Słowem wstępu: dlaczego trudno przełknąć mi uszlachetnienie Vlada?
Imię „Dracul” może wywodzić się z dwóch źródeł. Według jednego
imię te wiąże się z Diabłem (drac po
rumuńsku oznacza diabła), druga interpretacja kojarzy go ze Smokiem (drago). Według
źródeł historycznych Wład II Dracul, słynący z okrutnego traktowania swoich podwładnych,
należał także do Zakonu Smoka – więc właściwie i jedno i drugie znaczenie miałoby
rację bytu. Jego syn - świadek brutalnego mordu na ojcu i rodzinie – stał się
godnym następcą ojca. Mowa o nikim innym, tylko o słynnym Władzie Tepešu
Draculi. Słowo „Tepeš” oznacza „Palownik”, co było aluzją do preferowanych
przez niego metod wykańczania wrogów. Przydomku Dracula dorobił się już
pośmiertnie. Oprócz palowania słynął z tego,że przybijał matkom do ich piersi niemowlęta, gotował swoje ofiary żywcem, (ewentualnie - również żywcem - nabijał na rożen) i kazał później zjadać swoim poddanym. Oczywiście pił również ludzką krew, co stało się jedną z przyczyn utożsamiania go z wampirem. A stąd już tylko krok do tego, by zrodziła się legenda: przetworzona literacko i filmowo.
Pierwszy film o Draculi pt. Krew
Draculi nakręcili Węgrzy w 1921 roku, od tamtej pory powstało mnóstwo
filmów opartych na książce Brama Stokera. Warto wspomnieć o klasykach: Nosferatu (1922) Murnaua i Dracula (1931) Browninga, oraz młodszych
produkcjach, jak np. Dracula według Brama
Stokera (1992) Coppoli. Potwór w
ludzkiej skórze stał się ikoną kina grozy, bezlitośnie wysysał życie z widzów
każdej kolejnej dekady, pozostawiając za sobą krwawe ślady kolejnych ofiar. Nie
ma jednak żadnej świętości, każdą ikonę można przekuć w banał. Tego - pewnie
niechcący - dokonali twórcy filmu Dracula:
historia nieznana (Dracula untold). Były widać powody, dla których historia
ta miała pozostać nieopowiedzianą nigdy tajemnicą…
O filmie
Film mógł stać się jednym z hitów 2014 roku, ale wszystkie asy
pochowane w rękawach producentów, reżysera oraz scenarzystów, gdzieś się bez
śladu ulotniły. Sama w sobie historia o najsłynniejszym wampirze posiada
niekwestionowany i niewyczerpalny potencjał, a jeśli dodać do tego jeszcze
kilka ciekawych wątków, można osiągnąć naprawdę spektakularny efekt, ale jak
widać nawet coś takiego można spartolić. Możliwości filmu zostały zabite przez
zaniechanie i skróty myślowe. Fabuła - wypatroszona z sensu i pierwotnych
treści - mknie na łeb na szyję w nieodgadnionym kierunku. Nie można jej więc
właściwie zarzucić, że nie zaskakuje. Argumentowanie, że nie było się czego
spodziewać, bo to fantasy nie jest najlepszą linią obrony. Można było wyłuskać
jakąś ideę, wejść głębiej i stworzyć coś więcej niż rozrywkowe kino. Fantasy
nie jest tożsame z brakiem ambicji. Chyba, że o czymś nie wiem. Powstaje przecież
całe mnóstwo filmów, które zostały stworzone po to, by przeczyć logice - ale
godzimy się z przyjętą konwencją, przymykamy oczy na niedorzeczności i
dobrze się przy takich produkcjach bawimy. Jeśli coś jednak pretenduje do rangi kina,
owszem rozrywkowego, ale jednak poważnego, a potykamy się w nim co rusz, o
niezbyt przemyślane rozwiązania – zniechęcamy się, bo czujemy, że ktoś nie
traktuje nas serio. W każdym razie Dracula:
historia nieznana, to widowisko na
tyle spektakularne, że swoje zarobiło. A o to najwyraźniej debiutującemu
reżyserowi - Gary Shore – chodziło. Trzeba przyznać, że jak na pierwszy film w
swoim dorobku, udało mu się zgromadzić pokaźny budżet i zgromadzić niezłą
obsadę. Niestety…. najwyraźniej brak doświadczenia odbił się katastrofalnie na
logice i wiarygodności ukazanej w filmie historii.
Główna oś akcji zasadza się wokół następujących zdarzeń: Mehmed –
turecki Sułtan -zachowuje się jak rasowy krwiopijca i żąda od mieszkańców
Transylwanii daniny w postaci, tysiąca chłopców, by zgodnie z panującym w
Imperium Osmańskim zwyczajem zrobić z nich fanatycznych janczarów. Nie
zamierza oszczędzić nawet syna księcia „Palownika”, czyli Vlada Tepeša. Ten nie chce skazać syna na los,
którego sam zaznał, więc buntuje się przeciwko dużo silniejszemu wrogowi. Trzeba
przyznać, że to postępowanie jak na władcę księstwa jest dość lekkomyślne i
destrukcyjne, tym bardziej że armia nie jest ani liczna, ani szczególnie
zaprawiona w walce. By ratować swój lud przed gniewem sułtana desperacko wzywa
na pomoc demoniczne mocne. Tylko, że mając je po swojej stronie, niepotrzebnie
czeka na to, aż przybędą obce wojska i wyrżną mu połowę poddanych... Niestety
ponoszone przez bohaterów starty nie wywierają na widzu większego wrażenia, bo
ukazane są bez dramatyzmu i ładunku emocjonalnego. Nie ma w tej fabule niczego
rozdzierającego, nawet końcówka nie wywiera szarpiącego nerwy wpływu. Bardziej
skupiamy się nad tym, że promienie słoneczne działają zdecydowanie zbyt
wybiórczo...a srebro to raczej antidotum na wilkołaki…
To nie jest film historyczny ani biograficzny, to próba stworzenia
alternatywnej do obowiązującej dotychczas, genezy postaci, która od wieków
rozpala ludzką wyobraźnię. Niestety postać owa została przez scenarzystów potraktowana po
macoszemu – nici z wskrzeszania mrocznej legendy. Zwłaszcza, że
"Palownik" jest grubymi nićmi szyty – na ekranie ukazuje się nam jako
postać bez mała krystaliczna. Więc okazuje się, że okrutnik, który skazał na
męczeńską śmierć tysiące istnień, zrobił to w imię szlachetnych, niemalże
wzniosłych obudek. Absurd wybielonej postaci sięgnął zenitu, bo jeszcze wymaga
się od nas byśmy mu współczuli! Ten szlachetny człowiek jest ukochanym władcą,
wrażliwym, kochającym mężem i do tego mało brakuje, żeby obnosił się z koszulką
"tata roku". Wcielający się w rolę Vlada Luke Evans (kojarzmy go z Hobbita, Immortals. Bogowie i herosi 3D, Kruk,
Zagadka zbrodni, Szybcy i wściekli 6), mimo szczerych chęci nie był w
stanie wiarygodnie odegrać wewnętrznego rozdarcia oraz następującego stopniowo
procesu przemiany, jednym słowem nadać postaci charakteru, by nowe oblicze „Palownika”
przedstawiało człowieka z krwi i kości. Scenarzyści nie dali Evansowi na to
czasu, przysłaniając jego warsztat efekciarstwem. Ne ułatwili mu również
sprawy, gdy okazało się, że ten pozornie dobry władca, dba bardziej o swoją
rodzinę niż dobro poddanych, nie mając sprecyzowanego planu B w razie wojny. Obronną
ręką z migawkowej prezentacji wyszedł tylko Charles Dance wcielający się w
Mistrza Wampirów – ale to już klasa sama w sobie, jemu nic nie zaszkodzi. Poza
tymi dwoma aktorami reszta pozostaje zatopiona w tle niezrozumiałych motywacji
i nieco groteskowych wypowiedzi, które mają wywołać reakcje emocjonalne u
widza. Szkoda, że Jakub Gierszał (Sala
Samobójców, Wszystko co kocham) -
blond Turek -, nie miał szans zabłysnąć na ekranie.
Pojawia się kilka momentów dramatycznych, które miały
zelektryzować widza i owszem czujemy narastające napięcie, które niestety zaraz
opada, bo producenci serwują nam coś nielogicznego. Np. spisanie
cyrografu nie jest niczym ostatecznym, jest czas na to, żeby się zastanowić i
wycofać – to nawet w bankach nie działa, ale demony są widać uczciwsze. Okres
próbny na bycie wampirem, to jednak
przesada, bo niby jak na powrót człowiekiem stanie się ktoś, kto umarł? Zresztą
nie zwrócono zbyt mocno uwagi na to, że przemiana wiąże się z KLĄTWĄ i
ZAPRZEDANIEM DUSZY, lecz głównie z uzyskaniem supermocy. Są jeszcze dwie sceny,
które mnie po prostu rozłożyły na łopatki: podwładni Vlada poznają jego
tajemnicę i w obliczu nadchodzącej zagłady, chcą go unicestwić – tak, jedynego
"człowieka", który może ich uratować. On oczywiście powstrzymuje ich
gorącą (pomaga fakt, że się już trochę przypiekł), patetyczną przemową.
Największe oburzenie wzbudziło we mnie jednak "zachowanie" i
nienaganny wygląd postaci, która zachowała zdolność mówienia po tym, jak spadła
z kilkunastu metrów, wprost na skały. Gdyby film był nie tylko fantasy, ale też
horrorem – a taka informacja widnieje na filmwebie – śmiertelnik po takim
upadku, przedstawiałby się bardziej „malowniczo”.
Świetne efekty, zapierające dech w piersiach plenery i dopracowana
warstwa dźwiękowa oraz muzyka, leją
miód na serce i pozwalają momentami machnąć ręką na te wszystkie pojawiające
się pytania bez odpowiedzi, na te całe chmary niezniszczalnych, nietoperzy
kamikadze. Jednym słowem - warstwa wizualna wynagrodziła nam miałkość
fabuły. Pomijając jej jakość przynajmniej owa fabuła nie jest przewidywalna,
nie jesteśmy w stanie bowiem odgadnąć, co nam jeszcze twórcy zafundują, co tam
się jeszcze przebiegle przewrotnego zrodziło w ich umysłach.
Rok: 2014
Kraj: USA
Reżyser: Gary Shore
Scenariusz: Matt Sazama, Burk Sharpless
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz