23 października 2014

Wszystko co dobre zaczyna się od kota /Miłość przez małe m - Francesc Miralles/

Wszystko zaczyna się od kota. A jak się już zacznie, to kot może nas zaprowadzić nawet na księżyc, a tam czeka nas nieśmiertelność. Księżyc oczywiście w rozumieniu nie tyle dosłownym, co metaforycznym. To enigmatyczne „gdzieś”, gdzie odnajdujemy siebie: i jasną i ciemną stronę JA. Żeby znaleźć drogę do tego miejsca, trzeba zrobić pierwszy krok. A któż zachęci do tego lepiej niż właśnie kot? Odwieczny przewodnik między światami?

To właśnie przydarzyło się głównemu bohaterowi książki. To, czyli Kot. Trzydziestosiedmioletni wykładowca uniwersytecki przekonał się, że gdy kot przekroczy już próg mieszkania, to w nim zostaje. Samuel nie planował mieć takiego towarzysza (kota nie planuje się mieć), ten po prostu zjawił się i zapoczątkował ciąg zdarzeń, które przewróciły nudne i przewidywalne życie głównego bohatera do góry nogami. Po tym, jak trącony zostaje pierwszy klocek domina o kocie dzieje się już niewiele. Mishima szczątkowo przewija się przez akcję, uzupełniając ją wdziękiem i uporem. To on, mruczeniem i rytmiczną pracą łapek, likwiduje złą energię, gdy ta ośmiela się wkroczyć w myśli jego nowego współlokatora. Od tego - jak się okazuje - są bowiem koty.


Jak widać, wbrew temu, co sugeruje okładka i blurb nie jest to ckliwa historia o słodkim przybłędzie, z wielką miłością w tle. Ci, którzy spodziewali się romansu srodze się zawiodą. To książka bardzo refleksyjna, przepleciona literaturą, muzyką - sztuką w każdym wymiarze. Co prawda miłość jest w niej obecna, nie jest jednak zbudowana na wyświechtanym schemacie: kochają się, ale udają, że nie, albo ogromne przeciwności losu stają im na drodze, a potem wszystko kończy się dobrze. Samuel jest współczesnym Werterem, który odczuwa ból świata, niczym bohater romantyczny - i poszukuje swojej Lotty. Ta rola przypadła niejakiej Gabrieli, kobiecie, którą spotkał przelotnie, jako dziewczynkę ponad 30 lat temu i która obdarzyła go wtedy pocałunkiem motyla. Bohater cierpi z miłości, do dramatu jednak daleko. Ponieważ odkrywa istotę miłości: zakochując się w kimś, tak naprawdę pozyskujemy umiejętność zakochania się  życiu, w świecie. Zaczyna w ten sposób swoją drogę, podążanie ku szczęściu.

Wędrowiec nad morzem mgły - Casper David Friedrich
Główny bohater przypadł mi do gustu (kot go przecież wybrał), dlatego, że znam bardzo podobnego człowieka. Zamkniętego tak bardzo w swoim świecie, ukrytego we własnych przyzwyczajeniach, zakorzenionego w rutynie, że właściwie jedynym trafnym określeniem jego egzystencji jest wegetacja. Bardzo poukładany, analityczny i zachowawczy. Człowiek, którego wyzwolić z więzienia, które sobie zbudował, może tylko iskierka szaleństwa. Jedyne, co zakłóca mi odbiór postaci wykreowanej przez Mirallesa i odbiera jej element autentyczności, to brak wewnętrznego rozdarcia. Samuelowi zbyt łatwo przychodzi wtopienie się w absurdalny momentami ciąg zdarzeń. Nie walczą w nim dwie natury, nie ma procesu transformacji wewnętrznej. Z drugiej strony jednak taka budowa bohatera odbiera lekturze ciężar, czyniąc z niej, to czym ma być – rozrywkę. Refleksyjną, ale jednak głównie rozrywkę.

Narracja pierwszoosobowa powoduje, że przebywamy cały czas w myślach bohatera, w jego kłębowisku uczuć. Rzeczywistość widzimy więc taką, jaką on ją widzi i poprzez niego poznajemy innych bohaterów. Pojawia się więc niezbyt rozbudowana galeria postaci - nietypowych, zagadkowych - to kilkoro ludzi, którzy mają do odegrania w życiu Samuela ważną rolę. Tytus, Valdemar, Mertixell: ich role-misje mimo, iż bardzo ważne są głównie epizodyczne. Oni także zmagają się ze światem, każdy na swój sposób, nie raz ocierając się o szaleństwo. Szaleństwo jest jednak bliższe prawdy, niż twarde stąpanie po ziemi i tego uczy się od nich bohater. Dzięki nim dostrzega także, że nieracjonalność, akceptacja szczegółu, ulotność budują całe nasze jestestwo, a uparcie nie chcemy tego zauważać. Pokazują mu także, że nic w jego życiu się nie zmieni, jeśli sam nie skieruje go gdzie indziej. To on ma moc sprawczą, na którą jeśli tylko zechce odpowie mu - nie uwierzycie - magia. Odpowie poprzez czar zaklęty w małym geście, nieodwiedzanej od lat kawiarni, w kryjówce pod schodami (nie zapominajmy bowiem, że poruszamy się w kręgu literatury iberyjskiej). Osoby spotykane przez Samuela wnoszą do treści wiele, mimo to my czytelnicy, nie poznajemy ich tajemnic. Niewiele dowiadujemy się nawet o samej Gabrieli, zresztą i kot pozostaje nieodgadniony i zagadkowy. To jasno wskazuje, że nie fakty z życia bohaterów są istotą powieści.


Nasączone ulotną magią miejsca, które przemierza bohater, symbolizują drogę, którą przebywa. On sam widzi w sobie wędrowca z obrazu Davida Friedricha. Barcelona staje się metaforą przemierzanego przez niego labiryntu, jego morzem mgły. Miasto, ulice, place - to tylko tło, akcja mogłaby dziać się w każdym innym mieście/miejscu na ziemi. Jej treść jest na tyle uniwersalna, że nie potrzebuje twardego osadzenia w konkretnych realiach.

Opisów w tekście jest niewiele i w kilku miejscach przyłapujemy autora na tym, że się powtarzają. Autor ma także problem ze stworzeniem oryginalnego opisu urody przedstawicielki płci pięknej. Nakreślone przez niego perypetie bohatera nie są strasznie wyolbrzymione. Zalicza wpadki podczas spotkanio-randek, ma problem z zaszczepieniem kota, używa odkurzacza, zmywa naczynia, robi spaghetti. Raz wychodzi z domu bez butów, ale to oczywiście sen...Nie dzieje się wiele. Akcja to rozmowa i spiętrzenie myśli. Wszystko, co się dzieje, to tylko pretekst do snucia przez pryzmat sztuki rozważań o życiu. Samuel myśli kalkami, na szczęście do czasu. Połączenie tych dwóch torów: sztuki i życia głównego bohatera, to najsłabszy element powieści. Jedno zbytnio nachodzi na drugie, nie zazębia się, nie współgra. Za dużo jest filozofowania, anegdot, przypowieści, sama fabuła schodzi na drugi plan. Skupiamy się więc na tym, jak autor zgrabnie przeprowadza nas przez świat literatury, filmu, obrazów i muzyki. Podanych na szczęście na tyle lekko, że ich dydaktyczny charakter nie jest znacznie rażący.

Czyta się błyskawicznie, całość podzielona na króciutkie rozdzialiki (4-5 stronicowe) i w myśl zasady „jeszcze tylko jeden”, nagle kończą nam się kartki. Miralles wypracował niezwykle sugestywny i emocjonalny styl pisana, porywa nas do swojego świata magicznie wręcz splatając słowa. Do całości nie pasuje mi okładka. Nie tak wyobrażam sobie Mishimę. Widziałabym w tej roli jakiegoś zadziora. Kociak ze zdjęcia jest nieporadny, mały - to nie pan własnego losu. Zresztą w ogóle nie współgra ona z treścią. Przydałoby się więcej metafizyki. Chociaż, co muszę przyznać, buty niczego sobie.

Samuel otwarł się na swoje życie, więc je wygrał i żadne hoolywodzkie zakończenie z happy endem w tle nie jest potrzebne. I na szczęście Miralles nam takiego nie zafundował. Autor mógł jednak zamknąć fabułę trochę inaczej, wcześniej. Pokazać, że bohater wygrał poprzez otwarcie na świat. Nagroda jako taka nie jest istotna. 

Mimo, iż czasem nad głowami bohaterów złowrogo zawisną czarne chmury wiemy, że wszystko skończy się dobrze. Taka jest natura tej książki, wyczuwamy ją intuicyjnie i nie mamy co do tego wątpliwości. Ma dostarczyć subtelnej rozrywki i przyjemności - jest więc pogodna, delikatna. Nie obywa się także - jak to w literaturze rozrywkowej - bez schematów. Mądrości przekazane w treści to zlepek powszechnienie znanych teorii, historii - nihil novi. Książka nie jest więc odkrywcza, ale ckliwa i banalna też nie. Jej przesłanie jest jasne: bohater staje twarzą w twarz z wyzwaniem i zaczyna żyć. I my też powinniśmy wyjść ze swoich kokonów i zacząć czynić, i dostrzegać "miłość przez małe m": 

Człowiek robi dobry uczynek, jakąś małą rzecz i wyzwala cały łańcuch zdarzeń, które zwracają mu tę odrobinę miłości jaką podarował wielokrotnie pomnożoną. W końcu choćby chciał wrócić do punktu wyjścia nie może. Bo miłość przez małe "m" odcięła mu drogę do tego, czym był wcześniej. 

Szczerze mówiąc, ja bym w takiej sytuacji wracać do tego, co było wcześniej, nie chciała.

Czytliwość: 6/6
Okładka:  3,5/6
Wydanie: 5/6
Ogólnie: 4,5/6

Autor: Francesc Miralles
Tytuł: Miłość przez małe m
Tytuł oryginału: Amor en minúscula
Tłumaczenie: Elżbieta Komarnicka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Wydanie: I
Rok wydania: 2010
Okładka: miękka
Ilość stron: 285
Cena z okładki: 29,90 zł

Fragment:


Spędzasz całe życie w więzieniu, które sam sobie zbudowałeś, i pewnego dnia słyszysz pukanie do drzwi. Ktoś do ciebie przyszedł i myślisz, że już nigdy nie będziesz sam. Ale co się stanie, kiedy po otwarciu drzwi zobaczysz, że za nimi nie ma nikogo? Albo że ten ktoś sobie poszedł? Być może dla ciebie to pukanie było zaproszeniem do długiego spaceru, tak długiego, że mógłby trwać całe życie, ale ta druga osoba może najzwyczajniej chciała sprawdzić, czy te drzwi w ogóle wydają jakiś głos.

Recenzja do przeczytania również na portalu Kocie Tajemnice:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...