06 czerwca 2014

Histeria znów atakuje /Histeria 2/

Październik w czerwcu to idealny czas na czytanie drugiego numeru Histerii. Aura nie załatwi jednak wszystkiego: w zinie natknęłam się głównie na opowiadania z gatunku tych, co wlecą do głowy jedną dziurą, a wylecą drugą - i nie bez powodu nie piszę o uszach. Zaznaczam od razu, że to teksty debiutantów, dlatego trzeba na nie spojrzeć z innej perspektywy i czujnie obserwować. Przestałam łudzić się sensem, celem i myślą przewodnią magazynu. Skupię więc na tym, że ma być szansą zaistnienia dla nowych talentów, które nie mają, jak przebić się przez śliskie, szklane sufity, ściany i podłogi. Zderzenie takich osób z konstruktywną krytyką, może być zbawienne dla ich przyszłej kariery. Pomoże odkryć mocne strony własnego pisarstwa, wyodrębnić obszary rozwojowe, wyznaczyć elementy, które trzeba dopieścić. Dlatego: czytajcie i komentuje – to nic nie kosztuje, zwłaszcza, że magazyn jest do ściągnięcia za darmo (TUTAJ). Pamiętajmy również, że niewiele jest samorodnych talentów, i sztukę pisania trzeba okupić ciężką pracą – dlatego podziwiam siłę tych, którzy się nie poddają i chcą się rozwijać.

Polacy, ze względu na niski poziom zaufania do służby zdrowia stali się lekomanami. Przodujemy pośród innych krajów w kupowaniu i spożywaniu leków bez recepty. Wolimy przeciwdziałać i leczyć się w domu. Stąd mnożące się do porzygania reklamy różniastych medykamentów. Metafory redakcji więc nie „łykam”. Nie dziękuję - nie kupuję. Na trzeźwo ocenię. Nawet nie wiem, na co HISTERIA miałaby być lekiem i co wywoływać – no chyba, że chorobę, to wtedy rozumiem. Upłynnienie twardej rzeczywistości w niebezpieczne wizje, to mogłoby być coś godnego uwagi, dla skołatanego umysłu.

Z kubkiem aromatycznej kawy, niezbędnej do pobudzenia odpowiedzialnych za myślenie ośrodków, rozsiadam się więc i czytam…

***
BUNKIER – ANTONI NOWAKOWSKI 4/6

W roli głównej zapomniane bunkry i powojenne cmentarzyska, na których pochowane zostały najgłębsze tajemnice. W tle Ci, którzy te tajemnice chcą stamtąd wydrzeć, nie w imię nauki, nie w imię łatania luk w historii, lecz dla własnego zysku. Wiadomo pamiątki wojenne dobrze się sprzedają, więc poszukiwacze „skarbów”, by je zdobyć, nie cofną się przed niczym, nawet przed wejściem w samą paszczę zła, gdzie „śmierdzi jak w piekielnym szambie”. No dobra w tę paszczę wkraczają nieświadomi jej istnienia. Niebezpieczeństwo jest tuż, tuż, a oni ignorują niedwuznaczne sygnały. Jak się na co dzień mieszka przy trzęsawiskach, po których krążą zapomniane legendy, to czujność słabnie – zrozumiałe.

Nieco chaotyczna stylizacja: na opowieść prostego człowieka, wpada bardzo dobrze. Gawędziarz powoli wciąga nas w gęsty od stęchlizny klimat, zmyślnie dawkuje dygresje. Kosztem tej ciekawej stylizacji, ucierpiało napięcie i sam potwór, który żre mackami. Chyba wielka glista zrobiłaby na mnie większe wrażenie niż ośmiornictopodobny mutant. Atutem opowiadania jest, to co czai się – dosłownie – w zakończeniu, jego drugie niespodziewane dno.

CZARNA KAWKA – MAREK ZYCHLA 5/6

Pamiętaj, że ptaki są niebezpieczne i złe. Tego nauczył nas nie tylko Hitchcock, ale również w swojej niejednej książce Gaiman. A szczególnie Kawki – to zło wcielone (Neil Gaiman Sandman). Główny bohater tego opowiadania, niestety zasnął na tych lekcjach. I dostał nauczkę, teraz już będzie pamiętał, że: jesteś odpowiedzialny za to, co oswoisz. Nawet jeśli to wcielone zło.

Kosma – bo o nim tutaj mowa - to normalny nastolatek, maturzysta, mieszkający z rodzicami i nieznośnym bratem. Normalny? I w tym problem, bo jak wytłumaczyć światu, ze swojego wstydliwego problemu: niewidzialnej Kawki. Czytelnik nie wie, kiedy kończą się wizje, który świat bohatera jest prawdziwy, gdzie szukać źródła omamów. Nic nie jest takie jakim się wydaje. Zwłaszcza, gdy jak się okazuje (ale na pewno?): w jednej głowie mieszka tłum i zapada się w otchłań. Opowiadanie łagodnie wpisuje się w nurt filmów typu: Tożsamość.

Autor popisał się misternie ukształtowanym nastrojem. Jest smutno, ciężko i przerażająco (pająki wyczesywane z włosów!). W Czarnej Kawce centralny motyw dziobatego stwora nadaje utworowi świeżości i w imię obłędu przenosi nas też do klasyki. Kawka a kruk, kruk a kawka….

Co jest snem co jawą? Który świat jest prawdziwy? Oceńcie sami – warto.

FARMA – ARKADIUSZ NOWAKOWSKI 3/6

Pola kukurydzy, osamotniona farma i seryjny morderca JJ Ripper. Wymarzona sprawa dla młodego, ambitnego  śledczego. Trop doprowadza go jednak dalej niżby chciał…  Opowiadanie wydaje mi się mocno inspirowane shlasherem Wiosenne rytuały. Mogę się jednak mylić, motyw zła, farmy i zwierzęcych głów został już porządnie wyeksploatowany w popkulturze. Na szczęście tym razem w kukurydzy nie mieszkało UFO.

Początek opowiadania jest obiecujący, autor mówi do nas skrótami i obrazami. Telegraficzność i fragmentaryczność wypowiedzi, w pewnym momencie zabija napięcie. Zwłaszcza, gdy policjant staje oko w oko z oprawcami, jakby zbiegami ze strefy widm – którzy są, ale jakby ich nie było – bo pozostają poza zasięgiem kamery. To pozytywny bohater zostaje cały czas w centrum uwagi. Może, to co niespójne, ucięte, niekompletne, nieuchwytne (niepotrzebne skreślić) miało budzić lęk…? Nie w tym przypadku.

Jak na nieuchwytnego mordercę, JJ popełnia zbyt wiele błędów, np. nie potrafi skrępować ofiary (?!). Nie podobało mi się również to, że podczas toczącej się walki, streszcza on funkcjonariuszowi swoje życie. Zawsze bawi mnie ten moment w horrorach, jakby czas stawał w miejscu i - potwór, duch, demon – zachowuje się, jakby przyszedł na spotkanie AA, by opowiedzieć swoją historię. A gawędzie nie ma końca… Zabawa formą intrygująca, fabuła i zakończenie mnie kompletnie nie przekonały.

KRWOTOK – FRANCIS  VIOLENTO 3/6

Nie trzeba demonów, by życie było piekłem. Wystarczy mieć pracę, której się nienawidzi, i  żonę, która cię nienawidzi. Właściwie to wystarczy stać się celem dla całego świata, być mentalnym nieudacznikiem i pijakiem. Krwotok przesiąknięty jest smutkiem, beznadzieją i frustracją. Poprzez umęczoną jednostkę ukazuje się nam tutaj obraz społeczeństwa i jego ogólnej kondycjo-znieczulicy. Myślałam, że nadmiar przytłoczenia zaowocuje niekontrolowanym wybuchem emocji – wyzwoleniem bohatera ze struktur, masakrą, rzeźnią… Niby tak jest, ale w zupełnie inną stronę i niestety nie w dobrą. Czy ten element był konieczny? Jakie jest uzasadnienie jego użycia?

Nie od dziś wiadomo, że załamaną jednostką łatwo manipulować, wiedzą o tym nie tylko ludzie. Przedzakończenie, te z czołgiem, zdrowo absurdalne i może by pasowało – ale do innego opowiadania. Drugie zakończenie – epilog - umieszczony niewiadomo po co. Lepiej gdyby z tego uczynić osobny tekst o facetach w czerni lub kolejną część… Do tego tekstu te kilka zdań wyrwanych znikąd nie pasuje.

Podobnie jak w trzecim numerze Horror Masakry, w opowiadaniu Krwawe dziewictwo, autor ma problem z tym: kiedy i jak skończyć opowiadanie, by go nie zepsuć.

Los bohatera, okrutny rytm, który wygrywają na jego nerwach kolejne dni, zostaje pięknie zestawiony, z wręcz poetyckimi, opisami zimy. Uzupełnieniem bieli – panoszącej się na szarym tle – jest czerwień krwi, symboliczne krwotoki bezradności, odchodzące życie.  Świetny kontrast -  przełamuje szarą smutną konwencję opowiadania. To ratuje opowiadanie.

MASKA POWIETRZNA – OLGA KACZMAREK 3/6

Proekologiczne, przewidywalne i moralizatorsko nachalnie opowiadanie. Przypuszczam, że w dłuższej formie stężenie „morału” równomiernie by się rozłożyło i nie byłoby tak odczuwalne. Wtedy chciałoby się słuchać tych słów, które niosą z sobą przecież treści prawdziwe i ważne. Podobnie, jak w Głodzie (pierwszy numer Histerii) autorka nie potrafi spuścić z tonu i robi się przyciężkawo. Podobnie, jak w tamtym opowaidaniu mamy bohatera, który odkrywa, że żyje w świecie, który mu się nie podoba. Tym razem zamiast psuć szyki tajemniczych Mukaków, zderzamy się z krytyką konsumpcyjnego pędu i naszej zachłanności względem czasu. Co daje w efekcie fabułę mniej baśniową, a bliższą apokaliptycznej wizji przyszłości naszego gatunku. Mrok wyzierający spod pozornego komizmu tej historii przypomina nam o tym, że za często zdarza nam się zapominać o tym, co jest naprawdę ważne. Odpowiedź na to, gdzie zawiedzie człowieka jego zachłanność jest zawsze taka sama. Jeśli chodzi o emocje, nie udało się ich we mnie obudzić. Czytając te opowiadanie miałam raczej przed oczami: Loraxa, który chyba w kilku scenach bardziej do mnie dotarł, mimo iż jest tylko bajką.

POTWÓR Z SZAFY – INGA GUMIENIAK 2/6

Myślałam, że będzie o uroku starych szaf, które śpią mocno, póki się ich nie zbudzi. Że w tej szafie będzie mieszkał straszny stwór, wróżka zębuszka, albo ukryta będzie droga do innego świata. Miałam nawet nadzieję na trochę magii, gdy się okazało, że szafa jest zamknięta. Zamiast tego mamy chłopca, którego całym światem jest jego rodzicielka i spędzany z nią czas. Szczęście Wojtusia, wyznaczone kanapkami z pomidorem i cebulką, zakłóca tylko niechęć do ludzi, i chroboty dochodzące właśnie z szafy.

Co mnie uderzyło. Mamusia Wojtusia ma ciekawe poglądy: siedmioletni syn jest według niej wystarczająco duży by dowiedzieć się TAKIEJ prawdy o ojcu. Albo jest średnio rozgarnięta albo ma nierówno pod sufitem – zgadnijcie w która opcję poszła autorka? Do tego wszystkiego klucz pojawiający się znikąd i bezsensowne zakończenie, które chyba miało zachęcać do wielu interpretacji? Bez składu, ładu i potwora.

SĄSIAD – NORBERT GÓRA 2/6

Przy okazji Podopiecznego (Horror Masakra 3) tego autora, pisałam już, że obcobrzmiące nazwy nie dodają światowości opowiadaniu. Zwłaszcza, gdy mowa o promowaniu POLSKIEGO horroru. Chwaliłam za to dbałość o szczegóły miejsca akcji. To samo mogę zarzucić i pochwalić w tym razem.

Norbert Góra bohaterem swojej historii uczynił policjanta, lubującego się w kryminałach, rozpaczającego po zmarłej żonie i rozpoznającego w nowym sąsiedzie: mordercę. Sąsiad oczywiście jest „złem” i bierze go sobie za cel. Szybko okazuje się być kimś więcej niż człowiekiem. Akcja toczy się z prędkością światła i przewidywalnie, scena po scenie – po sznurku.

Opowiadanie to mogłoby uratować uczynienie z niego scenariuszu do odcinka Supernatural. Nie był to serial najwyższych lotów, ale przynajmniej dwie przystojne buźki i wyrzeźbione torsy ratowały akcje i odciągały uwagę od niedociągnięć.

SREBRNIKI – MACIEJ ZAWADZKI 3,5/6


Autor słabego opowiadania Natchnienie z pierwszego numeru Histerii, tym razem mile mnie zaskoczył. Lekkim językiem, wesoło i przyjemnie opisał niedługą, klimatyczną historię. Akcja dzieje się gdzieś i kiedyś - otoczona aurą tajemniczości. Podczas czytania od razu nasuwa się jednak mglista, angielska aura, która przeszywa nam miłym dreszczem. Płynne przenikanie się wątków sprawia nadal twórcy wyraźny problem. Momentami wychodzi to - delikatnie mówiąc - topornie. Zakończenie też pozostawia jeszcze trochę do życzenia, akcja została nagle ucięta. Sprawia wrażenie, że sam nie wiedział, jak pociągnąć dalej i zamknąć fabułę. Pomysł i nastrój jednak jak najbardziej ok.

UWODZICIELSKIE SZALEŃSTWO – TOMASZ WÓJCIK 5/6

Drugie opowiadanie o zapadaniu się w szaleństwie. Któż jest jednak bliżej prawdy niż obłąkani? Dla nich opadają zasłony złudzeń i kruszeją mury reguł i zasad, które nam się wpaja. Śmierć pełni tutaj rolę mentora i przewodnika. Dokąd zaprowadzi bohatera? Nie zdradzę, ruńcie w nicość wraz z nim. Tomasz Wójcik boryka się z podobnym problemem co Olga Kaczmarek – powinien spuścić trochę pary z treści.

Jakbym miała umierać - wolałabym skrzypce niż pianino.

ŻYWNOŚĆ – KORNEL MIKOŁAJCZYK 3/6

Opowiadanie o tym, że trzeba dbać o czystość w lodówce i nie trzymać w niej zbyt długo przedatowanego jedzenia, bo te zacznie w końcu chodzić - dosłownie. Od smrodu, który wtedy powstanie – może nas zemdlić. Mdli nas również po lekturze opowiadania i nie dlatego bynajmniej, że było straszne i obrzydliwe. Niedobrze jest nam dlatego, że „zjedliśmy” kilka różnych elementów, które do siebie nie chcą ni w ząb pasować. Trzeba to wszystko było potraktować magicznym octem.

Tradycyjnie szkoda mi kota. I w sumie zabrakło mi akcji z czołgiem (może zamienić końcówki opowiadań?), byłoby jakieś godne ukoronowanie akcji z Flubberem spod ciemnej gwiazdy w tle (Pingwiny z Madagaskaru też wyhodowały kiedyś coś podobnego i nazwały to Żeluś).

***

Na szczęście widać wyraźnie tendencję zwyżkową. Życzę, aby się utrzymała. Teksty czyta się szybko, momentami podczas lektury odczuwałam nawet przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Niekiedy stawało się to, czego obawia się każdy czytelnik: z rozpaczą patrzyłam na to, jak kolejne opowiadanie podryguje w agonii, zastrzelone przez własnego twórcę. A zapowiadało się biedne przecież tak dobrze. Żaden z tekstów nie ma jeszcze takiego potencjału, bym za kilka dni o nim nadal pamiętała. Brakuje w nich jeszcze tego „czegoś”, co odróżniłoby je od zalewu sobie podobnych opowiadań – których tworzy się obecnie na pęczki. To jeszcze nie „dzieła”, tylko typowe chwilówki, wprawki, ćwiczenia – dostarczające chwilowej rozrywki. Wiadomo jednak – im więcej takich ćwiczeń, tym bliżej sukcesu. Wtedy i na dzieła przyjdzie czas. Mocno kibicuję.

Od strony graficznej - rewelacja! Świetne grafiki, doskonale budujące spójny klimat i określające charakter magazynu. Mój ulubiony rysunek pochodzi z opowiadania Czarna Kawka i jest autorstwa Romana Panasiuka. Nie pierwszy raz ten grafik mnie zachwyca.

Dzień się chyli ku końcowi. Co jak co, mile go spędziłam...chociaż bez paniki, bez stanów histerycznych...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...