29 września 2013

Czy coś przebije rybkę zombie? /„Miasto żywych trupów” Brian Keene/


Obie części tego  zombie-stories najlepiej czytać jedna po drugiej. Tłem toczącej się w Mieście żywych trupów bowiem historii, jest ten sam rozsypujący się świat, który mieliśmy okazję przemierzać w Nocy zombie.

Główni bohaterowie względnie bez zmian. Jim - wzór ojca i rodzica, który rzuci się odważnie w ramiona śmierci, by ratować swoje dziecko – to główny bohater poprzedniej części i motyw równie wyeksploatowany w horrorach, co same zombie. Nie ważne, w jak najczarniejszy koszmar przyjdzie się zanurzyć, nie ważne jak beznadziejna i bez wyjścia będzie sytuacja, nie ma bariery, której by nie pokonała - ona: Frankie po detoksie. Trudno nie kpić z braku instynktu samozachowawczego tych postaci, co też charakterystyczne dla wspomnianego gatunku. Ale z drugiej strony, jego posiadanie nie zmieniłoby znacznie ich sytuacji…

Biorąc pod uwagę fakt, że książki były wydane w pewnym odstępie czasu, usprawiedliwione są przypominajki autora. Za długie co prawda i zbyt łopaterne: opisy tych samych scen, a nawet przytaczanie tych samych wypowiedzi bohaterów. Jeśli czytelnik bierze jedną książkę po drugiej, wyda się to nużące i niepotrzebne. Ale ideę rozumiem – wprowadzić czytelnika z powrotem w relacje, z których się go wyrwało, chociaż robi się to nieco łopatologicznie.
Zanim autor się rozpisał, popełnił jednak kilka błędów. Skąd pierwsza żona Jima, ma pewne informacje? Jakim cudem Danny przeżył z zombie –matką pod jednym dachem, skoro ona wiedziała o jego obecności? Gdy sytuacja się zaognia okazuje się, że przypadkiem jakiś sąsiad też przeżył i w porę przychodzi bohaterom z pomocą. Ten schemat cudownego ocalenia pojawia się wielokrotnie i aż za bardzo rzuca się w oczy. Początek jest więc mało wiarygodny i naciągany. Trudno zaakceptować również fakt, że gdy zombie atakują, jest czas na niekończące się dyskutuje.W ogólnym rozrachunku jednak powieść zaczyna się dynamicznie: z hukiem i trzaskiem. Z impetem zostajemy rzuceni w sam środek zombie-stories. To niekwestionowany atut tej powieści.

W tej części poznajemy dokładniej również punkt widzenia zombie. Przyczyny apokalipsy nie są jednak, jak wcześniej sugerowano stricte naukowe, ale poniekąd nasączone mistycyzmem. Narrator patrzy nieraz na świat  oczami i mówi głosem Oba. I tutaj niestety zostaje nam wyjaśnione jeszcze raz, od Adama i Ewy, wszystko co tyczy się demonów….
Przetrwalnia, wieżowiec, przeciekająca Arka Noego – wiele można by mówić o dziele miliardera Darrena Ramsey’a, twierdzy zbudowanej dla kaprysu potęgi i bogactwa. Sam twórca cierpi na kompleks Mesjasza, w pozornie bezpiecznym raju, azylu, pośrodku świata, którego już nie ma, chce zatrzymać czas, a jak? – namiastką normalności. Bezradność ludzi i ich ucieczka w naiwność przeraża bardziej od hord nieumarłych i chyba wszelkich istot nadprzyrodzonych razem wziętych. Instynkty, którymi kierują się ludzie również wypadają żałośnie blado, gdy są tak obnażone przez pisarza.
Miasto żywych trupów:  kiepskie dialogi, drewniana powtarzalna akcja, karykatura horroru, bardziej śmieszy niż przeraża. Pełna niedorzeczności i błędów logicznych w wyniku, których momentami czyta się kiepsko. Drażni mnie postać martwego Martina, który objawia prawdy w snach Frankie - po co? Kolejne tłumaczenie: dlaczego i jak sprowadza się to do braku pomysłu autora…Może i Martin osiągnął wyższy poziom egzystencji, ale tym samym Keene osiągnął wyższy poziom bzdurności.
Autor udziwacznił z premedytacją, i chyba niekłamaną satysfakcją, ile się dało. W końcu czytelnicy sami chcieli, to mają. Zafundował nam, jak pamiętamy zombie-zwierzaki, i nadmiar pierwiastka duchowego z odległych „karnych” wymiarów. Za dużo tutaj wszystkiego, brakuje jeszcze tylko kosmicznych klownów. Nie trudno jednak się w tym wszystkim połapać, ponieważ autor na każdy możliwy sposób upewnia się, że zrozumieliśmy: co chwilę tłumaczy sytuację, a to w sennych widziadłach, a to ustami zombie, zanim te - przegniłe - odpadną oczywiście.
Nienawidzę horrorów z happy endami. Przez całą książkę drżałam, że z właśnie takim czeka mnie spotkanie. Jednak Brain Keene stworzył świetne zakończenie. Mogą mu go pozazdrościć pisarze „kładący” dobre książki na ostatnich stronach. On niewyróżniającą się, nawet bardzo słabą momentami  historię, zakończył bezkonkurencyjnie. I na dokładkę ten KOT imieniem Bóg...Czyżby to jakaś metafora? Motyw w każdym bądź razie, świetny i zapadający na długo w pamięć. Dla tego właśnie, warto było przebijać się przez powielające się schematy i typowe dialogi. Wybaczam wszystko!! Ostatnia strona rekompensuje chwile zwątpienia.

Żadnego pląsania w promieniach słońca, zachwycania się deszczem i pożegnania ze światem, który odchodzi w potokach krwi i flaków. Nic z tego. Chwila relaksu, która usypia czujność kosztuje życie – takie są prawa natury, o których zapomnieliśmy. Złudne poczucie bezpieczeństwa, to zamknięcie się w pułapce wyparcia. Nie zmienia faktów, ani otaczającej rzeczywistości. Bo nie ma już niczego dla ludzkiej rasy, przegraliśmy swoją szansę wieki temu. Nie jesteśmy gotowi na to by walczyć, ani na to by przetrwać. Zjadają nas nasze własne ułomności. Poza tym znów pojawia się pytanie: zasługujemy na to by przetrwać? Może jednostki, ludzkość jako całość: nie. Gdyby miała – to by po prostu przetrwała i tyle.
Bohaterowie popychani złudną nadzieją wciąż, gdzieś uciekają, chociaż nie mają tak naprawdę dokąd. Na świecie nie ma już bezpiecznych miejsc. Instynkt samozachowawczy oszukuje ich jednak skutecznie, mamiąc nadzieją na nielogiczny happy end. Może liczą na jakiś cud, w każdym razie ich postawa jest świetnie zamaskowaną kpiną autora nad naszą kondycją. Jeśli coś negujemy, to wcale nie znika. I na tym zakończę…
Nie jest to pozycja wysokich lotów. Jednak dla fanów zombie, nastwionych na rozluźniającą rozrywkę, to powieść całkowicie wystarczająca.


Ogólnie: 4/6
Wydanie: 3/6
Okładka: 3/6
Czytliwość: 5/6
 
Autor: Brian Keene
Tytuł: Miasto żywych trupów
Tytuł oryginału: City of Death
Wydawnictwo: Amber
Tłumaczenie: Monika Jaworska
Rok wydania: 2008
Oprawa: miękka
Ilość stron: 262
Cena: 29,80zł

Fragment:
Sumerowie i Asyryjczycy znali nasze prawdziwe pochodzenie. Wy nazywaliście nas demonami, dżinami i potworami. Jesteśmy źródłem waszych legend- powodem, dla którego nadal boicie się ciemności w erze światła. Istnieliśmy długo przed tym , jak Michał i Lucyfer zdecydowali, po której stronie staną ze swoimi „aniołami”. Byli niczym innym jak naszymi gorszymi wersjami. Stwórca wygnał nad do próżni bardzo dano temu. On, ten okrutny, którego wasz rodzaj nadal wyznaje. Straciliśmy Jego przychylność, bo was pokochał bardziej. Was – swoje ostatnie dzieło.

Pierwsza część - Brian Keene Noc zombie

http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/2013/10/czy-zasugujemy-na-to-by-przetrwac-noc.html


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...