Monstrum) – Brett Simmons/2014

Tak, w tytule recenzji Nietzsche. Biorąc pod uwagę jakość filmu, to bez mała świętokradztwo, ale ten  konkretny cytat wbił mi się w głowę podczas oglądania i pozostał do końca seansu.. Akcja bowiem zmęczyła mnie do tego stopnia, że obolały umysł wciąż dryfował tu i ówdzie…

Grupa przyjaciół wybiera się na wycieczkę do lasu. Sielsko-anielsko: widoczki, natura, buz- buzi. Zabawiają w nim zbyt długo i  w efekcie podejmują karkołomną próbę powrotu w nocy. Motywacja ich działań od początku jest niejasna, ale chodzi przecież o to by spotkali drapieżnika, więc się nie czepiajmy. Zaatakowani przez tytułowe monstrum chowają się w opuszczonym domu, gdzie zdążyła się już ukryć się i zabarykadować  inna grupa wycieczkowiczów. I, jak to zazwyczaj bywa w takiego typu produkcjach, wszyscy nieudolnie próbują przeżyć. Nie mam nic przeciwko schematom, jeśli wypełnia się je jakąś ciekawą treścią. Nic takiego tym razem nie miało jednak miejsca.


Członkowie pięcioosobowej ekipy to oczywiście: dwie pary i oszołom (nerd, ćpun, prawiczek – właściwe zaznaczyć). Tradycyjnie już mamy mięśniaka - typ Rambo „mam wszystko pod kontrolą” - z super laską. Drugą parę stanowi równie atrakcyjny duet: w jego skład wchodzi zazwyczaj jakaś „bystrzacha”, niezdolna jednak stworzyć sensownego planu i uratować przyjaciół. Przeżywa dziewczyna – ma nas to zaskoczyć,  tylko, że to już się stało oczywistością samą w sobie. W zasadzie od momentu, gdy jedna z bohaterek wyznała, że spodziewa się dziecka, to wiemy, że to akurat ona „da radę” - jak to w filmie amerykańskim. To wybitnie purytańskie społeczeństwo gotowe jest zbojkotować film, w którym potwór zjada laskę w ciąży. Bo to się nie godzi. Jakby krwiożerczego stwora interesowały ludzkie normy etyczne….

Emocjonalnie niepełnosprawni bohaterowie - jak to w slasherach niskobudżetowych bywa -  robią wszystko by dać się zabić. Taka jest ich funkcja – ich spektakularne, mniej lub bardziej krwiste zejścia mają popychać akcję do przodu. I dlatego nikt nie wpadł na to, by wziąć cokolwiek do ręki i się bronić. No bo po co? Walczy się przecież o miejsce na parkingu, a poluje na wyprzedażach. Narzędzia, broń - a co to takiego? Zalążek nadziei: puszka z gazem (skuteczny oręż) nagle znika w niewyjaśnionych okolicznościach i więcej o niej nie ma słowa – bo jeszcze nie daj boże przeżyłaby więcej niż jedna osoba. Logiczna sugestia, by odgrodzić się od niebezpieczeństwa na mniejszej przestrzeni, zamiast latać po domu i pilnować każdej dziury, są oczywiście przemilczane.

W obrazie Simmonsa  bohaterowie spotykają nieokiełznaną maszkarę, napędzaną wewnętrznym imperatywem: zabijaj i jedz świeże mięsko. Pewnie w szkołach, do których uczęszczają małe monstrątka, obowiązuje paradygmat: najzdrowszy jest fast food z człowieka. Bestia rozważnie więc planuje i organizuje sobie catering, nieustannie też dba o zwiększanie liczby pozycji w menu. Poza tym widać, że według bestyjnego savoir vivre, rozrzucanie na wszystkie strony zawartości jamy brzusznej podczas posiłku, jest okazaniem szacunku „kucharzowi” i swoistym bon-tonem. A tak na serio: czy tylko widzów interesuje pochodzenie bestii, czym ona jest, skąd się wzięła, dlaczego tu? W filmie nie padają wyjaśnienia, właściwie nie pojawiają się też spekulacje.

Im dłużej nie wiemy, co nam zagraża, tym większy lęk w nas to budzi. Reżyser popełnił błąd ukazując monstrum zbyt szybko. I to w pełnej krasie. Okazało się, że zagrożenie stanowi mlaskające i porykujące, skrzyżowanie Obcego z, dajmy na to, Sasquatchem – wszak akcja rozgrywa się w Ameryce. Napięcie momentalnie spadło do zera. Poza  tym pamiętajmy, że owe dziwo jest niewiarygodnie silne. Ale pomimo nadludzkiej siły jaką dysponuje, bez problemu powstrzymują je pozabijane dechami okna. Na domiar złego pozabijane tak niedbale, że pomiędzy poszczególnymi deskami  przy pewnej dozie wysiłku dałoby się przecisnąć. Nie bacząc na mocno wątpliwą i dyskusyjną wartość takiego zabezpieczenia, bohaterowie ze stoickim spokojem stoją w pobliżu tych byle jak odeskowanych okien  i w najlepsze konwersują (i to jeszcze żeby o czymś sensownym, to nie – o orientacji seksualnej). Nasze monstrum jednym uderzeniem może wyrwać z zawiasów drzwi, ale zamiast tego tylko się nimi przepycha. Przednia zabawa. Takiego typu ewidentnych nonsensów i luk w scenariuszu (np. ta z gazem) jest za dużo. I chyba z braku innej rozrywki (bo trudno się bać) widz siedzi i punktuje, bo czuje, że robi się z niego idiotę. 

Klimat grozy od biedy jest, chociaż sceny jump nie wbijają w fotel w należyty sposób, a sceny animal atack są mało krwiste. Ekipa od efektów specjalnych, w ramach możliwości, które dawał im budżet, wykonała dobrą robotę: efekty animatroniczne trzymają poziom – bestia nie razi sztucznością. Bohaterowie wywiązują się ze swoich zadań śpiewająco. Poziom aktorstwa w porównaniu z The appearing jest naprawę bardzo wysoki. Gdybyśmy jeszcze liczyli na zaskoczenie i napięcie, to chyba oczekiwalibyśmy zbyt wiele. Nieładnie być zachłannym. Nie wspomnę więc zbyt wiele, o braku klaustrofobicznej, przytłaczającej atmosfery w domku w głębi lasu…

A można było lepiej. Ponieważ fabuła z założenia miała zasadzać się na atawistycznym strachu przed bestią i perspektywą pożarcia, można więc było mocniej zaakcentować ten aspekt filmu. Na szczęście na co dzień nie odczuwamy tego lęku zbyt dotkliwie. Obecnie, praktycznie rzecz biorąc, nie mamy w najbliższym otoczeniu naturalnych wrogów: by spotkać się z tygrysem, niedźwiedziem lub stadem hien musimy zmienić otoczenie - wyjechać w rejony, na których nasza cywilizacja nie odcisnęła jeszcze swojego piętna i nie poszatkowała siatką autostrad. Z jeszcze większym lękiem mamy do czynienia, gdy bestia chcąca uczynić z nas danie główne, jest nie tylko silniejsza od nas, ale jest również sprytna. Dotyka nas wtedy zagrożenie, które same stanowimy. Zderzamy się namacalnie z siłą, dzięki której ujarzmiliśmy inne gatunki. Jeśli bestia wykazuje chociażby cień intelektu, to po nas, w starciu z nią nie mamy szans. Jeśli pożądamy dawki takiego strachu, a zamiast podroży do egzotycznych krajów wolimy swoją kanapę, zostaje oglądanie filmu. I szkoda, gdy taki film nas rozczarowuje.

Mimo kilku naprawdę świetnych ujęć, szczypało trochę po oczach. Jak to mówi Alicya Rivard, to film który ogląda się po to, by mieć pretekst, by skończyć jeść paczkę chipsów.

Rok: 2014 Kraj: USA
Reżyseria: Brett Simmons
Scenariusz: Thommy Huston, Catherine Trillo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...