Październik w czerwcu to idealny czas na czytanie drugiego numeru Histerii. Aura nie załatwi jednak
wszystkiego: w zinie natknęłam się głównie na opowiadania z gatunku tych, co
wlecą do głowy jedną dziurą, a wylecą drugą - i nie bez powodu nie piszę o
uszach.
Zaznaczam od razu, że to teksty debiutantów, dlatego trzeba na nie spojrzeć z
innej perspektywy i czujnie obserwować. Przestałam łudzić się sensem, celem i myślą przewodnią magazynu. Skupię więc na tym, że ma być szansą zaistnienia dla
nowych talentów, które nie mają, jak przebić się przez śliskie, szklane sufity,
ściany i podłogi. Zderzenie takich osób z konstruktywną krytyką, może być
zbawienne dla ich przyszłej kariery. Pomoże odkryć mocne strony własnego pisarstwa,
wyodrębnić obszary rozwojowe, wyznaczyć elementy, które trzeba dopieścić.
Dlatego: czytajcie i komentuje – to nic nie kosztuje, zwłaszcza, że magazyn
jest do ściągnięcia za darmo (TUTAJ). Pamiętajmy również, że niewiele jest samorodnych
talentów, i sztukę pisania trzeba okupić ciężką pracą – dlatego podziwiam siłę
tych, którzy się nie poddają i chcą się rozwijać.
Polacy, ze względu na niski poziom zaufania do służby zdrowia stali
się lekomanami. Przodujemy pośród innych krajów w kupowaniu i spożywaniu leków
bez recepty. Wolimy przeciwdziałać i leczyć się w domu. Stąd mnożące się do
porzygania reklamy różniastych medykamentów. Metafory redakcji więc nie
„łykam”. Nie dziękuję - nie kupuję. Na trzeźwo ocenię. Nawet nie wiem, na co
HISTERIA miałaby być lekiem i co wywoływać – no chyba, że chorobę, to wtedy
rozumiem. Upłynnienie twardej rzeczywistości w niebezpieczne wizje, to mogłoby
być coś godnego uwagi, dla skołatanego umysłu.
Z kubkiem aromatycznej kawy, niezbędnej do pobudzenia
odpowiedzialnych za myślenie ośrodków, rozsiadam się więc i czytam…
***
BUNKIER – ANTONI
NOWAKOWSKI 4/6
W roli
głównej zapomniane bunkry i powojenne cmentarzyska, na których pochowane zostały
najgłębsze tajemnice. W tle Ci, którzy te tajemnice chcą stamtąd wydrzeć, nie w
imię nauki, nie w imię łatania luk w historii, lecz dla własnego zysku. Wiadomo
pamiątki wojenne dobrze się sprzedają, więc poszukiwacze „skarbów”, by je
zdobyć, nie cofną się przed niczym, nawet przed wejściem w samą paszczę zła,
gdzie „śmierdzi jak w piekielnym szambie”. No dobra w tę paszczę wkraczają nieświadomi
jej istnienia. Niebezpieczeństwo jest tuż, tuż, a oni ignorują niedwuznaczne
sygnały. Jak się na co dzień mieszka przy trzęsawiskach, po których krążą
zapomniane legendy, to czujność słabnie – zrozumiałe.
Nieco
chaotyczna stylizacja: na opowieść prostego człowieka, wpada bardzo dobrze. Gawędziarz
powoli wciąga nas w gęsty od stęchlizny klimat, zmyślnie dawkuje dygresje. Kosztem
tej ciekawej stylizacji, ucierpiało napięcie i sam potwór, który żre mackami.
Chyba wielka glista zrobiłaby na mnie większe wrażenie niż ośmiornictopodobny
mutant. Atutem opowiadania jest, to co czai się – dosłownie – w zakończeniu,
jego drugie niespodziewane dno.
CZARNA KAWKA –
MAREK ZYCHLA 5/6
Pamiętaj, że
ptaki są niebezpieczne i złe. Tego nauczył nas nie tylko Hitchcock, ale również
w swojej niejednej książce Gaiman. A szczególnie Kawki – to zło wcielone (Neil
Gaiman Sandman). Główny bohater tego
opowiadania, niestety zasnął na tych lekcjach. I dostał nauczkę, teraz już
będzie pamiętał, że: jesteś odpowiedzialny za to, co oswoisz. Nawet jeśli to
wcielone zło.
Kosma – bo o
nim tutaj mowa - to normalny nastolatek, maturzysta, mieszkający z rodzicami i
nieznośnym bratem. Normalny? I w tym problem, bo jak wytłumaczyć światu, ze
swojego wstydliwego problemu: niewidzialnej Kawki. Czytelnik nie wie, kiedy
kończą się wizje, który świat bohatera jest prawdziwy, gdzie szukać źródła
omamów. Nic nie jest takie jakim się wydaje. Zwłaszcza, gdy jak się okazuje
(ale na pewno?): w jednej głowie mieszka tłum i zapada się w otchłań. Opowiadanie
łagodnie wpisuje się w nurt filmów typu: Tożsamość.
Autor
popisał się misternie ukształtowanym nastrojem. Jest smutno, ciężko i przerażająco
(pająki wyczesywane z włosów!). W Czarnej Kawce
centralny motyw dziobatego stwora nadaje utworowi świeżości i w imię obłędu
przenosi nas też do klasyki. Kawka a kruk, kruk a kawka….
Co jest snem
co jawą? Który świat jest prawdziwy? Oceńcie sami – warto.
FARMA –
ARKADIUSZ NOWAKOWSKI 3/6
Pola
kukurydzy, osamotniona farma i seryjny morderca JJ Ripper. Wymarzona sprawa dla
młodego, ambitnego śledczego. Trop
doprowadza go jednak dalej niżby chciał… Opowiadanie wydaje mi się mocno
inspirowane shlasherem Wiosenne rytuały.
Mogę się jednak mylić, motyw zła, farmy i zwierzęcych głów został już porządnie
wyeksploatowany w popkulturze. Na szczęście tym razem w kukurydzy nie mieszkało
UFO.
Początek
opowiadania jest obiecujący, autor mówi do nas skrótami i obrazami. Telegraficzność
i fragmentaryczność wypowiedzi, w pewnym momencie zabija napięcie. Zwłaszcza,
gdy policjant staje oko w oko z oprawcami, jakby zbiegami ze strefy widm –
którzy są, ale jakby ich nie było – bo pozostają poza zasięgiem kamery. To pozytywny
bohater zostaje cały czas w centrum uwagi. Może, to co niespójne, ucięte,
niekompletne, nieuchwytne (niepotrzebne skreślić) miało budzić lęk…? Nie w tym
przypadku.
Jak na nieuchwytnego mordercę, JJ popełnia zbyt
wiele błędów, np. nie potrafi skrępować ofiary (?!). Nie podobało mi się
również to, że podczas toczącej się walki, streszcza on funkcjonariuszowi swoje
życie. Zawsze bawi mnie ten moment w horrorach, jakby czas stawał w miejscu i -
potwór, duch, demon – zachowuje się, jakby przyszedł na spotkanie AA, by
opowiedzieć swoją historię. A gawędzie nie ma końca… Zabawa formą intrygująca,
fabuła i zakończenie mnie kompletnie nie przekonały.
KRWOTOK –
FRANCIS VIOLENTO 3/6
Nie
trzeba demonów, by życie było piekłem. Wystarczy mieć pracę, której się
nienawidzi, i żonę, która cię
nienawidzi. Właściwie to wystarczy stać się celem dla całego świata, być
mentalnym nieudacznikiem i pijakiem. Krwotok
przesiąknięty jest smutkiem, beznadzieją i frustracją. Poprzez umęczoną
jednostkę ukazuje się nam tutaj obraz społeczeństwa i jego ogólnej
kondycjo-znieczulicy. Myślałam, że nadmiar przytłoczenia zaowocuje
niekontrolowanym wybuchem emocji – wyzwoleniem bohatera ze struktur, masakrą,
rzeźnią… Niby tak jest, ale w zupełnie inną stronę i niestety nie w dobrą. Czy
ten element był konieczny? Jakie jest uzasadnienie jego użycia?
Nie
od dziś wiadomo, że załamaną jednostką łatwo manipulować, wiedzą o tym nie
tylko ludzie. Przedzakończenie, te z czołgiem, zdrowo absurdalne i może by
pasowało – ale do innego opowiadania. Drugie zakończenie – epilog - umieszczony
niewiadomo po co. Lepiej gdyby z tego uczynić osobny tekst o facetach w czerni
lub kolejną część… Do tego tekstu te kilka zdań wyrwanych znikąd nie pasuje.
Podobnie
jak w trzecim numerze Horror Masakry,
w opowiadaniu Krwawe dziewictwo,
autor ma problem z tym: kiedy i jak skończyć opowiadanie, by go nie zepsuć.
Los
bohatera, okrutny rytm, który wygrywają na jego nerwach kolejne dni, zostaje
pięknie zestawiony, z wręcz poetyckimi, opisami zimy. Uzupełnieniem bieli –
panoszącej się na szarym tle – jest czerwień krwi, symboliczne krwotoki
bezradności, odchodzące życie. Świetny
kontrast - przełamuje szarą smutną
konwencję opowiadania. To ratuje opowiadanie.
MASKA
POWIETRZNA – OLGA KACZMAREK 3/6
Proekologiczne,
przewidywalne i moralizatorsko nachalnie opowiadanie. Przypuszczam, że w
dłuższej formie stężenie „morału” równomiernie by się rozłożyło i nie byłoby
tak odczuwalne. Wtedy chciałoby się słuchać tych słów, które niosą z sobą
przecież treści prawdziwe i ważne. Podobnie, jak w Głodzie (pierwszy numer Histerii)
autorka nie potrafi spuścić z tonu i robi się przyciężkawo. Podobnie, jak w
tamtym opowaidaniu mamy bohatera, który odkrywa, że żyje w świecie, który mu
się nie podoba. Tym razem zamiast psuć szyki tajemniczych Mukaków, zderzamy się
z krytyką konsumpcyjnego pędu i naszej zachłanności względem czasu. Co daje w
efekcie fabułę mniej baśniową, a bliższą apokaliptycznej wizji przyszłości
naszego gatunku. Mrok wyzierający spod pozornego komizmu tej historii
przypomina nam o tym, że za często zdarza nam się zapominać o tym, co jest
naprawdę ważne. Odpowiedź na to, gdzie zawiedzie człowieka jego zachłanność
jest zawsze taka sama. Jeśli chodzi o emocje, nie udało się ich we mnie
obudzić. Czytając te opowiadanie miałam raczej przed oczami: Loraxa, który chyba w kilku scenach
bardziej do mnie dotarł, mimo iż jest tylko bajką.
POTWÓR Z
SZAFY – INGA GUMIENIAK 2/6
Myślałam,
że będzie o uroku starych szaf, które śpią mocno, póki się ich nie zbudzi. Że w
tej szafie będzie mieszkał straszny stwór, wróżka zębuszka, albo ukryta będzie
droga do innego świata. Miałam nawet nadzieję na trochę magii, gdy się okazało,
że szafa jest zamknięta. Zamiast tego mamy chłopca, którego całym światem jest
jego rodzicielka i spędzany z nią czas. Szczęście Wojtusia, wyznaczone
kanapkami z pomidorem i cebulką, zakłóca tylko niechęć do ludzi, i chroboty
dochodzące właśnie z szafy.
Co
mnie uderzyło. Mamusia Wojtusia ma ciekawe poglądy: siedmioletni syn jest
według niej wystarczająco duży by dowiedzieć się TAKIEJ prawdy o ojcu. Albo
jest średnio rozgarnięta albo ma nierówno pod sufitem – zgadnijcie w która
opcję poszła autorka? Do tego wszystkiego klucz pojawiający się znikąd i
bezsensowne zakończenie, które chyba miało zachęcać do wielu interpretacji? Bez
składu, ładu i potwora.
SĄSIAD –
NORBERT GÓRA 2/6
Przy
okazji Podopiecznego (Horror Masakra 3) tego autora, pisałam
już, że obcobrzmiące nazwy nie dodają światowości opowiadaniu. Zwłaszcza, gdy
mowa o promowaniu POLSKIEGO horroru. Chwaliłam za to dbałość o szczegóły
miejsca akcji. To samo mogę zarzucić i pochwalić w tym razem.
Norbert
Góra bohaterem swojej historii uczynił policjanta, lubującego się w
kryminałach, rozpaczającego po zmarłej żonie i rozpoznającego w nowym
sąsiedzie: mordercę. Sąsiad oczywiście jest „złem” i bierze go sobie za cel.
Szybko okazuje się być kimś więcej niż człowiekiem. Akcja toczy się z
prędkością światła i przewidywalnie, scena po scenie – po sznurku.
Opowiadanie
to mogłoby uratować uczynienie z niego scenariuszu do odcinka Supernatural. Nie był to serial
najwyższych lotów, ale przynajmniej dwie przystojne buźki i wyrzeźbione torsy
ratowały akcje i odciągały uwagę od niedociągnięć.
SREBRNIKI –
MACIEJ ZAWADZKI 3,5/6
Autor
słabego opowiadania Natchnienie z
pierwszego numeru Histerii, tym razem
mile mnie zaskoczył. Lekkim językiem, wesoło i przyjemnie opisał niedługą,
klimatyczną historię. Akcja dzieje się gdzieś i kiedyś - otoczona aurą
tajemniczości. Podczas czytania od razu nasuwa się jednak mglista, angielska
aura, która przeszywa nam miłym dreszczem. Płynne przenikanie się wątków
sprawia nadal twórcy wyraźny problem. Momentami wychodzi to - delikatnie mówiąc
- topornie. Zakończenie też pozostawia jeszcze trochę do życzenia, akcja
została nagle ucięta. Sprawia wrażenie, że sam nie wiedział, jak pociągnąć
dalej i zamknąć fabułę. Pomysł i nastrój jednak jak najbardziej ok.
UWODZICIELSKIE
SZALEŃSTWO – TOMASZ WÓJCIK 5/6
Drugie
opowiadanie o zapadaniu się w szaleństwie. Któż jest jednak bliżej prawdy niż
obłąkani? Dla nich opadają zasłony złudzeń i kruszeją mury reguł i zasad, które
nam się wpaja. Śmierć pełni tutaj rolę mentora i przewodnika. Dokąd zaprowadzi bohatera?
Nie zdradzę, ruńcie w nicość wraz z nim. Tomasz Wójcik boryka się z podobnym
problemem co Olga Kaczmarek – powinien spuścić trochę pary z treści.
Jakbym miała
umierać - wolałabym skrzypce niż pianino.
ŻYWNOŚĆ –
KORNEL MIKOŁAJCZYK 3/6
Opowiadanie
o tym, że trzeba dbać o czystość w lodówce i nie trzymać w niej zbyt długo
przedatowanego jedzenia, bo te zacznie w końcu chodzić - dosłownie. Od smrodu,
który wtedy powstanie – może nas zemdlić. Mdli nas również po lekturze
opowiadania i nie dlatego bynajmniej, że było straszne i obrzydliwe. Niedobrze
jest nam dlatego, że „zjedliśmy” kilka różnych elementów, które do siebie nie
chcą ni w ząb pasować. Trzeba to wszystko było potraktować magicznym octem.
Tradycyjnie
szkoda mi kota. I w sumie zabrakło mi akcji z czołgiem (może zamienić końcówki
opowiadań?), byłoby jakieś godne ukoronowanie akcji z Flubberem spod ciemnej gwiazdy w tle (Pingwiny z Madagaskaru też
wyhodowały kiedyś coś podobnego i nazwały to Żeluś).
***
Na szczęście widać wyraźnie tendencję zwyżkową. Życzę, aby się
utrzymała.
Teksty czyta się szybko, momentami
podczas lektury odczuwałam nawet przyjemne mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Niekiedy
stawało się to, czego obawia się każdy czytelnik: z rozpaczą patrzyłam na to,
jak kolejne opowiadanie podryguje w agonii, zastrzelone przez własnego twórcę.
A zapowiadało się biedne przecież tak dobrze. Żaden z tekstów nie ma jeszcze takiego
potencjału, bym za kilka dni o nim nadal pamiętała. Brakuje w nich jeszcze tego
„czegoś”, co odróżniłoby je od zalewu sobie podobnych opowiadań – których
tworzy się obecnie na pęczki. To jeszcze nie „dzieła”, tylko typowe chwilówki,
wprawki, ćwiczenia – dostarczające chwilowej rozrywki. Wiadomo jednak – im
więcej takich ćwiczeń, tym bliżej sukcesu. Wtedy i na dzieła przyjdzie czas.
Mocno kibicuję.
Od strony
graficznej - rewelacja! Świetne grafiki, doskonale budujące spójny klimat i
określające charakter magazynu. Mój ulubiony rysunek pochodzi z opowiadania Czarna Kawka i jest autorstwa Romana
Panasiuka. Nie pierwszy raz ten grafik mnie zachwyca.
Dzień się chyli ku końcowi. Co jak co, mile go
spędziłam...chociaż bez paniki, bez stanów histerycznych...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz