Gdy
zaczęłam oglądać, odetchnęłam z ulgą – nareszcie film nie zrealizowany techniką found
footage. Zważywszy na jego
tematykę mogłabym nawet krzyknąć: ALLELUJA. Czar prysnął niestety dosyć szybko,
bo Where the Devil Hides nie jest porywającym arcydziełem. W porównaniu
jednak z tym, co oglądałam ostatnio zasługuje na uwagę.
Podobał
mi się początkowy klimat filmu, wprowadzenie do klątwy, niedoszła rzeź
niewiniątek, zwiastująca ponure i mroczne wydarzenia. Szóstego dnia, szóstego miesiąca na świat
przychodzi sześć dziewczynek. Zgodnie z przepowiednią, ta z nich, która dożyje
osiemnastych urodzin stanie się „ręką diabła”. Niejako symbolicznie akcja
rozgrywa się w Nowym Betlejem, w osadzie - może nie tyle bogobojnych, co
fanatycznych - Amiszów, rządzonych twardą ręką, przez zboczonego pastora Eldera
Beacona (Clom Meaney). Gdy zbliża się dzień osiągnięcia przez naznaczone dziewczęta
pełnoletniości, te zaczynają kolejno znikać - w dość krwawych okolicznościach. Wreszcie
dociera do nich także prawdziwy powód, dlaczego przez te wszystkie lata społeczność
traktowała je inaczej.
Podczas
seansu długo nie możemy być niczego pewni. Reżyser z dość dużą wprawą wodzi nas za nos. Długo nie
wiemy czy źródła zła upatrywać w człowieku (i to którym? Pastor? Rebekah?)
czy rzeczywiście liczyć na demoniczne moce i wyczekiwać diabła? Niejednoznaczność fabuły odwraca naszą uwagę od
jej ewidentnych niedociągnięć. Nie robi tego jednak na tyle skutecznie, byśmy w
ogóle nie wychwycili pewnych nielogiczności i nie zwrócili uwagi na
irracjonalne zachowanie bohaterów. Nie pomaga również to, że się nam niewiele
pokazuje - najważniejsze dzieje się poza kadrem, jakby chciano oszczędzić nam
przykrych widoków. Sam pomysł, na takie prowadzenie akcji nie jest zły, przeszkadza
jednak fakt, że widz nie dostaje niczego w zamian za to, czego nie widzi na ekranie.
Osadzenie
akcji filmu w osadzie Amiszów, z dala od cywilizacji (nie dosyć daleko,
jak się szybko okazuje) jest jego atutem. Reżyserowi nie udało się jednak wykorzystać potencjału i klimatu, które na tacy dawało mu miejsce. Podobnie jak Osada
Shyamalana, ten obraz mógł zostać zbudowany poprzez nastrój. Christiansen (znany ze Współlokatorki 2011) owszem próbował opowiedzieć historię Nowego Betlejem w spokojny i stonowany sposób, efekty specjalne zastępując atmosferą. Osiągnąć pożądany efekt udało mu się niestety tylko na początku filmu. Później pojawiło się zdecydowanie za dużo zwrotów akcji i szarpnięć: od sugestii do konkretu. Widz nie miał kiedy napawać się sceną,
rozsmakować się w lęku, napięciu. Where the Devil Hides mógłby być drugą
Osadą, gdyby reżyser, potrafił również skupić się na jednym sposobie opowiadania tej historii.
Scenariusz do tego filmu pisały aż cztery osoby i to da się wyczuć - każdy
próbował opowiedzieć tę historię po swojemu. Mamy więc wątki feministyczne, symboliczny męski lęk przed dominacją świadomej siebie kobiety, zakłamanego
przedstawiciela władz kościelnych, fanatyzm – czyli ciemną stronę kościoła,
ludzką podatność na manipulację, tani melodramat, eskalację miłości
rodzicielskiej, pierwsze zauroczenia, młodzieńczy bunt i kontrast między
współczesnym, wyuzdanym, jaskrawym światem, a stonowaną, skromną gminą. Widz
rozmienia się trochę na drobne, próbując połączyć pozlepiane chaotycznie wątki w logiczną całość. Filmowi nie pomogło także zbyt jednoznaczne i dosłowne zakończenie, nie
pozostawiające odrobiny miejsca na osobistą interpretację. Odebrało to widzowi
resztki frajdy. Ja zamiast poczuć grozę w ostatnich scenach, po prostu się
zaśmiałam - a raczej nie w tym celu zostały nakręcone.
Filmu nie ratują także aktorzy. Aktorkom wcielającym się w role dziewcząt, nie udało się w pełni oddać charakteru postaci. Były na tyle niewiarygodne, że właściwie czekałam
na moment, w którym któraś z bohaterek
sięgnie po smartfona... Świat od którego są niejako izolowane nie szokuje ich.
Może taki efekt był zamierzony, ale od początku przypominały mi raczej wiedźmy,
niż pobożne Amiszki. Mimo nie najgorszej obsady nikt się aktorsko nie wyróżnia
ani Clom Meaney w roli podstarzałego erotomana Beacona, ani Jeniffer Carpente
jako zacięta Rebekah, ani Rufus Sewell w roli, kierującego się racjonalnymi pobudkami Jacoba,
ojca Mary. Nie ujęła mnie także odgrywająca rolę Mary - Alycia Debnam Carey.
Jak to się dzieje ostatnio w
filmach z wiodącym motywem satanistycznym i tutaj brakuje głównego
zainteresowanego - jego znaku, pazura, obecności. Z
ekranu nie wyziera na nas zło. Próżno marzyć o wrażeniach towarzyszących nam przy Omenie, Dziecku Rosemary, Diable i Domu
Diabła. Filmowcy sprawili, że bestii powypadały zęby i stępiały
pazury. Stała się rozwalonym wygodnie w fotelu, nieco wyleniałym, emerytowanym
biesem, pykającym w spokoju fajkę i grzejącym kopyta w ulubionych,
rozczłapanych kapciach.
Rok:
2014
Kraj:
USA
Reżyser: Christian E. Christiansen
Scenariusz: Marcus Dunstan, Patrick Melton, Karl
Mueller, Andrew Stern
Każdy się kiedyś zestarzeje, nawet biesy.
OdpowiedzUsuń