Kiedy powstała osada, która dała początek dzisiejszemu miastu
i jak się wówczas nazywała – tego oczywiście też nikt nie wie, a historycy
wciąż spierają się i gubią w domysłach. Najprawdopodobniej nigdy nie będzie nam
dane się tego dowiedzieć. Chyba, że ktoś w końcu zacznie podróżować w czasie.
Pierwsze dokumenty, w których badacze doszukują się wzmianek o Chorzowie
pochodzą z 1136 roku. Jednak pierwszy bezsporny, to wystawiony przez księcia
opolskiego Władysława w 1257 roku, dokument zezwalający na lokalizację Chorzowa
na prawie niemieckim. Konkretny punkt zaczepienia datowany dopiero na XIII
wiek, nie daje jednak odpowiedzi na wiele nurtujących pytań.
Kim byli pierwsi mieszkańcy tych okolic i skąd przyszli? Jak
się domyślacie i na ten temat jest wiele teorii. Podobno pierwsze chorzowskie
domy powstały na terenie obecnego Placu Jana. Podobno chorzowianie to
potomkowie uciekinierów spod Grodów Czerwieńskich, którzy umykali przed
Tatarami. Popularna jest również legenda (spisana dopiero w 1941 roku), która
głosi, że Chorzów założony został na miejscu dawnego zamku myśliwskiego
Bolesława Chrobrego (przyczyną wybudowania go własnie tutaj były bogate w zwierzynę okolice – stąd też jedna z
sugerowanych, wcześniejszych nazw Chorzowa - Zuersov). Wokół opowieści o zamku
i ruinach po nim, narosło wiele historii, do dziś przetrwało ich niestety niewiele…
Niektórzy uparcie jednak twierdzą, że to Łokietek, nie Chrobry, fundując z wdzięczności kościół
Św. Ducha, dał początek grodowi. W każdym razie duch rycerski nadal unosi się
nad Chorzowem Starym. Na pewno dzieje się to za sprawą dusz Bożogrobców (Stróże Grobu Pańskiego),
którzy przyczynili się do rozwoju przemysłu na interesującym nas terytorium. Członkowie
tego zakonu, podobno spali w trumnach (czyżby Chorzów sponsorowały wampiry?? –
czyż to nie byłby świetny motyw do wykorzystania w powieści?).
Wiecie, że od strony Siemianowic do Chorzowa o północy
wyjeżdżała CZARNA KAROCA? I to nie byle jaka, bo z czterema ziejącymi ogniem
końmi. Żeby było jasne, tak zacne miasto miało jeszcze drugą taką karocę: ta
przemierzała jednak ulice Starego Chorzowa. Jeśli jakiś nieszczęśnik zobaczył,
któryś z tych powozów rodem z piekła, w najlepszym wypadku oślepł w ciągu
trzech dni. Postęp zrobił swoje, z czasem czarna karoca, transformowała się w czarną
limuzynę…Zazwyczaj obecność takich zjawisk towarzyszy jakiejś strasznej
zbrodni, za którą trzeba odpokutować. Niestety do naszych czasów nie przetrwały
informacje: kto powozi i z jakiej
przyczyny. (W Maciejkowicach za to odnajdujemy historię o bryczce, która pokazuje się pod płaczącą wierzbą i też ciągną ją dwa konie ziejące ogniem).
A wiecie, dlaczego nie wolno górnikom pod ziemią gwizdać? Bo
SKARBNIK tego wprost nienawidzi. Ten dźwięk działa na niego jak płachta
na byka. Gwizdanie to proszenie się o nieszczęście. Niepisany górniczy kodeks,
więc tego zabrania. A kim jest Skarbnik? Wersje są przeróżne: to sztygar, który
tak ukochał swoją pracę, że pozwolono mu pozostać strażnikiem podziemi; ojciec
św. Barbary, który pokutuje za porąbanie córki, tragicznie zmarły górnik itd. Także pudlerzy/pudlrzy, czyli
hutnicy mają swoje widma i strachy. Najsłynniejsze to te z walcowni. Dobrze
znana jest także legenda o diabelskim młynie z Klimzowca. To historia o
zbrodni, karze i chciwości - diabłem podszyta. W każdym razie w młynie były
ukryte skarby i każdy, kto po nie sięgał – kończył marnie.
Jako, że okoliczne tereny obfitowały w stawy rybne (nawet na
Placu Hutników był taki!), nie mogło zabraknąć tu przeróżnych UTOPCÓW
(śląskie wodne demony). Jedne nosiły zegarki przy weście, inne lubowały się w
czerwonych kubraczkach. Każdy staw miał swojego „opiekuna”. Część wodników przodowała w
topieniu ludzi, część pomagała w łowieniu raków (Raków!! Jakie mieliśmy kiedyś
czyste wody!!), reszta pilnowała ukrytych skarbów lub je tworzyła - podobnie jak leśne diabły. Najsłynniejsza jest
historia utopca z Maciejkowic, którego, złapanego do beczki, można było
podziwiać za drobną opłatą – to się doigrał.
W Chorzowie czuwa również śpiące wojsko. Przed bitwą
pod Legnicą, Tatarzy najpierw splądrowali Chorzów. By po raz kolejny nie doszło
do tak strasznego wyniszczenia tych ziem, św. Jadwiga, nakazała rycerzom trwać
we śnie, by byli gotowi na czas próby. Zdarzało im sie do tej pory przebudzić kilkakrotnie, za sprawą niesfornych dzieci, do zbrojnego ruszenia jeszcze jednak nie doszło.
Podobno tam, gdzie jest koniec ulicy Bałtyckiej stał kiedyś chorzowski
zamek. Liczne podania, związane są również ze starochorzowskim kościołem. Znane są historie: o widmie księdza odprawiającego mszę, o widmowych dzieciach towarzyszących przy jego
budowli itp. Jak w każdym szanującym się mieście, usłyszymy tutaj o cmentarnych
marach, duchu bladej kobiety w bieli, która wskazywała skarb ukryty na Placu
Jana. Na Placu Piastowskim grasowało za to widmo w meloniku, a pod kaplicą, która tam
stoi ukryty jest skarb, który z roku na rok zapada się coraz głębiej. Jeśli
jednak prawdziwie sprawiedliwy człowiek znajdzie się w potrzebie, skarb ukaże
się na wierzchu (to, że nikt go do tej pory nie zobaczył nie najlepiej o nas świadczy).
Na Węzłowcu pojawiają się również różne utrapione duchy. Węzłowiec (dawniej Wężłowiec), należał do Chorzowa. Z miejscem tym związana jest legenda pewnej wdowy, która odkryła zwodniczy skarb i straciła przez to dziecko. Wszystko jednak dobrze się skończyło, a na pamiątkę swego grzechu kobieta postawiła betonowy krzyż, który można podziwiać do dzisiaj. Między Bytkowem a Starym Chorzowem, gdzieś na Węzłowcu diabeł w Wielki Piątek (z czasem legenda rozszerzyła się na wszystkie większe święta) topił złoto. Muszę jeszcze dokładnie zlokalizować, gdzie...
Na Węzłowcu pojawiają się również różne utrapione duchy. Węzłowiec (dawniej Wężłowiec), należał do Chorzowa. Z miejscem tym związana jest legenda pewnej wdowy, która odkryła zwodniczy skarb i straciła przez to dziecko. Wszystko jednak dobrze się skończyło, a na pamiątkę swego grzechu kobieta postawiła betonowy krzyż, który można podziwiać do dzisiaj. Między Bytkowem a Starym Chorzowem, gdzieś na Węzłowcu diabeł w Wielki Piątek (z czasem legenda rozszerzyła się na wszystkie większe święta) topił złoto. Muszę jeszcze dokładnie zlokalizować, gdzie...
Na terenie dzisiejszego Chorzowa, Świętochłowic, Rudy
Śląskiej i Hajduk (dzisiejszy Chorzów Batory) grasowało dwóch śląskich
Janosików: Eliasz i Pistulka. Nie imały się ich kule, a za sprawą „trawki
Eliasza” otwierały się przed nimi wszystkie zamki. Jedna ze związanych z nimi
historii tyczy się groty na terenie Hajduk. Podobno ukrywał się tam zbiegły z
więzienia Eliasz (gdy go aresztowano, okazało się, że to po prostu staruszek,
który uciekł od swojej żony, by mieć święty spokój, jednak komorę zawsze już
nazywano „Eliaszką”). Para ta stanowiła pewien symbol – i na
podkreślenie ścisłej współpracy, mawiało się: Eliasz z Pistulką srali jedną
dziurką - niepoprawne ale urocze, prawda? Nasi przodkowie też byli po prostu ludźmi i mieli poczucie humoru.
Z rozbójnikami związany jest też
pewien zapomniany już prawie wic:
W szkole rektór sie pyto: „Jakich znacie proroków?”
Francik się zgłasza: „Eliasz”. – „Bardzo dobrze. A jeszcze kto?” „Pistulka” –
odpowiada Francik. – „Czyś zgłupiał? Co ty wygadujesz!” – „No, przecaż oba razem
kradli!”.
Szkoda, że większość zachowanych materiałów (najczęściej
mających źródło w ustnych przekazach) ma charakter szczątkowy i, że z dnia na
dzień tracimy szansę na odkrycie kolejnych faktów. Tak - faktów – ponieważ
podania i legendy niosą czasem z sobą więcej informacji o prawdach
historycznych niż dokumenty, które pewne kwestie z założenia miały przemilczać.
Po przeczytaniu książki Halora można stworzyć sobie zupełnie inną mapę Chorzowa, z
oznaczeniem niezwykłości, które miały kiedyś tutaj miejsce. Czy jest magicznie?
Jeśli posiadacie choć odrobinę wyobraźni – bardzo. Jeśli więc macie ochotę na małą
przygodę, zapraszam na szlak wyznaczony wspomnieniami.
Źródło: Antoni Halor, Bożogrobcy i Pudlyrze, Chorzów1997
Fragment: Stefan Darda Dom na wyrębach
Pamiętam chwilę, kiedy późną nocą, gdzieś w starym, drewnianym domu na Pojezierzu Łęczyńsko - Włodwaskim, przy kieliszku wódki, usłyszałem od starszego człowieka opowieść o młodej, zmarłej przedwcześnie dziewczynie. Została pochowana w białej sukni, a potem, po długim czasie, otworzono trumnę i dziewczyna leżała zupełnie niezmieniona przez kilka chwil, dopóki podmuch wiatru nie zamienił jej w proch. Nie mam najmniejszych podstaw, aby twierdzić, że to nieprawda. Mało tego, uważam, że takich niezwykłych a jednocześnie prawdziwych opowieści są tysiące i mogę tylko żałować, że nie uda mi się ich wszystkich poznać.
Fragment: Stefan Darda Dom na wyrębach
Pamiętam chwilę, kiedy późną nocą, gdzieś w starym, drewnianym domu na Pojezierzu Łęczyńsko - Włodwaskim, przy kieliszku wódki, usłyszałem od starszego człowieka opowieść o młodej, zmarłej przedwcześnie dziewczynie. Została pochowana w białej sukni, a potem, po długim czasie, otworzono trumnę i dziewczyna leżała zupełnie niezmieniona przez kilka chwil, dopóki podmuch wiatru nie zamienił jej w proch. Nie mam najmniejszych podstaw, aby twierdzić, że to nieprawda. Mało tego, uważam, że takich niezwykłych a jednocześnie prawdziwych opowieści są tysiące i mogę tylko żałować, że nie uda mi się ich wszystkich poznać.
Piszesz w taki sposób, że nie da się w to nie wciągnąć, dobrze dobierasz słowa i te historie stają się ciekawsze :) bardzo lubie je czytać z przymrużeniem oka, lubię takie mroczne klimaty oparte na legendach, plotkach itd :) na pewno jeszcze tu wrócę :)
OdpowiedzUsuńPiękna groza kryje się często obok nas, tylko nie umiemy jej dostrzec.
OdpowiedzUsuń