01 marca 2015

666 /Where The Devil Hides - Christian E. Christiansen/ 2014

Gdy zaczęłam oglądać, odetchnęłam z ulgą – nareszcie film nie zrealizowany techniką found footage. Zważywszy na jego tematykę mogłabym nawet krzyknąć: ALLELUJA. Czar prysnął niestety dosyć szybko, bo Where the Devil Hides nie jest porywającym arcydziełem. W porównaniu jednak z tym, co oglądałam ostatnio zasługuje na uwagę. 

Podobał mi się początkowy klimat filmu, wprowadzenie do klątwy, niedoszła rzeź niewiniątek, zwiastująca ponure i mroczne wydarzenia. Szóstego dnia, szóstego miesiąca na świat przychodzi sześć dziewczynek. Zgodnie z przepowiednią, ta z nich, która dożyje osiemnastych urodzin stanie się „ręką diabła”. Niejako symbolicznie akcja rozgrywa się w Nowym Betlejem, w osadzie - może nie tyle bogobojnych, co fanatycznych - Amiszów, rządzonych twardą ręką, przez zboczonego pastora Eldera Beacona (Clom Meaney). Gdy zbliża się dzień osiągnięcia przez naznaczone dziewczęta pełnoletniości, te zaczynają kolejno znikać - w dość krwawych okolicznościach. Wreszcie dociera do nich także prawdziwy powód, dlaczego przez te wszystkie lata społeczność traktowała je inaczej.

Podczas seansu długo nie możemy być niczego pewni. Reżyser z dość dużą wprawą wodzi nas za nos. Długo nie wiemy czy źródła zła upatrywać w człowieku (i to którym? Pastor? Rebekah?) czy rzeczywiście liczyć na demoniczne moce i wyczekiwać diabła? Niejednoznaczność fabuły odwraca naszą uwagę od jej ewidentnych niedociągnięć. Nie robi tego jednak na tyle skutecznie, byśmy w ogóle nie wychwycili pewnych nielogiczności i nie zwrócili uwagi na irracjonalne zachowanie bohaterów. Nie pomaga również to, że się nam niewiele pokazuje - najważniejsze dzieje się poza kadrem, jakby chciano oszczędzić nam przykrych widoków. Sam pomysł, na takie prowadzenie akcji nie jest zły, przeszkadza jednak fakt, że widz nie dostaje niczego w zamian za to, czego nie widzi na ekranie.

Osadzenie akcji filmu w osadzie Amiszów, z dala od cywilizacji (nie dosyć daleko, jak się szybko okazuje) jest jego atutem.  Reżyserowi nie udało się jednak wykorzystać potencjału i klimatu, które na tacy dawało mu miejsce. Podobnie jak Osada Shyamalana, ten obraz mógł zostać zbudowany poprzez nastrój. Christiansen (znany ze Współlokatorki 2011) owszem próbował opowiedzieć historię Nowego Betlejem w spokojny i stonowany sposób, efekty specjalne zastępując atmosferą. Osiągnąć pożądany efekt udało mu się niestety tylko na początku filmu. Później pojawiło się zdecydowanie za dużo zwrotów akcji i szarpnięć: od sugestii do konkretu. Widz nie miał kiedy napawać się sceną, rozsmakować się w lęku, napięciu. Where the Devil Hides mógłby być drugą Osadą, gdyby reżyser, potrafił również skupić się na jednym sposobie opowiadania tej historii. Scenariusz do tego filmu pisały aż cztery osoby i to da się wyczuć - każdy próbował opowiedzieć tę historię po swojemu. Mamy więc wątki feministyczne, symboliczny męski lęk przed dominacją świadomej siebie kobiety, zakłamanego przedstawiciela władz kościelnych, fanatyzm – czyli ciemną stronę kościoła, ludzką podatność na manipulację, tani melodramat, eskalację miłości rodzicielskiej, pierwsze zauroczenia, młodzieńczy bunt i kontrast między współczesnym, wyuzdanym, jaskrawym światem, a stonowaną, skromną gminą. Widz rozmienia się trochę na drobne, próbując połączyć pozlepiane chaotycznie wątki w logiczną całość. Filmowi nie pomogło także zbyt jednoznaczne i dosłowne zakończenie, nie pozostawiające odrobiny miejsca na osobistą interpretację. Odebrało to widzowi resztki frajdy. Ja zamiast poczuć grozę w ostatnich scenach, po prostu się zaśmiałam - a raczej nie w tym celu zostały nakręcone.

Filmu nie ratują także aktorzy. Aktorkom wcielającym się w role dziewcząt, nie udało się w pełni oddać charakteru postaci. Były na tyle niewiarygodne, że właściwie czekałam na moment, w którym któraś z bohaterek sięgnie po smartfona... Świat od którego są niejako izolowane nie szokuje ich. Może taki efekt był zamierzony, ale od początku przypominały mi raczej wiedźmy, niż pobożne Amiszki. Mimo nie najgorszej obsady nikt się aktorsko nie wyróżnia ani Clom Meaney w roli podstarzałego erotomana Beacona, ani Jeniffer Carpente jako zacięta Rebekah, ani Rufus Sewell w roli,  kierującego się racjonalnymi pobudkami Jacoba, ojca Mary. Nie ujęła mnie także odgrywająca rolę Mary - Alycia Debnam Carey.

Jak to się dzieje ostatnio w filmach z wiodącym motywem satanistycznym i tutaj brakuje głównego zainteresowanego - jego znaku, pazura, obecności. Z ekranu nie wyziera na nas zło. Próżno marzyć o wrażeniach towarzyszących nam przy Omenie, Dziecku Rosemary, Diable i Domu Diabła. Filmowcy sprawili, że bestii powypadały zęby i stępiały pazury. Stała się rozwalonym wygodnie w fotelu, nieco wyleniałym, emerytowanym biesem, pykającym w spokoju fajkę i grzejącym kopyta w ulubionych, rozczłapanych kapciach.

Rok: 2014
Kraj: USA
Reżyser:  Christian E. Christiansen
Scenariusz: Marcus Dunstan, Patrick Melton, Karl Mueller, Andrew Stern 

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...