Czasami po prostu tak się zdarza, że jakaś książka przyciągnie
wzrok – konkretnie jej okładka. Tak było w tym przypadku. Ta Tainaronu niby
nie ma czym skusić: białe, matowe tło a na nim dwie ważki (?) z połyskującymi skrzydłami, oprócz tego intrygujący tytuł i
zdanie na zachętę: Opowieść o fantastycznym świecie niesamowitych
owadopodobnych stworzeń. Obietnica jak się okazało na wyrost, podobnie jak opinia (blurb) z tyłu okładki,
która znacznie rozmija się z rzeczywistością - najwyraźniej komentatorzy nie
czytali tego o czym pisali, o tym jednak później - nie ubiegajmy faktów. Oprócz
wizualnego bodźca, dodatkowo do zakupu zachęciła mnie informacja, że autorka
książki, Leena Krohn, jest Finką. Fińska literatura jest, jak na razie, słabo w
Polsce znana i wydaje się w pewnym sensie egzotyczną ciekawostką. Tak więc
stało się: kupiłam i przeczytałam, tę wydaną po raz pierwszy w 1985 roku
powieść epistolarną, czyli (lekcje polskiego się kłaniają) taką składającą się z
listów. I co? Wstępnie napiszę tyle, że na szczęście lubię ważki.
Bezimienna, na wskroś samotna, bohaterka – którą mógłby być
każdy, przeprawia się przez mityczny Okeanos, by zamieszkać, zwiedzić (?)
tajemnicze miasto humanoowadów. Jest w nim
gościem, obserwatorem, jednak z czasem zaczyna się scalać z miejscem w którym
przebywa. Etapy zagłębiania się w ten żywy byt, którym niezaprzeczalne jest Tainaron,
zostają nam ukazane w 30 listach. Nieliczne z nich powiązane są fabularnie. Jak
wiemy listy mają same w sobie charakter szczątkowy, fragmentaryczny – są wycinkiem
z czyjejś rzeczywistości. Podczas lektury mierzymy się z subiektywizmem
przetworzonych już spostrzeżeń osoby piszącej. Stąd też brak w tych omawianych
emocjonalnego zaangażowania. Nie obcujemy z momentem ich doznania, poznajemy je przekute już w nostalgiczną refleksję. Co za tym idzie będąc narratorem, bohaterka wprowadza nas w świat, którego chcąc nie chcąc dotykamy przez pryzmat
jej doświadczeń. Listy z Tainaronu wysyłane są do „kogoś”. Praktycznie niczego
się o tej osobie nie dowiadujemy – odbiorca nie ma więc do spełniania
ważniejszej roli w całej historii. Jest, ponieważ istotą listu jest posiadanie
nadawcy i adresata. Tajemniczość odbiorcy prowokuje nas jednak do snucia domysłów. Może to były kochanek,
który odszedł albo umarł (w każdym razie nie odpisuje, jest Wielkim Nieobecnym)?
Zastanawiałam się także, czy adresatem nie jest sama bohaterka - może wysyła je
do siebie sprzed zmiany, do siebie sprzed podróży do tajemniczego miasta, do
kogoś kim kiedyś była? Być może Tainaron jest mitycznym przystankiem,
przedsionkiem do śmierci lub po śmierci, takim swoistym czyśćcem w którym
dojrzewamy do dalszej drogi? Ciekawe czy każdy z nas odbywa taką podróż, czy
tylko Ci zagubieni?
Tainaron to żyjące miasto, podlegające nieustannej metamorfozie,
to architektoniczna metafora życia. Coś co z pozoru wydaje nam się stateczne,
ulega ciągłej przemianie – to jedyna stała. Zmiana w
tej historii (i nie tylko) ma wymiar ogólny i jednostkowy. Jeden nakłada się na
drugi i uzupełniając się, oddają piękno trwania, ruchu, cyklu życia. Miasto
Miast, zawierające w sobie cząstkę wszystkiego co kiedykolwiek istniało, to fantastyczna
i fascynująca sceneria, a jednocześnie TYLKO tło dla zwyczajnych zdarzeń z
którymi boryka się każdy – przemijania, śmierci, tęsknoty, samotności, prób
zrozumienia istoty świata. Każdy z nas mógłby być autorem/odbiorcą tych listów,
każdy z nas mógłby pisać do wydarzeń z przeszłości, które ukształtowały go
takim, jakim jest teraz. Migawki i echa z poprzedniego trwania towarzyszą bohaterce na każdym kroku, wciąż odczuwa też niepokój, co zważając na nietypowość
otoczenia nie dziwi. Jej przeszłość uzupełniona zostaje przez bieżące
wydarzenia, które prowokują ją do otwarcia umysłu i podążania ku czemuś – nie wiemy
jednak ku czemu… ja snuję więc tysiące
domysłów. Czy przyjdzie jej tkwić w tym miejscu dopóki nie pojmie i nie oswoi się
z brakiem stateczności w życiu, wyzwoli się ze sztywnych norm myślenia, by
wreszcie być szczęśliwą i wejść na kolejny etap autorozwoju (ewolucji?). Czy po
to ucieka się do "kokonu” - by dokonać ostatecznej transformacji? Zmieniając swój
wygląd, konstrukcję wewnętrzną i zewnętrzną – zbliżamy się do śmierci, a może
wieczności?
Jest onirycznie, tajemniczo, w kilku miejscach – tylko! –
uroczo, z czasem zaczynamy się więc przy czytaniu męczyć. Jak widzicie wiele tu
niewiadomych. Możemy się domyślać historii
bohaterki, przyczyn przybycia do miasta, domyślać, domyślać…. Ciągle tylko domysły.
Zamiast swobodnej interpretacji, dającej satysfakcję czytelnikowi jest potworne znużenie.
Czytany intuicyjnie, ten subtelny poetycki, delikatny obraz, to ewidentnie niewykorzystany
potencjał. Mnogość metafor, alegorii, refleksji sprawia, że to co piękne staje
się po prostu banalne. Przeładowanie i przyciężkość tego co nam przekazuje
narratorka powoduje, że w ogóle nas nie interesuje co porabia i co myśli…
Metafory i symbole gonią się po kolejnych stronach, a nam się nie chce bawić z nimi w berka... Porównywanie tego utworu do „Małego Księcia”
jest na wyrost i nie wiem, kto mógł wpaść na taki pomysł. Owszem odnajdujemy tutaj głębokie
treści ukryte pod pozorną prostotą, sensy wyłaniające się niepostrzeżenie jedne z drugich. „Mały
Książę” to jednak inny kaliber. To, co u fińskiej pisarki drażni nachalnością u
Exupéry’ego porusza głębokie struny. Dziełko Krohn nie powoduje, że zapuścimy
się w wewnętrzne "ja" i dokonamy w nim niesamowitej przebudowy, przepoczwarzenia.
Znalazło się jednak kilka perełek. Jedną z nich jest historia z listu piątego, w którym bohaterka zwierza się z
tajemniczych nocnych hałasów – pobudza wyobraźnię. Nutka grozy i jedna z tych zagadek na które nie poznamy odpowiedzi,
jeśli nie odważymy się jej odkryć, wciąga i zachęca. Autorka sama jednak nie miała najwyraźniej
pojęcia, jak wyjaśnić tę historię, by jej nie zniszczyć banalnym lub zbyt
przekombinowanym rozwiązaniem, więc pozostawiła sprawę niewyjaśnioną –
narratorka uciekła. List w którym poznajemy największą formę zniewolenia, ukrytą w pozornej władzy, jest tym, który poruszył mnie najgłębiej:.. tutaj nie ma żadnej "mnie", proszę się tylko rozejrzeć i zrozumieć! I tu, zwłaszcza tu, jest mnie mniej niż gdziekolwiek indziej [...] Jestem bowiem wielką dziurą, która rodzi to miasto. Jestem drogą, którą każdy musi przebyć! Jestem słownym przestworem z którego każdy podnosi się bezradny, wilgotny, pomarszczony...Najlepszy warsztatowo, mój faworyt, to list pierwszy – który
dawał obietnicę wspaniałej lektury (niestety nie dotrzymaną). To opis
wspaniałej łąki, pełnej nieznanych nam kwiatów, czasu rozkwitu i zapylania –
mnóstwo świetnych erotycznych odniesień („pachwiny liści”, „delikatny meszek
otaczający wargę kwiatu”) - bombardowanie czytelnika feerią barw, zapachów i
dźwięków. Tutaj zaczyna się pochwała cyklu życia, która zostanie szczegółowo (niestety) omówiona
w pozostałych listach o przemijaniu, nieśmiertelności itd. Pamiętajmy więc: „na łące egoizm
jednostki służy szczęściu ogółu”.
Szukanie źródeł pomysłu i inspiracji w przeróżnych zbiorach
mitologicznych spełzło na niczym. Byłam bardzo niepocieszona z tego powodu. Wujek Google niestety nie pomógł nawet przy wyszukiwaniu pomocnej
literatury. Książki które posiadam też nie udźwignęły tematu. Zrozumiałam wtedy,
że źle szukam. Nie tędy droga. Niekoniecznie trzeba odnaleźć mit, który pisarka
przetworzyła i ubrała na nowo, lecz wsłuchać się w echa czegoś dalszego.
Przemijanie i zmiany są obecne w życiu człowieka od zawsze i to w takim wymiarze,
że próżno ich szukać w pojedynczym aspekcie. Kluczem do zrozumienia tej
powiastki filozoficznej, znajdującej oddźwięk w codziennym życiu i naszych
nieustanych dylematach – to szukanie odpowiedzi na nurtujące ludzkość od wieków
pytania, na które nie udzielimy sobie nigdy jednoznacznej odpowiedzi.
Nieprzypadkowo owadopodobne istoty są mieszkańcami tajemniczego miasta – to one
są symbolem metamorfozy, istotą zmiany.
Lubienie ważek nie ułatwiło mi czytania, ponieważ w treści
zasadniczo nie występują, a zdjęć, czy szkiców w niej nie ma. Pozostała mi więc
ładna okładka wypełniona właściwie niczym, napisanym dla samego pisania.
Czytliwość:2/6
Wydanie: 5/6 Okładka: 5/6
Ogólnie: 3/6
Autor: Leena Krohn
Tytuł: Tainaron
Tytuł oryginału: TainaronTłumaczenie: Sebastian Musielak
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2008
Wydanie: brak
Okładka: miękka
Ilość stron:158
Cena: brak
Fragment:
…choćbym trwała
przy nim od początku do końca, i to nie tylko przez jedno życie, lecz drugie i
nawet trzecie , i tak bym go nigdy nie poznała. Jego kontury, które kiedyś sama
zakreśliłam, by móc go zobaczyć i nazwać, teraz się rozmyły , uwalniając
wielkiego nieznajomego […], bardziej rzeczywistego niż ten, którego niegdyś znałam: małego i różniącego się od
innych.
Nie wiem czy masz talent do wybierania książek, ale co recenzja to żałuję, że ich nie przeczytałem :) dzięki za recenzję i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń