Jaki hardboiled-owy bohater jest
każdy widzi: cyniczny, niewzruszony -
lub jak kto woli wrażliwy „inaczej” – i na dokładkę piekielnie inteligentny. No cóż, bez takiego zestawu cech
nie przeżyłby nawet dnia w świecie, który pluje na empatię i współczucie, a za
najmniejszy błąd lub oznakę słabości karze śmiercią. Jeśli więc nie jesteś
twardzielem, mroczna rzeczywistość zeżre cię od środka, jak nienasycony pasożyt.
Przeżuje, strawi i wydali – nie łudź się, nie bawię się teraz w żadne metafory,
skończysz po prostu jako kupa g***a. Zapewne więc zastanawiasz się drogi czytelniku,
jaką trzeba zapłacić cenę za prawo wstępu do miejsc tak zepsutych, odkształconych
i gnijących? Co trzeba tak naprawdę zrobić by w nich przetrwać? Odpowiedź, jak koszmarnie
gorzka pigułka na długo pozostawi po sobie cierpki posmak… Jeśli jesteś na nią
gotowy, znajdziesz ją właśnie w tej antologii.
Lana
Hardboiled-ową
inicjację przechodzimy w świecie Texa Harleya. Nasz bohater żyje w Ghost City,
mieście upadku i zwyrodnienia, w którym jedyne co pewne to mroczna i duszna
atmosfera beznadziei. Tutaj argumentem jest siła, im brutalniej eksponowana,
tym lepiej. Jeśli nie jesteś draniem, stajesz się niewolnikiem lub żywym – póki
co - mięsem. Ani śmierć, ani porzucone w uliczkach rozkładające się truchła
nikogo tutaj nie dziwią. Tytułowa Lana – ukochana Texa – pozostaje dla niego (!) i dla czytelnika
mętnym wspomnieniem i tajemnicą. Dysponujący szczątkową świadomością tego co minione, bohater chce dopaść i zemścić się na rzeźnikach, którzy stali się jej katami. Pragnienie zemsty uczyniło z niego samotnego wilka, bezkompromisowego łowcę. Zwyrodnialców winnych jej śmierci szuka więc na oślep, torując sobie trupami drogę do prawdy. Jednak takiego
rozwiązania intrygi, jakie przedstawił Wojciechowicz się nie spodziewałam. Moje myśli kierowały się ku czyśćcowi, przedsionkowi piekła, gdzie zło igra z grzesznikami, odbierając im
ostatnią szansę. Autor mnie zaciekawił i zaskoczył, a to co znalazł na końcu
labiryntu bohater wprawiło mnie w osłupienie.
Juliusz
Wojciechowicz nie przebiera w słowach, zresztą rzeczywistość miasta-widma jest
zbyt podła, by mówić o niej inaczej. Zarazem jednak jego tekst jest
niesamowicie mięsisty, „wypukły”. Sprawia, że mroczne zaułki, smród rynsztoków i
wypełniające je zdeformowane (jak przestrzeń w której przyszło im wegetować) postacie, są dla nas wręcz namacalne. Brrrrrr....
Śpij, kochanie, śpij
Jeżeli
chodzi o drugi tekst, jest on najbliższy konwencji hardboiled. Mamy tutaj nawet
bohatera–detektywa najklasyczniejszego z możliwych. Marcin wiele już widział w
życiu, wiele doświadczył, niewiele jest więc w stanie go zaskoczyć. Przed ogarniającym
go ponurym zniechęceniem i wszechogarniającą pustką, ucieczkę znajduje w używkach,
bluesie i ciętym dowcipie. Jako podstarzały kawaler potrafi także nadal
korzystać z życia - w ramionach młodszych kochanek. Tym razem zostaje wynajęty do
głośnej i dziwnej sprawy „Modliszki”. Na prośbę ciotki oskarżonej, ma udowodnić winę lub niewinność młodej
kobiety, u boku której mężczyźni zapadają w wieczny sen. Robert Ziębiński na
miejsce akcji wybrał dla nas Warszawę, malując przed czytelnikiem obraz nostalgiczny,
mętny i pozornie realny. Jego tekst jest klarowny, prosty i jasny. Chociaż w
pewnym momencie autor i tak mnie zmylił: [uwaga spojler] liczyłam na mściwego
ducha sześcioletniego chłopca [koniec spojlera]. Niezaprzeczalnym atutem tego opowiadania jest
apatyczna atmosfera. Smutne zakończenie pozostawia czytelnika z poczuciem beznadziei,
a mnie pozostawiło z niedosytem, liczyłam bowiem na zupełnie inne rozwiązanie.
Czy tylko mnie, gdy widzę tytuł, po głowie chodzi piosenka Kayah?
Czy tylko mnie, gdy widzę tytuł, po głowie chodzi piosenka Kayah?
Ambisentencja
Opowiadanie
Marka Zychli, jak i sam jego tytuł, to jazda bez trzymanki. Na pierwszy rzut
oka nic tutaj się nie klei, no bo przepraszam: dwoje narratorów, kosmici,
osiedle otoczone murem ze skóry i kości, krew wylewająca się z piwnic? Jedyne co
wydawało się sensowne to nasycone patologią, obdarte z godności blokowisko i
stanowiący jego centrum sklep monopolowy. Mimo to nie potrafiłam się oderwać od
tekstu i jak zahipnotyzowana dałam się wciągnąć w, ze strony na stronę, dziwniejszą
historię. Jak się szybko okazało, w tym odrealnionym miejscu tylko siłą
zasługuje się na szacunek. Tu wszystko jest złowrogie i ciężkie, każdy krok jest niebezpieczny i bolesny... okazana słabość grozi utratą prestiżu, a stąd już
tylko droga w jedną stronę. Zło nie przyjmuje tutaj konkretnego kształtu,
groza wyziera spod każdej płytki chodnikowej, z każdego okna i zza każdego
śmietnika, oblepiając nas poczuciem bezsilności.
Niedookreśloność
sprawia, że nie jestem pewna kto jest tak naprawdę bohaterem tego tekstu: Locha, Młody,
a może powykręcana przestrzeń osiedla, które przetrwało (chociaż to zbyt
wielkie słowo) tajemniczą apokalipsę? Autor z pełną premedytacją gmatwa, pląta
i myli tropy, by złapać nas w misternie zaplecioną sieć. Nie zdajemy sobie
sprawy, że już w nią „wpadliśmy”. Podobnie jak Młody dowiadujemy się jaka jest prawda, na długo
po tym, gdy już daliśmy się wykiwać. Najgorsze, że dopiero wtedy na powierzchni rzeczywistości
powstaje rysa…
Ambisentencja to z całą pewnością oryginalny
tekst i odważny eksperyment. Język autora jest plastyczny, a zarazem dosadny. Oniryczną
i ciężką atmosferę, która wywołuje w czytelniku niepokój, rozładowuje na szczęście czarny
humor. Chcąc nie chcąc podczas lektury zaczynamy zastanawiać się czy otaczający nas świat to
jedna wielka mistyfikacja, czy to wizje nałożone na rzeczywistość i może wszyscy
tkwimy w pułapkach podobnych osiedli?
Chińska podróbka
Ostatni tekst jaki zawarto w
antologii jest zdecydowanie najlżejszy i najzabawniejszy. Był to chyba celowy zabieg, by na osłodę
nadszarpniętym nerwom, na sam koniec, zafundować nam coś naprawdę lekkostrawnego. Tym razem więc w roli głównej: detektyw do spraw niemożliwych, czyli ekscentryczny Valter Fingo. W
asyście HoloBody, czyli urodziwej Luki Morgan i kotołaka (uważającego się za
boga), o sugestywnym imieniu Kłaczek, mierzy się on z najbardziej zagmatwanymi
sprawami w Gigalopolis. Wierzcie mi: jego zmysł obserwacji jest godny pozazdroszczenia. Poza tym autor nie pozwala nam się łudzić, że w XXII wieku przestępcy zaczną nagle próżnować - ich
działania będą miały po prostu inny kaliber. W wykreowanej przez niego, cyberpunkowej rzeczywistości i
inna rzecz pozostała bez zmian: chińska podróbka, zawsze będzie tylko chińską
podróbką.
Kornel Mikołajczyk ciekawą
intrygą i świetnymi postaciami rekompensuje nam brak mroku. Jego opowiadanie
czyta się lekko, głównie ze względu na zawarte w nim poczucie humoru, które to
staje się wyznacznikiem oryginalności w futurystycznym świecie.
Lektura Hardboiled niewątpliwie sprawia czytelnikowi przyjemność: szorstką,
ponurą i w pewnym sensie perwersyjną. Toczą
się tutaj gry podświadomości żywcem wyjęte z Alicji w krainie czarów, pełne iluzji, przewrotności, fałszywych
dróg, ślepych uliczek i pustych znaków. Zarazem znalazło się w nich miejsce na sporą
dawkę czarnego humoru. Sięgając po tę pozycję warto mieć świadomość, że opowiadania
w niej zawarte wymykają się jasnemu przyporządkowaniu gatunkowemu. Stanowią one
wariacje na temat konwencji - nie są jej przedstawicielami w czystej formie. Noir,
fantastyka, groza, cyberpunk zmiksowane w przeróżnych konfiguracjach z
klasycznym kryminałem, są najlepszym z możliwych hołdów złożonym hardboiled-owi:
pokazują bowiem, że ten jest wciąż żywy - bo tylko to co żywe może się zmieniać.
Na antologię składają się nie
tylko świetne nowele, których układ - cięższa, lżejsza, cięższa, lżejsza – zdał egzamin
w stu procentach. Znajdziemy
tutaj również wprowadzający nas w arkana gatunku wstęp Mariusza Czubaja oraz świetną
oprawę graficzną Macieja Kamudy – szkoda tylko, że komiksowych plansz jest tak
mało.
Autor: antologia
Tytuł: Hardboiled
Wydawnictwo: Gmork
Rok wydania: 2015
Okładka: miękka
Ilość stron: 260
Cena z okładki: -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz