Tak, w tytule recenzji Nietzsche.
Biorąc pod uwagę jakość filmu, to bez mała świętokradztwo, ale ten konkretny cytat wbił mi się w głowę podczas
oglądania i pozostał do końca seansu.. Akcja bowiem zmęczyła mnie do tego
stopnia, że obolały umysł wciąż dryfował tu i ówdzie…
Grupa przyjaciół wybiera się na
wycieczkę do lasu. Sielsko-anielsko: widoczki, natura, buz- buzi. Zabawiają w nim zbyt długo i w
efekcie podejmują karkołomną próbę powrotu w nocy. Motywacja ich działań od
początku jest niejasna, ale chodzi przecież o to by spotkali drapieżnika, więc
się nie czepiajmy. Zaatakowani przez tytułowe monstrum chowają się w
opuszczonym domu, gdzie zdążyła się już ukryć się i zabarykadować inna
grupa wycieczkowiczów. I, jak to zazwyczaj bywa w takiego typu produkcjach,
wszyscy nieudolnie próbują przeżyć. Nie mam nic przeciwko schematom, jeśli
wypełnia się je jakąś ciekawą treścią. Nic takiego tym razem nie miało jednak
miejsca.
Członkowie pięcioosobowej ekipy to
oczywiście: dwie pary i oszołom (nerd, ćpun, prawiczek – właściwe zaznaczyć). Tradycyjnie już mamy mięśniaka - typ Rambo „mam wszystko pod
kontrolą” - z super laską. Drugą parę stanowi równie atrakcyjny duet: w jego
skład wchodzi zazwyczaj jakaś „bystrzacha”, niezdolna jednak stworzyć
sensownego planu i uratować przyjaciół. Przeżywa dziewczyna – ma nas to
zaskoczyć, tylko, że to już się stało
oczywistością samą w sobie. W zasadzie od momentu, gdy jedna z bohaterek
wyznała, że spodziewa się dziecka, to wiemy, że to akurat ona „da radę” - jak
to w filmie amerykańskim. To wybitnie purytańskie społeczeństwo gotowe jest
zbojkotować film, w którym potwór zjada laskę w ciąży. Bo to się nie godzi.
Jakby krwiożerczego stwora interesowały ludzkie normy etyczne….
Emocjonalnie niepełnosprawni
bohaterowie - jak to w slasherach niskobudżetowych bywa - robią wszystko by dać się zabić. Taka jest ich funkcja – ich spektakularne, mniej lub bardziej krwiste
zejścia mają popychać akcję do przodu. I dlatego nikt nie wpadł na to, by wziąć
cokolwiek do ręki i się bronić. No bo po co? Walczy się przecież o miejsce na
parkingu, a poluje na wyprzedażach. Narzędzia, broń - a co to takiego? Zalążek nadziei: puszka z
gazem (skuteczny oręż) nagle znika w niewyjaśnionych okolicznościach i więcej o
niej nie ma słowa – bo jeszcze nie daj boże przeżyłaby więcej niż jedna osoba. Logiczna
sugestia, by odgrodzić się od niebezpieczeństwa na mniejszej przestrzeni,
zamiast latać po domu i pilnować każdej dziury, są oczywiście przemilczane.
W obrazie Simmonsa bohaterowie spotykają nieokiełznaną maszkarę,
napędzaną wewnętrznym imperatywem: zabijaj i jedz świeże mięsko. Pewnie w szkołach, do których uczęszczają małe monstrątka, obowiązuje
paradygmat: najzdrowszy jest fast food z człowieka. Bestia rozważnie więc
planuje i organizuje sobie catering, nieustannie też dba o zwiększanie liczby
pozycji w menu. Poza tym widać, że według bestyjnego savoir vivre, rozrzucanie
na wszystkie strony zawartości jamy brzusznej podczas posiłku, jest okazaniem
szacunku „kucharzowi” i swoistym bon-tonem. A tak na serio: czy tylko widzów
interesuje pochodzenie bestii, czym ona jest, skąd się wzięła, dlaczego tu? W
filmie nie padają wyjaśnienia, właściwie nie pojawiają się też spekulacje.
Im dłużej nie wiemy, co nam zagraża,
tym większy lęk w nas to budzi. Reżyser popełnił błąd ukazując monstrum zbyt
szybko. I to w pełnej krasie. Okazało się, że zagrożenie
stanowi mlaskające i porykujące, skrzyżowanie Obcego z, dajmy na to,
Sasquatchem – wszak akcja rozgrywa się w Ameryce. Napięcie momentalnie spadło
do zera. Poza tym pamiętajmy, że owe
dziwo jest niewiarygodnie silne. Ale pomimo nadludzkiej siły jaką dysponuje,
bez problemu powstrzymują je pozabijane dechami okna. Na domiar złego
pozabijane tak niedbale, że pomiędzy poszczególnymi deskami przy pewnej dozie wysiłku dałoby się
przecisnąć. Nie bacząc na mocno wątpliwą i dyskusyjną wartość takiego
zabezpieczenia, bohaterowie ze stoickim spokojem stoją w pobliżu tych byle jak
odeskowanych okien i w najlepsze
konwersują (i to jeszcze żeby o czymś sensownym, to nie – o orientacji
seksualnej). Nasze monstrum jednym uderzeniem może wyrwać z zawiasów drzwi, ale
zamiast tego tylko się nimi przepycha. Przednia zabawa. Takiego typu
ewidentnych nonsensów i luk w scenariuszu (np. ta z gazem) jest za dużo. I
chyba z braku innej rozrywki (bo trudno się bać) widz siedzi i punktuje, bo
czuje, że robi się z niego idiotę.
Klimat grozy od biedy jest, chociaż
sceny jump nie wbijają w fotel w
należyty sposób, a sceny animal atack są mało krwiste. Ekipa od efektów specjalnych, w ramach
możliwości, które dawał im budżet, wykonała dobrą robotę: efekty animatroniczne
trzymają poziom – bestia nie razi sztucznością. Bohaterowie wywiązują się ze
swoich zadań śpiewająco. Poziom aktorstwa w porównaniu z The appearing jest naprawę bardzo wysoki. Gdybyśmy jeszcze liczyli
na zaskoczenie i napięcie, to chyba oczekiwalibyśmy zbyt wiele. Nieładnie być
zachłannym. Nie wspomnę więc zbyt wiele, o braku klaustrofobicznej,
przytłaczającej atmosfery w domku w głębi lasu…
A można było lepiej. Ponieważ fabuła
z założenia miała zasadzać się na atawistycznym strachu przed bestią i
perspektywą pożarcia, można więc było mocniej zaakcentować ten aspekt filmu. Na szczęście na co dzień nie odczuwamy tego lęku zbyt dotkliwie.
Obecnie, praktycznie rzecz biorąc, nie mamy w najbliższym otoczeniu naturalnych
wrogów: by spotkać się z tygrysem, niedźwiedziem lub stadem hien musimy zmienić
otoczenie - wyjechać w rejony, na których nasza cywilizacja nie odcisnęła
jeszcze swojego piętna i nie poszatkowała siatką autostrad. Z jeszcze większym
lękiem mamy do czynienia, gdy bestia chcąca uczynić z nas danie główne, jest
nie tylko silniejsza od nas, ale jest również sprytna. Dotyka nas wtedy
zagrożenie, które same stanowimy. Zderzamy się namacalnie z siłą, dzięki której
ujarzmiliśmy inne gatunki. Jeśli bestia wykazuje chociażby cień intelektu, to
po nas, w starciu z nią nie mamy szans. Jeśli pożądamy dawki takiego strachu, a
zamiast podroży do egzotycznych krajów wolimy swoją kanapę, zostaje oglądanie
filmu. I szkoda, gdy taki film nas rozczarowuje.
Mimo kilku naprawdę świetnych ujęć, szczypało trochę po oczach. Jak to mówi Alicya Rivard, to film który ogląda się po to,
by mieć pretekst, by skończyć jeść paczkę chipsów.
Rok: 2014 Kraj: USA
Reżyseria: Brett Simmons
Scenariusz: Thommy Huston, Catherine Trillo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz