25 maja 2019

Nuda, panie! /Belgravia – Julian Fellowes/


Zdecydowanie oczekiwałam czegoś innego po tej książce. Okazała się bezbarwnym, pozbawionym klimatu i nudnym czytadełkiem obyczajowym z przewidywalnym wątkiem romansowym. Na szczęście, bo już myślałam, że to ze mną jest coś nie tak, reszta czytelniczek z naszego DKK, też miała problem z doczytaniem Belgravii. Byłyśmy po prostu rozczarowane i zniechęcone. Na spotkaniu, głównie zastanawiałyśmy się więc nad tym, dlaczego przesłodzona powieść Fellowesa zbiera tak przychylne recenzje i jak można polubić aż tak papierowe postacie… Trudno było nam uwierzyć w to, że całą winę można tak po prostu zrzucić na tłumaczenie.

Ale po kolei, czyli o czym Belgravia jest. Annę Trenchard i jej męża Jamesa poznajemy, gdy wybierają się na bal do księżnej Richmond przeddzień bitwy pod Waterloo. Pochodzą z klasy kupieckiej, więc ich obecność na wydarzeniu takiego kalibru budzi niezdrową ciekawość innych gości. Anna zdaje sobie z tego sprawę i, jako rozsądna i twardo stąpająca po ziemi kobieta, nie jest tym faktem zachwycona. Najchętniej w ogóle by się tam nie pojawiała, ale jej mąż traktuje zaproszenie jako ogromną szansę na awans społeczny, o którym nieustannie i chorobliwie wręcz marzy. Jak się okazuje, owe zaproszenia zdobyła ich córka, przepiękna Sophia, która wpadła w oko wicehrabiemu Bellasisowi. Ten romans nie ma szczęśliwego zakończenia. Wicehrabia ginie podczas bitwy, a oszukana i zrozpaczona dziewczyna umiera dziewięć miesięcy później rodząc syna, który zostaje oddany na wychowanie bezdzietnemu małżeństwu. Te dramatyczne wydarzenia są zaledwie wstępem powieści. Do naszych bohaterów wracamy bowiem ćwierć wieku później, gdy Anna postanawia wyjawić prawdę matce Bellasisa i zdradzić jej, że ta ma wnuka i dziedzica. Sama dowiaduje się wtedy, że jej mąż w tajemnicy inwestuje w biznes wnuka i że ten przebywa całkiem niedaleko. Co z tego wszystkiego wyniknie? A no zazdrość, walka o pieniądze i dziedzictwo, a także uczucie, które ma nam się z początku jawić, jako równie nieszczęśliwe i niemożliwe do spełnienia jak to z początku powieści.


Autor uraczył nas więc wszystkimi charakterystycznymi dla wiktoriańskiej powieści atrybutami: nieślubne dziecko, konflikt klasowy, romans, mezalians, niby-tajemnice, trochę szczegółów na temat życia w XIX wieku, dwulicowe pokojówki, długi hazardowe, zubożała arystokracja i zaginieni spadkobiercy. Mamy również dobrze skrojonego narratora, który umiejętnie wprowadza nas w realia XIX wiecznego przechodzącego ogromne przemiany Londynu i inteligentne dialogi. Niestety wszystko to zostało czytelnikowi podane w sposób nadto wygładzony i przewidywalny. Zabrakło klimatu i emocji, które skleiły by te wszystkie elementy w intrygującą całość. Pozytywnego wrażenia nie robią także sztuczne, przeidealizowane, pozbawione ikry postacie

I szczerze mówiąc, jestem ogromnie zaskoczona tym, że książka nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Przecież potencjał i możliwości były przeogromne. W licznych wywiadach, autor otwarcie przyznaje się do fascynacji dramatami rodzinnymi, mezaliansami i strukturami klasowymi. Wynika to stąd, że na własnej skórze poniekąd odczuł, że mimo iż powszechnie uważa się podziały za przeżytek z XIX wieku, to trwają one w najlepsze do dziś. Jego ojciec pochodził z utytułowanej, mocno zubożałej rodziny, a matka z gminu. Rodzina od strony ojca oczywiście nie akceptowała tego związku i on jako dziecko, dotkliwie odczuwał chłód z jakim traktowano jego rodzicielkę. W książce nie tyle odnajdujemy echa jego własnych doświadczeń, ale także nawiązania do historii. I nie chodzi mi tutaj tylko o bitwę pod Waterloo. Jego powieść chociażby tytułem nawiązuje do dzielnicy Londynu, którą prawie sto lat temu wybudował od zera na rolniczych przedmieściach deweloper Thomas Cubitt, z którym jak wiemy, na kartach powieści, współpracuje James Trenchard!


Jak dla mnie Belgravia jest więc niestety bardzo przereklamowana. Jej popularność Julian Fellowes zapewne zawdzięcza temu, że jest autorem scenariusza świetnego serialu Downton Abbey oraz zdobył Oscara za scenariusz eklektycznego dramatu Gosford Park wyreżyserowanego przez Roberta Altmana. I chociaż trzeba mu przyznać, że zna się na rzeczy: wie jak to z tą sztywną angielską societą było i potrafi „pisać” obrazami, to jednak nie jest wybitnym pisarzem. Książka to nie to samo, co scenariusz, więc jeśli już ma coś robić z rozmachem, to niech się lepiej skupi na tym, co naprawdę mu wychodzi. Trudno jednak odmówić Belgravii potencjału, nie zdziwiłabym się, gdyby na jej podstawie powstał bardzo dobry serial, i to o wiele lepszy od swojej papierowej poprzedniczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...