26 sierpnia 2014

Beszczągowata /Kraina Śpiewających Róż - Olga Orzyłowska- Śliwińska/

Skusiłam się. Kupując myślałam o naszym Parku Róż. U nas kwiaty, co prawda nie śpiewają, chociaż…? Przecież nie wiem, co się dzieje po zmierzchu lub bladym świtem. Trzeba zacząć słuchać uważniej, inaczej… Zdecydowanie, powinnam też wybrać się tam na jesienny spacer przy pełni. Może wtedy, zasypiając na zimę, będą nucić sobie kołysanki? Ktoś chętny?

Wracając jednak do książki, muszę przyznać, że czytałam ją kilka razy. Nie dlatego, że jest aż tak cudowna. Chcąc ułożyć pewien schemat i chronologię – gubiłam się. Nie potrafiłam treści zlepić w całość, miałam wrażenie, że to kilka, następujących po sobie, osobnych historii, których wcale nie powinno się czytać jako jednej bajki, ani broń boże czytać „na raz”. Wątków jest zbyt wiele, chociaż trzeba przyznać sprytnie zazębiają się, wtedy gdy jest taka potrzeba. Pojawiają się też częste podsumowania dotychczasowej akcji, pomagające „połapać się” w pędzącej treści. Podsumowania, prosty język i szybka akcja – przeskakująca od obrazu do obrazu – również czynią tę bajkę, jak najbardziej, przyswajalną dla młodszego czytelnika. Decydując się na czytanie pociechom, pamiętajcie: podział na rozdziały nie powstał dla picu, pomaga porcjować treść w zjadliwe porcje.


Jak się pewnie domyślacie, trudno jest streścić tę historię. Jest w niej sporo magii, smoków (dobrych i złych), czarownic, skrzatów, gadających portretów przodków (jak w Harrym Potterze) i pierścień przynoszący pecha (skojarzenie nieuniknione). Jest też szlachetny Książę, dziewczyna o wężowych włosach, kobieta z połówką złego serca i „Bardzo Zły i Bardzo Czarny Pan” zamieszkujący podziemia. Jak to w baśniach: ścierają się siły dobra i zła. Bohaterowie znajdują wielu pomocników, ale też antagonistów. I jak to w baśniach, dobro wygrywa i wszystko kończy się symbolicznymi zaślubinami. Królestwo, które na końcu się „zdobywa” i którym zaczyna się rządzić: to osiągnięcie niezależności, po przejściu prób. To zawsze tak naprawdę zwycięstwo nad sobą, nie nad innymi (to w mitach jest odwrotnie). A małżeństwo to integracja wewnętrzna i oderwanie się od fazy edypalnej. Mało romantyczne, wiem. Życie.

To, co stanowi niezaprzeczalny atut tego tekstu, to bardzo rozbudowana warstwa symboliczna. Bettelheim pewnie byłby zadowolony, postanowiłam więc wykorzystać co nieco psychoanalizy do odczytania treści. Tak w ramach rozrywki jakowejś. A co! Główna bohaterka o imieniu Leszczyna, była przez długie lata fizycznie rośliną. Drzewo to było uważane przez Słowian za opiekuńcze (!) i symbolizowało mądrość. Z jego gałązek do dziś wykonuje się różdżki. I taka jest nasza bohaterka: empatyczna, dobra i mądra. Nikogo nie pozostawi bez pomocy. Poznajemy ją w przełomowym momencie – nie zaważając na nic, ratuje tonącego skrzata. Za swój uczynek zaskarbia sobie wdzięczność Pani Kwiatów, która odkrywa, że w drzewku zaklęta jest dziewczyna. Stojąc w miejscu donikąd nie zmierzamy. Nie kształtujemy  siebie, nie odnosimy sukcesów. Musi więc do nas przyjść (o ile jej na to pozwolimy) taka dobra wróżka, czyli kopniak od losu (dziwna burza nad głową) - motywacja, byśmy wyrwali z podłoża korzenie i ruszyli w drogę, ku integracji osobowości. Ilu z nas nie wie kim jest i tkwi w martwym punkcie, ilu z nas jest porażonych złym zaklęciem? Co trzeba zrobić, by ruszyć z miejsca? Zatracić siebie, dać sobie połamać gałęzie! Przezwyciężyć lęk przed zranieniem, przestać być zachowawczym. I wtedy nagle odzyskujemy pamięć siebie, okazuje się, że jesteśmy kimś innym, niż myśleliśmy. Poznajemy/odzyskujemy swoje imię – zyskujemy więc tożsamość. Dokonuje się metamorfoza. W baśniach nowo nabyta świadomość odmienia postać fizycznie. Leszczyna zmienia się w piękną dziewczynę. Teraz może wypełnić swoje przeznaczenie – i tak trafia na Księcia. Dodatkowo postać ta ukazuje stopniowy rozwój jednostki: od id (rośliny), przez ego (człowiek) zmagające się z id (uległa pokusie, to ma coś żywego na głowie) po superego (po wyjściu z podziemi).

Podobny wydźwięk ma zaklęcie kogoś w kamień: czujesz i widzisz, a nic nie możesz zrobić - tacy jesteśmy przez większość życia. Zmiana w kamień nie oznacza śmierci, lecz stan, w którym nie jesteśmy prawdziwe ludzcy, bo nie umiemy wcielić we własne życie wyższych wartości (żyjemy id). Historia Króla, jest jednak bardziej złożona: stracił on jedną głowę, jeden ze swoich aspektów – równowaga została zachwiana. Nie potrafił on przejść na inny poziom rozwoju, więc stał się „martwy”. Książę również zostaje zatrzymany „w kamieniu”. Na szczęście jest on bliższy osiągnięciu dojrzałości wewnętrznej, niż jego ojciec. Integruje się dzięki Leszczynie – i skoro wspólnie mają tworzyć całość – ożywa. Książę schodzi do podziemi nieco przypadkowo, gdy nie jest jeszcze na to gotowy i dlatego przegrywa. Leszczyna jest gotowa, schodzi w otchłań z własnej woli, świadoma niebezpieczeństwa. Ratuje i siebie, i jego. Po wszystkim dokonuje się ich scalenie w szczęśliwą parę. Wchodzili pojedynczo, wychodzą wspólnie. Leszczyna później trafia do podziemi drugi raz. Tym razem jednak bez pomocników i wskazówek - musi sobie poradzić sama ze swoimi potworami. Na poziomie symbolicznym, wkroczenie do takiego piekła, może oznaczać walkę ze swoją podświadomością – zazwyczaj bohater udaje się do ciemnego lasu, pełnego nieznanego i strasznego itd. Wracając z takiej wyprawy odradza się, dokonuje integracji wewnętrznej, oswaja lęki. Leszczyna, na szczęście, jest gotowa na starcie z Szpetonem (jakie sugestywne imię).

Również Królowa pozbawiona Króla, pozostaje pod działaniem symbolicznego złego czaru, który nie pozwala być jej sobą. Dopiero po jego powrocie, zły urok pryska. Poza tym, z drugiej strony: dla niedojrzałej Leszczyny, Królowa jest znakiem - złą macochą, ponieważ ta nie przepracowała jeszcze popularnego w psychoanalizie kompleksu. Podobnie, jak Śnieżka ulega namowom i zjada jabłko, tak niekompletna jeszcze Leszczyna używa szamponu i staje się ucieleśnieniem niepokojów i dwulicowości – jakby Meduzą. Dla dojrzalszej Leszczyny - zintegrowanej, Królowa nie stanowi już zagrożenia.  

Tytułowe róże - pozostając przy czytaniu symbolicznym - oznaczają nie tylko miłość i osiągnięcie wewnętrznego piękna - mimo przeszkód (kolców), ale i pozyskanie mądrości. Nie na darmo śpiewają one w tajemniczym języku smoków. Istot pradawnych, długowiecznych i posiadających ogromną wiedzę. Stonowana okładka w sam raz pasuje do tytułu, ilustracje wewnątrz również nie są nieprzesłodzone, ani krzykliwe. Większość sprawia wrażenie ledwie muśniętych szkiców, jakby od niechcenia wypełnionych kolorem. Baśń ma w sobie tyle przeróżnych znaków i zazębień, że o opracowanie wszystkich mógłby się pokusić - w ramach solidnej pracy semestralnej - jakiś student. Ja ledwie tutaj „liznęłam” powierzchnię, a gdzie tam reszta… Autorka wykazała się sporą erudycją. W jej baśni odnajdziemy echa nie tylko innych baśni, bajek, ale i mitów, powieści, eposów. Tytuł mojej recenzji (o ile można to tak nazwać) to wygrzebany z tekstu „słowotwór”. Nie znalazłam nigdzie takiego wyrazu, ani tym bardziej jego znaczenia – jakieś pomysły?

Czytliwość: 4/6
Wydanie: 5/6
Okładka: 5/6
Ogólnie: 5/6

Autor: Olga Orzyłowska- Śliwińska
Tytuł: Kraina Śpiewających Róż
Wydawnictwo: ZYSK i S-KA
Rok wydania: 2007
Wydanie: I
Okładka: miękka
Ilość stron:303
Cena z okładki: 29,90 zł

FRAGMENT:
- Czy wiesz, Leszczyno, gdzie podziewają się łzy?
Ponieważ dziewczyna potrząsnęła głową, skrzat zaczął opowiadać:
- Każda łza, która nie jest łzą radości, tylko smutku lub goryczy, trafia do tego jeziora. Stąd białawe zabarwienie. Żadne ze stworzeń nie przychodzi tutaj gasić pragnienia. Woda jest zbyt słona. Oprócz tego każdy łyk oznaczałby poznanie kolejnej gorzkiej historii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...