23 kwietnia 2014

Weganin na odwyku /Głód – Król-Mori/

Opowiadanie to jest dodatkiem do trzeciego numeru „Horror Masakry”. Jaka idea przyświecała redakcji i dlaczego nie zostało ono wcielone do numeru, tylko wydane osobno? Nie mam bladego pojęcia – oświećcie mnie. Skoro już zostało z niewiadomych przyczyn wyróżnione, dlaczego nikt nie pokusił się o jakąś do niego grafikę? Opowiadanie posiada coś na kształt okładki, jednak nie została ona zagospodarowana. Szkoda – skoro już coś promować, to na 100%. Śmieciowisko”,  jako Zeszyt Grozy, wpasowuje się wizualnie w Zin, a zarazem może funkcjonować osobno – i to rozumiem.

Autorkami „Głodu” są dwie kobiety: Paulina Król (Blog:W Świecie Słów) i Carla Mori (Powieść:Krew, pot i łzy). Połączenie sił i wyłuskanie z dwóch różnych osób tego, co najlepsze – to ogromna siła pisarskich duetów. Niestety podwójne możliwości, to także podwójne rozczarowanie… I w tym wypadku coś poszło nie tak. Ogromna szkoda (Dlaczego?! -Drę się w wniebogłosy, na szczęście nie słyszycie!!!). Tekst wydany osobno w moim odczuciu nie powinien być TYLKO przeciętny. Nie jest jednak Pań winą, że przeciętność ostatnio mi się przejadła i reaguje na nią alergicznie, efekt tego jest taki, że czepiam się, jak wygłodniały weganin zwierzęcego białka.

Sanok, On bohater – wojujący ekolog, weganin. Z założenia: wilk w owczej skórze. Najsłabszy element tej historii. Tomasz jest nijaki, płaski, nie przeżywa emocjonalnych rozterek, nie posiada głębi, nie ma wyrzutów sumienia, ani chęci zastanowienia się nad swoją drugą naturą. Myślałam, że ewentualnie można to wyjaśnić tym, że niczego nie pamięta, że to jakaś schizofrenia, przeskakiwanie osobowości, ale w kontekście tego, co bohater zastaje po przebudzeniu - było to naiwne z mojej strony. Ludzie tak nie reagują: budzę się utaplana w gównie i krwi, więc kąpię się, robię pranie i żyje dalej, jakby się nic nie stało. To mało wiarygodne. Poza tym potwór, którego spotykamy pewnej nocy właściwie niczym się nie różni od bohatera - nie jest niepoczytalny, ani zdehumanizowany - to zwykły, głodny facet. Trzeba było postawić na mutację przy pełni, nieświadome działania, albo od razu założyć, że ten człowiek po prostu JEST kanibalem na pełen etat. Co idzie za tym, że motywacja Tomasza jest niejasna, czytelnik nie obserwuje tego, jak rodzi się potwór. On sobie już gdzieś hasa, a my w sumie stajemy się świadkami tylko jego „grande finale wyskoku” – który, powiedzmy to szczerze, żadnym grande nie jest… Nie chcę zdradzać zakończenia: ostatnia scena w której „widzimy” bohatera, jest dla mnie kompletnie niezrozumiała. Serio? Tak po prostu? Nie, to się nie udało – przykro mi. I jeszcze przez to wszystko jakiś biedny misiek wyzionął ducha – i to mnie chyba jedynie w całym tekście poruszyło.

Może tak to już jest, jak się nie jada mięsa z wyboru, a nie dlatego, że się go nie lubi. Ja do swoich upodobań idei nie dorabiam – nie jem go po prostu i tyle. Nie ma też w mojej okolicy tajemniczych zaginięć, więc chyba nocami nie szaleję.

Szkoda, że autorki nie postawiły na szok, zaskoczenie – wodząc nas za nosy i strasząc anonimowym potworem w tle. Od początku wiemy, co jest na rzeczy. Napięcie – jeśli go oczekujecie – ulatnia się już na pierwszej stronie, potem niestety nie wraca, od tego zera nie ma żadnej tendencji zwyżkowej. Przewidywalny bohater i czytelna intryga i żadnego zaskoczenia na końcu, nawet malutkiej transformacji… Żeby rozerwać człowieka na strzępy, tak by podejrzewano niedźwiedzia, trzeba mieć więcej pary w „łapach” niż przeciętny chłopek (czy się mylę ?)? Bo nóż zostawia inne typy ran i każdy patolog od razu je odróżni, a skoro biegli mieli wątpliwości? Razi mnie te niedociągnięcie, zwłaszcza, że Ten, który okazuje się potworem przez całe opowiadanie jest totalnie bezpłciową mimozą. Oczekiwałam więc, że może łubudubu i na końcu się przemieni. Niestety. Na końcu nie dzieje się kompletnie nic godnego uwagi.

Horror wywołuje w nas niepokój, gdy osadzony jest w realiach nam znanych – tutaj nakreślając obyczajowy obrazek z dnia – co by nie było jednak – świra, pisarki szły więc w dobrym kierunku. Człowiek wstaje rano, prowadzi jakąś działalność, ma plany i znajomych – niby zwyczajnie i normalnie. Wszystko jednak z umiarem – trochę mnie w końcu ten realizm znudził, więcej jest opisów i całej otoczki wokół, niż konkretów. Dobrym zagraniem było przybliżenie nam postaci szewca Andrzeja, który miał szansę wzbudzić sympatię i dzięki temu liczyć na empatię czytelnika (niewielkie mu to pomogło, no ale…). Nie udało by się to, gdyby była to postać dla nas obca – wyszedł zza rogu i tyle.

Językowo opowiadanie jest na wysokim poziomie. Tekst nie atakuje sztucznie rozdmuchanymi wątkami, fabuła jest spójna i wyraźnie zmierza do celu. Znajdujemy w nim klasyczne elementy budzące grozę: noc, potwór, tajemnicze morderstwa przeplatane zwykłymi wydarzeniami, kanibalizm i takie tam dodatkowe perwersje. Coś w ich zestawieniu jednak zgrzyta – nie straszą i nie wywołują niesmaku… Może jednak patrzę ze złej perspektywy? Może gdyby przerobić to na scenariusz? Z rodzimymi misiami w tle, wspomnieniami z Rospudy, kuchnią wegańską (programy kulinarne są teraz przecież bardzo popularne), ukazałby się zupełnie inny potencjał utworu? Niech autorki łapią za klawiatury i piszą od nowa, wykorzystując atuty swojego pomysłu – które ten niezaprzeczalnie posiada, trzeba je tylko poddać lekkiej "obróbce".

Czytliwość: 5/6
Ogólnie: 2,5/6

Tytuł: Głód
Autor: duet Paulina Król i Carla Mori
Wydawnictwo: Horror Masakra
Rok wydania: 2014
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron: 18

A co słychać o "Głodzie" po drugiej stronie lustra: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...