Opowiadanie to jest dodatkiem do trzeciego numeru „Horror
Masakry”. Jaka idea przyświecała redakcji i dlaczego nie zostało ono wcielone
do numeru, tylko wydane osobno? Nie mam bladego pojęcia – oświećcie mnie. Skoro
już zostało z niewiadomych przyczyn wyróżnione, dlaczego nikt nie pokusił się o
jakąś do niego grafikę? Opowiadanie posiada coś na kształt okładki, jednak nie
została ona zagospodarowana. Szkoda – skoro już coś promować, to na 100%. „Śmieciowisko”, jako Zeszyt Grozy, wpasowuje się wizualnie w Zin,
a zarazem może funkcjonować osobno – i to rozumiem.
Autorkami „Głodu” są dwie kobiety: Paulina Król (Blog:W Świecie Słów) i
Carla Mori (Powieść:Krew, pot i łzy). Połączenie sił i wyłuskanie z dwóch różnych osób
tego, co najlepsze – to ogromna siła pisarskich duetów. Niestety podwójne
możliwości, to także podwójne rozczarowanie… I w tym wypadku coś poszło nie
tak. Ogromna szkoda (Dlaczego?! -Drę się w wniebogłosy, na szczęście nie słyszycie!!!). Tekst wydany osobno w moim odczuciu nie powinien być TYLKO
przeciętny. Nie jest jednak Pań winą, że przeciętność ostatnio mi się przejadła
i reaguje na nią alergicznie, efekt tego jest taki, że czepiam się, jak wygłodniały
weganin zwierzęcego białka.
Sanok, On bohater – wojujący ekolog, weganin. Z
założenia: wilk w owczej skórze. Najsłabszy element tej historii. Tomasz jest
nijaki, płaski, nie przeżywa emocjonalnych rozterek, nie posiada głębi, nie ma
wyrzutów sumienia, ani chęci zastanowienia się nad swoją drugą naturą. Myślałam,
że ewentualnie można to wyjaśnić tym, że niczego nie pamięta, że to jakaś schizofrenia,
przeskakiwanie osobowości, ale w kontekście tego, co bohater zastaje po przebudzeniu - było to naiwne z mojej strony. Ludzie tak nie reagują: budzę się utaplana w gównie i krwi, więc
kąpię się, robię pranie i żyje dalej, jakby się nic nie stało. To mało
wiarygodne. Poza tym potwór, którego spotykamy pewnej nocy właściwie niczym się
nie różni od bohatera - nie jest niepoczytalny, ani zdehumanizowany - to zwykły,
głodny facet. Trzeba było postawić na mutację przy pełni, nieświadome
działania, albo od razu założyć, że ten człowiek po prostu JEST kanibalem na pełen etat. Co idzie za tym, że motywacja Tomasza jest niejasna, czytelnik nie obserwuje tego, jak rodzi się potwór. On sobie już gdzieś
hasa, a my w sumie stajemy się świadkami tylko jego „grande finale wyskoku” – który, powiedzmy to szczerze, żadnym grande nie jest… Nie chcę zdradzać
zakończenia: ostatnia scena w której „widzimy” bohatera, jest dla mnie
kompletnie niezrozumiała. Serio? Tak po prostu? Nie, to się nie udało – przykro
mi. I jeszcze przez to wszystko jakiś biedny misiek wyzionął ducha – i to mnie
chyba jedynie w całym tekście poruszyło.
Może tak to już jest, jak się nie jada mięsa z
wyboru, a nie dlatego, że się go nie lubi. Ja do swoich upodobań idei nie
dorabiam – nie jem go po prostu i tyle. Nie ma też w mojej okolicy tajemniczych
zaginięć, więc chyba nocami nie szaleję.
Szkoda, że autorki nie postawiły na szok,
zaskoczenie – wodząc nas za nosy i strasząc anonimowym potworem w tle. Od
początku wiemy, co jest na rzeczy. Napięcie – jeśli go oczekujecie – ulatnia
się już na pierwszej stronie, potem niestety nie wraca, od tego zera nie ma
żadnej tendencji zwyżkowej. Przewidywalny bohater i czytelna intryga i żadnego
zaskoczenia na końcu, nawet malutkiej transformacji… Żeby rozerwać człowieka na
strzępy, tak by podejrzewano niedźwiedzia, trzeba mieć więcej pary w „łapach” niż
przeciętny chłopek (czy się mylę ?)? Bo nóż zostawia inne typy ran i każdy patolog
od razu je odróżni, a skoro biegli mieli wątpliwości? Razi mnie te
niedociągnięcie, zwłaszcza, że Ten, który okazuje się potworem przez całe
opowiadanie jest totalnie bezpłciową mimozą. Oczekiwałam więc, że może łubudubu
i na końcu się przemieni. Niestety. Na końcu nie dzieje się kompletnie nic
godnego uwagi.
Horror wywołuje w nas niepokój, gdy osadzony jest w
realiach nam znanych – tutaj nakreślając obyczajowy obrazek z dnia – co by nie
było jednak – świra, pisarki szły więc w dobrym kierunku. Człowiek wstaje rano,
prowadzi jakąś działalność, ma plany i znajomych – niby zwyczajnie i normalnie.
Wszystko jednak z umiarem – trochę mnie w końcu ten realizm znudził, więcej
jest opisów i całej otoczki wokół, niż konkretów. Dobrym zagraniem było
przybliżenie nam postaci szewca Andrzeja, który miał szansę wzbudzić sympatię i
dzięki temu liczyć na empatię czytelnika (niewielkie mu to pomogło, no ale…). Nie
udało by się to, gdyby była to postać dla nas obca – wyszedł zza rogu i tyle.
Językowo opowiadanie jest na wysokim poziomie. Tekst
nie atakuje sztucznie rozdmuchanymi wątkami, fabuła jest spójna i wyraźnie
zmierza do celu. Znajdujemy w nim klasyczne elementy budzące grozę: noc,
potwór, tajemnicze morderstwa przeplatane zwykłymi wydarzeniami, kanibalizm i
takie tam dodatkowe perwersje. Coś w ich zestawieniu jednak zgrzyta – nie straszą
i nie wywołują niesmaku… Może jednak patrzę ze złej perspektywy? Może gdyby
przerobić to na scenariusz? Z rodzimymi misiami w tle, wspomnieniami z Rospudy,
kuchnią wegańską (programy kulinarne są teraz przecież bardzo popularne), ukazałby
się zupełnie inny potencjał utworu? Niech autorki łapią za
klawiatury i piszą od nowa, wykorzystując atuty swojego pomysłu – które ten
niezaprzeczalnie posiada, trzeba je tylko poddać lekkiej "obróbce".
Czytliwość: 5/6
Ogólnie: 2,5/6
Czytliwość: 5/6
Ogólnie: 2,5/6
Tytuł:
Głód
Autor:
duet Paulina Król i Carla Mori
Wydawnictwo:
Horror Masakra
Rok
wydania: 2014
Wydanie:
I
Okładka:
miękka