DKK zafundowało nam kolejną, paraliżującą
lekturę. Paraliżującą w tym sensie, że – JA!!!!- wolałam zacząć sprzątać, niż
czytać ją dalej. Obezwładniły mnie fabuły, poziomem nieodstające od przygód Scoobiego
Doo. Nie pomogła nawet duża czcionka na śnieżnobiałym papierze, poza nią
zresztą, książka ma niewiele do zaoferowania.
Według Martina, redaktora tej nieszczęsnej antologii –
którego nazwisko, co by nie mówić, kusi i zobowiązuje – urban fantasy, to
gatunek mający już swoje lata. Uległ jednak nieuniknionej ewolucji. Poznajemy więc
jego nową definicję: (…) jest na wskroś
bękartem. Gnieździ się na ulicach zdecydowanie bardziej niebezpiecznych i
brudnych (…), w Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles i anonimowych miastach, gdzie
rynsztokami płynie krew, a nocą krzyki zagłuszają muzykę. Jeżeli założymy – zgodnie z tym, co zaproponował
Martin, że urban fantasy zrodziło się z horroru (matka) i powieści
detektywistycznej (ojciec), to przedstawione
nam w antologii ich dzieci, zdecydowanie pochodzą ze skoków w bok lub są
adoptowane. Z rodziców mają w sobie albo niewiele, albo nic. Według jakiego
klucza dobierano więc kolejne opowiadania? Jak trafić do zbioru pod redakcją
Martina? Liczyła się kolejność zgłoszeń, wystarczyło sławne nazwisko? Komuś
potrzebna była reklama jego dotychczasowego cyklu? Ilość utworów należących do
tej ostatniej kategorii, świadczy o braku pomysłów ich twórców. Biorąc pod
uwagę, że średnio opowiadanie ze zbioru ma około 40 stron, łatwo zrozumieć,
dlaczego tak trudno wczytać się w istniejący gdzie indziej świat, i dlaczego
opowiadania te trudno przełknąć.
Poza tym, nazwa miasta nie wystarczy, by stało się ono
na tyle charakterystyczne, by opowiadanie, w którym zaistniało, zasługiwało na
przydomek „urban”. Jeśli się go odpowiednio nie wyeksponuje, nie zasłuży ono
sobie na bycie bohaterem – powinno mieć jakieś cechy, oprócz tego, że po prostu
jest. Autorzy zapomnieli, jak osadza się „gdzieś” akcję??? Elementy fantasy też
nie zawsze są w antologii obecne, co zakrawa na spory błąd logiczny i wywołuje konsternację
u czytelnika.
Poziom opowiadań jest delikatnie rzecz ujmując:
nierówny. Niektóre od biedy pasują do któregoś z rodziców i można je naciągnąć
do obiecanego gatunku…inne nie pasują bez względu na to, jakbyśmy próbowali
wyprostować zwoje… Niektóre opowiadania, to prawdziwe perełki, jeśli nie
patrzeć na nie jak na urban fantasy. Inne w ogóle są tak kiepskie, że nawet
gdyby pasowały do zbioru, to i tak by go nadal pogrążały. Jedyne czym broni się projekt, to zróżnicowanie. Opowiadania
nie stanowią swoich kalk.
W ogóle pomysł na to, by jako pierwsze w antologii,
umieścić najgorsze opowiadanie wszechczasów, trąci sabotażem. To był strzał w
kolano, ba, nawet w oba!! Po lekturze owej „Śmierci z ręki Dalii” chciałam
spalić tę książkę… Dlatego szczegółowe opinie o każdym z opowiadań zamieszczone
zostaną poniżej - zanim ktoś zdecyduje się dokonać zakupu, niech się lepiej z
nimi zapozna.
Twardą okładkę zaliczam na plus, ale ilustracja zamieszczona
na niej, jest po prostu tandetna. Ta książka to ozdobnik na półkę. Idealna dla
kogoś, kto kolekcjonuje książki ze względu na ich wygląd, a właściwie ze
względu na to, jak prezentują się ich grzbiety.
Zainteresowanych
zapraszamy na krótkie przechadzki.
1. Śmierć z ręki Dalii - Charlaine
Harris 0/6
Poza intrygującym tytułem – niewiele. Prawie zasnęłam!
Czytanie kolejnych słów tego fatalnego i nudnego tekstu, było drogą przez mękę.
Czytelnik najpierw dostrzega na okładce, zaznaczone większą czcionką, nazwisko
autorki, potem widzi, że jej opowiadanie jest pierwsze, i myśli, że
najwyraźniej to atut zbioru. Nic bardziej mylnego. Myślałam, że rzucę książką w
kąt, dałam jednak szansę innym autorom, mam nadzieję, że słusznie. Ten, kto
zdecydował się na umieszczenie tego opowiadania na początku zbioru – z całą
pewnością sabotował projekt!!
Autorka zaszczyciła nas wampirzą posiadłością, zwaną gniazdem.
Odbywa się w niej przyjęcie ku czci zmiany władzy. Wspólnie „imprezują”:
ludzcy, nałogowi dawcy krwi - bo jednak prawdziwa jest lepsza od substytutu -
demony, czarownice, wampiry i wilkołaki. Następuje nieciekawa wyliczanka, na
temat poszczególnych relacji wampirzo-wampirzych, wampirzo-wilkołaczych, czyli:
kto kogo lubi, a kto kogo nie. Piaskownica dla dorosłych. Bohaterowie wywołują
mdłości, są nijacy do bólu, sztywni, na ich osobowość składają się – aż - ich
imiona. Autorka próbowała ratować się i fabułę główną bohaterką, podając nam na
jej temat trochę więcej informacji, ale ta jest po prostu śmieszna i to wcale
nie w pozytywny sposób.
I jak wymaga konwencja, stało się: morderstwo, ofiara i zagadka
do rozwiązania. Niestety intrygi kryminalnej brak – jedno zdanie zamieszczone
na początku opowiadania zdradza rozwiązanie. Czytelnik wie. Próby znalezienia
sprawcy i śledztwo Dalii jest więc dla niego nudne. Zwłaszcza nieudolne
kluczenie, podrzucanie fałszywych tropów, które ma go zwodzić. Poza tym,
narracja prowadzona jest topornie: od punktu A do B, od B do C itd. Brakuje też
motywu, który powodowałby, że akcja potoczy się tak, a nie inaczej, albo, że w
ogóle się potoczy. Opowiadanie zawiera sceny, które miały być zaskakującymi
zwrotami akcji, podkreślam – „miały”. Nieskutecznie też skonstruowane są
epizody, które miały być zabawne – nasycenie komizmem plasuje się poniżej zera.
W zamierzeniu pewnie miały one odprężać czytelnika, rozładowywać atmosferę,
budzą jednak niesmak i rozdrażnienie. Puenta również kompletnie nietrafiona,
tutaj zabrakło już wszystkiego… Styl więc nie porywa, zero finezji.
Oprócz warsztatu, wyobraźni też wyraźnie pisarce nie
wystarczyło. Wampiry, krew i seks (nota bene pozbawiony cienia erotyzmu), to
nie wszystko, zwłaszcza, że jest to już motyw na tyle oklepany, że wypadałoby
się trochę wysilić, żeby go znów sprzedać.
Bezrefleksyjne. Nudne. Wstyd.
2. Krwawiący cień - Joe R.
Lansdale 4/6
Ponura, mroczna atmosfera i powoli budowane napięcie, wciąga
nas w świat bohatera. On - bystry, „tajemny detektyw”, intrygujący facet z
zasadami, który nie unika argumentu pięści. Postać wyraziście i ciekawie
sportretowana, nie bez wad, ale dzięki temu idealnie wkomponowująca się w zdegenerowany
półświatek, w którym egzystuje.
Dawna kochanka-prostytutka zleca mu odnalezienie jej brata.
Nie zapowiada się jednak, że będzie to tradycyjne podążanie po śladach
poszukiwanego. Bowiem w fabule pojawia się jeszcze jeden – najważniejszy –
bohater, muzyka. Poznajemy jej potęgę, jako medium, które nie tylko potrafi
przenosić nas do innego świata, ale i ten świat sprowadzać do nas.
To, co otacza bohaterów pełne jest szarości, krzykliwej
czerwieni i bezsensownej przemocy. Na tym tle wyróżnia się wrażliwa,
artystyczna dusza, nieprzystosowana i przez to poniekąd skazana na zagładę.
Pomysł świetny, do czasu…w pewnym momencie akcja stała się
rażąco przewidywalna i czar prysł. I jeszcze to, ze względu na ciekawie
zbudowaną atmosferę, można by przeżyć, ale pojawiające się na końcu megamacki
rodem z horroru kategorii Z, tego było już za wiele…Pod koniec historii
wszystko zostało podane na tacy, zabrakło elementu budującego przerażenie,
niepokój i lęk.
Opowiadanie jednak o niebo lepsze od „Śmierci z ręki Dalii”.
Właściwie nadawałoby się na fabułę jednego z odcinków serialu „Supernatural”.
3. Głodne serce - Simon R. Green 3/6
„W
londyńskim Nightside zawsze jest ciemno, zawsze jest trzecia nad ranem,
godzina, która wystawia dusze ludzi na próbę…której nie są w stanie przejść”.
Wstęp zachęcający, prawda? Dobrze, że wciąż panująca godzina, to nie demoniczna
3:07 z „Obecności”. Nie mogło się tak jednak stać, ponieważ mimo prowokującego
wstępu, opowiadanie nie ma w sobie nic z horroru epatującego grozą, ma za to
zdecydowanie baśniowy charakter.
Holly Wylde, czarownica wynajmuje prywatnego detektywa Johna
Taylora. Przedstawia mu swoją smutną historię o tym, jak były dosłownie ukradł jej
serce. Problem w tym, że eks jest potężny i mieszka w swoim własnym
nienamierzalnym wymiarze. Nie jest to jednak kłopotliwe dla detektywa, który
potrafi odnaleźć wszystko. Jak się szybko okazuje i jak podejrzewał
zleceniobiorca - serce czarownicy - to tylko wybieg, poszukiwania dotyczą
czegoś innego, a mianowicie magicznego świętego Graala. Najgorsze, że poszukują
go również inni i mogą oni pokrzyżować detektywowi plany.
Dzielnica zarysowana w „Głodnym sercu” przypomina mi magiczną
stronę świata Harrego Pottera. Jest intrygująca, ale autor przesadził,
powrzucał za dużo elementów, które nie pasują do siebie, przepychają się między
sobą i przekrzykują. Przez to zrobiło się chaotycznie. Postacie wciąż pojawiają
się znikąd, ale we właściwym momencie, co potęguje ich sztuczność. Mimo sporej
dozy pozytywnego humoru, akcja staje się groteskowa. Właściwie to czytelnik nie
wie w końcu, kto czego szuka i czym to coś właściwie jest. Zakończenie też nie
pasuje do treści. Fabuła, z początku dosyć ciekawa, okazała się prowadzić
donikąd.
4. Mury i lemury - Steven Saylor 3/6
Lekka, pogodna opowiastka, będąca częścią dłuższego cyklu. W
urban fantasy, jak widać, jest nawet miejsce dla rzymskiego detektywa,
działającego w starożytności. Młody Gordianus podróżuje wraz z wiekowym,
greckim poetą Antypaterem z Sydonu, ku murom babilońskim. Jest to kolejny z
cudów świata, który mają zwiedzić. Zastają jednak tylko ruiny fortyfikacji i
szczątki słynnych ogrodów. Świetność miasta jest już przeszłością, pogrzebaną
pod okolicznymi piaskami.
W opisy legend związanych z miastem, jego wierzeń i
zwyczajów (obcym wydających się nad wyraz rozwiązłych i rozpustnych), dyskusji
o tym, czy astrologia jest nauką, zgrabnie wpleciona zostaje historia
morderstwa. I wtedy do akcji wkracza
„lemur” – czyli martwa istota, która przebywa nadal na ziemi, rodzaj zjawy, ducha.
Młody detektyw postanawia się z nim, a właściwie z nią, rozprawić.
Umieszczenie tego opowiadania w zbiorze może i miało
przedstawiać próbuję przełamania konwencji, pokazania, że można inaczej i niesztampowo.
Wybrana metropolia chyba jednak jest za bardzo wiekowa, jak na gatunek. Poza
tym bliżej tej historii do przygód Scooby Doo, niż fantasy, ale przynajmniej dobrze
i płynnie się czyta.
P.S. Niestety trudno mi sobie wyobrazić „lemura” inaczej niż
przez pryzmat Króla Juliana. A kysz współczesna popkulturo, a kysz!!
5. Ból i cierpienie - S.M. Stirling 5/6
Zwykły gliniarz nękany przez koszmary, spowodowane traumatycznymi przeżyciami wojennymi, zostaje wezwany do podpalenia i prawdopodobnie uprowadzenia. Wszystkie przesłanki wskazują na to, że wróg z którym przyjdzie mu się zmierzyć, nie jest „zwykły”. Nie do końca wiemy co to takiego, w każdym razie lubi krew i zadawanie bólu. Pewne zawiłości treści utrudniają jednak jednoznaczną interpretację. Mamy bowiem tych złych, tych dobrych-złych i jeszcze coś związanego z czerwoną i niebieską pigułką.
Śledczy kluczy po labiryncie metropolii, którego gęste
powietrze otacza czytelnika coraz ciaśniej. Autor przedstawia nam dobrze
poprowadzone śledztwo. Dowody nie przychodzą same, ale trzeba ich szukać w
pocie czoła i rzygach. Dopełnieniem pracy śledczych są wyczerpujące umysł
analizy. W tle widzimy delikatnie zarysowaną panoramę społeczną hiszpańskiego
miasta: biednych i bogatych itd. Wszystkie te elementy sprawiają, że fabuła
jest bardzo wiarygodna.
Warsztat na wysokim poziomie. Świetne opisy, prosty
styl i konkretny język. Pomijając rozwiązanie akcji, które nie jest oryginalne
ani klarowne, czyta się dobrze. Głównie ze względu na postać Salvatora, na
wskroś ludzką i prawdziwą. To bohater, który potrafi powiedzieć „kurwa” wtedy,
gdy jest to jak najbardziej uzasadnione.
Jeśli to opowiadanie, to wstęp do dłuższej formy, to
jestem zainteresowana.
6. Wciąż ta sama stara
historia - Carrie Vaughn 3/6
Tytuł dosyć przewrotny. Z jednej strony odwołuje się do
prześladującej bohaterów przeszłości. Z drugiej, do ogranego dosyć motywu w
wampirzej literaturze.
Los skrzyżował ich drogi: ona oczywiście potrzebowała
pomocy, on oczywiście stanął na wysokości zadania. Wampir Rick, który lubi
pracować jako barman i Helen, dziewczyna z prowincji, zagubiona w wielkim mieście.
Ich historię poznajemy z punktu widzenia Ricka poprzez plątaninę wspomnień i
bieżących zdarzeń. Biłam się trochę z tym tekstem – zmysłowość przyćmiewała w
pewnym sensie kryminał. Z paranormalnym romansem nie ma jednak on aż tak dużo
wspólnego, szczególnie ze względu na główną oś utworu, więc nie będę
kwestionować obecności tego opowiadania w zbiorze urban fantasy.
Odrobina „Zmierzchu” i „Czystej krwi” w dojrzalszym jednak
wydaniu. Namiętne uniesienia, przyjaźń, walka o władzę, morderstwo, zemsta po
latach, gdzieś to już było, ale w opowiadaniu zostało przedstawione w taki
sposób, że nie mamy o to pretensji do autorki. Głównie ze względu na parę
głównych bohaterów, którzy dokonali trudnych - melodramatycznych dla jednej ze
stron - wyborów.
7. Dama lubi krzyczeć - Conn
Iggulden 5/6
Oszust, podły manipulator, to główny bohater opowiadania. Nie jest to jednak płytki naciągacz, a kanciarz o bogatym wnętrzu. Chociażby, ze względu na swoją wiedzę na temat ludzi i wnikliwy zmysł obserwatora. Nic nie zmieni jednak faktu, że cynicznie wykorzystuje głupotę swoich klientów i wyciska z nich ile się da. Do czasu. W pewnym momencie zaczyna współpracę z intrygującą Damą o unikalnym talencie i zmienia nieco profesję, poszerzając również grono „współpracowników”. Spryciarz i cwaniak staje się poniekąd pozytywnym bohaterem.
Oszust, podły manipulator, to główny bohater opowiadania. Nie jest to jednak płytki naciągacz, a kanciarz o bogatym wnętrzu. Chociażby, ze względu na swoją wiedzę na temat ludzi i wnikliwy zmysł obserwatora. Nic nie zmieni jednak faktu, że cynicznie wykorzystuje głupotę swoich klientów i wyciska z nich ile się da. Do czasu. W pewnym momencie zaczyna współpracę z intrygującą Damą o unikalnym talencie i zmienia nieco profesję, poszerzając również grono „współpracowników”. Spryciarz i cwaniak staje się poniekąd pozytywnym bohaterem.
Intrygujący tytuł sam nakręca część akcji. Tekst stylizowany
na luźne notatki człowieka, który nie para się pisarstwem – pozwolił pisarzowi
na zgrabnie uzyskanie efektu chaotyczności. Jednak nic się w fabule nie gubi,
nie zapodziewa. A co najważniejsze: nie gubi się w niej czytelnik.
Historia zabawna, rozluźniająca. Koniec przewrotnie gorzki:
mimo lekkości, niezobowiązującej formy i treści opowiadania, daje emocjonalnego
kopa. Powoduje, że rewidujemy swój pogląd na temat bohatera i dostrzegamy w nim
człowieka.
8. Błotny diabeł - Laurie R.
King 3/6
Opowiadanie zdecydowanie słabsze od poprzednich. Może ze
względu na nachalnie brzmiący wydźwięk edukacyjny. Społeczno –etyczne
rozważania o tolerancji i jej braku, problemach mniejszości – pisarka mogła
sobie darować, odczytujemy je wystraczająco wyraźnie z kontekstu.
Detektyw – główny bohater opowiadania – jest
przedstawicielem nowego gatunku. Powstał on w wyniku nieodpowiedzialnych
eksperymentów genetycznych. Wymieszanie DNA jaszczurki, diabła błotnego i ludzkiego
przyczyniło się do powstania humanoidalnych istot: myślących, czujących,
świadomych i lubiących wilgoć. W zasadzie Salamanowie wyglądają jak ludzie i
bliżej im do człowieczeństwa, niż niektórym przedstawicielom naszego gatunku -
zwłaszcza tym, o ciasnych horyzontach myślowych.
Bohater - otrzymuje
propozycję odnalezienia zaginionych Salamanów od pewnej bardzo ponętnej,
niebieskookiej kobiety. Decydując się na przyjęcie zlecenia, wplątuje się w nie
lada tarapaty. W trakcie snutej przez siebie opowieści, detektyw dzieli się z
czytelnikiem swoimi ironicznymi przemyśleniami i gorzkimi wspomnieniami.
Historia zawiera w sobie ładunek humorystyczny. Pisarka nie do końca nad nim
jednak zapanowała. Przypuszczam, że kilka epizodów miało czytelnika przerazić,
napawać niesmakiem, a całkiem niezamierzenie go rozbawiło, np. scena z
kluczami.
Akcja opowiadania odbywa się w przyszłości – prawdopodobnie
niedalekiej. To urban fantasy w rodzinie na pewno miało kryminał, ale horror
ewidentnie zastąpiono w niej przez science fiction. Początek opowiadania:
wartki, intrygujący, zapowiada kawał dobrej literatury. Niestety szybko
historia staje się przewidywalna, zbyt szybko dowiadujemy się kto, gdzie i jak.
Pierwszoosobowa narracja zmienia się także w pogadankę o moralności. Koniec
siłą rzeczy jest płytki i nijaki. Nie ma większych problemów z odbiorem, ale
zbyt szybie rozwiązanie obiecująco zapowiadającej się intrygi – zniechęca.
9. Złodzieje Cienia - Glen
Cook 2/6
Glen Cook zaszczyca nas kolejnymi przygodami detektywa
Garretta, zero oryginalności. Traktowanie tematycznego zbioru opowiadań, jako
pretekstu do zareklamowania swojego cyklu, to bardzo słaby pomysł.
Efekciarski– w nagromadzeniu wszystkiego i wybuchowej akcji
- początek wprowadza nas w historię o potężnym artefakcie, który został
skradziony i zgubiony. Magiczny przedmiot, zawierający Cień, jest bardzo ważny
dla władzy w niewielkim państewku. Z tego, między innymi powodu, poszukuje go
wiele osób.
Na początku opowiadania panuje dosłownie bajzel. Nie wiemy z
kim mamy do czynienia, nie wiemy co się dzieje. Zostajemy zarzuceni rozmaitymi
atrybutami. Nie znamy bohaterów, których nagle jest na pęczki. Jeśli
przebrniemy przez początek zaczynamy ogarniać jakoś treść i powoli rozumieć
intrygę i ciąg dalszy. Ale jesteśmy już zniechęceni. Zbyt długo nie
wiedzieliśmy, kto jest kim i dalej jesteśmy już ostrożni w lekturze, to
powoduje, że postacie nie wzbudzają naszej sympatii i nie zapadają nam w
pamięć.
Zabawnie poprowadzona fabuła, zakończenie całkiem
zaskakujące. Dla niewtajemniczonych w cykl przygód detektywa Garretta, to jednak
kolejny strzał w kolano w zbiorze, chociaż mniej dotkliwy niż historia o Dalii.
10. Żadnej tajemnicy, żadnego cudu - Melinda M. Snodgrass 3/6
W atmosferę opowiadania wprowadzają: leniwie toczące się
wagony pociągu, senna plebania i szlak symboli, pozostawianych przez włóczęgów.
Tym razem zabrano nas w podróż do Ameryki czasów kryzysu i prohibicji. Tutaj
poznajemy Crossa, detektywa od spraw nietypowych. Ten łagodnie usposobiony,
niezwykły bohater ma za zadanie odnaleźć Przedwiecznego – istotę, która
przedarła się na ziemię z innego wymiaru. Przedwieczni- jak się okazuje - są
obecni na ziemi od zawsze i czuwają nad rozwojem ludzkości. Niektórzy jednak,
nie mają wobec niej dobrych zamiarów i nie są zachwyceni dokonywanymi przez nią
postępami.
Religijno – polityczna rozgrywka nigdy nie toczy się według
czystych reguł. Jednak jeśli podejmuje ją osobliwość z innego wymiaru, dopiero
robi się gorąco. Dowiadujemy się więc – a co jest dotkliwe dla naszego ego - że
jesteśmy tylko marionetkami w rękach paranormalnych istot, które wiedzą lepiej
i znają nas lepiej. Przedwieczni lubią najwyraźniej karmić nas również
stereotypami - zgodnie z bajkową zasadą okazuje się bowiem, że piękne macochy
są złe.
Przyzwoite, ale nie porywa. Niekwestionowany potencjał nie
został w pełni wykorzystany. Klimat historii jest miękki, leniwy, nieprzystający
do fabuły. Aż prosi się o coś bardziej czarnego, mrocznego. Atutem opowiadania
jest jego główny bohater - o bardzo interesującej tożsamości - co ciekawe,
znany nam wszystkim.
11. Różnica między zagadką a tajemnicą - M.L.N Hanover 4/6
Pozornie „zwyczajne”, brutalne morderstwo. A jednak jest w
nim coś niepokojącego i nieuchwytnego. Zwykłemu glinie, który widział już
niejedno i towarzyszącemu mu specjaliście od spraw religijnych, przyjdzie
zmierzyć się z opętanym przez demona mordercą. Przesłuchanie aresztowanego
chłopaka nie będzie należało do przyjemnych. Zwłaszcza, że będzie miało ono na
celu osądzenie czy potrzebne są egzorcyzmy, czy to, co się dzieje ze
zbrodniarzem, to tylko efekt mistyfikacji i kuglarskich sztuczek. Co oznaczać
jednak będzie, i co z sobą sprowadzi przyznanie się do winy, sprawi, że zidentyfikowanie
mordercy przestanie być oczywiste.
Elementy filozoficzne poprzeplatane atmosferą grozy, krok po
kroku narastające napięcie, składają się na misterną fabułę. Śledztwo i
niepozorne postacie koncentrują się wokół odpowiedzi na pytanie: czy mamy do
czynienia tylko z zagadką, czy aż z tajemnicą? Okrzyki w aramejskim języku i
karkołomne gesty wbrew pozorom nie przyśpieszają rozstrzygnięcia. Opowiadanie
niejednoznaczne w przyjemny sposób, łachocze nasze szare komórki, zmuszając je
do pracy.
12. Osobliwa opowieść o
deodandzie - Lisa Tuttle 2/6
I znów ten Londyn. Kolebka najdziwniejszych zbrodni i
najlepszych detektywów. Pewna młoda, odważna dama, decyduje się na przyjęcie
posady asystentki początkującego detektywa Jaspersona. Budowa jego postaci jest
wyraźnym hołdem złożonym Sherlockowi Holmesowi. Ów bohater jest dosyć
postępowy, nie dość, że zatrudnia kobietę, to jeszcze nie ma zamiaru traktować
asystentki jak służącej, lecz jak równą sobie. Trzeba by być głuchym, by nie
usłyszeć feministycznego wydźwięku w tekście. Zwłaszcza, że młody detektyw jest
nazbyt mało wyrazistą postacią, by być głównym bohaterem opowiadania.
Zdecydowanie jest nią asystentka. Inne postacie kobiece, które zostały sportretowane
w tej historii, potęgują to wrażenie.
Typowa londyńska atmosfera tworzy sugestywny klimat
opowiadania, dopełniony przez elementy takie jak: stara, mroczna posiadłość, tajemnicze
morderstwo i ponury właściciel nietypowej kolekcji deodandów, czyli
przedmiotów, które przyczyniły się do czyjejś śmierci. Nagromadzenie narzędzi
zbrodni w jednym miejscu nie wróży niczego dobrego, zwłaszcza, że te wydają się
żyć własnym życiem.
Warsztat pisarski na wysokim poziomie, pomysł na opowiadanie
ciekawy. Historia stylizowana nie tylko na powieść detektywistyczną, lecz
również dziewiętnastowieczną powieść kobiecą. Szkoda, że postacie są bierne.
Śledczy duet właściwie nic nie robi, bo sprawa rozwiązuje się sama,
pozostawiając ich (i czytelnika) bez odpowiedzi. A scena kulminacyjna, która
miała przestraszyć, przywodzi na myśl tanie, zabawne efekty specjalne, więc nie
spełnia swojego zadania.
13. Lord John i plaga
zombie - Diana
Gabaldon 2/6
Lord John Grey – Brytyjczyk, przybywa na Jamajkę i przekonuje
się jak trudno w obcym klimacie o spokojny sen. Zwłaszcza, że co krok zderza
się z osobliwą fauną. Przybył tutaj w celu stłumienia buntu niewolników. Bardzo
szybko okazuje się, że sprawa ma drugie dno. Gubi ludzi to, co zwykle: chciwość
i nadużywanie władzy, oraz zemsta – czyli poniekąd polityka i miłość.
Akcja opowiadania toczy się sennie i leniwie, co znajduje
usprawiedliwienie w gorącym klimacie wyspy. Pot leje się strumieniami, a
powietrze jest ciężkie i lepkie. Pieprzu historii dodają miejscowe rytuały
voodoo, powołujące zombie do „życia”. Treść silnie oddziałuje na naszą
wyobraźnię i zmysły. Kilka scen pozostaje na długo w pamięci, np. zabawny
epizod z wężem i gubernatorem. Wątek homoseksualnego bohatera, który co rusz
zachwyca się czyjąś urodą, nie wnosi nic do fabuły, a wręcz jej szkodzi. Nie
mam nic przeciwko jego orientacji, tak samo drażnią mnie panowie w innych
opowiadaniach, nagminnie wgapiający się w ponętne biusty, jeśli nie robią tego
z pożytkiem dla treści.
Rozwleczenie gabarytowe tekstu nie zawsze wróży sukces.
Zwłaszcza, że jej rozciągnięcie następuje kosztem tworzenia niepotrzebnych,
pobocznych wątków ni jak nie mających się do głównej osi utworu. Boli mnie –
fizycznie wręcz – wyjaśnienie, nie pozostawiające cienia wątpliwości, skąd się
biorą zombie. Nie ma najmniejszych szans na pozostanie niedoinformowanym. To
kolejne opowiadanie, które powiedzmy sobie wprost z urban fantasy ma niewiele
wspólnego. I dziwi mnie to coraz bardziej.
14. Strzeż się węża - John Maddox Roberts 2/6
Drugie w antologii opowiadanie, które przenosi nas do czasów
antycznych. Tym razem do Rzymu. Senator Decius Caecilius Metellus –
sarkastyczny jegomość – na zlecenie samego Cezara, podejmuje się poszukiwań
świętego węża Marsów. Żmija błotna, wokół której skupia się akcja, jest bardzo
jadowita, co dodaje treści – jedynego – dreszczyku. Zjawisk czy istot
paranormalnych bowiem, w tym utworze nie uświadczymy.
Mało wiarygodni bohaterowie są w stanie zagadać czytelnika
na śmierć. Fabuła zbudowana została z rozmów, na które składają się pytania i
odpowiedzi, momentami przypominające niekończące się wykłady.
Scena kulminacyjna i zakończenie bez pomysłu, stworzone naprędce.
Spisałabym te opowiadanie na straty, jest po prostu bardzo słabe…ale….rozbroiła
mnie, zamieszczona pod koniec opowiadania parafraza słów osła ze Shreka.
15. W czerwieni i perłach - Patricia
Briggs 4/6
Zombie w roli femme fatale - odważne i skuteczne.
Homoseksualny wilkołak, o kowbojskim usposobieniu – intrygujący. Do wybuchowej
mieszanki można jeszcze dorzucić nieszczęśliwie zakochaną czarownicę, która z
tego powodu staje się szalenie niebezpieczna, upierdliwego, ramolowatego
sąsiada, kilku psychopatów i baaaaardzooooo nietypowe narzędzie zbrodni.
Cóż może zrobić wilkołak, gdy jego ukochany jest w
niebezpieczeństwie? – wytropić i zabić przeciwnika. Warren rozpoczyna więc
własne paranormalne śledztwo, nie zdając sobie sprawy z tego jak blisko jest
jego wróg. W przeciwieństwie do historii w „Lordzie Johnie i pladze zombie”,
wątek homoseksualny jest ciekawie poprowadzony, a i zombie jest jakieś bardziej
wyraziste.
Treść rozluźniająca, nie skłania nas do nadmiernej
refleksji, przeżywania dylematów. Nie musimy się też nadto skupiać nad
kolejnymi elementami śledztwa, fabuła poprowadzona płynnie, nie wymusza na nas
„móżdżenia”.
Scena z odrywaniem żuchwy przypomina mi makabryczny obraz z
horroru „Lustra”. Opowiadanie (kolejne) to jednak, nie ma w sobie nic z matki
horroru. Bezsensowna, okrutna śmierć i inne elementy nie zazębiają się w
mroczną, przerażającą historię. Mamy do czynienia raczej z epizodem kryminalnym
wtopionym w paranormalny romans, na szczęście będący w fazie – już –
szczęśliwego związku, bez tych wszystkich rozterek i przeciwności losu mających
rozdzielić zakochanych.
16. Orzeł Adacki - Bradley Denton 5/6
Na końcu antologii dopada nas szorstki klimat: historia o
prawdziwych mężczyznach, wojskowe tło, surowe góry. Ostry i morderczy, górski
wiatr wypełnia kolejne karty opowiadania niepokojem i nieprzewidywalnością. Pisarz
stworzył wyraziste postacie, o silnych charakterach: redaktor wojskowego
dziennika skłócony z dowódcą oraz szeregowiec-bokser. Afera, której staną się
mimowolnymi członkami sprowadzi na nich nie lada niebezpieczeństwo i coś
jeszcze gorszego.
Akcja opowiadania rozgrywa się w bazie wojskowej na
Aleutach, nie ma więc mowy o żadnym mieście. Czynnika urban na próżno szukać. Fantastycznych
postaci również nie odnajdziemy, jest za to „racjonalna” dawka magii.
Opowiadanie, w związku z postacią jednego z głównych
bohaterów, bogate jest w aluzje do życia znanego pisarza i jego dzieła. Utwór
bardzo dobry, ale na siłę włączony do zbioru, do którego nie pasuje
tematycznie.
Dla pasjonatów motywu. W antologii Chodząc nędznymi ulicami, oprócz innych interesujących stworzeń i istot, odnajdujemy również nasze milusie zombie, w roli:
Niemrawych niewolników - Lord John i plaga zombie
Femme fatale - W czerwieni i perłach
Potężnych telepatów - Złodzieje Cienia
Redakcja: George R.R Martin i Gardner Dozois
Tytuł: Chodząc nędznymi ulicami
Tytuł oryginalny: Down These Strange Streets
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Rebis
Wydanie: I
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 687Oprawa: twarda
Cena z okładki: 59,90
Tytuł: Chodząc nędznymi ulicami
Tytuł oryginalny: Down These Strange Streets
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Rebis
Wydanie: I
Rok wydania: 2012
Ilość stron: 687Oprawa: twarda
Cena z okładki: 59,90